8: Żniwiarz z piekieł, rozdział 2 "Ślad po smokach"

Długie śledztwo doprowadziło Neda i Rilla do grobowca ukrytego pod ruinami kościoła położonego na skalistym wzgórzu. Miejsce ewidentnie wyglądało na zapomniane przez czas i ludzi, co dobrze pasowało na doskonałą kryjówkę dla heretyckiej sekty. Na górze w budynku nie znaleźli żadnych śladów, ani nic najmniej interesującego dla wprawnych oczów. W podziemiach dopiero dało się poczuć prawdziwy klimat. Królestwo pajęczyn i starych trumien, a czasem nawet kilka porozrzucanych kości... otulonych pajęczymi nićmi.

Obaj łowcy przemieszczali się bezgłośnie po krętych labiryntach, nie zapalając ani jednej pochodni dla większego bezpieczeństwa. Chodzili w całkowitej ciemności, która nie stanowiła żadnego problemu dla zwykłych członków Świętej Inkwizycji. Symbol kościoła Feliss składający się z "Y" i odwróconego "T", jaki mieli narysowany wokół każdego oka, dawał właśnie taki niesamowity efekt. Rozwinięty wzrok pozwalający na wizję w czystym mroku. I nie tylko to, ale również widzenie ukrytej magii. Bardzo przydatne umiejętności. Przydatne do ścigania i pozbywania się zbuntowanych adeptów magii, między innymi.

Podziemia, które właśnie przeczesywali nie były pierwszym miejscem zamieszkałym przez poszukiwaną sektę. Poprzednio funkcję tę pełniły lochy pod zamkiem Rudolfa Vassengera, księcia panującego w małym miasteczku Rozel. Młody władca lubujący się ociupinkę za bardzo w alchemii, użyczył swoich włości w zamian za kilka heretyckich ksiąg. Zanim inkwizytorzy odkryli prawdę, poszukiwani zdołali sprytnie zwiać, pozostawiając po sobie niezłą kupę ludzkich zwłok, a raczej kupę połączonych ze sobą korpusów i kończyn. Naprawdę kiepski był to widok, ale tak zazwyczaj bywa z niedanymi rytuałami. A jaki był koniec pierwszego aktu historii? Zabezpieczenie ksiąg i spalenie na stosie... oczywiście władcy oraz całej jego służby.

Inkwizytorzy zatrzymali się w małym pomieszczeniu, którego strop zdołał się częściowo zawalić pod upływem lat. Dużo gruzu, ale przejść się dało. Obaj zaczęli nasłuchiwać i szczęśliwie przekonali się, że tym razem poszukiwania będą owocne. Z oddali rozbrzmiewały głosy oraz śpiewy. Inkwizytorzy wymienili się spojrzeniem i wyjęli miecze z pochew na plecach. Ostrza były lekkie, a wtarty weń olej pachniał świeżymi ziołami.

Długi korytarz wychodzący z częściowo zawalonego pokoju nie był chroniony, a odnogi do kolejnych pomieszczeń również nie kryły żadnych wartowników. Wyglądało na to, iż heretycy nie spodziewali się nieproszonych gości, co znacznie ułatwiało łowy.

Wreszcie dotarli przed wejście do ogromnej sali i przystanęli po obu jego stronach. Patrzyli teraz uważnie na napotkane zbiorowisko mężczyzn i kobiet o dość ciekawej aparycji, a blask dziesiątek pochodni oświecał całe interesujące zdarzenie. Wszyscy oprócz zaledwie dwóch osób byli kompletnie nadzy. Na całych ciałach mieli wyrysowane roje krwistych oczów, co bez problemów wskazywało, iż inkwizytorzy natrafili na dobrze znany im kult magii chaosu. Członkowie sekty śpiewali, recytowali oraz wykrzykiwali bolesnymi głosami słowa tak zwanego Wzniecania Żaru, którego działaniem było wzmocnienie arkanu szaleństwa. I całkiem dobrze im to szło, bo Nedowi aż dudniło w głowie od wzbierającej się mocy w ogromnej sali. Ludzie zadawali sobie i innym cierpienie poprzez proste bicze, te z metalowymi kulami, drewniane pałki, a nawet poprzez gryzienie. Niektórzy nawet gwałcili swoich towarzyszy i towarzyszki, nie stroniąc od braku brutalnej agresji. Pojedyncze jednostki nakłuwały siebie sztyletami, co już stanowiło chyba jakieś przegięcie. Gdzieś na kamiennej podłodze mieniły się rozpalone węgle, po których tańczono jak na pijańskich przyjęciach. Rytuał jak rytuał, ale oczywiście centrum zwracało największą uwagę inkwizytorów. Dwoje ubranych w czarne szaty ludzi wysyłało z dłoni burze czerwonych piorunów wprost do serca sporej kupy połączonych zwłok. Znowu to samo monstrum.

- Próbują stworzyć potwora z ludzi? - zapytał Rill, bardziej stwierdzając swoje domysły.

Ned kiwnął głową i dodał stanowczo po dłuższej chwili milczenia:

- Nie uda im się, ale ślepo wierzą w swój żałosny chaosik. - Prychnął. - Do dzieła, przyjacielu.

Elegancki cylinder z ośmioma srebrnymi trójkątami wyrastającymi z podstawy, stanowił najważniejszy element garderoby Neda. Dobrze również służył mu jako inkwizytorski artefakt. Mężczyzna znalazł go bardzo dawno temu w tajnym laboratorium ostatniego kowala pustki podczas początków swoich wielkich poszukiwań. Z zapisków oszalałego naukowca wynikało, że chciał on tworzyć magiczne bronie, które nie wyglądały jak bronie, a raczej przypominały zwykłe przedmioty. Postanowił jednak ów mądry człowiek, iż odwoła się od zasady zaklinacz-rdzeń, co wywołało wiele niepowodzeń i wiele wypadków. Pod koniec jego nieszczęśliwie krótkiego życia z całej kolekcji jedynie dwa artefakty okazały się bezpieczne dla użytkownika. Zważywszy na fakt, że kowal ten nie był zbytnio popularny, Ned pozwolił sobie oba znaleziska przywłaszczyć, z czego jednym był właśnie cylinder.

Mężczyzna wychylił się ostrożnie zza ukrycia, zdejmując z głowy kapelusz i gdy wykonał dobry zamach, nakrycie głowy poleciało wgłąb ogromnej rytualnej sali. Po tym jak zawiesiło się wysoko nad ciałem monstra, w jego środku wybuchła purpurowa poświata. Na przestrzeni trzech sekund całe światło pochodni, czerwonych piorunów, a także nagrzanych węgli zostało sprawnie wessane przez elegancki cylinder i nastał bezkresny mrok.

Śpiewy i głosy uwięzły w bluźnierczych gardłach, powodując ciszę, która u niektórych przerodziła się prędko w nerwowe rozmowy. Członkowie sekty błądzili teraz po omacku, czasem przewracając się o kogoś, a czasem nawet i o własne poranione nogi. Trzy osoby dotknęły nieroztropnie czubków dalej płonących pochodni, podpalając własne dłonie, wrzeszcząc przy tym niesamowicie. Iście zabawny był to widok dla dwójki inkwizytorów stojących już w środku pomieszczenia cuchnącego zgnilizną oraz krwią, bowiem przecież tylko oni widzieli wszystko i wszystkich w dobrym świetle. W bezkresnej pustce w ruch poszły miecze naoliwione ziołową substancją o działaniu zwiększającym krzepliwość krwi. Funkcjonariusze nikomu niepodległej organizacji nie chcieli oczywiście wracać do swojej siedziby z pustymi rękoma.

Sekta złożona z ponad dwudziestu mężczyzn i kobiet, traciła w zatrważającym tępie swoich członków pod raniącymi cięciami srebrnych ostrzy. Jęki i krzyki zawtórowały nad sprawiedliwą rzezią, a inkwizytorskie ręce nawet nie drgnęły przy wymierzaniu kary. Chociaż część świń przeznaczonych na ubicie waliła pięściami lub pochodniami na oślep, żaden atak nie osiągnął efektu dzięki zręcznym manewrom łowców. Po zaledwie ośmiu minutach pozostali przy pełnym zdrowiu wyłącznie przewodnicy sekty, którzy jak dotychczas razili mrok osłabionymi piorunami. Inkwizytorzy postanowili ich ogłuszyć głowicami mieczy, po czym związali im ręce i nogi, a usta zakneblowali. Skrępowali tak również trzech innych, którym nie poszczęściło się w umieraniu. Olej zebrałby większe plony, gdyby nie wcześniejsze rany zadane w akcie przyzywania szaleńczego chaosu.

- No i gotowe, co bracie? Szybko się uwinęliśmy - powiedział Rill, lekko dysząc ze zmęczenia.

- Co racja, to racja. - Ned gwizdnął i lewitujący cylinder opadł w jego ręce. - Teraz tylko sprawdźmy cóż to takiego tkwi w sercu tego potworka.

- A co miałoby niby tkwić? - zapytał zdziwiony towarzysz.

- Coś ciekawego, sądząc po tym, iż kult Kyookiego zajął się ni stąd ni zowąd tworzeniem życia. To się nie zdarza codziennie - zażartował.

- Aha - odparł Rill, drapiąc się po krótko ściętej głowie.

Rill Mordin nie należał do najbardziej doświadczonych inkwizytorów. Wynikało to z dość krótkiego czasu spędzonego w terenie. Zaledwie jeden rok. Los złączył tych dwóch na mocy rozkazu z góry, do którego Ned postanowił się łaskawie zastosować. Nie była to jednak zła decyzja, jak zdążył się przekonać osławiony inkwizytor. Podstawowe umiejętności miał dobrze opanowane, grzecznie i lojalnie wypełniał wolę swojego mistrza, a w dodatku nie zadawał pewnych pytań. Wprost idealny towarzysz na krętych i trudnych drogach tej zacnej profesji.

Ned zbliżył się do wielkich zwłok i przerzucił się na oddychanie ustami, bo dzieło sekty śmierdziało niemiłosiernie źle. Chwycił się wystającej nogi, podciągnął się i złapał za zakrwawioną rękę. Na szczycie pozostał na czworakach, bo powierzchnia była miękka i miejscami zapadająca się. Gdzieniegdzie był nawet zielonkawy śluz nieznanego pochodzenia. Jak to dobrze, że miał ze sobą skórzane rękawice i solidne buty (które zamierzał z pewnością dokładnie umyć po powrocie). Wyśledził po krótkim macaniu mało wyczuwalny ślad magii i zanurzył rękę wgłąb przerwy między dwoma bogato upiersionymi korpusami.

- Ha, jakbym był nekrofilem to miałbym tu spory ubaw - wypowiedział na głos sztucznie rozmarzonym głosem. - Ubaw po kości... - Dotknął czegoś co naprawdę mogło być czyjąś częścią szkieletu. - Sprawdźmy, więc czemu kostka przesiąknięta jest magią.

Ned zaparł się i napinając wszystkie mięśnie, wyrwał z lekkim trudem znaleziony element. Przypadkowe użycie nosa zemdliło inkwizytora nadludzką zgnilizną, na co ten nieumyślnie zareagował wymiotami. Na szczęście nie ubrudził zbytnio już i tak brudnych butów. Otarł usta czystym kawałkiem rękawa i szybko zeskoczył na kamienne podłożę.

- I co? Znalazłeś? - zapytał Rill.

Ned splunął na ziemię plwociną, po czym pokiwał twierdząco głową.

Kiedy opuścili podziemia, Rill na rozkaz starszego towarzysza pojechał do pobliskiej wioski po dodatkowego konia. Trzeba było przecież jakoś przewieźć pięciu pozostałych przy życiu heretyków, prawda? A poza tym, Ned dostał chwilę w samotności. Usiadł więc na rozgrzanym od słońca kamieniu i obejrzał dokładnie znaleziony przedmiot. Artefakt był trochę większy od dłoni inkwizytora, a jego szerokość różniła się ponad dwukrotnie od długości. Dwa przeciwległe boki stanowiły gładkie łuki zakończone ostrymi wierzchołkami. Ned oczyścił powierzchnię z zielonkawego śluzu i ściągnął rękawice. Obiekt zrobiono z lekko limonkowego metalu przypominającego bardzo rzadki meryt. Jak mówiła historia, wykorzystywano go w alchemii za czasów smoczej ery. Gładki w dotyku, mrowił przyjemnie opuszki palców, co ewidentnie wskazywało, że zapieczętowano w nim magię. Pewien zapomniany jej arkan, którego inkwizytor nie chciał jeszcze brać za pewnik. Po krawędziach przebiegały pasma niewyraźnych run.

- I tak prezentuje się... smoczy relikt.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania