8: Żniwiarz z piekieł, rozdział 4 "Życie wśród rzeźb"

Powiadają, że czarownicy i czarownice zamieszkują pałace, zamki, zacne posiadłości. W większości przypadków tak właśnie sprawy się miewały, ale nie jeśli chodzi o Neda. Inkwizytorium może i było bogatym podmiotem, ale jego wysłannicy... już niezbyt mogli nazywać się zamożnymi. Lepiej już by pasowało stwierdzenie, iż należeli do tych biedniejszych warstw społecznych. Dlatego też Ned postanowił nie wyróżniać się od reszty i wynajmował małą kwaterę w zwykłej karczmie na obrzeżach miasta Rgree, która nosiła wdzięczne miano "Pod ślepym okiem". Skąd się wzięła taka właśnie nazwa? Od historii karczmarza oczywiście. Bowiem jak często był zwykły opowiadać, kiedyś trudził się w fachu zawodowego bijatyki i podczas walki z dwukrotnie większym od siebie przeciwnikiem, został ugodzony nożem w prawe ślepie. Nikt nie wiedział, jak mogło dojść do użycia broni podczas pojedynku na pięści, ale każdy dobrze znał zakończenie historii, w którym przyszły karczmarz zdołał pokonać potężnego wroga pomimo straszliwej rany. Ile było w tym prawdy? Ned domyślał się, że oberżysta na pewno spotkał się z czymś ostrym i na tym kończyły się znane i pewne fakty.

Wnętrze karczmy zazwyczaj roiło się od ludzi i nie inaczej było dzisiaj. Przekrzykujące się nawzajem głosy, lekki chaos, powszechne pijaństwo, zapaszek hordy spoconych ciał. Ned złapał kontakt wzrokowy z Denkiem (tak kazał się nazywać karczmarz) i kiwnął mu znacząco głową, po czym przedarł się pomiędzy stołami. Któryś niekoniecznie trzeźwy mężczyzna, wstając, chciał wspomóc się jego ramieniem, lecz inkwizytor zręcznie go wyminął. Usłyszał za sobą głuchy trzask. Obok wznoszono jakiś toast. Ned znalazł się pod wysokimi schodami, które prowadziły do kwater i wdrapał się bez pośpiechu na piętro. Otworzył miedzianym kluczem drzwi po prawej, a po trzech puknięciach w klamkę, wszedł do środka. Neda przywitał milutki zapach świeżych ziół, których zadaniem było odstraszanie karaluchów oraz innych owadów. Kiedyś Denko prosił o przepis na tę cudowną mieszankę, ale inkwizytor odmówił, tłumacząc się, że to tajemnica zawodowa. Wprawdzie, po prostu nie chciał, żeby karczmarz wzbogacił się na jego dobroduszności. Ned zdjął z siebie skórzany płaszcz i odłożył go obok czarnego cylindra. Usiadł na zydlu pod ścianą.

Do pomieszczenia weszła młoda kobieta, jedyna córka Denka. Niosła ze sobą tacę z pieczystym i dzbanek wina. Drzwi były uchylone, więc nawet nie zapukała. Tak właśnie wyglądała jedna z zasad Neda. Kwatera otwarta - zapraszam bardzo serdecznie, zamknięta - nie ważcie się zbliżać pod żadnym pozorem. Proste i praktyczne.

- Jak się dziś miewamy, panie? - zagadnęła uwodzicielskim tonem dziewczyna, kładąc na łóżku tacę i wykonując przy tym znaczący ruch tyłkiem.

- A bardzo dobrze, Moiro - odpowiedział spokojnie Ned. - Dziękuję za przyniesienie jedzenia - skwitował z lekkim uśmiechem.

Dziewczyna była całkiem urodziwa, a jej krągłości wprost doskonałe. W dodatku, jak domyślał się Ned, miała na niego nieukrywaną ochotę, no i nie było co się temu dziwić. Inkwizytor z uwagi na swoją pracę miał mięśnie, zręczność, cechy wielkiego wojownika i takie tam. Nie można także zapomnieć, że lubił zażywać kąpiele w przeciwieństwie do całości miejskiego motłochu. Brodę golił, włosy mył i tak naprawdę to każda by go chciała. Od biednych kurew, aż po szlachetne damy z możnych dworów.

- Jeśli, panie... - pochyliła się przed nim, odsłaniając obfite piersi - będziecie czegoś potrzebować, to z chęcią służę pomocą. - Oblizała zmysłowo dolną wargę i pozostała w swej pozie.

Ned skinął głową, z kolejnym uśmiechem.

- Dziękuję za tak wielkie oddanie dla mojej ubogiej w duchu osoby.

Na jej gładkiej twarzy pojawił się grymas porażki. Odeszła, burcząc coś pod nosem. „Hmm, pewnie byłoby cudownie” pomyślał. „Szkoda tylko, że cudowność czerpałaby tylko jedna ze stron...”

Po zjedzeniu odrobinę przypalonego mięsa, zagryzionego pajdą chleba i po wypiciu ochrzczonego wina, przeszedł się na drugą stronę pokoju, pod okno prowadzące na brukowaną ulicę. Mógł w teorii nie pożywiać się przez długie tygodnie, ale w praktyce taki post najpewniej osłabiłby mu organizm, a on niezbyt często wzmacniał się magią.

Blask księżyca oświetlał zgraję pijanych mężczyzn zmierzających zapewne do pobliskiego domu publicznego. Spojrzał w dół. Na małym parapecie leżała kość z sześcioma oczkami na grzbiecie. Ned zbliżył do niej dłoń i pstryknął ją palcami. Poleciała na podłogę, podskakując trzy razy, a w pokoju rozległ się cichutki trzask. Inkwizytor ruszył w stronę ściany przy drzwiach i zniknął w niewidzialnym przejściu, przechodząc do swojej prawdziwej kryjówki. Do wnętrza góry Helsis oddalonej o dzień drogi od Rgree.

Brama portalowa była bardzo starym urządzeniem magicznym, lecz niezwykle potężnym i niestety także bardzo łapczywym na Iskrę Żywiołów - jeden z aspektów mocy. Zbudowana była w większości z brązowo-zielonych pnączy tinisu, czyli rośliny o właściwościach magicznych, a także z drogocennych kamieni z wypalonymi runami teleportacyjnymi. Wszystko składało się w pierścień o średnicy czterech metrów. Jego projekt i części powstały w wymiarze zwanym Evele'dan'fej, do którego inkwizytor miał przyjemność często podróżować.

Opuścił pomieszczenie z bramą i znalazł się w niezwykle długim korytarzu. Po obu stronach rozciągały się szeregi marmurowych rzeźb kobiet i mężczyzn w przeróżnych pozach. Według relacji niektórych osób goszczących we wnętrzu Helsis, podobizny poruszały się, gdy nikt na nie nie patrzył. Ku wielkiemu zdziwieniu po przeprowadzeniu stosownych badań, Ned nie znalazł żadnych śladów magii, a w dodatku jemu takie dziwne obserwacje nigdy się nie zdarzyły. Może po prosty działał tu strach wywołany niskim poziomem światła z kryształów zwisających z sufitu. Albo... był szczęśliwym posiadaczem ozdób, na które działała tajemnicza anomalia. Kto tam to wie... Takie dziwy czasem się zdarzały i absolutnie nikt nie znał przyczyn ich działania.

W korytarzu oprócz rzeźb znajdywały się też wejścia do pokoi o różnych zastosowaniach. Niektóre z nich były kompletnie puste, kilka było wypełnionych książkami i innymi gratami, inne służyły do eksperymentów, a trzy stanowiły miejsca do odpoczynku. Ned poczłapał w prawo, rozciągając się przy okazji, by pozbyć się efektu po teleportacji (dla przykładu przypominał on sytuację po wstaniu z łóżka, po obfitym śnie). Po prawie dwóch minutach skręcił i przeszedł przez ozdobny portal z płaskorzeźbami gargulców. To właśnie było jedno z pomieszczeń do badań, a dokładniej do alchemii. Z jednej strony stały pułki, na których w równych odstępach leżały pudła z fiolkami, słoiki (cztery świeciły jasnym światłem) i kilka doniczek z ziołami. Jeśli chodzi o zioła to większa ich ilość rosła gdzie indziej, w specjalnym miejscu. Wracając. Po drugiej stronie na kamiennej podłodze wyrysowany był kolorowy krąg, a w ośmiu jego miejscach lewitowały metalowe kule ze znakami poszczególnych aspektów mocy. Jeśli się lepiej przyjrzeć, za tym wszystkim wisiała ogromna płachta o ciemno czerwonej barwie, której końcowy materiał kłębił się na ziemi. Ned zamontował ją by światło potrzebne w tamtej części pomieszczenia nie przeszkadzało w medytacji tutaj. Ale skąd różnice w oświetleniu miały znaczenie dla jego osoby. Bowiem pomimo posiadania nadludzkiej zdolności widzenia ze znaku bogini Feliss wokół żółtych oczów, inkwizytor nie mógł używać jej za często z uwagi na własną niestabilną energię magiczną. Potrafił w największych podrygach wytrzymać z nią zaledwie dwie godziny, a i tak czas potrzebnego odpoczynku od niej z każdą minutą potęgował się niemiłosiernie.

Ned zbliżył się do pierwszej półki, odłożył na nią małe zawiniątko i odgarnął znalezioną sieć. Westchnął, tutejsze pająki potrafiły w jeden dzień utkać nawet całą ścianę ze swoich lepkich nitek. Bardzo pracowite to były stworzonka, ale niestety tworzyły nieprzyjemny bałagan. Ned wypatrzył dwa specyfiki potrzebne do małego zabiegu. Truciznę o krótkotrwałym działaniu oraz proszek na bazie mezinium. Metalu tego powszechnie używano w tworzeniu inkwizytorskich zbroi przeciw-magicznych, a w niewielkich ilościach uodporniał sam organizm przed magią i Ned go właśnie najbardziej potrzebował. Rozcieńczył dwa środki z czystą wodą, po czym oba wypił jednocześnie. Miał teraz dwie minuty, by zacząć rutynową operację. Zdjął lnianą koszulę, ukazując górę wspaniale zbudowanych mięśni. Wszedł w sam środek kolorowego kręgu, omijając lewitującą kulę i usiadł wygodnie. Zaczęły pojawiać się słabe skurcze mięśni w całym jego ciele. Wyciągnął przed siebie ręce, złożył palce w piramidę i zaczął wyraźnie cytować lekko zmodyfikowane zaklęcie stworzone przez jego dawnych nauczycieli.

- Uhras Harmonio, uhras Senebris, uhras Chaosie, uhras Pustko, uhras Smocza Esencjo, uhras Iskro Żywiołów, uhras Avris, uhras Dranis.

Przy każdej z nazw rozpalał w duszy poszczególne arkany mocy. Z łatwością udało mu się odciąć od otoczenia.

- Xelci nume ehal namide van dwon elume - głos Neda wzmocnił się nienaturalnie, a swoją siłą wprawił w drżenie słoiki i fiolki.

- Nihal egzi karis dan fej! - zabrzmiały nieludzko słowa potężnego zaklęcia, a inkwizytor natychmiastowo rozłożył ręce, jednocześnie unosząc do góry głowę. Z Neda wybuchło osiem płomieni, każdy innego koloru, ale wszystkie jednocześnie i tak samo raziły bólem trzęsące się ciało ich właściciela. W postaci ognistych języków tańczyły nad kręgiem, by zaraz rozlać się po całym pomieszczeniu. To im się nie udało. Lewitujące kule złapały płomienie w ostatnim momencie, wchłaniając je do swoich wnętrzy. Energia wybuchła ponownie i jeszcze potężniej. Gdyby nie trucizna, Ned mógłby teraz nieświadomie zatrzymać rytuał, a bez mezinium sama moc potrafiłaby to zrobić. Nie jest to pewne w stu procentach, ale zawsze lepiej być dodatkowo zabezpieczonym. Przez pokój przebiegł przerażający ryk pochodzący jakby z otchłani, po czym ostatnie płomienie zostały pożarte przez kule.

Pozycja inkwizytora dalej stabilnie się trzymała, a on ledwo co łapał przez nozdrza duszne powietrze. Po policzkach spłynęły łzy i bynajmniej nie z powodu zakończenia rytuału. Blask szalejącego ognia strasznie piecze w oczy już z dużej odległości, nie wspominając o tym, jak działa na osobę w samym jej środku. Brak pamięci o tym małym elemencie zawsze dawał się we znaki.

Przez kark przeleciał mroźny dreszcz oznaczający koniec działania toksyny. Inkwizytor opadł na kamienną podłogę, ciężko dysząc. Jego skóra nabrała trupiego wyglądu i wraz z błyszczącym potem komponowała nieciekawy obraz. Zmęczone mięśnie mu drgały, jak gdyby właśnie skończył kilkugodzinny trening siłowy. „Nigdy się nie przyzwyczaję” przypomniał sobie własne słowa, które niewdzięczny los pielęgnował w jego wspomnieniach z wielką pieczołowitością. „Taki stan rzeczy będzie trwał w najlepsze jeśli nie odkryję lepszego sposobu.”

Podźwignął się na łokciach i usiadł, pokonując bolesne skórcze. Kiedyś zaniedbał usunięcie zbierającej się w nim mocy, przez co niechcący wykarczował cały las na obszarze o promieniu kilometra. A chciał tylko pozbyć się zgrai wilków, które go otoczyły. Nie chciał myśleć co by się wydarzyło, gdyby w pobliżu były ludzkie dusze... Straciłby kontrolę....

Ned przetarł przekrwione oczy i wstał z zimnej posadzki. Trochę się zachwiał, ale udało mu się wykonać pierwszy krok. Teraz już z górki. Zabrał z regału pozostawione wcześniej zawiniątko i podszedł do kotary tworzącej ścianę. Odsłonił sobie przejście, mrużąc przy tym żółte oczy dotknięte przez napotkane światło. Biło ono od owoców wysokiej rośliny o cienkiej łodydze oraz małych gałązkach z zielonymi listkami. Tak zwany Luxin. Wokół ciekawego organizmu stały trzy stoły o długich blatach. Było na nich czysto i pusto, ponieważ wszelką aparaturę alchemiczną Ned trzymał w oszklonej komodzie. Mebel ten rozciągał się przez połowę długości tylnej ściany, na środku, żeby zachować jakąś symetrię.

Mężczyzna wyciągnął z trzymanej szmatki znaleziony tydzień temu artefakt i położył go na jednym ze stołów. Przedmiot, jak wcześniej wyczuł, był kompletnie nieaktywny. Głupcy z sekty nie mieli zielonego pojęcia o tym, co znalazło się w ich brudnych łapach. To dawało Nedowi ulgę, bowiem gdyby wiedzieli, brak pośpiechu inkwizytorów mógłby skończyć się bardzo, ale to bardzo źle. Oni myśleli, że artefakt może sprawić im zaledwie golema z ludzkich ciał. Nie wiedzieli (co zresztą oczywiste), iż został skonstruowany by trzymać przy życiu i przy zdrowych zmysłach największą wśród smoków, czyli Zeru. Tak właśnie głosiła wierna kopia księgi "Draco feilu" dziejologa Antrasa, w której autor zawarł spis i opis dzieł stworzonych przez skrzydlatą rasę. Według tego rękopisu artefakt leżący przed pocierającym dłoń o dłoń Nedem, został nazwany Infektorem zgodnie z jego niesamowitym, aczkolwiek straszliwym działaniem.

W tej chwili inkwizytor chciał sprawdzić, czy nie pomylił się z ostatecznym osądem co do wiarygodności przedmiotu. Ku temu pocierał swoje dłonie, aby zgromadzić odrobinkę Smoczej Esencji. Umyślnie odmagicznił swoje ciało przed próbą włączenia Infektora, aby przez przypadek nie wybudzić wilka z lasu. Nie znał przecież osobiście smoków, a tylko wiedział z opowieści, że skrzydlate stworzenia lubiły zabezpieczać swoje dzieła przed tak zwanym niechcianym użytkiem.

Wreszcie poczuł małą wibrację pomiędzy dłońmi. Wdech, wydech. Skierował ją do opuszków palców wskazujących. Przestał pocierać, rozdzielił ręce, a w skoncentrowanych magią miejscach wybuchły malutkie, zielone płomyczki. Przyłożył je ostrożnie do Infektora. Nic się nie stało. Cisza jak była, tak pozostała. Ned popatrzył na małego pajączka chodzącego po stole. Miał czerwony odwłok i kulał na jedno odnóże.

- Jakie są twoje ro...

Inkwizytor odskoczył i omiótł spojrzeniem całe pomieszczenie. Rzucił okiem na pająka, który z wolna pokonywał kolejne milimetry drogi. „Czyżby umiał mówić?” zapytał siebie, wiedząc jakie to było głupie przypuszczenie. „Nie, to nie to. Ale co w takim razie...”

- Aaa - Palnął się po głowie.

Płomyczki syknęły, gdy zgasły po zwykłym strząśnięciu. Ned położył spoconą dłoń na artefakcie. „Wznówmy konwersację, co?”

- Jakie są twoje rozkazy, mistrzu? - usłyszał po chwili w swojej głowie.

Inkwizytor spotkał już w swoim życiu tyle niesamowitych rzeczy, że i ta wydawała się codzienną normą. Bo trzeba przyznać, czasu na poznawanie światów miał więcej niż jedno ludzkie życie.

- Opisz swoje działanie - odparł Ned.

- Gdy występuje kontakt fizyczny Infektora z wybraną przez mistrza istotą i jeśli Infektor posiada wystarczającą ilość energii, Infektor wykonuje rozkaz mistrza związany z wybraną istotą.

Logiczne i praktyczne, pomyślał Ned. „Pewnie potrzebna mu moc jest adekwatna do siły modyfikowanego stworzenia, więc na to nie potrzebuję odpowiedzi.”

- Zdefiniuj swojego mistrza.

- Istota mająca w sobie esencję twórców i posiadająca silną wolę.

- Hmm, cenny z ciebie skarbik, kolego - Wrócił wzrokiem do pajączka, który kierował się na krawędź stołu. Na twarzy inkwizytora pojawił się krótki uśmiech.

- Trochę go powiększ. - Wskazał palcem na stawonoga, po czym złapał artefakt i powoli zbliżył go do małego stworzenia. Limonkowy meryt dotknął włochatego ciałka, które momentalnie znieruchomiało w miejscu. Jedna z run na Infektorze zaświeciła się na zielono, a następnie zgasła, aby aktywowała się kolejna i tak w kółko. Ned zauważył jak po metalowej powierzchni zaczęły się wspinać cienkie korzonki, które gęsto wyrastały z małego pająka, aby w dużym stopniu otoczyć przedmiot. Inkwizytor poczuł w trakcie, jakby dłoń mu się podnosiła, a w rzeczywistości po prostu artefakt wykonywał powierzony dla niego rozkaz. I stawonóg tak jak było powiedziane, tak wzrósł. Najpierw wydłużyły się zielono-czarne nogi, potem tułów, a na końcu czerwony odwłok. Ned podziwiał dzieło z nieskrywanym zadowoleniem i wyobraził sobie przestraszone dzieci uciekające przed tym stworem wielkości dorosłego zająca. Taki widok, nie ukrywajmy, byłby miły dla oka, tym bardziej, iż nadal to ta sama malutka istotka, która ma w nosie ludzi.

Pająk zeskoczył ze stołu i uciekł w kąt pokoju. Jak zdołał stwierdzić Ned, była tam dziura w ścianie, a bestyjka prawdopodobnie chciała do niej teraz wejść.

- Do domku chcesz wrócić. - Zauważył mężczyzna, kiedy odnóża zaczęły rozdrapywać miejsce wokół malutkiego przejścia.

Inkwizytor zapisał sobie w pamięci, aby przy wolnej chwili zatkać ten otwór, co by zmniejszyć chociaż odrobinę populację pająków. No chyba, że obiekt testowy mieszkał w domku dla jednej osoby. Przez głowę przebiegła mu ważna myśl.

- Ej ty, pająk, zrób fikołka - wydał pierwszy lepszy rozkaz, którego wykonania gorąco pragnął, by odgonić niechcianą prawdopodobność.

Nie dostał żadnej odpowiedzi. Zainfekowana kreatura nieprzerwanie szurała nogami po ścianie, na co doczekała się jedynie płytkich rys. „Każdy diament ma w sobie skazę” słusznie wywnioskował, zbliżając się z płomieniem w dłoni.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania