8: Żniwiarz z piekieł, rozdział 5 "Lodowy szpon"

- Palcem przytrzymujesz żyłkę i ten wihajster, o tutaj. - Meggi przycisnęła kawałek solidnej nici do metalowego kabłąka. - Przechylasz wędkę za siebie, uważając aby o nic nie zahaczyć. - Spojrzała za plecy i ustawiła pod odpowiednim kątem kij równy jej wzrostowi. - I teraz najważniejsze. - Odwróciła twarz do Agiuxa, a on spostrzegł błysk w jej zielonych oczach. - Trzeba zarzucić spławik do wody, jednocześnie puszczając ten mały dynks na kołowrotku. Zaraz zobaczysz profesjonalistkę w akcji - dodała z dziarskim uśmiechem.

Demon poruszył się w miejscu, żeby znaleźć najwygodniejszą pozycję na suchym piasku. Na moment zostawił ostrzenie sierpa, by nie przeszkadzać w "pokazie umiejętności wędkarskich".

Meggi zabrała go ze sobą na wycieczkę, chcąc pokazać jak pozyskuje dla siebie pożywienie. Podobno to jedyna możliwość na życie w ukryciu przed ludźmi. A Agiux musiał się zgodzić na łowienie rybek z braku innych zajęć. W dodatku "resetowanie reaktora", według zapewnień dziewczyny miało potrwać bardzo długo.

Cichy głos zaprowadził go do domu. W jego wymiarze również żyły ryby, nawet bardzo podobne do przedstawionego przez dziewczynę opisu. Tyle, że łapano je bez użycia jakichkolwiek przyrządów. Polowanie, bowiem nie mogło być zabawą, lecz ciężkim wysiłkiem zachowanym w zgodzie z naturą i szacunkiem dla istot żywych. Tutaj jednak Agiux nie odczuwał, co dziwne, zbytniego sentymentu wobec stworzeń.

Z rozmyślań o rybach wyrwał go rzut wykonany w pełniej gracji. Czerwony spławik wraz z niewidocznym już haczykiem poleciał niczym głaz zarzucony przez giganta i wpadł z pluskiem w taflę wody na samym środku jeziora. Malinowy czubek wyskoczył w kołyszącym tańcu.

- No i jak? - zapytała, wracając wzrokiem do zielonoskórego. - Pod wrażeniem?

Agiux w odpowiedzi kiwnął głową dwa razy na znak potwierdzenia. Ciekawe, czy z jedną ręką dałbym radę, zastanowił się.

Powiew wiatru wzbudził korony dębu i klonu, rozprowadzając po okolicy szelest jaśniejących zielenią liści.

- Moi, ech, dawni opiekunowie często zabierali mnie w takie właśnie miejsca - rzekła rozmarzonym głosem.

Oboje rozejrzeli się wokoło na te słowa. Spokojna okolica jak się patrzy. Dużo drzew i niska trawa. Na brzegu mała piaszczysta plaża. Po drugiej stronie zbiornika rosły mury z gęstej trzciny wodnej, z pomiędzy której wychyliły się trzy szarawe łabędzie. Zapowiadało się na bezchmurną pogodę, na co demon nie był za bardzo uradowany. Cień poruszonego wiatrem listowia, pod którym sklepieniem znalazł schronienie, na szczęście zatrzymywał atak morderczych promieni, więc było nie najgorzej.

- Oni nauczyli mnie łowić rybki. I teraz mam dzięki temu co jeść. - Zamyśliła się. - To chyba już pięć lat od ucieczki z cyfrowego więzienia, jak dobrze liczę - westchnęła.

Agiuxowi zrobiło się zimno pomimo, że temperatura była wysoka. Przez jego ciało przeleciała gromada dreszczy na powrót wspomnień ukrytych w odległych zakamarkach demonicznej jaźni. Niewinne słowo, o tak nikczemnej naturze. Przeleciała mu przez głowę krótka myśl z pytaniem, dlaczego pamięć o wpajanym od pisklęcich lat miejscu spadła, aż tak nisko.

- Więzienie? - Zielonoskóry przełknął ślinę zgęstniałą w gardle.

- W innym wymiarze. W Otter'ga'sel - wyszeptała cicho. - Stare dzieje.

Czyli było więcej wymiarów niż dwa! Agiux poczuł lekkie zaskoczenie, bo wiedział jedynie o swoim i o świecie ludzi. W przesławnej akademii imienia Nocifra nauczono go wiele, jednak o tym nie było ani wzmanki.

- Ale chyba nie podwieszali cię na hakach, albo nie wrzucali do robaczej piramidy? - Raz jeszcze obejrzał drobną sylwetkę dziewczyny z ciekawością.

- Co, nie, o czym ty mówisz? - Zmarszczyła brwi w zakłopotaniu.

- Nie ważne, nie ważne - Agiux odwrócił wzrok i podrapał się po głowie. Wiedział już, że strzelił głupotę. Przecież teraz byłaby w kawałkach, no przecież.

Meggi wzruszyła ramionami. Pokręciła metalowym kołowrotkiem, aby napiąć zatopioną w wodzie żyłkę. Ciszę ponownie przerwał atak niecierpliwego wiatru. Minęły dwie minuty. Ta bezczynność, ten spokój. Nic, żadnych ciekawych zdarzeń i siedzenie na dupie. Agiux zapatrzył się w jeden punkt na przeciwległym brzegu, a jego powieki stały się ciężkie i jakby w transie magika, coraz bardziej odpływał. Wszystkie owieczki już spały za płotem. Były to martwe owieczki z zakrwawioną wełną, z których z wolna wypływały flaki. Z mglistej otchłani ogarniającej duszę wojownika dochodziło już jedynie zagłuszone próżnią szuranie. Kapanie zimnych kropel na omszały beton.

 

- Powiem to raz jeszcze, bo chyba nie zrozumiałeś przesłania płynącego z moich słów. Wyzywam ciebie, nasz drogi wodzu Agiuxie, na pojedynek na śmierć i życie, tu i teraz, tu gdzie stoimy. O koronę Jaskrawych, tak aby panował nad nimi silny i prawdziwy władca. Ten który na to zasługuje! - wykrzyknął śmiałek, a część poruszonego sytuacją tłumu zawtórowała mu z równą wściekłością.

Zasady były proste, najsilniejszy rządzić będzie, a najsłabszy słuchać wyższego będzie. W myśl tej doktryny walki o plemienne panowanie mogły odbywać się na porządku dziennym. A tak się dziwnie składało, że przez dwa lata wydarzenie takie nie zaszło. Nie była to jednak zasługa Agiuxa, tylko jego ojca, Rgiuxa. Plemię bało się właśnie go, tego starego pryka, który siedział na miejscu władcy jedynie przez siedem dni, potem się znudził i oddał pałeczkę synowi bez konsultacji z innymi demonami. Sytuacja zmieniła się dopiero, gdy potężny dziadek wyzionął ducha. A trzeba przyznać, że zniknięcie zagrożenia nie za szybko doszło do ogólnej świadomości.

- Taki dzień musiał kiedyś nadejść, czyż nie Rgiuxie? - odpowiedział półgłosem wódz Jaskrawych, patrząc na sklepienie czerwonego nieba. W głębi domyślał się, że nadszedł już jego koniec. - Gisjusie, ach Gisjusie...

Odwrócił się i zaszarżował na stojącego sto metrów od niego demona rasy Midorii. W połowie dystansu uchylił się przed kulą ognia, po czym z całą siłą przyłożył złożoną ręką w podbródek przeciwnika. Drugą wymierzył w brzuch i natychmiastowo padł na ziemię w ucieczce przed wybuchem płomieni. Z tej pozycji wyskoczył, aby przy pełnym pędzie ciała trafić w nogi cofającego się Gisjusa. Tamten był dość ciężki, gdy Agiux naskoczył z nim na murek i wspaniale zaświadczył o tym huk uderzenia wywołany, kiedy wódz rzucił się z nim do tyłu. Taki piruet na pewno nadwyręży jego plecy - pomyślał demon, błyskawicznie odwracając się nad Gisjusem, a podczas ruchu tego przygniótł go kolanami. Strzelił pięścią w twarz, poprawiając raz jeszcze, ponownie i ponownie. Nie było nawet sensu używać pazurów, gdyż wojownicy należeli do gatunku Midorii, co oznaczało, że obydwaj posiadają niezwykle odporną na cięcia skórę. Choć trzeba przyznać, iż nie należała ona do najgrubszych warstw ochronnych.

Nadnaturalne ciepło obiegło powietrze, ale Agiux wolał zadać jeszcze kilka ciosów. Do ostatniego ataku przyłożył się najmocniej, zauważył bowiem jak wokół formowały się wiązki rozwścieczonych ogni, a wybuch którego były preludium, posłał demona na ziemię o jakieś dziesięć metrów dalej. Zaczynało się robić groźnie, a zebrane zbiorowisko najwyraźniej bawiło się znakomicie, co mogły potwierdzić huczne nawoływania i barbarzyńskie okrzyki wznoszone ku walczącym. Agiux skoczył na równe nogi i w ostatniej chwili uchylił się w prawo, by nie dostać rozżarzonym pociskiem prosto w twarz. Gisjus siedział w tej chwili na spalonej ziemi z wyciągniętymi do przodu dłońmi, bo jak łatwo było się domyśleć, podniesienie się kosztowałoby go kilka cennych momentów. Dlatego też posłał przed siebie ogromną falę ognia, słabą lecz akurat wystarczającą by pozostać w dystansie. Cały czas używając mocy zdołał w końcu wstać. Jednak determinacja Agiuxa, wbrew przewidywaniom, przeważyła nad sprytną sztuczką. Wódz wbiegł w palącą burzę i jednym solidnym kopniakiem sprawił, że tamten znów szurnął tyłkiem po kamiennym piasku. Wyglądało to całkiem, całkiem, ale na scenie pojawił się nowy przeciwnik. Zmęczenie. Demon był szybki to fakt, ale przy dłuższych wysiłkach tracił wszystkie siły i nie było sposobu na poradzenie sobie z tym faktem. Taki się urodził, tak żył dotychczas, tak umrze. Brał to za pewność, bo pomimo lat spędzonych na treningach oraz polowaniach, nie postąpił ani o krok w walce z własną genetyką. Wiedzieli o tym wszyscy, a niektórzy nawet współczuli biedakowi. Rgiux natomiast zawsze w niego wierzył. Od najmłodszych lat powstrzymał mu jedno dziwaczne powiedzenie: "Gwiazda trwa w kamiennej bryle, lecz gdy spadnie w pamięci ożyje". Agiux nigdy nie znalazł znaczenia dla tych słów, lecz zachował je na zawsze w sercu aż do tego momentu. Jaśniejąca kula dopadła swój cel, który teraz opadł bezwiednie na zbity grunt. W powietrze uniósł się zapach spalonego mięsa. Tłum huczał jeszcze głośniej, a wśród jego rozgrzanych od emocji demonów zawtórowały nawoływania o dobicie dawnego wodza. Poważne oparzenia wraz z tymi nieszlachetnymi prośbami zaatakowały układ nerwowy demona, ale on przeczołgał się jakoś na plecach do pobliskiego posągu boga wojny. Dyszał spazmatycznie, walcząc o resztki świadomości i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że kolejny taki magiczny atak będzie niepożądaną śmiercią. Racja, każda śmierć jest niepożądana, ale istnieją śmierci mniej lub bardziej niepożądane, a ta w jakiej zginie z przyczyny jakiejś zbiorowości ciepłej energii będzie właśnie tą drugą. Atak nie nadszedł co ciekawe, więc Agiux, przegryzając zasmoloną wargę aż do jej krwawego rozcięcia, podźwignął się z całej siły na odstającej od posągu kości. Ból nadszedł po chwili, lecz w bardzo dziwacznej formie. Nie w postaci palącej organy burzy, ale jako mroźny szpon z martwego lodu, a wokół zrobiło się jakoś bielej. Przez głowę przeleciał mu piorunujący impuls i mięśnie prawej ręki gwałtownie się napięły, by objąć mocnym uściskiem kość, po czym przeciął nią przestrzeń między nim a ognistą falą. O dziwo zaimprowizowany ruch zadziałał idealnie i magia efektywnie rozproszyła się w maleńkich iskierkach. Wzrok Agiuxa został pokierowany na jego prawicę dzierżącą broń. Biło od niej tęczowe światło, wprost prawdziwa symfonia kolorów. Naznaczały one dziwne symbole, a wśród nich znalazła się pięcioramienna gwiazda zajmująca centrum przedramienia.

- Agiux! - zawołała Meggi zaniepokojonym głosem.

Demon otworzył szeroko oczy. Ciężko oddychał po zagadkowym koszmarze, który wbił mu się do głowy niczym ostry szpon w upolowaną zwierzynę. Spokój. Usłyszał szum liści i od razu wszystko sobie przypomniał. Uciął sobie drzemkę w cieniu pod drzewem, a wcześniej przyszedł tu „powędkować” z tętniącą od magii dziewczyną. Nic wielkiego, nie było powody do denerwowania się, więc przełknął gęstą ślinę, siadając w wyprostowanej pozycji. „Nie, nie, to nie był koszmar, to się chyba naprawdę stało, na srebrny róg Kustosza...”, pomyślał. Przed nim stała rudowłosa Meg. Wpatrywała się wprost w niego, a jej zielone oczy świeciły się z mieszaniną ciekawości oraz lekkiego niepokoju.

- Coś się stało? Czemu się tak na mnie gapisz?

- Twoja lewa ręka! Ona przed chwilą tu była, ale jakby nienaturalna, taka przeźroczysta... - w jej głosie usłyszał nutkę fascynacji połączoną z nutką szoku lub zaskoczenia.

Popatrzył po sobie i lewej ręki nie widział. „Co ona sobie myśli,... że miło jest, gdy brak krzepkiej lewicy? Według mnie niezbyt to przydatne ani przyjemne”, zastanowił się, kiedy ona przykucnęła przy jego boku. Bez jego zgody zaczęła obmacywać zagojone już miejsce po obciętej ręce.

- Taaak, ewidentnie coś czuję - powiedziała po zbadaniu zasklepionej rany. - Hmm, wydaje mi się, że to jakiś rodzaj aury zakłócającej, ale niczego takiego nie było w książkach... Nie emanujesz też żadną z form energii magicznej, naprawdę żadną. Jak niby możesz wpływać w jakimkolwiek stopniu na pobliskie otoczenie? - zapytała samą siebie, nie oczekując na odpowiedź. - Interesujące. - Zamyśliła się i po chwili poszła o krok dalej. Dłońmi objęła głowę Agiuxa. Wyglądało na to, że demon nie miał nic przeciwko.

Meg zamknęła oczy, kierując świadomość ku towarzyszowi. Ciepło płynące z jego ciała zdecydowanie należało do miłych doznań, ale trzeba było się skupić. Planowała udać się na mały rekonesans po układzie nerwowym demona, co już w sumie raz zrobiła, kiedy tamten był w śpiączce. Coś przecież mogło się zmienić przez ten czas. „Niezbadane są bowiem głębie tajników przybijania magii do portów naszych dusz.”, jak słusznie głosił fragment księgi „O Zwycięstwach z Magią” Kristofa Magella. Poruszona Senebris powoli budziła się do służenia silnej woli swojej pani.

W międzyczasie rudowłosa przesunęła mimowolnie palcami po szorstkiej skórze, śledząc dotykiem ścieżki z głębokich blizn. „Skąd on je wszystkie ma... Ile musiał już przeżyć ten mój żniwiarz”, mignęło jej przez głowę. Ociekając drobnym rumieńcem, spróbowała zanurzyć się głębiej w moc, aby zdobyć lepsze połączenie między nimi. Kiedy jednak dopłynęła umysłem do odpowiednich bram, okazało się, że natrafiła na blokadę, której przyczyny nie rozumiała. Natomiast szybko się jej domyśliła, co wywołało dodatkowe barwy na gładkich licach, wprost jesiennej próby. „Nie, nie, nie, skoncentruj się dziewczyno!” Krótkie palce docisnęły się nieco bardziej na twarzy Agiuxa. On nadal trwał w bezruchu niewzruszony bliską obecnością dziewczyny. Cisza wokół nich była przerywana przez przyjemny wietrzyk muskający liście.

Demon jakiś jeszcze czas wpatrywał się swoimi wężowymi ślepiami w spokojną twarz Meggi, aż w końcu znudził go rozkoszny widok, którego nie jeden chciałby doświadczyć choćby raz w życiu. W poszukiwaniu odskoczni od trwania w bezruchu zawiesił oko na koloni czerwonych mrówek wracających marszem z udanej wyprawy. Każda z robotnic niosła na grzbiecie po jednym liściu lub po jednej gałązce, a wszystkie niczym jedna rodzina zmierzały wspólną drogą do małego mrowiska. „U nas też są takie, tylko trochę większe. Ciekawe, czy są tak samo smaczne jak w Dolinie Chowańców”. Pożegnał mrówki i tym razem spojrzał w lewo. Nie zdziwił się, dostrzegając jedynie drzewa, po których wdrapywał się żółtawy mech. Postanowił wrócić do owadów, ale coś go podkusiło by przedtem rzucić jeszcze okiem w dół.

- Co do... - wyszeptał, gdy zobaczył tęczową mgiełkę unoszącą się obok niego pośród gęstej trawy. Agiux zamrugał kilkakrotnie, ale nic to nie dało. Miał chociaż pewność, że umysł nie płatał mu w tej chwili żadnych figli, co było w pewnym sensie ulgą.

Obłok poruszała się strasznie wolno, bardziej mieszając swą postać niż ją przemieszczając. Nie emitował również ani krzty światła, ale w zamian zniekształcał odrobinę obszar wokół siebie, co już na pewno znajdowało w sobie nieprzyjemne odczucie. Gdyby nie Meg trzymająca głowę Agiuxa, on z pewnością odsunąłby się od nieznanego gazu choćby ze względu na bezpieczeństwo, ale w tej sytuacji postanowił zachować względny spokój. Nie chciał, ale musiał.

- Byłoby dobrze, gdybyś wyszła wreszcie z mojej głowy i popatrzyła na to coś - zwrócił się do dziewczyny, ale ona nic nie odpowiedziała. Położył więc swoją dłoń na jej dłoni i delikatnie odciągnął od swojej twarzy. Sposób najwyraźniej zadziałał.

Obudziła się z nadmiar niemrawym spojrzeniem, a wprost idealnie przypominała niedźwiedzia wychodzącego z ukrycia po długim śnie zimowym. Agiux zauważył kątem oka, że mała dłoń którą ciągle trzymał, trzęsie się jakby z zimna, może ze strachu, nie wiedział dokładnie, aczkolwiek domyślił się, że musi dać Meg trochę czasu na dojście do siebie. W międzyczasie wrócił do obserwowania tęczowej mgiełki.

 

- I co o tym myślisz?

- Nie mam pojęcia - odpowiedziała rudowłosa, nadal jeszcze błądząc po ślepych drogach dezorientacji. - Wygląda jakoś znajomo... eee, tak samo jak ta twoja ręka widmo, co ją zobaczyłam, kiedy spałeś.

- Nie wyczuwasz żadnego śladu mocy, żadnych... jak to wcześniej mówiłaś, zakłóceń? - zapytał zielonoskóry, próbując rozgonić gęsty obłok znalezionym patykiem, bez widocznego skutku.

Meg pokiwała przecząco głową tak samo beznadziejnie, jak gdy nawiązywał do podróży w głąb jego umysłu. Kolejna sprawa do kolekcji spraw nadzwyczaj przedziwnych, tak bardzo oddalonych od jego pojmowania świata. Pomyśleć, że jeszcze tydzień temu wiódł spokojne życie wodza, a teraz chodził po innym świecie, odkrywając nowe zagrania mocy nieznanej nawet dla nad wyraz silnej czarownicy. Sama Meg mówiła także, iż przez lata samodzielnej nauki przyswoiła pokaźną wiedzę wyczytaną ze starych ksiąg i zwojów, które dostała w prezencie od „wujka Neda”, więc problem nie należał, na to wyglądało, do błahych zagadek. „Ale że to wypłynęło ze mnie?” - zapytał samego siebie na podsumowanie bezładnych rozmyślań.

- Jak już dotrzemy do Helsis, to wtedy Ned odkryje przed nami tę tajemnicę, nie martw się żniwiarzu. On się zna na wszystkim... na wszystkim... i jeszcze większym wszystkim - pocieszyła Agiuxa Meggi przed tym jak upadła na ziemię.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania