2.35

Ona: Amatorze, ty, który miałeś nadzieję, że patrząc na mnie przez lodowy okruch wspomnień, zranisz moje, i tak już popękane od losów przeszłości, serce! Amatorze grzecznych porzuceń!

On: Gdybyś kochać umiała, gdybyś coś z siebie dała, gdybyś tylko czuła, odczuwała! Część oschłych głosek w miękki wiosenny deszcz uczuć zmieniała. Gdybyś tylko coś z siebie dała…

Ona: To gdzie, gdzie bym dziś była? U boku twojego? Ogłosiłbyś światu, miastu temu chociaż, mnie przynajmniej, że kochasz?! Czy wówczas byłbyś tu tamtego poranka?!…

On: Prosić nie chciałaś! Nawet nie zapytałaś. Dumą swoje obrażenie wyrażałaś, szukając grymasu twarzy, z którego mi tylko odczytywać przyszło twoje niezadowolenie, twoją złość, gniew, co niczym na grochu klęczał w każdym rogu pokoju, posłusznie służąc ci za obronę przed okazaniem smutku. Nie, smutku mi nie okazałaś, wzburzeniem pałałaś… nawet nie zapytałaś…

Ona: Czy zostać możesz?!

On: Czy wrócę, czy wrócić mogę…

Ona: Przeszłość to, przeszłość, która i tak zmieniona nic by nie dała. Nie wróciłbyś, a ja za wcześnie po raz pierwszy bym o to żebrała! Zresztą otwierać ust i tak nie musiałam…

On: Nie tylko o ten poranek ci chodzi, nie tylko o tamtą noc. Zrozumieć nie potrafisz, bólu mojego odejścia żadnym obwinianiem nie umniejszysz i chociaż bardzo byś chciała, ciemności mojego cierpienia nie poznasz… Może nie chcę, byś poznała, może wtedy zbyt długo byś kochała, może gdybyś inaczej myślała: że chcę ci czegoś zaoszczędzić, żebyś nawet tego nie próbowała. Może sam, może sam dźwigać chcę i powód, i rezultat naszego rozstania, żebyś ty nie cierpiała, żebyś wyboru nie miała…

Ona: I cisza, cisza w tobie nastała. Wyrosła z niczego, rozpostarła swoje niedbałe, lecz jakże silne konary. Oplotła twoje serce, zacisnęła gardło. Wymazała mnie z pamięci, silne urojenia. Urojenie mnie kręci, ekscytuje, rysuje twój obraz w pamięci. Wymyśla, oszukuje, potęguje… Wyprzedałam swoją godność za kilka miedziaków, które wartości dziś żadnej nie mają. Siła rozumu zbyt słaba, na odrętwiałych ustach imię twoje się wciąż pojawia, jakże mnie miłości naiwność oszukała… Trwonię swój spokój, a przecież tak bardzo bym chciała z podmuchem wiatru ulecieć, zakończyć drogę pożałowania, skryć przeszłość w jaskiniach nieznanych, rozgrzeszenia poszukać.

On: Już przestań, nie zniosę twojego cierpienia. Wolę twoje oszukańcze słowa o szczęściu, o radości, o tym, że w świecie beze mnie odnalazłaś spokój…

Ona: Wzajemnie…

On: Czy nie tego chciałaś?… Po stokroć powtarzając, jak to bardzo byłabyś wdzięczna, gdybym zniknął nie tylko z twojej pamięci.

Ona: Oszukiwałam!!! Siebie… nie, nie ciebie, właśnie siebie! A ty, omotany egoizmem, przesiąknięty bezczelnością, powracałeś i powracałeś, abyśmy w złudzeniu, niczym szczęśliwe figury, na zbyt ciasnych deskach teatru ocierali się tylko o wspólne wyobrażenia. Powracałeś do dnia, w którym to stałeś się krnąbrnym sługą rozumu, żebrakiem wolności… niechcianym widzem mojej upadłości… epoka romansu, bankructwo oczekiwań… Chciałabym wykrzyczeć, że zapłacisz mi za niezręczność porzucenia… Chciałabym we wszystkich znanych ci językach na niebie gwieździstym, które jedynym wspólnym mianownikiem pozostało, wytatuować wersy o nienawiści, jakże cię nienawidzę! Ale… ale dramaturgię zachowam dla siebie…

On: Z pokorą przyjmiesz akt rozstania?

Ona: Tak… i nie zrobię tego tylko dla ciebie… Przecież kiedyś będę kochana…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Bożena Joanna 19.10.2019
    Pełne dynamiki rozstanie, dwa niesamowite temperamenty, chyba nie mogli współistnieć ze sobą...W ostatnim wersie przebija nadzieja dla niej, nie dla niego. Podobało mi się. Pozdrowienia!
  • Wioletta K. 27.10.2019
    Dziękuję bardzo.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania