3 Nie obudź go

Najlepszy dzien w życiu. Na ryby z ojcem...

Maj 1983

 

Fala dzieci wypłynęła z kościoła Przemienienia Pańskiego w Nowogródku. Ostatniej niedzieli kapłani udzielili sakramentu Pierwszej Komunii Świętej dzieciom w wieku dziesięciu lat.

Był czwartek właśnie zakończyła się kolejna msza z tak zwanego białego tygodnia. Dzieci pierwszokomunijne aby umocnić przyrzeczenia i postanowienia z ostatniej niedzieli cały tydzień w odświętnych strojach uczęszczały do kościoła. Oczywiście młodej młodzieży, bo teraz to już nie dzieci, nie koniecznie w głowach były tylko wiara i jej przykazania. Wszyscy ciagle byli pod wrażeniem otrzymanych prezentów. W czasach kiedy nie ma nic w sklepach i nawet bogatsi nie wiele mają, w jednym dniu młody człowiek zostaje obsypany prezentami, które wydawało by się powinny wystarczyć na resztę życia.

Marek wyszedł z kościoła w kupce kilku chłopców. Każdy po raz kolejny opowiadał o tym co dostał, jak to jego zegarek czy rower wspaniale działają. Niektórzy nawet dostali prezenty z wyższej pułki jak rower z przerzutkami albo zegarek z datownikiem. Ci co mieli rodziny poza granicami kraju dostali nawet krzyk najnowszej technologii zegarki elektroniczne. W pewnym momencie wszyscy zaczęli się rozchodzić do domów. Marek ze Zbyszkiem, swoim najlepszym przyjacielem ruszyli wspólnie w stronę ich domów. Mieszkali po sąsiedzku. Byli rówieśnikami więc ich przyjaźń była bardzo naturalna. Praktycznie cały wolny czas spędzali razem. Chłopcy dyskutowali energicznie gestykulując całą drogę powrotną do domu. Marek dostał na przyjęcie coś czego nie dostał żaden inny chłopiec z jego klasy. Jako że miał najlepszego na świecie chrzestnego, któremu to mógł tylko przyjść do głowy taki pomysł . Mianowicie chrzestny podarował mu nowiutką wędkę bambusową, z całym zestawem do łowienia ryb jak haczyki, żyłka, spławiki itd wszystkie skarby które są potrzebne do wędkowania.

Przez Nowogródek płynęła rzeka w której roiło się od maleńkich rybek, które były utrapieniem wędkarzy gdyż rzucały się chmarami na każdą przynętę mięsopochodną, czy też na zwykłe robaki. Te rybki, których oficjalna nazwa to ciernik potocznie każdy nazywane były koluchami. Rybki te pod ochroną, gdyż był to endemiczny podgatunek występujący tylko w tej rzece i jej okolicach. Miały od trzech do pięciu cm wielkości. Ich sposobem obrony przed większymi drapieżnikami było pływanie w dużych ławicach a ponadto posiadały dwa kolce boczne, które prostowały w razie zagrożenia. Właśnie od tych kolców wzięła się ich nazwa. Chłopcy wyspecjalizowali się w odławianiu tych maleńkich rybek.

Dotychczasowy sposób połowu chłopców był bardzo prosty. Wyciągnięty spinacz z zeszytu, kawałek nitki i kij. Należało przywiązać nitkę do kija, na drugim końcu ze spinacza robili haczyk i wędka gotowa. Wystarczyło zanurzyć robaka w wodzie a małe żarłoczne rybki po kilka wczepiały się w niego i nie puszczały nawet gdy były wyciągane z wody. Połowy chłopców, choć pod każdym względem nielegalne i zakazane przez prawo i rodziców, były zwykle bardzo obfite.

- Teraz koniec z łapaniem koluch na kija z nitką. Teraz będę mógł chodzić na normalne ryby a nie jak dzieci na koluchy.

Powiedział Marek z dumą do swojego najlepszego kolegi.

- Przecież ty nawet nie dasz rady utrzymać prawdziwej wędki. A po resztą, przecież ci rodzice nie pozwolą chodzić na ryby samemu. Żebyś się nie utopił.

Marek podniósł głos i z wyższością odpowiedział koledze.

- Tata powiedział, że mnie zabierze jak będzie miał czas. Pójdę z tatą!

- Taaaa akurat pójdziesz z twoim tatą?Przecież on nigdy nie ma czasu. Teraz też siedzą razem z moim pod sklepem i piją piwo.

- Tata mi obiecał to pójdziemy a ty zazdrościsz, bo twój na pewno nie umie łapać ryb.

Marek zaczął się irytować. Faktycznie jego ojciec miał problem z dotrzymywaniem obietnic.

- Mój umie łapać i to nawet na morzu też umie. O taaakie wielgaśne!

Zbyszka zabolała Markowa riposta.

- Twój umie kupić albo od kolegów dostać. A ja z moim to raz byliśmy z jego kolegą to nawet mi dał wędkę potrzymać.

Marek nie dawał za wygraną. Zbyszkowi zaczęło brakować argumentów wiec wypalił.

- Twój to umie ale cie zlać. Po tamtych rybach co gadasz to tak cie zlał, że dwa tygodnie w szkole nie byłeś!

To co Zbyszek mówił Marek powiedział mu w największym sekrecie. Wyciągnięcie tego w sprzeczce przez kolegę bardzo go zabolało.

- Wtedy to chory byłem a ty jesteś głupi!Ja cie tylko wtedy tak oszukałem! Bo ja z drzewa wtedy spadłem! Jak będę szedł z tatą na ryby to żebyś za nami nie lazł!

Zbyszek nie miał zamiaru odpuszczać pola koledze.

- Pójdziecie w dupę na raki!

Markowi już zaczęły puszczać nerwy.

- Nie odzywam się do ciebie! Już nie jesteś moim najlepszym kolegą!

Gdyby nie był w świątecznym garniturku pewnie inaczej by pogadał ze swoim byłym już najlepszym przyjacielem. Średnio chłopcy kłócili się i zrywali stosunki trzy cztery razy dziennie wiec mieli w tym wprawę.

- Idę do domu i nie przyłaź już nigdy do mnie!

- A idź sobie! Niby po co miałbym do ciebie przyłazić? Jak ja ciebie nie lubię! I nigdy cie nie lubiłem!

- A ja ciebie nie lubię jeszcze bardziej i jeszcze bardziej cie nie lubiłem zawsze! Zamawiam i czerwony krzyżyk. Zaklepane! I łyso ci teraz co ?!!

Chłopaki jeszcze pewnie długo by tak się przekrzykiwali gdyby nie to, że byli blisko domu Marka. W drzwiach stanęła jego mama i krzyknęła.

- Marek do domu! Nosz z kościoła wraca i wydziera się na cały świat! Nosz jak wezmę szmatą cie zdzielę! Domu ale już!

Marek położył uszy po sobie i grzecznie wchodził do domu.

- Ale to on zaczął. Ja tylko...

- Ani słowa więcej! Marsz do domu!

Matka weszła za Markiem i powiedziała.

- Dziś już nigdzie nie wychodzisz! Narąbiesz drewna! Napalisz w piecu żeby się woda nagrzała. Dasz świniom jeść! Narwiesz trawy dla królików. Tak żeby im na jutro i na niedziele wystarczyło. Wieczorem się wykąpiesz.

Marek spróbował jeszcze negocjować.

- Ale tata miał wczoraj nakosić trawy. To ja dam świniom i królikom. Bo mamo, bo my się z chłopakami na boisku...

Matka Marka nie pozwoliła synowi skończyć.

- Żadnego boiska dzisiaj! Wybij to sobie z głowy! A twój ojciec nie nakosił wczoraj trawy bo nie miał czasu. Musiał przed sklepem piwo z kolegami pić. Tylko ty mi nie wyrośnij na takiego lebiegę!

- Ale mamo...

- Powiedziałam! Jutro jak będziesz normalnie się zachowywał może pójdziesz.

Marek tylko westchnął i poszedł do swojego pokoju się przebierać.

Kiedy przebrał się w ubranie codzienne , zabrał resztki z kuchni i ruszył do chlewika. Nowogródek był miastem, a raczej miasteczkiem. Mieszkało tam około sześć tysięcy mieszkańców. Większość ludzi mieszkająca na obrzeżach hodowała

sobie zwierzęta jak świnie czy kury. Kiedy w sklepach nie można nic dostać bez kartek deputatowych ludzie robili co mogli.

Marek nakarmił świnie resztkami z domu i gotowanymi obierkami które gotowali z ojcem raz w tygodniu w wielkiej kadzi pod którą palili drewnem.

Już miał z workiem ruszyć kolejny raz po trawę dla królików kiedy zobaczył nadchodzącego ojca. Ojciec z daleka krzyknął na Marka.

- Marek, chodź no tutaj!

- A co ?

- Mówi się słucham jak ojciec woła!

Pouczył ojciec syna.

- Co to za awantura ze Zbyszkiem? Matka mówiła, że na końcu ulicy cie było słychać?

Marek patrząc w ziemię zaczął mimowolnie grzebać nogą w ziemi. Po chwili powiedział.

- A bo to on zaczął. Bo powiedział że ty nie pójdziesz ze mną na ryby i że nawet nie umiesz łapać ryb.

Ojciec Marka otworzył usta by coś powiedzieć lecz zaraz zamknął je z powrotem. Po krótkiej chwili powiedział.

- Tak powiedział ten mały skubaniec? A co ty na to?

Marek widząc, że jego tłumaczenie trafia na podatny grunt powiedział.

- Ja mu powiedziałem, że ty umiesz łapać i że pójdziemy na ryby jak będziesz miał czas.

-No i dobrze mu powiedziałeś . Matka mnie ze sklepu pogoniła żebym świniom dał , i zielska nakosił . Jakby nie to , to byśmy teraz poszli . Ja nakoszę zielska , a ty ukop robaków . Jutro pójdziemy na ryby jak wrócę z pracy .

-Ale ja już dałem świniom , i dwa worki zielska już narwałam . A robaki też mam . O zobacz jakie czerwone .

Marek pokazał ojcu słoik z podziurkowaną zakrętką . Oczywiście nie miał zamiaru wspominać o połowach , które uskuteczniali ze Zbyszkiem .

-A skąd ty taki gotowy raptem ze wszystkim ? Hm ?

Tata Marka widać zaczął odzyskiwać humor po zmyciu głowy przez żonę na oczach kolegów . Obowiązki , do których pogoniła go żona już były wykonane .

-A lekcje masz zrobione ? Żeby mi matka zaraz głowy nie urwała .

Marek wiedział , że musi kuć żelazo póki gorące . Jego ojciec jeszcze trochę i zaraz zabierze go na ryby .

-A dziś to ja nie mam nic zadane .

Marek odpowiedział trochę niepewnie , co wzbudziło podejrzliwość ojca .

-No tak przecież ty nigdy nie masz nic zadane . Ja się zastanawiam jak to jest , że

tobie się udaje nie dostawać pał z zadań domowych . Jakoś nigdy nie widziałem żebyś odrabiał coś w domu ? Co? Jak to jest ?

Sekretem Marka było , że prace domowe odrabiał w świetlicy na przerwach , często zdarzało mu się że robił to w ostatniej chwili tuż przed lekcją na szkolnym parapecie . Jego prace nie zachwycały nauczycieli , ale były na tyle dobre , że rodzice nie czepiali się go za oceny . Aby zostać szewcem jak ojciec , wystarczyło żeby nauczył się dodawania i odejmowania . Taką miał teorie ojciec Marka . Wiesław pracował jako murarz , po godzinach jednak dorabiał jako szewc . Był dobrym szewcem , fachu nauczył go jego ojciec . Nieżyjący już dziadek Marka . Zrobił nawet piłkę dla syna, dzięki której Marek zyskał spory szacunek kolegów . Chłopiec odpowiedział ojcu .

-Wiesz bo na jutro to nic nie mam zadane , dopiero na poniedziałek . To mogę w sobotę albo w niedziele odrobić .

- No dobra , zabieramy robaki bierzemy wędkę i idziemy na te ryby . Tylko tą

wędkę jeszcze trzeba poskładać , haczyk i spławik założyć .

-Ale już mi chrzestny przygotował wszystko . I sprawdzaliśmy we wiadrze , spławik pływa tak jak trzeba .

-Lubisz tego swojego chrzestnego co ? On ciebie bardzo , to widać .

Wiesław uśmiechnął się , zmierzwił synowi czuprynę i powiedział .

-No dobra ty mały skurczybyku , skoro wszystko już gotowe , wiec idziemy na te ryby . Leć do domu po wędkę .

-Dobrze już lecę . Ale tato jeszcze będziemy potrzebować wiadro jak nałapiemy ryb żebyśmy mieli je gdzie trzymać . O zobacz , ja mam już takie .

Marek wyciągnął ze schowka za klatkami wymyte plastikowe wiaderko po farbie . Oczywiście Marek już wcześniej wykorzystywał je do połowów koluch .

Ojciec Marka spojrzał na kolejny dowód zafascynowania syna połowem , i powiedział tylko .

-Trochę małe , ale niech będzie. Jeśli w ogóle cokolwiek złapiemy . No dobra leć już po tą swoją wspaniałą wędkę .

Wiesław wiedział doskonale , że wszystkie prezenty , które syn dostał na przyjęcie są dla małego niczym w porównaniu do tego kawałka kija . Mimo że może finansowo tamte często dużo droższe , i z punktu widzenia dorosłych mających dużo większą wartość , to właśnie wędka była spełnieniem marzeń jego chłopaka . Wiesław uśmiechnął się do siebie pod nosem . Wyglądało na to , że " jego syn wyrośnie na normalnego faceta , a nie jak ten pizduś syn Nowakowskiego , tylko książki i nauka " . Krzyknął jeszcze za biegnącym już do domu synem .

-Niech lepiej matka cie nie zobaczy , bo się wścieknie , będzie robić mi te jej nauki i znów będzie mi głowę suszyć ! Ja czekam na ławce przed domem !

Marek nie odpowiedział , ale Wiśniewski domyślił się że syn go słyszał .

Marek wbiegł do domu . Świeżo zmyta podłoga powiedziała mu , że mama jest gdzieś blisko . Ostatnie kroki w korytarzu zrobił na palcach . Mama w tej chwili była jedyną osobą , która mogła nie dopuścić do tego aby poszedł z ojcem na ryby . Chłopiec nie mógł do tego dopuścić pod żadnym pozorem . Skradał się wiec do swojego pokoju niczym mały złodziejaszek na palcach . Mijając kuchnię , poczuł smakowite zapachy gotowanego obiadu , oraz cudowną woń jabłecznika , który uwielbiał . Normalnie poszedłby i wybłagał u mamy kawałek ciasta , mimo że zbliżał się obiad. Miał swoje sposoby aby przekonać mamę do nagięcia jej zasad . Jego mama bardzo go kochała , wiedział to . Mimo , że czasem sroga , bardzo rzadko mu czegokolwiek odmawiała . Często dawała mu łakocie jak ciastka , czy ciasto tylko dlatego że syn tak namolnie prosił . Mimo , że potem połowa obiadu zostawała na talerzu . Już miał podejść do mamy , aby prosić ją o kilka kawałków jabłecznika dla niego i taty , bo idą na ryby , jednak przypomniał sobie o mamy dzisiejszym zakazie wychodzenia z domu dla niego . Postanowił nie ryzykować . Zostawił za sobą kuchnie i krzątającą się tam mamę i ruszył po swój skarb . Wędka przewieszona była nad jego łóżkiem . Chrzestny na jego prośbę i za zgodą taty , wbił dwa gwoździki i powiesił ją niczym miecz króla Artura . Tylko on Artur , to znaczy Marek miał moc aby ściągnąć wędkę z miejsca gdzie wisiała . Marek uwielbiał opowieści o rycerzach , o dzielnych Indianach . Czytał książki o takiej tematyce , wypożyczane z biblioteki chociaż niektórzy jego koledzy wciąż mieli problem aby zrozumieć proste czytanki ze szkolnych podręczników . Wiedział , że jego ojciec nie pochwala jak facet za dużo w papierach siedzi . " Facet to musi być facet , jak ktoś go wnerwia nie leci z płaczem do mamy czy taty . Facet musi dać komuś w nos jak zajdzie potrzeba , a książki w tym nie pomogą . Rozumiesz ! " Marek nie afiszował się , ze swoim czytaniem .

Kiedy dotarł do swojego pokoju , wyciągnął z szafki zestaw ze spławikiem , który przygotował mu wcześniej jego chrzestny . Delikatnie , aby nie zahaczyć niczego i nie narobić hałasu , zdjął wędkę i ruszył w kierunku wyjścia . Tuż obok drzwi wyjściowych na ścianie wisiało lustro , pod lustrem były zawsze jakieś kosmetyki jego mamy , która zawsze przed wyjściem na miasto poprawiała swój wygląd . Czego Marek oczywiście nie mógł pojąć , to tego dlaczego to zabiera zawsze tyle czasu . Zawsze z ojcem czekali na mamę na ławce przed domem , kiedy mieli gdzieś wyjść razem do miasta . Kiedy już miał wychodzić , będąc już w drzwiach , nieszczęśliwie zahaczył końcówką wędki o kosmetyki pod lustrem , te posypały się z jazgotem na podłogę . Marek stanął jak wryty . Jeśli zacznie je teraz zbierać mama na pewno zawróci go do jego pokoju . Musi koniecznie iść do ojca , tylko ojciec mógł przeciwstawić się jego mamie . Nie zawsze mu się to jednak udawało , ale kiedy dochodziło do otwartej kłótni , jego ojciec zawsze stawiał na swoim .

Marek już wychodził na dwór gdy dobiegł go z kuchni głos matki .

-Hej Mareczku a ty dokąd się wybierasz z tą wędką ?!

Marek wiedział tylko , że jego wyprawa z ojcem wisi na włosku . Odwrócił się do mamy , wciąż jednak idąc tyłem powiedział .

-Bo mamo ...bo tata ... bo my teraz idziemy na ryby .

-Na jakie znowu ryby ?! Tosz ja tego pijaka ledwo od butelki oderwałam , żeby coś koło domu zrobił , a ten na ryby się wybiera ! Ja mu zaraz dam ryby !

Marek szybkim krokiem zbiegł po schodach , do ławki na której przed domem siedział ojciec . Wiesław zauważył zdenerwowanie syna , wiec zapytał .

-A ty coś taki wystraszony , jakby cie diabeł gonił ?

Markowi mało serce nie pękło , że nie pójdzie z ojcem na ryby . Zaczął się jąkać .

-Bo mama ... mama idzie ... mama nie pozwala ... mama idzie ! Mama nie chce nas puścić na ryby !

Marek prawie z płaczem w końcu złożył zdanie . Wiśniewski , którego urażona duma za awanturę , którą mu żona zrobiła przed sklepem na oczach kolegów wciąż paliła , szukał możliwości odegrania się .

-Nie bój się mały pójdziemy , tak czy siak .

Wiesław ledwo skończył zdanie , a w drzwiach ukazała się jego żona .

-A ty co sobie Wiesiek myślisz , gdzie się wybierasz ?! Miałeś trawy nakosić , obierków nagotować żeby wystarczyło na niedzielę ! A ty stary wymyśliłeś sobie jakieś durne ryby ! Czyś ty zgłupiał , czego ty dzieciaka uczysz ?! Chcesz żeby jak podrośnie nic nie robił tylko z tobą piwo pił pod sklepem ?!

Marek z otwartą buzią , z wyrazem niepewności a nawet strachu o wymarzoną

wyprawę obserwował matkę . Nie patrzył na ojca w którym napięcie rosło , który to lada chwila mógł wybuchnąć .

-Kobieto nie krzycz na mnie , nie jestem twoim dzieciakiem ! Zabieram syna na ryby , koniec i kropka ! Idź do swoich garnków , my idziemy na ryby !

Wiśniewski postanowił przeforsować swoje , bez względu na wszystko . Malwina Wiśniewska nie miała zamiaru tak łatwo ulegać swojemu mężowi .

-Czyś ty zgłupiał ? Tosz jest maj teraz jest ciepło , za chwilę zajdzie słońce i będzie zimno . Dzieciak niedawno ze szpitala wyszedł . Chcesz żeby dostał zapalenia płuc ? A ty miałeś za robotę się wziąć a nie na ryby iść ! Brak piwa nie pozwala ci myśleć ?!

Wiśniewski przypomniał sobie sytuacje z przed sklepu ,jak to jego żona rozgromiła całe towarzystwo jego kolegów przed sklepem i jeszcze bardziej się zawziął .

-Zwierzakami się nie przejmuj kobieto , to moja rzecz żeby miały co żreć , i ty mi sie tam nie wtrancaj ! A dla Marka wezmę kurtkę , jak się ochłodzi to se ubierze .

Wiśniewski zwrócił się do syna .

-No mały zasuwaj po kurtkę , raz dwa !

Malwina wyciągnęła ostatnią kartę z rękawa .

-Ty dbasz tak o zwierzaki , że wszystko Marek sam tam robi !

Malwina nie mogła się powstrzymać , żeby wygarnąć to mężowi .

-I obiad już jest gotowy ! Za chwile będę nakładała ! Możecie iść po obiedzie .

Wychodzący Marek z kurtką pod pachą bez namysłu wypalił

-Ale mamo ja nie jestem głodny . I jadłem ...

Malwina nie pozwoliła synowi skończyć .

-Nosz jeszcze ten ! Nie wtrącaj się jak z ojcem rozmawiam . Nigdzie nie pójdziecie !

Marek z błaganiem w oczach spojrzał na ojca . Wiśniewski , krótko powiedział .

-Idę z chłopakiem na ryby ! Wrócimy za dwie godziny . Jak zjemy raz odgrzewany obiad to nic nam nie będzie !

Wiśniewski , który nienawidził odgrzewanego jedzenia i już nie raz robił o to awantury żonie , zupełnie jak stuprocentowy hipokryta zakończył dyskusje . Malwina widząc , że niczego już nie wskóra , gdyż jej mąż uparł się aby koniecznie udowodnić kto tu rządzi , powiedziała tylko .

-Marek chodź dam wam przynajmniej jabłecznika na te wasze durne ryby !

Wiśniewski wypalił .

-Kilka godzin wytrzymamy bez jedzenia, chodź Marek idziemy !

No teraz Markowi zamieszało się w głowie , ryby i ciasto , nie chciał wybierać . Oboje rodzice patrzyli na niego próbując jedno drugiemu coś udowodnić . Marek powiedział .

-Ale tato , bo mama już ma gotowe to ciasto . Bo może , to my byśmy sobie potem zjedli .

Wiśniewski machnął tylko ręką , nie odpowiedział nic . Malwina powiedziała do Marka .

-Chodź , zapakuję ci .

Marek poszedł z mamą do kuchni , słyszał jak ta mruczy pod nosem .

-Stary a głupi . Że tez mnie podkusiło za takiego wałkonia wyjsć .

Jak to zwykle robiła , zawinęła dla syna i męża ciasto w gazetę . Powiedziała jeszcze do syna .

-No idź na te twoje ryby . Tylko mi tam uważaj , żebyś mi się nie utopił , jak ten mały Franek ostatnio .

Kilka dni wcześniej utopił się w okolicy sześcioletni Franek Jarosiński . W miejscu gdzie wpadł do wody milicja znalazła wierzbowy kij z przywiązanym sznurkiem i haczykiem ze spinacza . Dokładnie tego samego projektu co koluchowy sprzęt Marka i Zbyszka . Milicja ustaliła że mały próbował najprawdopodobniej łowić ryby , co się dla niego tragicznie skończyło . Malwina bardzo jasno dała swojemu bratu do zrozumienia co myśli o tak głupim według niej pomyśle jak wędka dla małego chłopca . Jeśli by to od niej tylko zależało nigdy nie puściła by syna na żadne ryby . A już na pewno nie z tym swoim nieodpowiedzialnym mężem ,który poważnie traktował tylko picie piwa , a chłopca traktował jak małego dorosłego .

Odprowadziła syna na ganek domu . Powiedziała jeszcze do męża .

-Tylko Wiesiek mi na Marka uważaj , nie chce stracić jedynego syna jak Helka od Jarosińskich !

Wiśniewski ze swoją nonszalancją odpowiedział .

-Nic się nie bój , ze mną idzie . Nic mu nie będzie . A z resztą tamten mały to był dzieciak , a nasz chłopak już po przyjęciu jest .

Malwinę poirytowało podejście męża .

-Takich głupot mi tu nawet nie gadaj ! Masz nie spuszczać z niego oka , rozumiesz mnie ?!

-Dobra , dobra, będę uważał. Nie bój nic .

No Marek chodźmy już bo nam wszystkie ryby odpłyną do morza .

Uśmiechnięty ojciec ze szczęśliwym synem ruszyli w kierunku rzeki .

Wiśniewski mimo okazanej żonie nonszalancji nie miał zamiaru ryzykować że coś stanie się jego synowi . Na połów ryb wybrał pobliskie kąpielisko , aktualnie nie używane . W porównaniu do reszty rzeki brzeg tutaj był uformowany przez ludzi . Głębokość postępowała stopniowo , wiec w razie gdyby nawet jego syn wpadł jakimś nieszczęśliwym trafem do wody , nic poza zmoczeniem ubrania mu nie groziło . Po dotarciu na miejsce ojciec Marka szybko poskładał wędkę , która była troszkę mniejsza niż egzemplarze dla dorosłych . Wyprodukowana raczej właśnie dla młodych adeptów łowiectwa wodnego . Dla Marka jednak była to najlepsza wędka na świecie , bo była jego , i była podarowana przez jego najlepszego wujka . Wiśniewski był pod dużym wrażeniem widząc jak jego syn radzi sobie z wędką . Wyglądało na to że Marek wie więcej ten temat połowu ryb niż Wiśniewski się spodziewał .

-A ty to sobie całkiem dobrze radzisz z tym wędkowaniem . Gdzieś się tak wyszkolił ?

-A bo ja to z wujkiem już pare razy byłem na rybach pamiętasz ? Nawet na noc mnie kiedyś zabrał , co w namiocie spaliśmy .

To była nie zapomniana przygoda Marka , jego chrzestny , wujek Krzysztof zabrał go na wyprawę , którą znali już wszyscy jego koledzy .

-No tak pamietam , pamietam . Opowiadasz o tym pięć razy w tygodniu .

Uśmiechnął się Wiesław . Dla ojca Marka łapanie ryb , gapienie się godzinami w spławik , w nadziei , że ten się zanurzy , to było zwykłe marnotrawienie czasu . Uważał, że lepiej jest posiedzieć przy piwie . Gdy tylko rozłożył wędkę , prawie od razu oddał ją synowi . Na początku próbował dawać mu jakieś rady , ale rzeczowe odpowiedzi syna wybiły mu to z głowy . Wiśniewski spojrzał na kurtkę którą

syn położył na trawie tuż za nimi .

-A tobie to nie jest zimno ? Może lepiej ubierz kurtkę , co ?

-Nie tata , jak będzie mi zimno to se ubiorę .

-A ręce cię nie bolą , jak chcesz to ja mogę potrzymać trochę wędkę ?

-Nie , wcale mnie nie bolą . Wujek Krzyś pokazał mi jak trzymać żeby ręce się nie męczyły .

Byli nad wodą około pół godziny , żadne ryby nie miały ochoty na ich robaki . Ojciec szybko zaczął się nudzić . Spojrzał na pogniecione gazety po jabłeczniku leżące na trawie .

-A może już byśmy poszli , ryby nie biorą ? Głodny to ty nie jesteś ?

Wiśniewski spodziewał się jaka padnie odpowiedź , jego syn zjadł wszystkie cztery kawałki jabłecznika które dała im jego żona .

-Nie tata ja to ciastem się najadłem .

-No tak ... Wiesz co , jak chcesz to tu se posiedź , ja skoczę do sklepu po papierosy bo mi się skończyły . Dasz sobie radę tu sam jakiś czas ? Co ?

Wiśniewski okłamał syna . Miał jeszcze papierosy . Z reszta i tak już mu się kartki na nie skończyły . Bardziej od potrzeby kupna papierosów myślał o czymś innym . Zastanawiał się czy przed sklepem są jacyś jego koledzy , których wcześniej rozpędziła jego żona . Marek odpowiedział bez namysłu .

-Tak tata . Ja przecież już łapałem ryby .

Marek ugryzł się w język . Jego ojciec pytająco uniósł brwi .

-Znaczy z wujkiem łapałem . Z wujkiem Krzysiem znaczy .

-A no tak . Ten twój wujek Krzyś.

Marek odetchnął z ulgą . Gdyby ojciec dowiedział się , że ze Zbyszkiem uskuteczniają samodzielne połowy , wolał nawet nie myśleć co by było .

-Dobra Marek ty łap sobie te ryby , a ja idę do sklepu . Zaraz wrócę . Jak bym nie wrócił za godzinę wracaj do domu . Rozumiesz ?

-Dobrze tato rozumiem . A może jak wrócisz to byśmy poszli koło mostu ? Tam zawsze okonie jeden pan łapie .

-Zobaczymy . Tylko nie wpadnij mi tu do wody bo matka mi głowę zmyje jak ubrania pomoczysz . Masz uważać !

-Dobrze będę uważał tato .

Wiśniewskiego zupełnie już znudziło to łapanie ryb , zwłaszcza że nic nie brało . Pójdzie sobie machnie piwko i wróci po chłopaka . Żona się nie dowie , mały połapie sobie te swoje głupie ryby i wszyscy bedą zadowoleni .

-No dobra to ja idę , a ty jak mówiłem nie wpadnij do wody . Bo już więcej cie nie zabiorę . Rozumiesz ?

-Tak tato będę uważał .

-No i dobrze . Idę wtedy .

Wiśniewski poszedł do sklepu spożywczego oddalonego o jakieś piętnaście minut marszu z miejsca gdzie łapali ryby .

Marek zarzucał wędkę , co jakiś czas sprawdzał przynętę , jak uczył go wujek . Niestety w tym miejscu dziś nie było żadnych ryb . Po jakichś piętnastu minutach usłyszał dzwonek rowerowy który hałasował na nierównej ścieżce wału przeciw powodziowego . Obejrzał się , to jechał Zbyszek . Marka rozparła wielka duma . Przecież łapie ryby i to sam , jak dorosły . Nawet ucieszył się z przybycia kolegi . Marek spojrzał na kolegę , i odwrócił się bez słowa z powrotem w stronę rzeki . Zaczeka , aż Zbyszek pierwszy się odezwie .

-Co ryby łapiesz ?

Zbyszek znów był najlepszym kolegą Marka , chociaż ten ostatni jeszcze chciał go potrzymać w niepewności .

-A co nie widzisz ?

-Nom widzem . A masz rosówki ?

-No wziąłem , te co na koluchy ukopaliśmy . Pamiętasz ?

-Nom , pamietam . A złapałeś już coś ?

Marek się lekko zirytował .

-A coś ty ślepy ? Nie widzisz , że puste wiadro mam ?

-Nom widzem . Bo tutaj to nawet koluch nie ma . Może koło mostu ? Tam pan Heniek zawsze pełno ryb łapie . Pamiętasz ?

Jedną z rozrywek chłopców było gapienie się z mostu na łowiących ryby wędkarzy .

-Albo może pójdziemy do naszej bazy ? Tam jest dużo ryb . Ciagle się w wodzie rzucają . No wiesz , no nie ?

Chłopcy kiedyś odkryli w trzcinie mały cypel , jakby półwysep który na zakolu rzeki odchodził od brzegu . Założyli tam sobie tajną bazę . Nie wiedział o niej nikt , nawet reszta ich paczki nie miała o ich bazie pojęcia . Kiedy byli w swojej bazie , ukryci przed całym światem , nie było takiej możliwości aby ktokolwiek ich tam odnalazł .

Marek opowiedział Zbyszkowi .

-Ta , w bazie na pewno jest dużo ryb . Tylko mój tata zaraz tu przyjdzie . Poszedł tylko do sklepu po papierosy .

-Twój tata siedzi przed sklepem i pije piwo z Olszewiakiem , na pewno tu szybko nie przyjdzie . Widziałem jak jechałem na rowerze . Stały koło nich jeszcze chyba ze cztery piwa .

Marek się trochę zmieszał . Poczuł jakby lekki zawód , że jego tata woli pic piwo niż z nim łowić ryby .

-No to jak tata nie przyjdzie to idziemy do bazy . Weź wiadro na rower, bo ja muszę wędkę nieść.

Zbyszek spróbował szczęścia i zapytał .

-A może ty weź rower, a ja bym wędkę poniósł? Ale ona długaśna.

-Wędkę to ja se sam poniosę. Ty byś mógł zahaczyć o jakieś krzaczory jeszcze.

Zbyszka pomysł został odrzucony. Z lekkim niedosytem chłopiec powiedział do kolegi.

-Dobra ale dasz mi trochę połowić, co ? Przecież jesteśmy najlepszymi kolegami.

-Dobra dam, ale ja i tak pierwszy łapie. Jak się troche zmęcze to ci dam. Tylko jeszcze robaki włóż do wiadra.

Jak mówili, tak też zrobili. Zbyszek wykonał dyspozycje Marka i ruszyli w kierunku ich bazy. Przez nieuwagę, pewnie też dlatego, że było ciepło Marek zostawił swoją kurtkę, która leżała na trawie. Zaaferowany połowem nawet o niej nie pomyślał. Koledzy ruszyli podekscytowani w kierunku oddalonej o jakieś czterysta metrów ich tajnej bazy. Ich baza to nie dokończona bobrza tama. Składała się z patyków i błota. Jej twórcy, bobrza para zapłaciła życiem za próbę budowy tamy na szlaku żeglugowym człowieka. Zaczątki ich solidnej budowy z czasem obrosły roślinnością i wtopiły w nadbrzeżny krajobraz rzeki, stając się niewidoczne tak od strony brzegu, jak i od strony wody. Chłopcy odkryli ów cypel zupełnie przypadkowo. Pies Zbyszka rzucił się w pościg za jakimś zwierzęciem w trzciny. Przyjaciele oczekiwali plusku wody, zamiast tego usłyszeli tylko szum przedzierającego się Szarika przez sitowie i nadbrzeżna roślinność.

Chłopcy idąc dyskutowali zawzięcie o prawdziwych rybach, które na nich czekają w ich bazie. Koluch oczywiście mali wędkarze nie uważali za prawdziwe ryby.

 

Minęła dziewiętnasta. Zaczynało lekko szarzeć. Malwina Wiśniewska zaczynała się denerwować. Jej mąż obiecał jej, że wrócą z synem około osiemnastej. Malwina podejrzewała, że jej mąż robi to specjalnie. Został na rybach z ich synem tak długo żeby ją jeszcze bardziej zdenerwować. Najgorsze, że nie miała zielonego pojęcia, gdzie konkretnie poszli łowić. Obawiała się, że mogło stać się coś złego. Była już w domu Zbyszka, którego rodzina mieszkała dwa domy dalej. Mama Zbyszka była w pracy, pracowała na drugą zmianę. Zastała tylko jego ojca, który nie miał zielonego pojęcia gdzie jest jego syn. Co więcej nie miał zamiaru się tym przejmować tak długo dopóki chłopiec wróci przed zmrokiem. Wiśniewska pomyślała sobie " Co z tymi facetami? Czy to ja taka tylko nadwrażliwa jestem ?". Kolega jej męża od piwa zupełnie nie przejął się jej obawami.

Malwina stała na ganku ich domu, co chwile wyglądając na wszystkie strony. W pewnej chwili jej serce zamarło z przerażenia. Jeden z jej najgorszych koszmarów stał się jawą. Przez chwilę stała jak wryta nie mogąc uwierzyć, że to co widzi jest prawdą. Od strony sklepu, zataczając się, szedł do domu jej mąż. Szedł sam. Nie było śladu ich syna. Wiśniewska wybiegła niczym lamparcica w kierunku swojego męża. Zaczęła krzyczeć już z daleka.

-Ty zapijaczona mordo, gdzie jest Marek?!!!

Wiśniewski stanął jak wryty, nie mógł uwierzyć że to się dzieje. Jego żona na niego krzyczała na ulicy.

-Ty pijaku, ty się nazywasz ojcem! Gdzie jest moje dziecko ?! Gdzie jest mój syn ?! Gdzie Marek?! Coś z nim zrobił?!

Malwinie przewijały się w głowie obrazy z niedawnego pogrzebu małego Franusia Jarosinskiego. Odżyły wspomnienia Maryli Jarosińskiej, jej koleżanki, która walczyła o trumnę z grabarzami na cmentarzu, próbując nie dopuścić do pochowania jej syna. Malwina wyobraziła sobie jak rzucana, zmarznięta ziemia z głuchym odgłosem spada na trumnę, tylko tym razem jej syna. Już czuła ból, który wiąże się ze stratą dziecka. Wiśniewski ciagle kołysał się patrząc na żonę. Nie mógł zrozumieć o co jej chodzi.

-Natychmiast mi odpowiadaj ty zapijaczona mordo, gdzie jest nasz syn!? Coś z nim zrobił?!

Sąsiedzi zaczęli się interesować tym co się dzieje. Malwiny to ani nie interesowało, ani nie powstrzymało.

-Czy ty mi w końcu odpowiesz?!

-Ale... pszeciesz... ale... czego ty chcesz kobieto?

Malwina czuła, że zaraz eksploduje. Postanowiła się opanować. Spróbowała zadawać krótkie jak najprostsze pytania. Jej mąż był w takim stanie, że nic do niego nie docierało. Za chwile się ściemni. Musi szybko usłyszeć odpowiedź na najważniejsze pytanie.

-Gdzie jest Marek ?!

-Pszszecieszsz mój Maruś w domu jest. Ale o co chodzi?

-Marka nie ma w domu. Wyszliście razem o czwartej! Od tamtej pory go nie widziałam!

Wiśniewski jakby lekko zaczął się otrząsać .

-Ale ja on... ale on musi być w domu. Kassałem mu pszszeciesz .

-Nie ma go! Gdzie go zostawiłeś?!

-Zosssaaawiłem go nad rzeką, ale kassałem zarasss iść do domu.

-Coś ty zrobił...

Matka Marka przerwała w pół zdania. I szybko zapytała.

-Gdzie nad rzeką dokładnie byliście ?!

-Nooo nad naszszomm...

Wiśniewska resztkami sił opanowała się żeby nie uderzyć ledwo stojącego Wieśka.

-W którym miejscu łapaliście ryby?!

-No łapasssmy ryby z moim Marreszszkiem... no na kommlissku łapassmy.

Malwina słysząc zniekształcone "kąpielisko" zdała sobie sprawę, że w tej sytuacji nic więcej od męża się nie dowie. Jej mąż poszedł z ich synem na ryby i zostawił go tam samego. Zdała sobie też sprawę, że Wiśniewski powiedział jej wszystko co wie i że żadnej pomocy nie może od niego więcej w tym stanie oczekiwać. Zaświeciła jej nadzieja, że Marek ciagle tam jest, że może tylko zapomniał o całym świecie przez te jego ryby.

-Zejdź mi z oczu! Jak mogłeś to zrobić naszemu dziecku!?

Dla Wiśniewskiego to była już za długa sentencja.Odpowiedział tylko.

-Ale o sso chodzi?

Malwina machnęła ręka, zostawiła pijanego męża na środku ulicy. Pomyślała sobie. "Niech tą pijanicę coś tu nawet rozjedzie! Nie będę się nim zajmować, kiedy mój syn może potrzebować pomocy". Do kąpieliska było około dwudziestu minut marszu. Już miała tam biec, kiedy zdała sobie sprawę, że jest w domowych klapkach. Biegiem poleciała do domu ubrać buty. Jej pijany mąż nie świadomy niczego, jakby na autopilocie zaczął powoli sunąć do domu.

Malwina szybko założyła buty i wybiegła z domu. Kiedy dobiegała do bramy ich podwórka zatrzymał ją Karol Kosiński, ich sąsiad. Widział zajście, zapytał wiec .

-Malwina, co się dzieje? Mogę jakoś pomóc?

-Karol naprawdę nie mam czasu! Muszę lecieć nad rzekę! Ten pijak zostawił Marka samego nad wodą! Boje się, że coś mu się stało!

-Poczekaj Malwina. Podrzucę cie samochodem. Wiesz w którym miejscu może być Marek?

-Wiesiek wybełkotał "kąpielisko".

Karol Kosiński był sekretarzem partii. Wiśniewscy nie przepadali za komunistami. Mimo to utrzymywali dobre kontakty z sąsiadami. Kosiński był inteligentnym trzeźwo myślącym człowiekiem. Zdawał sobie sprawę, że jeśli małemu coś się stało to już jest za późno. Jako sekretarz partii miał w domu też telefon. Powiedział do Wiśniewskiej .

-Zadzwonię na milicje, niech tam wyślą radiowóz. Pewnie nic się nie stało, ale przyda się pomoc aby odszukać twojego syna. Gdyby był w innym miejscu.

-Ale ja muszę do Marka! Może on mnie wola! Ja słyszę w głowie jak on mnie wola!

Malwina zaczynała się rozklejać. Łzy zaczęły zalewać jej twarz. Cała społeczności przeżyła niedawny pogrzeb małego Frania. Kosiński rozumiał dlaczego jego sąsiadka tak bardzo przeżywa tę sytuację.

-On na pewno potrzebuje mojej pomocy! Ja muszę ...

-Uspokój się natychmiast! Tylko tak możesz pomóc swojemu synowi, jeśli potrzebuje pomocy. Zadzwonię i za minutę pojedziemy.

Pewność siebie, oraz ton głosu Kosińskiego zadziałał jak kubeł wody na Malwinę.

-Tak masz racje. Tylko proszę Karol pośpiesz się. Proszę !

-Tak chodźmy szybko do mnie do domu. Zadzwonimy i pojedziemy.

Jechała z Kosińskim jego dużym fiatem. Była pod wrażeniem jak szybko jej sąsiad załatwił rozmowę telefoniczną z milicjantem, który odebrał telefon. Wystarczyło, że Kosiński podał swoje nazwisko, po krótce streścił o co chodzi i poprosił o wysłanie radiowozu na pobliskie miejskie kąpielisko. Mimo nie był milicjantem i nie miał żadnego stopnia wojskowego, to z drugiej strony Malwina wyraźnie usłyszała bez żadnych zbędnych pytań " Tak jest panie pierwszy sekretarzu. Już wysyłam radiowóz."

Kosiński podjechał jak mógł najbliżej kąpieliska. Zostawił auto na drodze z włączonymi światłami awaryjnymi. Było już prawie całkiem ciemno. Do kąpieliska mieli około pięćdziesięciu metrów. Malwina gdy tylko stanął biegiem ruszyła nad rzekę głośno wołając.

-Marek! Marek!Marek gdzie jesteś?!

Kosiński ruszył za Wiśniewską pospiesznym krokiem. Malwina jednak sporo go wyprzedziła. Słyszał ciagle jej nawoływania, które jednak nagle się urwały. Zapadła noc. Kosiński zaczął mieć problemy z rozpoznawaniem otoczenia. Wiedział, że jest blisko rzeki, ale nie mógł dojrzeć Malwiny. W końcu jednak usłyszał jej płacz i jęki. Kiedy podszedł bliżej zobaczył, że Wiśniewska klęczy na trawie i płacząc kurczowo coś ściskając.

-Co się stało? Znalazłaś go?

Wiśniewska spojrzała na Kosińskiego i odpowiedziała płacząc.

-Nie ma mojego Mareczka. Znalazłam tylko jego kurtkę.

Zaczęła pochlipywać. Wyglądało na to, że sytuacja z przed kilku tygodni się powtórzyła. Najprawdopodobniej rzeka zabrała kolejnego chłopca. Kosiński wiedział, że najgorsze to teraz pozwolić Malwinie na pogrążeniu się w rozpaczy.

-Słuchaj Malwina, to że znalazłaś tu kurtkę Marka znaczy tylko, że on tu był. Mógł jej po prostu tu zapomnieć. Wiesz jakie są chłopaki.

Kosiński sam nie wierzył w to co mówi, jednak zauważył, że Malwina bierze się kolejny raz w garść. W oddali zamajaczyły światła milicyjnej nyski. Kosiński pomyślał."Dobrze , że ich wezwałem"

 

Właśnie zrobiło się ciemno, Marek wszedł do domu, który był dziwnie cichy i ciemny. Drzwi były otwarte na oścież. Jako, że zauważył wcześniej światło w piwnicy, gdzie jego ojciec miał warsztat, postanowił poszukać rodziców tam. Wszedł do warsztatu ojca. W jednej ręce trzymał swoje plastikowe wiaderko w drugiej starannie złożoną wędkę. Kiedy zobaczył ojca odwróconego tyłem do niego zawołał.

-Tato tato, zobacz co złapałem! Jednego okonia i jedna plotkę! Powiem mamie żeby nam usmażyła na kolacje! jedną dla ciebie drugą dla mnie!

Zawołał Marek. Z dumą wyciągnął wiaderko do przodu i ruszył aby pokazać ojcu swój połów.

Ojciec Marka odwrócił się, spojrzał na niego takim dziwnym wzrokiem. Marek nie zdawał sobie sprawy, co się za chwilę stanie .

-O zobacz tato, prawdziwe ryby.

Uśmiechnięty wyciągnął wiaderko na wyciągnięcie ręki do ojca.

Wiesław bez słowa chwile wpatrywał się to we wiadro to w swojego syna. W pewnym momencie z prędkością której Marek się nie spodziewał jego ojciec wyrwał mu wiaderko i z całej siły cisnął o ceglaną ścianę. Osłupiały chłopiec zobaczył jak wiaderko rozpada się na kawałki. Na ścianie powstała mokra plama. Jego ryby w jednej sekundzie znalazły się na posadzce warsztatu, bezwładnie podskakując. Nie rozumiejąc co się dzieje, Marek gapił się na ryby nie mogąc poradzić sobie z tą irracjonalną sytuacją. W pewnym momencie dotarło do niego, że to się budzi.

Wiśniewski w tej samej chwili wydał z siebie ryk .

-Ty gówniarzy!

Wyrwał chłopcu wędkę z ręki i próbował ją połamać. Chwycił za jeden koniec, drugi oparł o posadzkę i kopnął z całej siły w środek złożonej wędki. Jako, że były to trzy części bambusowej wędki złożone razem, spięte starannie gumkami do włosów na obu końcach, bambus oparł się sile uderzenia. To rozwścieczyło Wiśniewskiego jeszcze bardziej. Chwycił siekierę, która była wbita w niewielki pieniek. Położył bambusy na pieńku i z całej siły uderzył siekierą. Tym razem bambus nie miał szans. Kawałki posypały się na posadzkę. Marek patrzył z wytrzeszczonymi oczyma i tylko wyjąkał.

-Moja wędka ...

Chłopiec nie słyszał głosu ojca. Do jego uszu dotarł ryk potwora, tego z jego najgorszych snów.

-Mówiłem ci żebyś wracał do domu!

Wykrzyknął Wiśniewski. Marek poczuł odór alkoholu. Zrozumiał, że coś co już nie raz się zdarzało za chwile stanie się znowu. Z cienia w warsztacie ojca wyłoniła się wielka ciemna postać. Jego ojca już tam nie było. Marek zrozumiał, że musi uciekać. Zrozumiał, że musi wejść do swojej szklanej niezniszczalnej banki nim potwór, ten z zimnej ciemności , znów go dopadnie.

Wiśniewski dopadł syna. Złapał go swoją wielką ręką ze bluzkę na wysokości klatki piersiowej i cisnął o ścianę poniżej miejsca gdzie przed chwilą roztrzaskał plastikowe wiaderko. Chłopiec uderzył o ścianę z wielkim impetem, odbił się niczym piłka i padł na posadzkę tuż obok złowionych przez siebie ryb. Nie stracił przytomności. Leżąc na brzuchu z odległości kilku centymetrów patrzył na podskakujące ryby. Jak one otwierał tylko bezgłośnie usta próbując złapać oddech. Teraz wydały mu się takie ogromne.

Wiśniewski widząc, że jego syn ma otwarte oczy, patrzy ciagle na te głupie ryby i jeszcze zaczął je naśladować, uznał że chłopak go przedrzeźnia. Widocznie nie oberwał jeszcze wystarczająco. Ruszył w jego kierunku. Teraz go dopadnie tak jak kiedyś to robił jego ojciec.

-Nie będziesz nawet płakał?! Udajesz mężczyznę?!

Marek nic nie odpowiadał, nie wydał z siebie żadnego dźwięku, prócz szmeru nieudanych prób złapania oddechu. Co ojca jeszcze bardziej rozwścieczyło. Wiśniewski zrobił szybko kilka kroków, które dzieliły go od swojej ofiary. Pochylił się i zaczął okładać syna pięściami po plecach.

Marek nie czuł bólu. Oglądał swoje złowione ryby, które przez pryzmat szklanej banki, w której się znajdował były takie wielkie. To nic, że potwór na zewnątrz szaleje. Tych ścian, którymi był chroniony nie może zniszczyć żadna siła...

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • Pasja 15.07.2017
    Tekst bardzo mocny, ukazujący rodzinę w której ojciec nie stroni od kieliszka, a matka apodyktyczna chce wszystkim rządzić. Marek jest pomiędzy tym. W czasie kłótni z kolegą broni ojca i tak bardzo pragnie iść z nim na ryby. A kiedy idzie, ojciec zostawia go samego i idzie na piwo. Taka pogawędka nad wodą pomiędzy synem i ojcem to świetna sprawa. Jednak niektórzy ludzie nie powinni mieć dzieci. Matka Kiedy widzi męża bez syna wpada w panikę. A potem już w ojcu budzą się potwory i szuka winy u wszystkich tylko nie u siebie. Czy Marek to przeżyje? Smutna, ale prawdziwa rzeczywistość ludzkiej bezsilności. Pozdrawiam*****

    czół...czuł. brak też spacji, przecinków i ogonków. Ale to są drobiazgi wobec całego tekstu.
  • Pasjo bardzo dziękuje za to że poswieciłaś czas na przeczytanie oraz za ocenę i komentarz. Nie liczyłem, że wielu da radę przeczytać to do końca ze względu na jego długość, ale nie uważałem że podzielenie go było by dobrym pomysłem. Wiem, że nie jest to idealny tekst gramatycznie jestem Ci wdzięczny, że spojrzałaś na tę historie pomimo moich błędów.
    "Czy Marek przeżyje?" znajdziesz go w "Krwawy most" u mnie na profilu ale tamten tekst jest jeszcze dłuższy i chyba jeszcze wiecej tam błędów niż tu. Odpowiedź brzmi tak przeżyje. Pozdrawiam i dziękuje jeszcze raz:)
  • Pasja 16.07.2017
    Maurycy jest dobrze i nie przejmuj się, a podzielenie tekstu to już nie to samo. Błędy można poprawić. Miłej niedzieli
  • Szudracz 15.07.2017
    Ode mnie 5
  • Szuracz dziękuje i pozdrawiam :)
  • riggs 16.07.2017
    Świetny tekst. Brawo 5
  • Wielkie dzięki Riggs
  • motomrówka 16.07.2017
    Najpierw plusy, jeat ich dużo:
    Dialogi bardzo naturalne, widać że sprawiają frajdę tobie, piszącemu, że starasz się oddac je wiernie, to bardzo mi się podoba, bo naturalność wypowiedzi to dla mnie podstawa, to sprawia, że bohaterowie obrastają w krew i kości. Kiedy rozmawiaja chłpcy - słyszę i widzę chłopców, kiedy odzywa się matka - widzę wściekłą kobietę. Pijak, jak to pijak wyszedł tendencyjnie, ale to margines (dosłownie i nie).
    Lubisz pisać, mógłbyś to jeszcze bardziej rozbudować, dodać trochę opisów moejsc i postaci, bo pokazałeś w sumie sytuację, ale nie bohaterów.
    Finał doskonale napisany. Chwytasz czytelnika za gardło i ściskasz - to ogromny atut.
    Minusy (bo są niestety).
    Dialogi wychodzą świetnie, ale narracja nie. Są niepotrzebne powtórzenia, dziwna składnia (przy trzecioosobowej narracji powinna być poprawna). Prze połowę tekstu piszesz interpunkcję jak chcesz, potem stawiasz ją prawidłowo, czylo bez spacji przed, są bowiem miejsca, gdzie nie ma jej wcale, a być powinna, lub jest, choć niepotrzebna.
    Błędow ci nie wymienię, bo tekst wrzuciłeś bardzo długi i musiałabym pod nim tkwić pół dnia. Czasem warto pewność siebie schować do kieszeni i podzielić tekst choćby na pół, można wtedy poduskutować o błędach, po to jest, między innymi ten portal. Mało osób posze tu poprawnie, ale nawet tym najlepszym pokazuje się błędy, bo przez to możemy przekazywać swoje historie w coraz lepszy sposób. Ja się tu wiele nauczyłam. Najwięcej nie dzięki tutejszej śmietance, tylko tym, ktorzy komentują szczerze.
    Dam ci przykład błedu:
    "W czasach kiedy nie ma nic w sklepach i nawet bogatsi nie..." - wskoczyłes tu w czas teraźniejszy, a narrację masz w przeszłym, czyli "W czasach, kiedy nie było nic w sklepach i nawet bogatsi niewiele mieli, młody człowiek zostawał obsypany...", itd.
    Albo:
    "Marek wyszedł z kościoła w kupce kilku chłopców." - brzmi to, jakby kosciół był w jakiejś kupce, trąci mnie również samo słowo kupka, ale to moje odczucia. Lepiej byłoby tak:
    "Matek wyszedł wraz z grópką chłopców" "kilku" jest zbednę, bo grupka sugeruje niewielką ilosć osobników; o wyjściu dzieci z kościoła pisałeś już wcześniej, więc można domyślić się, skąd Marek wyszedł.
    Itd., itd. Pozdrawiam.
    Za historię masz u mnie 5, za narrację 3, za dialogi również 5.
    Będzę dla ciebie Mrówka Czwórkówna
  • Motomrowko jestem ci wdzięczny za tak fajny komentarz i wysoką ocenę. Ocena nie jest dla mnie najważniejsza, ważniejsze są właśnie sugestie i rady których udzielają inni i Ty bardzo obszernie miedzy nimi. Ja już zauważam dzięki nim, rzeczy o których wcześniej nie miałem pojęcia. Może z czasem moje pisanie stanie sie mniej irytujące, chociaż wiem, że nie stanie sie to z dnia na dzień. Ten tekst czytałem kilka razy zanim go wstawiłem, za każdym razem czułem, że nie jest idealnie, ale sam już niewiele mogłem tam wynaleźć. W wolnej chwili przejrzę go jeszcze raz patrząc pod kątem Twoich sugestii. Dzięki i pozdrawiam :)
  • motomrówka 16.07.2017
    Maurycy, trudno jest samemu wyłapać błędy, wiem to, bo mam pomocnika, który nie raz coś takiego u mnie wyłapie, że aż czasem wstyd. Naprawdę, nie piszę tego złośliwie, przełam się i wrzucaj teksty podzielone na mniejsze części, dwie, trzy strony, nie masz pojęcia ile cennych uwag możesz zyskać, kiedy tekst dasz krótszy. z takim długim jest potwornie dużo roboty, uwierz ;) Z całym szacunkiem dla ciebie, nie każdy ma tyle czasu, a błądków by się uzbierało. Pozdrawialska ;)
  • motomrówka miałem dylemat. Wstawić w częściach gdzie gdzie, krótki tekst faktycznie dużo łatwiej jest wyeksplorować z błędów, ryzykując jednak, że umknie całkowity obraz. W końcu górę wzięła chęć dowiedzenia sie jak, ci nieliczni, którzy sie przemogą ocenią historię, która w częściach straciła by zupełnie sens. Po zastanowieniu wybrałem drugie wyjście. Powiem teraz coś nad czymś sie zastanawiałem i to nie bedzie złośliwie. Bałem sie, że krótkich częściach czytający odnajdzie i skupi sie tylko na błędach, o których wiedziałem że są, jak przecinki i kropki. Napisałem już wyżej, że odbiór całej historii był dla mnie priorytetem.
    Szczerze teraz powiem, że nie spodziewałem sie, tak wielu pozytywnych komentarzy. Nie spodziewałem sie rownież Twojego tak obszernego. Wiem, że musiałaś poświecić sporo czasu aby napisać o plusach i minusach mojej pracy. Naprawdę to doceniam i naprawdę jestem wdzięczny.
    Nie wiem jeszcze czy i jak długie części wstawię kolejne, ale jeśli bedą znów długie, to na pewno nie bedzie na złość z mojej strony tylko z powodów powyżej wymienionych.
    Jeszcze raz to powiem, naprawdę jestem bardzo wdzięczny za każda opinie i komentarz i bardzo za nie wszystkim dziękuje. Tobie Mrówko naprawdę jestem wdzięczny za poświęcony mi czas, jest to szczere zapewniam Cie.
    Pozdrawiam naprawdę ciepło :)
  • (pisałem z telefonu, polskie znaki...)
  • motomrówka 16.07.2017
    Maurycy, kwestia priorytetów. Jeden wrzuca tu tekst, bo zależy mu na opinii innych, drugi - bo oczekuje poklasku, jeszcze inny - bo już wszystko umie i nie zamierza marnować czasu na "mądrości" internetowych "fachowców".
    Większość wstawia tu teksty we fragmentach, jednostki w całości. Zobac ile wejść i komentarzy ma np pasja, która publikuje swojego Barmana we fragmentach. Ale ja tylko jestem intermetowym "fachowcem". Pozdrawiam ;)
  • motomrówka do Pasji dziela mnie lata świetlne, których nigdy nie przebędę. Jak widzisz ja niewiele umiem. Mój problem jest taki, że ja zawsze skaczę na głęboka wodę. Często moje skoki kończą sie różnie:) Ilość wejść no cóż, wolę żeby w tym etapie mojego "mistrzowskiego pisania" wchodzili ci co czują sie na siłach i chcą to robić z rozmysłem, wiedząc gdzie wchodzą. Czyli do słabego, nie oszukuję sie, opowiadacza. Myśle, że w przyszłości bedzie krócej. Pozdrawiam Cię internetowy fachowcu:)
  • Nachszon 18.03.2018
    Maur, kiedy patrzę na ten tekst i na to, co i jak piszesz teraz, to zastanawiam się, jakim trzeba być niesamowicie zdolnym i pracowitym człowiekiem, żeby zrobić tak ogromny postęp w przeciągu tak krótkiego czasu?! Z drugiej strony pierwsza część tego cyklu jest naprawdę przepiękna i uznaję, że to jedyna część. Potem zacząłeś bez sensu kombinować:) Pilnuj rzeczy, które masz piwnicy, bo przyszedł właśnie Wielki Szczur i piwnicę przegląda:)
  • No cholera się uparł i brnie przez to, chwile tego opka na opowi są policzone już :)
    Uparty jesteś jak nie wiem co, ja nawet nie chcę na to więcej patrzeć, bo to przecież masakra jest :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania