8: Żniwiarz z piekieł, rozdział 13: „Pamiętliwe bandaże”, część pierwsza

Podczas gdy daleko od nich toczyła się walka przy użyciu magi i ostrza, a coraz więcej demonów zbiegało się z okolic, dwójka dostała się pod samo podnóże góry, będącej w świetle dnia Świętym Drzewem z gałęziami sięgającymi gwiazd. Pod jednym z monstrualnych korzeni znaleźli jaskinię prowadzącą do wnętrza Merusa i przez nią dostali się do jego wnętrza. Tunel był jak najbardziej używany, o czym świadczyły zapalone czerwienią kryształy, podobne do tych z miasta, ale znacznie mniejsze oraz przyczepione do stropu. Wyglądało też na to, że oprócz oświetlenia, demony nie ruszały tutaj niczego, co ukształtowała natura, bo wymieniające się na przemian zwężenia i wolne przestrzenie ciągle dawały o sobie znać. W odwecie, Nedowi i Agiuxowi na rękę działała straż, której na jednokierunkowej trasie po prostu nie spotkali.

Podziemne przejście skończyło się, a oni przeszli przez zbiorowisko wiszących lian, i dopiero wtedy ujrzeli prawdziwe oblicze świętego miejsca. Ogromne przestrzenie, więzy niebywale potężnych korzeni przewieszających się, oplatających się, tworzących mosty i składających się w ściany oraz podłogi. Wszystko współgrało z prostymi pniami podporowymi, drewnianymi posadzkami i gałęziami pełnymi złotych liści. Gdzieniegdzie, spod różnych kondygnacji patrzyły z góry dziwnie opierzone kokony o ludzkich i słoniowych rozmiarach, często urozmaicone o kolce i bulwy przeciekające miodopodobnym śluzem. Deficyt kustoszowych kryształów kategorycznie nie wnosił niczego do tego, jakby to ująć, zielonego świata, pokrytego żywym mchem owego koloru. Niewiarygodne, aczkolwiek prawdziwe było to, że wnętrze góry, nie, wnętrze tej legendarnej rośliny, ożywiało prawdziwe światło słoneczne, takie jak te zaglądające z rana przez okno do pokoju. Żadnych luster, żadnych magicznych portali, ani jednej kuli energii, ani grudki błyszczącej rudy białego złota (minerału bardzo poszukiwanego przez krasnoludy). Tętniąca w każdym zakamarku tego miejsca, moc gwiazdy stanowiła swoisty warunek normalności, wobec której Ned przeszedł obojętnie, kiedy Agiux próbował bezskutecznie znaleźć jej źródło.

Wiele dróg prowadziło w wiele stron i na różne wysokości. Nie było żadnych wskazówek dotyczących umiejscowienia samego serca. Nawet krótki spacer w okolicach wejścia nie ukazał niczego przydatnego, a człowiek z góry i z dołu wyczuwał dusze Kustoszy. Szansa pół na pół. Po wsłuchaniu się w nicość losu, wybrał trudniejszą ścieżkę, czyli pięcie się na szczyt. Oba kierunki i tak poprowadziłyby do celu - pod pewnym względem.

Możliwości do unikania wrogów napotkali wiele. Zmniejszenie się zasobów straży dzięki atakowi świecącej bielą gigantki i eliminacja przypadku poprzez szósty zmysł, dawały okazję na spokojną eksplorację, pozwalając na zachowanie sił na ostateczną walkę, która nadejść musiała. Drzewo cały czas zaskakiwało swoją fantazją architektoniczną, i pomimo że minimalna ilość zakamarków była wielkimi pomieszczeniami o dużej dozie pustej przestrzeni, zawsze panowało uczucie przerastania, mogące przewyższyć nawet najdostojniejsze ego. Gospodarowanie miejscem uczynione ręką natury, pozwalało na łączenie, przenikanie i prześwitywanie się wszystkich segmentów tego ekosystemu naraz.

Po godzinie marszu zrobili przerwę w korytarzu znajdującym się w pierwszej powłoce Merusa, można powiedzieć, że w warstwie jego kory. Był to bezsprzecznie najbardziej bezpieczny obszar na całej wysokości i szerokości. Kilka metrów dalej znalazła się nawet dziura prowadząca na zewnątrz. Powiewało z niej przyjemnym chłodem.

Agiux musiał chwilę ochłonąć, dlatego przysiadł na konarze urozmaiconym o poduszkę z miękkiego mchu. Na szczęście mięśnie trzęsły mu się w minimalnym stopniu, ale od dziesięciu minut obserwował u siebie horrendalny spadek zachowania równowagi. Dwa razy nieomal spadł w przepaść i to nie z przyczyny głupiego przewracania się.

Nie miał pojęcia, czy Castelvill miał rację co do jego przeznaczenia. Przez całą drogę, która była pogrążona w ciszy otoczenia i bez zamienienia ani jednego zdania z towarzyszem, zastanawiał się nad jego słowami. W pewnym sensie przeczuwał ziarnko fałszu w tamtej przemowie, ale w tej samej chwili z całych swych sił chciał się do niej przekonać, chciał uwierzyć w te zbawienie. Tajemnicza moc słów człowieka przeważała nad wszelkimi innymi opcjami na pokierowanie swym życiem, ponieważ każdą z nich przykrył już całun beznadziei i cały ich wachlarz kierował się prosto do poddania się wobec osądowi niejasnej przyszłości. Teraz przynajmniej dostał szansę na dołożenie żywota w budowę jakiejś wielkiej machiny i wyglądało to na wspaniałą perspektywę. Oczywiście nie mógł objąć umysłem różnicy pomiędzy Wiecznym a nim w sensie wagi, jaką owa misja wywierała na ich odmienne życia. W rzeczywistości, mag pojmował operację za zwykły spacerek, a jedyną trudnością okazywało się zminimalizowanie ofiar.

Kiedy Żniwiarz wystarczająco odpoczął, wstał z wygodnej poduszki, i kiwając głową na oświadczenie swej gotowości, poszedł dalej korytarzem. Drugi po chwili także ruszył z miejsca, ale nagle zatrzymał się przed wejściem do dziury prowadzącej na świeże powietrze. Pojawił się tam wyraźny ruch w arkanach i w tym samym momencie ujawniła się czyjaś słabo widoczna dusza. Spojrzał tam. Zobaczył tą samą postać, którą wcześniej spotkali w lesie i w wieży Archiwisty. Siedział sobie, ten... chyba demon, trudno było powiedzieć, i spokojnie patrzył na pole bitwy. Okryty jak zawsze cieniem, bliski ale nie uchwytny, chciał tylko przypomnieć o swojej obecności. Jedyne, czego Ned się nowego o nim dowiedział, to to że miał dwa długie ogony złożone z ostrych trójkątów. Machał każdym z osobna na boki i z powrotem do siebie - powoli - bo śpieszyć się nie trzeba.

W przeciwieństwie do tworu Genezji, ten dziwny demon tylko obserwował, więc jak na razie Wieczny postanowił zostawić go w tym swoistym spokoju. Nie zmieniało to faktu, iż tajemnicza mara zyskiwała w jego oczach coraz większe zainteresowanie. Na domiar złego, nie dało się wyczuć u niej jakiegokolwiek arkanu, chociaż jej obecność i tak wpływała na nie w znaczącym stopniu...

Nie spoglądając za siebie, maszerowali dalej, dopóki nie trafiła się pierwsza realna przeszkoda. Dwie drogi. Jedną był podniesiony most, który nie pozwalał na przekroczenie urwiska sięgającego kilka pięter w dół, a drugą ścieżka z przepaścią po jednej stronie oraz dwoma Kustoszami stacjonującymi w połowie tego przejścia. W teorii, Ned mógł przeskoczyć pewien dystans, akurat żeby dosięgnąć naprzeciwległej strony, aczkolwiek nie obyłoby się w tej sytuacji bez dużych uszkodzeń w strukturze drzewa, wywołanych oddziaływaniem energii skumulowanej w jego nogach na podłoże. Poza wywołaniem niezłego hałasu, mogli się przypadkowo przy tym dowiedzieć o jakimś rodzaju głębszej więzi Merusa ze strażnikami, dającej natychmiastowo znać o wszelkich zniszczeniach. Pozostawało najrozsądniejsze rozwiązanie - przy pomocy agresji.

Zakradli się do wnęki znajdującej się zaraz przy zakręcie, za którym to mogli już zostać łatwo zauważeni przez czuwających demonów, noszących na sobie blado-żółte tuniki i spoczywających na ziemi, na swoich czterech kolanach.

- Zajmę się nimi - zaszeptał Ned do Agiuxa - a ty zaraz po mnie będziesz musiał zadbać, żeby stąd nie spadli.

Agiux zgodził się skinieniem głowy, chociaż nie miał pojęcia, co tamten zamierzał. Kustosze byli w Tessinug najpotężniejszymi istotami zaraz po wyższych braciach i siostrach, ale Wieczny sam powinien dobrze wiedzieć, jakim władały potencjałem. Racja, w dużej mierze poświęcali się nauce - tej magicznej oraz tej bardziej przyziemnej - lecz przy większym rozrachunku umieli się bronić, a czasem także atakować. Poza tym, ci tutejsi tą drugą specyfikacją znacznie się wyróżniali. Mimo wszystko, wierzył jednak, że żółtooki człowiek mógł przewyższać ich pod każdym względem. Kilka razy już przecież doświadczył tej władczej aury, jedynej w swoim rodzaju poświaty bijącej od kogoś, kto potrafiłby zatrząść światem.

Mag wyciągnął przed siebie prawą rękę, cofając do góry długi rękaw.

- Sill Ragveni, Estimrve Arkeni, Gllovja vro Katuzga Sennen, uhras! - zacytował inkantację kręgu Senebris.

Nad jego rękę przyfrunęły znikąd strzępy czarnego materiału, które w toku wzajemnego rwania się i łączenia, ułożyły płaską podobiznę - szeroką czaszkę rogatego potwora, z trzema kłami na środku i dwoma wielkimi po bokach, a z dołu nadciągała odłączona żuchwa, zakończona z lewej i z prawej zaokrąglonym kolcem. Całość otoczył okrąg płynnego mroku. Chwilę potem, ziarnka popiołu zaczęły opadać na skórę kończyny, rozlewając przy tym nitki ruchliwej smoły, powoli i dokładnie owijającej przestrzeń od czubków palców dłoni, aż po kilka centymetrów przed łokciem.

Castelvill z lekko przymkniętymi oczami spokojnie obserwował przemianę, kiedy akurat Agiux prawdziwie ją podziwiał z rozdziawioną szczęką. Demon nieznacznie się cofnął na widok nagłego rozbłysku ciemnych promieni na końcu przedramienia, jakie to po osiągnięciu swojej najdłuższej rozpiętości, ruszyły wzdłuż ręki, przemieniając magiczne błoto w pobłyskujący metal, i kończąc na ostrych pazurach. Krąg arkanu przywarł do tak oto stworzonej rękawicy, pozostawiając wgłębienie zabarwione sinym fioletem, połyskującym istną esencją nocy.

- I zaraz będzie po wszystkim - oznajmił Ned jakby do siebie, chociaż żadnych negatywnych odczuć nie doświadczył. Ot niby nowa ręka i mrowienie w układzie nerwowym.

Wieczny odetchnął głęboko, a według jego woli, na rękawicy uformowały się szczęki. Rozchyliły się szeroko, ukazując niekończącą się otchłań w uczynionym otworze i w ciągu kilku chwil wciągnęły do mistycznej paszczy tumany czarnego dymu. Przypominało to spopielanie powietrza, a w rzeczywistości pochłaniało z otoczenia pozostałą po kręgu Senebris. Kły potwora zatrzasnęły się. Ned wskazał dłonią w ścianę, w kierunku gdzie spoczywali strażnicy, po czym harmonijnie ją obrócił. W moment po zaciśnięciu pięści, na metalu zaświeciły się szare pasma ułożone w kształt unerwienia liści i pękły, uwalniając chmarę czarnych pyłków energii.

Przed Kustoszami urosła czarna dziura o prawie półmetrowej średnicy, lewitująca metr nad ziemią i pochłaniająca światło wokół swej granicy. Tamci szybko stanęli na nogi i wycofali się o kilka kroków, dobywając włócznie zza pleców i bacznie lustrując otoczenie ze szczególnym uwzględnieniem niezidentyfikowanego obiektu. Jeden z nich w końcu ruszył do przodu, powoli, z bronią gotową do ataku. Castelvill nieznacznym gestem przywołał czarną kulę do siebie, na co ona posłusznie zaczęła płynąć przez powietrze, niczym łódź w której żagle zawiał wiatr. Za nią też podążył rogacz, oczywiście z zachowaniem bezpiecznej odległości, z brakiem pojęcia o magi, jaka z niego ulatuje do wnętrza nieskazitelnego mroku dziury. Była to kradzież na tyle powierzchowna, aby pozbyć się możliwości wykrycia, aczkolwiek wystarczająca do osłabienia Dranis otaczającej jego burą skórę. Efekt Rękawicy Pełzacza Horyzontu Zdarzeń przemknął koło kryjówki międzywymiarowych podróżników.

Inkwizytor wybiegł na wroga z mieczem trzymanym w tej samej ręce, na której spoczywał legendarny artefakt kręgu. Wyskoczył w górę i potężnym cięciem poderżnął gardło Kustoszowi, po czym nadal będąc w powietrzu, zebrał w lewej dłoni roślinną moc Iskry Żywiołów, wykonał obrót ze współgrającym zamachem i rzucił zakrwawionym ostrzem w drugiego demona, trafiając centralnie w środek klatki piersiowej tak, że klinga wbiła się głęboko po samą rękojeść. Pierwszy opadł bezgłośnie na ziemię, z fontanną posoki wytryskującej z szyi. Agiux ruszył na stojącego dalej strażnika, kiedy pęd ciała skierował człowieka poza krawędź urwiska.

Młode pnącza - najlepszy ratunek przed twardym upadkiem w dół - wystrzeliły z nadgarstka i mocno zacisnęły się na solidnej gałęzi wyrastającej z sufitu, dzięki czemu Ned bezpiecznie dosięgnął nogami przeciwległej ściany. Bez ówczesnego odbicia się, powracał na miejsce zbrodni, trzymając się oburącz stworzonej liany. Żniwiarz w międzyczasie dotarł do tracącego równowagę czworonoga, chylącego się na wszystkie strony świata. Cel z wrażenia upuścił wcześniej włócznię, więc Midorianin uchylił się tylko przed jego pięścią, a następnie zaszarżował z boku, powalając go całą swoją masą na grunt zrobiony z korzeni. Zwinnie wyrwał z ciała demona broń Neda, i zanim leżący rogacz zdołał wyprowadzić kolejny cios pobłogosławiony czerwoną poświatą energii, jednoręki zdążył zaszlachtować go na śmierć w rozlewie ciemnej krwi.

Gorejąca Chaosem łapa osunęła się bezwładnie wzdłuż ciała w niemal tym samym czasie, kiedy Wieczny wylądował koło pierwszego trupa. Pnącza wciągnęło białe światło z nadgarstka. Z kolei Żniwiarz wstał z ubitej bestii. Dyszał na przemian z kaszlaniem, przez ten krótki, ale intensywny wysiłek, stojąc i czekając aż uśmiechnięty jak gdyby nigdy nic człowiek, nie dołączy do niego spacerkiem, z chęcią odebrania inkwizytorskiego narzędzia.

Rozprawienie się z tą dwójką rzeczywiście było szybkie, nawet za szybkie jak na takiego przeciwnika. Agiux w życiu nie poradziłby sobie z żadnym Kustoszem, w dodatku w takim gorzej niż kiepskim stanie. Wszystko przez obecność, inicjatywę oraz siłę Neda, który już wprawdzie trzeci raz okazał potencjał w walce, ale dopiero teraz poświadczył o swojej zabójczości na znanej przez Żniwiarza płaszczyźnie elit. Demon uważał to za ostateczny dowód, dlaczego musiał zaufać tej dziwnej istocie, temu niezwyciężonemu herosowi kroczącemu po świętym miejscu tak swobodnie, jakby przechadzał się po własnym ogrodzie. Zakończenie misji stawało się coraz bardziej realne, tak samo jak śmiertelność własnych ran.

W połowie drogi ku następnemu wyzwaniu, właściwa kara za pośpiech w kurowania ran wreszcie dopadła Żniwiarza. Zza pleców Neda dobiegło głuche uderzenie, a kiedy człowiek spojrzał przez ramię, towarzysz leżał nieprzytomny na ziemi. Głębokie westchnienie. Odczuwając jedynie drobną rezygnację, usiadł obok ciała pogrążonego w dreszczach i zaczął cytować nad nim Odrodzonego Gladiatora Kyle'a - bardzo wiekowe zaklęcie arkanu Harmonii pochodzące z Evele'dan'fej, o którego istnieniu nikt w tych czasach nie wiedział. Koncentracja nad ustabilizowaniem jego zagmatwanego działania na moc - za co były odpowiedzialne długie lata zmieniania się środowiska magicznego - spowodowało, że dłonie Wiecznego, a raczej dłoń i czarna rękawica, łagodnie świeciły się błękitnym ogniem, falującym według własnego upodobania. Wkrótce także zielonoskórego omiótł podobny płomień.

Po dwudziestu minutach obie manifestacje wyparowały na znak ukończenia dzieła. Od tego momentu demon miał godzinę na cieszenie się bardzo unikalnym wzmocnieniem sił, ukazującym się uzupełnieniem całej straconej energii i jej szybszym regenerowaniem się. Efekt ten nie dysponował w istocie żadnymi pozytywnymi oddziaływaniami na rany czy samo zdrowie i właśnie tu leżała podstawa jego tymczasowości. Na domiar złego, okres jego trwania posiadał tendencje do losowego zaniżania swojej wartości liczbowej, a nieraz pojawiały się skutki uboczne w postaci późniejszego pogorszenia się stanu odbiorcy tego czaru. Właściwie, skorzystanie z tego dobra kultury antycznej było solidnym ciosem wyprowadzonym w cenny czas, jaki kupowała im niebiańska gigantka, swoim poświęceniem i nadzieją jaką w nich pokładała. Może i racja, ale postanowienia Castelvilla co do Midorianina nadal obowiązywały i dalej opiewały w szansę wartościowego spożytkowania życia demona. Mag mimo wszystko wiedział, że niebiańska istota o tak monstrualnej sygnaturze magicznej nie tak szybko da się zabić w starciu z mieszkańcami Merusian, i nawet z uwzględnieniem ośmiu osobników wyższych, wynik walk nie chylił się ani trochę ku znacznej przewadze tubylców. Twór Genezji oczywiście zostanie pokonany, lecz prawdopodobnie nie prędzej niż zniknie klątwa, rzucona na Tessinug ponad sześćset lat temu przez rudowłosą kobietę, którą Ned uważał kiedyś za sobie równą.

- Agiux, wstawaj - zawołał, szturchając jego ramię senebrisową rękawicą. - To jeszcze nie pora na leżakowanie, wyśpisz się jak należy ale już po drugiej stronie, a teraz hopsa w górę.

Demon poruszył się niespokojnie i po chwili uchylił podkrążone oczy, warcząc coś pod nosem. Kiedy powoli składał się do kupy, wieczny stanął na nogi, otrzepując się z jakiegoś popiołu.

- Czuję się... Czuję się znacznie lepiej teraz...

- Moja zasługa, a teraz chodźmy, bo zostało już mniej niż więcej trasy. Hmm, przepraszam, powinienem powiedzieć: przed nami są nadal te najtwardsze orzechy do zgryzienia. - Mag uśmiechnął się promieniście na to sprostowanie.

Odzyskana energia pomogła im znaleźć się niezwykle szybko przed ścianą ciasno splątanych pnączy. Nawet na przekór nowym utrudnieniom terenowym, a przemieszczając się w ciągłym biegu. Stąd odchodziły dwa wolne od utrapień korytarze, ale oba kierowały się centralnie w miejsce nad nimi - do pokoju z wielką dziurą w podłodze i do idealnie prostego tunelu, na którego końcu czekali dwaj Kustosze, silniejsi od dotychczas mijanych osobników. Jako wisienka na torcie, demony widziały bardzo dokładnie początek chronionego przejścia wraz z owym otworem.

Na pierwszy logiczny rzut oka, nadkładanie ponad kilometra nudnej przebieżki należało do głupich pomysłów, bo obiecywało tylko drobną przewagę taktyczną. Dlatego też Ned postanowił po prostu się wspiąć po jedynej ścianie prowadzącej przez okrągłą dziurę do pomieszczenia, w którym znajdowało się główne wejście na wyższe poziomy. Mało był istotny fakt, że wybrana droga wystawiała wszelkich śmiałków z podobnym planem na natychmiastowe wykrycie.

- I to jest ten powód. Powód rezygnacji z odwołania artefaktu Pełzacza Horyzontu Zdarzeń - wyjaśnił człowiek, choć żadne pytanie nie wypłynęło z ust demona.

- Co to w ogóle za pokrętna nazwa? Jakiś Pełzacz… - odezwał się towarzysz, łapczywie łapiąc powietrze w płuca, tonem bardziej zainteresowanym niż zirytowanym.

- Wymyślił to Set, bóg jak na razie upadły. Stary przyjaciel.

- Bóg i przyjaciel, huh? - powtórzył pod nosem Żniwiarz i chociaż brzmiało to niedorzecznie, po części w to uwierzył.

Na odbiór ludzkiej woli, metalowe szczęki rozwarły się, znowu odsłaniając ukrywane gardło o niekończącym się dnie. Olbrzymi haust powietrza przepełnionego Senebris został wessany do środka, a paszcza zatrzasnęła się ze stłumionym mlaśnięciem. Po przeanalizowaniu układu pnączy, z uwzględnieniem najszybszej możliwej drogi - co w miejscach bogatych w wybrzuszenia lub śliski śluz było lekko utrudnione - Ned w niespełna pięć sekund wdrapał się na szczyt, zatrzymując się praktycznie przed wyjściem z dziury.

Przez myśl przeleciało zielonoskóremu to, jak on sam będzie się męczył z tak dobraną trasą. Rzucone na niego zaklęcie nadal nic nie poradziło na bóle, które odczuwał przy każdym ruchu, ale przynajmniej tamta zadyszka szybko przeszła. Teraz, gdy tak spoglądał w górę, zobaczył rękawicę skierowaną do przodu, niby chcącą się wbić w zieloną ścianę, i nagle pojawiły się na niej wyraźnie widoczne linie naznaczone ostrą szarością. Zastygły w jednej pozycji, człowiek musiał intensywnie się nad czymś skupiać. Może nad atakiem dystansowym, albo nad wzmocnieniem siły i szybkości własnej osoby, nie… raczej coś bardziej związanego z czarną kulą. Agiux był ciekaw, czy Castelvill potrafiłby zrobić taką o wiele większą, żeby na raz pożarła strażników. Kiedy tak zbierał pomysły odsuwające go od niemiłych wrażeń czuciowych - lecz przy tym nie wspierane żadnym pojęciem o nedowskiej magii - nastąpił wybuch czarnej chmury z drgającego artefaktu i wszystko wskazywało na gotowość do potyczki. Atramentowe ziarenko wylądowało na ramieniu Żniwiarza, porażając go nieprzyjemnym ukłuciem.

Wyskok z dziury i bieg w stronę dwóch cofających się w kierunku Castelvilla Kustoszy, ubranych w błękitne tuniki o prostym i wygodnym kroju. Cztery czarne dziury zapędziły tych dzielnych wojowników do tunelu, którego dotychczas tak wytrwale chronili, a w jaki teraz bez problemu zagościł Ned.

Nowi „manożerczy” pomocnicy, w przeciwieństwie do „jedynaka-przynęty”, nie ukrywali swojej łapczywej kradzieży arkanów, a wręcz odnosili się z nią niczym ze szlacheckimi przywilejami. Nie ważne, że ich podział - przeprowadzony na cześć wzbudzenia u wrogów niepewności i pozbawienia ich innych dróg ucieczki - zmniejszył każdej z kul istotną siłę ich zdolności, w dodatku skracając obszar działania. Wymuszenie własnego upozycjonowania bohaterów starcia było bardzo często połową klucza do mądrego zwycięstwa.

Tamci wreszcie go zauważyli, a ten co znajdował się z przodu, ruszył na maga z włócznią o grocie rozgrzanym do czerwoności. Dystans nadal pozostawał znaczący, ale ze zbielałego czubka broni drzewcowej wytrysnął stożek ognia, zamieniając się po chwili w niezwykle długi strumień piekielnych płomieni. Widowiskowy czar - dokładnie to czego Wieczny się najbardziej spodziewał na tej wysokości Drzewa Życia - omiótł żarem tarczę Nefrela, postawioną w kilka chwil w tył. Człowiek brną przed siebie dalej, nie zważając na ciepło ledwo dorównujące wulkanicznemu poziomowi ogrzewania trzech pieców z wieży Archwisty, i w ten sposób brakowało już tylko metrów, żeby się zderzyli. Iskra Żywiołów ucichła na rzecz wężowej Dranis, która uaktywniła się u obu jednocześnie i obu oplątała gąszczem żółtych oraz złotych piorunów. Kustosz podszedł kawałek, mierząc włócznią w bok człowieka, ale nie dosięgnął celu, bo Castelvill odbił się nogą do ściany do tyłu. Kolejnym takim skokiem Wieczny sprawił, że następne pchnięcie przebijało powietrze dalece pod jego nogami, a na dokładkę, wyprowadził salto idealnie nad zasięgiem cięcia i wylądował pomiędzy dwoma demonami, cały czas trzymając przy przedramieniu senebrisową egidę.

Wykonał szybką kombinację ruchów dłońmi. Strażnik, ciut słabszy od pierwszego awanturnika, próbując skrócić odległość od intruza, został zatrzymany w półkroku przez twór Nefrela wypuszczony z okowów najbliżej ochrony człowieka. Siła broniącego się rogacza zaczęła szybko ustępować pod jej rosnącym pędem, przez co wymuszała na nim coraz mniej ostrożne kroki w tył. Mag wyciągnął z pochwy miecz i ustawił się w pozycji defensywnej. Nadleciały dwa pchnięcia, których trajektorie z łatwością ominął. Kolejne potraktował tak samo, kierując swą uwagę i energię mrocznego arkanu prosto za siebie. Przegrywający z Senebris czworonóg w momencie nieprzyuważenia wbił się ciałem w zbiorowisko czarnych dziur, a one rozbiły się, wcześniej uderzając w jego układ nerwowy dotkliwym bólem. Kiedy upadł, pierścienie przeźroczystej tarczy gwałtownie się zatrzymały.

Uśmiechnięty Ned brutalnie sparował kilka prób dźgnięcia i beztrosko uchylił się przed zamaszystym atakiem z lewej, ale nie zdążył zareagować na pocisk skumulowanego powietrza, który trafił go prosto w brzuch. Moc wiatru Iskry Żywiołów, wystrzelona z ręki zwolnionej z drzewca, posłała go na ziemię, na dosyć daleki dystans. „Dobrze sobie radzi z magią, ten demon” pomyślał, wyskakując z leżącej pozycji na obie nogi. „Przynajmniej teraz jestem bliżej tego słabiaka. Łatwiej teraz. Trzeba dokończyć z nim zabawę.” Patrząc na powoli kroczącego strażnika, wyciągną palec środkowy i wskazujący - oba obwinięte żyjącymi sznurkami czystej ciemności - ku ulubionej manifestacji Senebris, i wykonał nimi manewr obrotowy zakończony odruchem cięcia w dół. Tarcza wypełniła rozkaz natychmiastowo, przygniatając Kustosza próbującego przyczołgać się do ściany. Na moment całkowitego uwięzienia odezwał się miarowy jęk. Castelvill z grymasem dojrzał szarżującego Agiuxa. „Co za idiota...” stwierdził, wyprzedzając pewne już fakty. Był za daleko, żeby pomóc i jednocześnie utrzymywać mroczną moc.

Ostry jak brzytwa sierp przejechał po plecach demona, a oprócz wywołanych iskier, jedynie rozszarpał błękitny materiał tuniki. Żniwiarz gniewnie zaklął i zadał jeszcze dwie podobne łaskotki, kiedy już za trzecim razem rolna broń została zablokowana przez kij włóczni. Zielonoskóry postąpił w tył w ucieczce przed szybkimi pchnięciami. Gdy już zamierzał obrzucić gradem ataków wyższego rangą demona, i kiedy wystrzelił z miejsca w niskiej szarży, historia ze sztuczką żywiołu się powtórzyła. Walnął z impetem w mur pnączy, po czym odbił się od niego, zaraz twardo lądując na zielonym gruncie. Zanim cokolwiek zrobił, żelazny grot znalazł się wysoko nad nim. Nawet nie jęknął, widząc spadającą śmierć.

Purpurowy płomień pożarł miecz. Lewa, otwarta dłoń wyleciała na przód. Syk przebijanego powietrza, a po ułamku sekundy także głośny dźwięk penetrowania mięsa. Ostrze drzewca zatrzymało się tuż przy zielonej skórze. Kilka kropel krwi spadło na ziemię. Castelvill podszedł do przygniatanego ciała, uklęknął i zacisnął palce obu rąk na gardle wierzgającego potwora. Korzystając tylko z dobra własnej siły, zaczął dusić Kustosza. Tamten kaszlał i bulgotał nienawistnie, nie mogąc użyć najmniejszej cząsteczki któregokolwiek z arkanów. Pomimo że żółte oczy świeciły się dziwnym głodem zmieszanym z artystycznym widzeniem, człowiek nie miał na twarzy uśmiechu, przybrał jej spokojny wyraz, ponieważ śmierć nawet według jego nieludzkiej ideologii w wielu przypadkach nie należała do rzeczy zabawnych. Po minucie białka niedotlenionych ślepi zaszły czerwienią, a tęczówki zniknęły za górnymi powiekami. Postać męczona paralitycznymi drgawkami zastygła w ostatnim skurczu. Tarcza Nefrela zniknęła bez śladu.

Wieczny podźwignął się na wyprostowane nogi i smacznie się rozciągnął. Pacyfistyczna twarz zwróciła się do dwójki figur woskowych w momencie, gdy dławiący się krwią rogacz rzucił włócznią, napędzaną zarówno Dranis jak i powietrzną Iskrą Żywiołów. Tak nie wolno. Myśl nawet nie przeszła przez głowę Neda, a broń nie wiadomo czemu zatrzymała się centymetr przed podstawą jego szyi. Niewidzialna, niewykrywalna, nietutejsza moc. Bez przygotowania się, Ned mógłby zatrzymać magię siłą woli, ale nie jeśli do gry wchodziły fizyczne przedmioty.

Ledwie stojący demon wyższy wybałuszył oczy, odzywając się jakimś niemym jękiem. „Nie ty, nie ty znowu...” Dystans dzielący dwie wpatrujące się w siebie postacie zapełniły świecące się na niebiesko włókna czystej Harmonii. Pociągnięcie powietrza. Manifestacje pozostały. Poruszały się powoli na całej swej długości, a było ich tak wiele jak gwiazd na niebie. Wszystkie wypełzały z niedostrzegalnej aury Wiecznego, kończąc w ciele Kustosza. W tej nienaturalnej ciszy - trwającej stanowczo za długo - nieprzywołane przez nikogo gałązki poczęły wreszcie zanikać, podobnie jak życie w spojrzeniu czworonoga.

- Agiux, odsuń się! - zawołał Castelvill do Żniwiarza.

Tamten, bez zwracania uwagi na ból, odczołgał się, wstał ociężale i przemieścił się według rady towarzysza. Włókna całkowicie wyparowały. Sekunda, może dwie. Ciało rogacza nagle się rozpadło, w jednej wielkiej masakrze krwistych kawałeczków. Midorianin aż podskoczył z tego nieoczekiwanego widoku. „Taki krótki czas minął, a ja już tracę kontrolę” westchnął Ned.

- Wybacz za ten bałagan, trochę mnie poniosło - szczerze przyznał, zbliżając się do obrzydliwej papki z podwiniętą do góry szatą.

Niesmaczny plusk spod solidnych butów roznosił się po tunelu, kiedy z nadzieją na wydobycie niezastąpionej broni wszedł w ogromną kałużę szybko rozprzestrzeniającej się juchy. Po drodze stwierdził, że dosyć grube podłoże powinno spowolnić proces przeciekania na niższe poziomy, więc tym martwić się akurat nie musieli.

- Pewne istoty żyjące w dalekim kosmosie potrafiły kiedyś z łatwością rozpoławiać swoich wrogów jedynie za pomocą myśli. Zabijali w ten sposób nawet wiele organizmów jednocześnie, a ilość otrzymanych części składowych była zależna od ich widzimisię. Bardzo miłosierna rasa nieprzepadająca za zadawaniem bólu. Niestety, ta cecha doprowadziło do ich wyginięcia... - Ostrożnie schylił się po rękojeść wystającą z trupiej masy i przy użyciu szmaty, wcześniej oderwanej z własnych łachmanów, wyciągnął cały miecz oblepiony niemile pachnącą mazią. - W ich planetę uderzył meteor, dlatego że nie udało im się przekonać do pomocy grupę pewnych osób, które posiadały kwalifikacje do pozbycia się problemu.

Kompletnie zbity z tropu tą historyjką, Agiux po prostu stał tak w miejscu, nie wiedząc co ze sobą począć. Dopiero kiedy człowiek ruszył wzdłuż tunelu, demon zdołał obudzić się z chwilowego zacięcia toku myślowego. Castelvill zdążył się jeszcze zatrzymać, aby wytrzeć brudną klingę - taki swoisty szaszłyk - o błękitne ubranie uduszonego Kustosza.

Już w kilka przecznic przed, świadomość Neda obił grad malutkich muszek. Coś w rodzaju dużego zbiorowiska uśpionych zwierząt, nieinteligentnych, działających tylko na komendę pierwotnych instynktów. Dwie dusze, ale to tylko zwykli strażnicy, i dziesiątki pojedynczych żyć. Po dotarciu do tego dziwnego miejsca, a dokładniej do przestronnego pokoju, i oprócz faktu że przejście obok niego było jedynym słusznym wyborem, człowiek zobaczył, co zobaczyć powinien. W ścianach pomieszczenia zapieczętowane zostały liczne kokony skrywające za błoniastymi powłokami w kolorze brązu jakieś chude istoty, z których można byłoby skleić dobry oddział sił porządkowych. Niestety, poza humanoidalnymi kształtami nie dało się o nich nic więcej powiedzieć. Skóra komór nie pozwalała na zbyt efektywną obserwację.

Pozostawało jedynie przedostać się niezauważonym koło okrągłego otworu będącego wejściem do tej wylęgarni. Cierpliwi niczym posągi, strażnicy bez mrugnięcia powieką mieli oko na korytarz najbardziej istotny w najbliższej okolicy. Wyeliminowanie akurat ich byłoby rzeczą prostą, bowiem nie wyróżniali się żadnymi istotnymi cechami, co naprowadziło Neda na rozwiązanie, można uznać, kreatywne i drobne w odniesieniu do panteonu sztuk profesjonalnej magii. W niespełna trzy minuty, przy pomocy Xel'yardu skleił dwie zręczne glizdy z błękitnej Harmonii, dodał szczypty kilku malutkich przypraw działających na narządy optyczne i dokarmił dzieło nieskładnymi katalizatorami. Ujemny kunszt - to stanowisko zajęliby szanowani czarodzieje. Robaki zostały wypuszczone i popełzały do swych celów, a Agiux poinformowany o znaczeniu znaku ręką, który wyprowadził człowiek, w czas gdy pasożyty zajęły się Kustoszami. Mieli parę chwil na przebiegnięcie problematycznego kawałka głównej drogi i zmieścili się w nich idealnie, bo demon zrobił to nawet szybciej od towarzysza. Glizdy wykonały dobrą robotę, sprawiając że obraz widziany przez rogaczy zastygł w miejscu, tak jakby ktoś zrobił zdjęcie i przykleił je im do czoła. W pewnym sensie zabawne zagranie na nosie, ale również i pod nosem.

Przemierzali hol pełny drewnianych kolumn rozłożonych bo bokach w symetrycznym wzorze. Gałęzie oplątywały rodzicielskie pnie i wyrastały z podłoża, formując krzaki, chwaląc się - w sumie słusznie - najgęściejszą w Merusie ilością złotych liści. Morze złota - powiedziałby z zachwytem i rezygnacją niejeden krasnolud. Co było dziwne, od pewnego momentu Ned wykrywał już tylko dusze tych nudniejszych strażników oraz jeden, dosyć spory obszar pustej od życia przestrzeni. Ta rewelacja podpowiadała aż za dobrze, gdzie schowała się najgłośniejsza załoga wraz z prawdopodobnie najważniejszym skarbem Drzewa Życia. Kreacja, której powolne słabnięcie doglądał w mocy, zaczęła gwałtownie niknąć. Za niedługo świecąca śnieżną bielą i szafirowymi naznaczeniami ochronnymi, gigantka umrze, a mądrzejsze demony zastanowią się nad całym tym nagłym scenariuszem. Możliwe, że dojdą do wniosków niesprzyjających misji Castelvilla.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania