Anoreksja

Czasem zastanawiam się czy to co robię ma jakikolwiek sens. Bo przecież nic się nie zmieniło. Jak nienawidziłam siebie, tak wciąż siebie nienawidzę. Przychodzi moment, kiedy chcę rzucić wszystko w cholerę, lecz nagle pojawia się ktoś i mówi, że dobrze wyglądam. Warto czekać na taki moment, warto mieć silną wolę. Największą euforię czuję jednak, gdy słyszę jedno słowo. Jest ono wyznacznikiem mojej ciężkiej pracy.

- Schudłaś- rzuca Wiktoria, a ja nieśmiało się uśmiecham. Potwierdzam jej słowo, mimo że przed sekundą ubolewałam nad szerokością swoich ud.

- Jak ci się to udało? Niech zgadnę, ćwiczysz?- Serce przepełnia się radością i dumą. Warto było odmawiać sobie tych wszystkich słodyczy i innych gówien.

- Tak ćwiczę, po za tym zdrowo się odżywiam. Wiesz jak jest.

- Ja bym tak nie mogła- mówi, a ja patrzę na jej tłuste ramiona.

Oczywiście żebyś nie mogła, musisz się obżerać tłusta świnio- mówię, ale tylko w myślach.

- To co idziemy do jakiejś knajpy? Umieram z głodu- oznajmia, a ja się uśmiecham, lecz w środku eksploduje. Pieprzona suka. Mówię jej o diecie, a ta wyjeżdża z czymś takim? Z resztą czego mogłam spodziewać się po dziewczynie z pięcioma kilogramami nadwagi.

- Jasne, ale nie jestem specjalnie głodna- odpowiadam, chwytając przy tym wodę mineralną, niegazowaną i robię spory łyk. Zapełnia mój żołądek, dzięki czemu zjem mniej.

Ruszamy do przydrożnej knajpki. Kiedy jesteśmy na miejscu, chwytam za menu i wyszukuje sałatek. Wiktoria zamawia sobie naleśniki z czekoladą i szejka truskawkowego.

- Samym zielskiem się nie najesz- stwierdza, biorąc chlebowy paluszek i przegryzając go łapczywie.

Kelner podaje nasze dania. Diametralnie się od siebie różnią, poczynając od wielkości, na kolorach kończąc. Z mojego talerza bije świeżość, a talerz koleżanki ma odcienie przypominające odchody ludzkie.

Wiki gryzie naleśnika, czekolada kapie na jej brodę. Staram się ukryć obrzydzenie. Nabieram z talerza najmniejszy kawałek pomidora, po czym umiejętnie wypluwam go do serwetki, którą się niby wycieram.

- Spróbuj, to jest genialne- mówi, wystawiając mi przed nos różowy napój. Wyliczam w głowie ile kalorii mieści się w tej szklance. Wynik to: Za dużo. Odmawiam grzecznie i z powrotem kieruje wzrok na talerz. Nabieram liść sałaty, powoli przeżuwam go w ustach i popijam wodą. Powtarzam ten krok, aż nagle dostrzegam kawałki kurczaka w sałatce. Wiktoria widzi moją reakcję.

- Wszystko ok?- wypytuje. Zabawne, bo cały czas przy tym je.

- Wiesz, nie mogę jeść mięsa. Stwierdziłam, że przejdę na wegetarianizm- rzucam. Nie jest to do końca prawdą, choć od dawien dawna nie spożywałam mięsa, (ani niczego poza surowymi warzywami i garściami rodzynek, które ssę między posiłkami, aby stłumić uczucie głodu).

- Od kiedy?- wypytuje się. Patrzy na mnie jak na obłąkaną, jest źle. Robi się jeszcze gorzej, kiedy przestaje jeść. Nie mogę nawet udawać, bo nie chcę ryzykować tym, że przypadkiem zjem kawałek mięsa. Ma stanowczo za dużo kalorii.

- Już od kilku miesięcy- mówię i odwracam wzrok. Niestety nawet kiedy nie patrzę, czuje na sobie jej spojrzenie. Muszę szybko coś wymyślić, aby nie nabrała podejrzeń. Zabieram szejka i biorę niewielki łyk, kiedy wyczuwam go w ustach, blokuje ujście rurki językiem.

-Pycha- mówię i uśmiecham się do niej. Chyba znów patrzy na mnie normalnie.

Kiedy wracamy do domu, omijamy cukiernię. Nie wiem kiedy Wiki do niej wbiegła, ale już po chwili stała przede mną z dwiema babeczkami. Niestety jedna z nich była dla mnie.

- Masz, nie możesz chodzić głodna- stwierdza, a ja patrze na maleńką babeczkę. Leży na mojej liście najbardziej kalorycznych rzeczy, które objętościowo są bardzo małe.

- Dziękuje- mówię i chwytam wypiek, patrząc na niego jak na truciznę, ba, to jest trucizna. Przecież cukier jest zabójczy.

Wiktoria patrzy na mnie wyczekująco. Już nie ma odwrotu. Gryzę kawałek i przeżuwam. Czuje czekoladę, której nadzienie to dżem z borówek i poczucie winy. Mam wrażenie, że Wiktoria patrzy na to z satysfakcją. Dlaczego ona to robi, dlaczego zmusza mnie do jedzenia? Pewnie jest zazdrosna, na pewno!

Wracam do domu. Rzucam torbę na krzesło i kieruje się do łazienki. Patrzę w swoje odbicie. Jeszcze rano nie było tak źle, ale teraz wyglądam jak sumo. Wszystko przez tę babeczkę, pieprzoną babeczkę. Spinam włosy do góry i nachylam się na toaletą. Wciskam palce do gardła. Im częściej to robię tym trudniej jest mi wywołaj wymioty. Staram się wypiek, ale nic się nie dzieje. Wale się pięścią w kolano. Biorę głęboki oddech i z powrotem patrze w lustro. Dlaczego nie widzę swoich kości policzkowych? Przecież jeszcze nie dawno były zarysowane. Napełniam kubek wodą, wypijam i ponownie nachylam się nad ubikacją. Wciskam palce i tym razem wymiotuje. Najpierw cieczą, ale potem tą pieprzoną babeczką. Udało się! Wyrzyguje przy tym liście sałaty i kilka rodzynek. Spuszczam wodę i wycieram usta, po czym dokładnie myję zęby. Czuje ogromną radość wypełniającą mnie od środka. Udało mi się, znów mi się udało.

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 9

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • persse 10.05.2016
    Dzięki komuś tam za 5 :)
  • KarolaKorman 11.05.2016
    Kolejna jest ode mnie :) Ciekawie opisałaś tą walkę z wyobrażeniem, że jest się za grubym. Najprościej byłoby zaakceptować samą siebie, ale bywa, że najprostsze rzeczy są najtrudniejsze do zrobienia :(
  • persse 11.05.2016
    Dziekuje. :)
  • Billie 11.05.2016
    Wow. Opisujesz to wszystko niezwykle realistycznie. Aż zaczęłam rozmyślać na ten temat... podoba mi się, wciągnęło mnie tak, że przeczytałam na zajęciach ^^ 5
  • persse 11.05.2016
    Dziękuje ^ ^
  • Alicja 11.05.2016
    Historia wygląda bardzo realistycznie. Mam nadzieję, że nie dotyczy Ciebie. 5
  • persse 11.05.2016
    Nie dotyczy, po prostu swego czasu interesowałam się zaburzeniami odżywiania. :)
  • NataliaO 13.05.2016
    Świetnie to przedstawiłaś. Szkoda mi było dziewczyny. Bardzo dobry tekst; 5:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania