8: Żniwiarz z piekieł, rozdział 6: „Wizyta w jamie lwa”

Zawieszony na mechanicznym ramieniu monitor wypisywał ciągi danych diagnostycznych w dwóch kolumnach po obu stronach migającego ekranu. Każda z pojedynczych informacji chowała za swoimi wartościami i pisemnymi stanami malutkie fragmenty większej układanki zwanej w najprostszej formie - gotowością do bezpiecznej podróży. Jeśli oczywiście mianem bezpiecznej podróży można było nazywać przeniesienie całego statku, wraz z załogą, wprost do zagiętej czasoprzestrzeni drugiej warstwy wymiarowej, zwanej również drugą rzeczywistością. Co w gwoli ścisłości należało do bardzo delikatnych operacji, bijąc na głowę nawet przemieszczanie się między światami. Bo czyż nie łatwiej jest przenieść kijek unoszący się na tafli wody, niż wygrzebywać go z mulistego dna tej samej sadzawki... lub tego samego jeziora?

Unis miał predyspozycje do przeprowadzania takich diagnoz, mogąc w tej sprawie poszczycić się zacnymi zdolnościami sztucznego umysłu. Kolejna zaleta niebycia człowiekiem, czyli ograniczonym przez limity delikatnych organów tworem niedoskonałej natury. Ludzka dusza umieszczona w nieśmiertelnym naczyniu była osobliwością jedyną w swoim rodzaju, darem od szczęścia, jak ją z namaszczeniem nazywał. Wielki cud, to akurat szczera prawda, ale czarny szkielet z Otter'ga'sel dobrze wiedział, iż wiąże się to ściśle z odpowiedzialnością przewyższającą ludzkie pojmowanie. Za metalowym kręgosłupem bez wytchnienia podążało widmo przyszłych zdarzeń, które dotkną swoimi niewidzialnymi wiciami nie jeden ze światów. Jednak na razie Unis musiał skupić się na teraźniejszości, czyli na opiece nad młodą czarodziejką,... nawet gdy będzie to oznaczało częściową uległość w sprawach podobnych do tej. Nawet jeśli będzie to oznaczać wizytę u Neda, wiernego inkwizytora Feliss, czarnoksiężnika władającego ośmioma aspektami mocy, mordercy mającego na sumieniu śmierć wielu niewinnych i tych mniej niewinnych, największego z sprzymierzeńców upadłego boga i wreszcie u osoby której wraz z Meg zawdzięczali życie. Czarny szkielet nie ufał temu człowiekowi... lub czemuś co jedynie przypominało wyglądem człowieka.

- Jedyna opcja, co? Pomoc dla groźnego zwierzęcia? Według mnie powinniśmy pozwolić mu się wykrwawić na śmierć - wyrzekł z przekąsem w syntetycznym głosie. - Wrażliwe dziecko z ciebie Meg, zbyt wrażliwe na otaczający nas wszechświat. Będę musiał... coś z tym chyba zrobić, ale pojęcia nie mam co właściwie.

Na niebieskim polu wyświetlił się komunikat o zakończeniu procesu badania bebechów statku. Podsumowanie w formie wieloelementowego wykresu przynosiło dobrą nowinę w postaci wysokich słupków zabarwionych na odcienie zieleni. Unis natomiast nie zanotował żadnej większej usterki czy odchylenia od normy, więc wszystko sprowadzało się teraz do przejścia na drugą stronę. „Czas wytężyć wszystkie neurony” zażartował, wiedząc że w jego czaszce nie było neuronów.

Statek kosmiczny, któremu już dawno zmarły twórca - Zaister Menralli, nadał oficjalne miano „Zdobywcy Czasów”, miał długi kadłub zbudowany na postawie prawie idealnego prostopadłościanu. W jego centrum swoje nienaturalne pozycje naznaczały dwie bliźniacze sfery o płaskich podstawach i poziomych wgłębieniach idących wzdłuż bocznych powierzchni. Przód pojazdu był pozbawiony iluminatorów, a tył nie posiadał ani jednego silnika napędowego, w zamian czego, na krańcach ich dachów wyrastały pionowe prostopadłościany. Zaiste, całość wyglądała jakby fantazja wyciągnięta prosto z umysłu bawiącego się figurami malarza, ale trzeba przyznać, że spełniała kawał dobrej i solidnej w swoich zamierzeniach roboty.

Unis wprowadził poprzez dolny segment klawiatury pięć długich poleceń, których liniowo-kształtne litery należały do specjalnego alfabetu nawigacyjnego Zdobywcy. Wypisane rozkazy zapoczątkowały proces pobierania danych z otoczenia. W międzyczasie szkielet wyłączył filtr percepcji okalający swym maskującym efektem dużą polankę wokół statku, a następnie uruchomił napęd grawitacyjny.

Wielkich gabarytów pojazd uniósł się w górę na wysokość stu metrów tak ostrożnie oraz tak gładko i cicho, jakby stała za tym niewidzialna ręka olbrzymiego zegarmistrza. Z wgłębień w sferach wylały się tumany różowego pyłu. Zaraz po nich z tych samych miejsc wysunęły się półprzeźroczyste kolce wypełnione po brzegi srebrzystymi kablami. Stadko białych kruków, dotychczas przesiadujące na gałęziach okolicznych wierzb, zerwało się na głuchą komendę, uciekając jak najdalej i jak najszybciej od latającej maszyny. Zachowanie to było co najmniej nienaturalne, wprost budzące nieprzyjemne odczucia.

Przyroda wokół zabarwiła się na kremowy odcień fioletu, w czasie kiedy na trzęsącym się od drgań wyświetlaczu zapłonął istny chaos białych kształtów, który niczym wzburzone morze, natchnął swoje fale nieokiełznaną wolą szaleństwa. Tylko i jedynie wprawne oko Unisa mogło wyczytać z tego bałaganu w miarę składne wnioski, aczkolwiek wymagało to czasu, w dalszym ciągu. Wynikało to z faktu, że natura świata poza pierwszą rzeczywistością jest niesamowicie niestała oraz co za tym idzie - mało czytelna. Niewzruszona postępowaniem kogokolwiek, wędruje abstrakcyjnymi drogami, zazwyczaj na przekór ludzkiej logice, od niechcenia wyszywając losy dalszych dziejów. Niewiadome było nawet, czy sami bogowie potrafili oddziaływać na ten ukryty świat, choćby w najmniejszej próbie.

Podsumowując, Unis miał za zadanie znaleźć jak największą lukę, a następnie przebić się przez nią do uniwersum służącego za autostradę, której to zaletą było niezwykle sprawne i efektywne przemieszczanie się w czasie płynącym szybciej niż w Xel'fazi. Pozostaje pytanie, po co korzystać z tej jakże niecodziennej i niezbyt przyjaznej formy transportu? Odpowiedź jest dosyć prosta, żeby nie przyciągać uwagi żadnego podmiotu lub kreatury wpatrzonej uważnym wzrokiem w błękit bezkresnego nieba. Ned wyraził się dostatecznie jasno na ten temat, opowiadając o tych ciekawskich oczach i ich naturach głodnych niecodzienności. Prawdopodobnie nie miał wtedy na uwadze swoich braci inkwizytorów, a na pewno nie zwykłych funkcjonariuszy tej potężnej organizacji sięgającej swoimi miłosiernymi sercami i pobożnym zapałem nawet poza granice Cesarstwa.

Poszukiwania niespodziewanie zajęły mniej czasu niż zakładały to śmiałe przewidywania poparte dozą doświadczenia. Zdecydowanie zbyt krótko, ale nie było przecież sensu wgłębiać się w przyczyny szczęśliwego trafu. Kiedy Unis wybrał odpowiednią lukę w powierzchni drugiego świata i gdy naniósł do systemu rozkaz, otoczony towarzystwem białych wyładowań, Zdobywca zapadł się w sobie, wypalając na ziemi plątaninę czarnych szlaków. Barwy bagiennego królestwa powróciły do normy.

Nigdy nie pamięta się momentu przejścia, tak jak śniący człowiek na pamięta początku przeżywanego snu. Unis, według tej zasady, ocknął się, gdy wszystkie cząsteczki wróciły na swoje miejsca. Kolory, widziane przez czerwone oczy, jeszcze przez dobrą minutę walczyły z rozregulowanymi ustawieniami. Kiedy się wreszcie ustabilizowały, szkielet spojrzał na drżący monitor. Na ekranie wyrysowała się trójwymiarowa mapa przedstawiająca niekończący się system jaskiń i pieczar. Były to tak naprawdę tunele kosmicznej próżni, głównie z których składała się przestrzeń drugiej rzeczywistości. Tak przynajmniej widział ją komputer pokładowy, bo Unis nie miał okazji przekonać się o tym na własnych metalowych kościach i raczej nie zamierzał sprawdzać. Przecież wychylanie się poza bezpieczny obszar Zdobywcy, wiedząc że chroniły go nieznane szkieletowi pola siłowe oraz nie mając większych powodów do eksploracji, z logiki wydawało się wielkim głupstwem, czyż nie? Tak również twierdził Unis.

Teraz pozostawało tylko dotarcie do celu podróży. Oczywiście, za słowem „dotarcie” krył się jeden haczyk. Przestrzeń w drugiej warstwie wymiarowej nie posiadała czegoś takiego jak kierunki będące dla nas rzeczą zwykłą i codzienną. W pierwszej rzeczywistości różne miejsca oddalone od siebie, o dajmy na to metr, mogły tutaj być oddalone równie dobrze o dziesięć kilometrów i na odwrót. Trzeba wziąć także pod uwagę, że ten przykład zakłada jedynie rozpatrzenie płaszczyzny... Nie bez przyczyny używano przecież określenia „zagięta czasoprzestrzeń”. Na szczęście, z pomocą przychodził system nawigacyjny Zdobywcy, który może i nie pokazywał najkrótszej drogi, ale zawsze wskazywał tą poprawną, zostawiając po stronie „sternika” jedynie zadanie pilotowania statkiem.

Unis nacisnął kilka kolejnych przycisków, na co w odpowiedzi z ciemnego sufitu wyłoniły się dwa metalowe ramiona. Ich opuszczaniu towarzyszył lekko przygłuszony dźwięk pracy małych silników. Szkielet pochwycił w ręce dwa sterowniki, kiedy znalazły się na wysokości jego bioder. Powoli obracając lewym ramieniem, aby zmienić rotację wyświetlanego obrazu, jeszcze przez chwilę wpatrywał się w ciągle aktualizowaną mapę tuneli. Po odnalezieniu idealnego kąta, pewnym ruchem prawej ręki skręcił i energicznie popchnął zwisający drążek. Ze wszystkich stron jednocześnie odezwał się przerażający ryk maszynerii Zdobywcy, a czerwony punkt zaczął poruszać się po trójwymiarowej mapie.

- Kolejny raz zemdlała. Dwa razy w ciągu jednego dnia,... a już utrzymywał się stan, gdzie były tylko trzy, cztery utraty przytomności na tydzień! Teraz przychodzi coś takiego i mam się niby nie przejmować? Co jeśli kiedyś nie obudzi się w ogóle? - Prychnął metalicznie. - Dojrzewanie w mocy sobie wymyślili. Naturalna kolej rzeczy u szczególnie utalentowanych magicznie... Naukowe brednie o cudach. Ha, nie powinienem czytać tych durnych ksiąg.

Na takim ponurym rozmyślaniu upłynęła Unisowi cała podróż. Obyło się również bez jakichkolwiek nieprzyjaznych ekscesów ze strony tajemniczego uniwersum, więc przeprawę można było bezproblemowo uznać za milutką i przyjemną, a co najważniejsze bezpieczną i krótką.

Zdobywca zmaterializował się w ukrytym ogrodzie znajdującym się we wnętrzu góry Helsis. Innymi słowy, w jedynym obszarze przystosowanym do pomieszczenia olbrzymiego obiektu na miarę między-wymiarowego pojazdu. Nikt nie miał i tak nic przeciwko hangarowemu gospodarowaniu tego uroczego zakątka, bo nikt go tak naprawdę nie potrzebował. Nawet ów uroczy ekosystem jakoś nie znajdywał słów niezgody, bo przecież statek nie zatruwał powietrza, a roślinki, choćby patrząc na oddalenie od światła słonecznego, nie należały do najsłabszych przedstawicieli swojej rodziny. Ba, co tu mówić, rosły tutaj najznakomitsze egzemplarze kwiatów podziemnych o niebywale żywych kolorach płatków, grzyby sięgające metra wysokości, a rozgałęziające się niczym hydrze głowy i drzewa o splątanych korzeniach zamiast pni, które z właściwą sobie dostojnością oraz łatwością dosięgały swoimi koronami wysokiego stropu pomieszczenia.

Masywna śluza położona w tylnej części Zdobywcy uchyliła się ociężale, wydając przy tym wysiłku przeciągany zgrzyt o rdzawej nutce. Z ciemnej wnęki wysunęła się rampa i prędko uderzyła swym ostrym końcem o wilgotną ziemię pokrytą rzadkim mchem. Pierwszy krok na tej miedziano-czerwonej kładce postawiła Meg, obejrzała powierzchownie krajobraz i zbiegła na sam dół, rezygnując z ostatniego kroku na rzecz wprost bajecznego skoku. Zaraz za nią podążył Agiux ze słomianym kapeluszem na głowie i sierpem w jedynej dłoni. Razem szli bez większego pośpiechu. Całą ich uwagę zaskarbiły widoki, których ze świecą szukać na powierzchni. Wszystko było tak gęste i masywne, a jednocześnie tak żywe i pachnące nieśmiertelną wonią zieleni, że dwójka po części zatraciła się w podziwie. Czar prysł, gdy nagle Unis pojawił się wprost przed nimi z założonymi rękami. Cofnęli się o krok, pomimo że nie było się czego obawiać.

- A tak, nasz drogi Kosteczek potrafi się teleportować - cicho zapiszczała Meggi, będąc zaskoczona w równym stopniu co Agiux.

Żniwiarz burknął coś pod nosem w geście zrozumienia.

- Słuchajcie mnie - Unis zaczął ściszonym głosem. - Nic co tutaj zobaczycie, nie możecie brać za pewnik i prawdę. Nasz przyjaciel może i się uśmiecha, ale za jego mroczną maską skrywa się nie jedna tajemnica, którą z dużym prawdopodobieństwem nie chcielibyście poznać. - Zwrócił czerwony wzrok na Agiuxa. - Będziesz mi mówił wszystko, co on ci powie, bo na pewno zdarzy się okazja, kiedy przez jakiś dziwny traf nie dosłyszę pewnych słów. Mogę choć w tej sprawie na ciebie liczyć, demonie?

- Jak tam chcesz. - Żniwiarz wzruszył ramionami. Przez chwilę nawet chciał nazwać go „Kosteczkiem”, by go pozłościć, ale w ostatnim momencie coś podpowiedziało mu, żeby lepiej trzymał język za zębami.

Unis w odpowiedzi kiwnął porozumiewawczo głową. Odwrócił się na pięcie i gestem nakazał, aby ruszyli naprzód. Moment potem, dwójka dorównała mu kroku i już w pełnej drużynie poszli ku wielkim wrotom, za którymi spotkać mieli przeznaczenie,... albo konkretnych rozmiarów klęskę.

Drzwi niespodziewanie skrzypnęły. Zaraz potem rozwarły się na oścież z jeszcze głośniejszym skrzypnięciem. Oczy wszystkich zwróciły się natychmiastowo na ciemną sylwetkę, która niczym kolos, stała teraz z rozpostartymi na boki ramionami i aż biło od niej czymś w rodzaju aury wyższości oraz niezwyciężoności. Tajemnicza postać postąpiła do przodu, a z otchłani wyłonił się czarny cylinder z ośmioma srebrnymi trójkątami. Na twarzy pod znakami połączonego „Y” z odwróconym „T” widniał szeroki uśmiech pełny życzliwości.

- Wita... - Ned nie zdążył dokończyć swojego powitania, bo Meg była o wiele szybsza. Skoczyła na niego i mocno go wyściskała. Inkwizytor z dużą chęcią odwzajemnił miły gest i porwał ją do góry. Pokręcił się z nią przez chwilę i za siódmym razem odstawił na ziemię. Rozkoszny był to widok, mogący skruszyć nawet i lodowate serca.

- Jak wyrosłaś! - Pokręcił głową w niedowierzaniu. Odstąpił o krok i przypatrzył się dokładniej. - I jak wypiękniałaś, moja droga panno! W siedmiu wymiarach nie znajdziesz takiej, która mogłaby dorównać twojej urodzie, a uwierz mi, w życiu widziałem setki kobiet uważanych powszechnie za prawdziwe cuda natury.

Meg, słysząc te słowa, zarumieniła się i spuściła wzrok na swoje trzewiki.

- Ha. Już teraz czuję ciężar jaki na mnie spadnie, kiedy tylko zaczną za tobą latać tłumy szlachciców, książąt, a może nawet i królów w pogoni za tak niesamowitym kwiatkiem, na jaki wyrosłaś. - Twarz mu posmutniała. - Oj, biedny ja - dopowiedział lekko przerażonym głosem, ale zaraz się znowu uśmiechnął. - Wkrótce uda mi się odnaleźć rozwiązanie na naznaczenie upiora, więc możesz zacząć się przygotowywać na taką ewentualność.

Szybko podniosła na niego wzrok, a jej oczy zabłysły niczym szmaragdy natchnione promieniami letniego słońca.

- Naprawdę? - wyszeptała z zająknięciem. - Naprawdę będę mogła wyjść do ludzi?

Inkwizytor skinął jej twierdząco, po czym zwrócił się ku idącemu szkieletowi. Jego usta ponownie ułożyły się w serdeczny uśmiech.

- Witaj, Unisie. Miło cię znów widzieć. - powiedział grzecznym tonem.

Uścisnęli sobie dłonie.

- I ciebie również, Nedzie. Mam nadzieję, że nasza wizyta nie sprawia ci kłopotu?

- Nie, nie. Wręcz przeciwnie. Bardzo mnie radują wasze odwiedziny. - Popatrzył po ogromnym ogrodzie z lekko zamglonym wzrokiem. - Dawno nie miałem tu żadnych gości i czas, niestety, za każdym razem gdy muszę wracać do Helsis, upływa mi w nudnej samotności oraz bez jakichkolwiek urozmaiceń. Zero rozmów, zero pomocy, zero szczerej chęci podniesienia na duchu. - Zaśmiał się. - Jedynymi moimi kompanami są pająki, których ostatnio roi się tu jak much. Trzeba również wspomnieć, że te moje stawonogi niezbyt wpasowują się w rolę dobrych słuchaczy. Dlatego staram się większość czasu poświęcić na walkę z wrogami Feliss. Przynajmniej to mogę uczynić w podziękowaniu za łaskę jaką mnie obdarowała. - Westchnął. - W każdym razie, co was sprowadza w moje skromne progi?

„Dobroduszne serce Meg” - brzmiała pierwsza myśl Unisa.

- Malutka sprawa zaledwie - wypaliła dziewczyna, nie czekając na wyjaśnienia towarzysza. - Nasz nowy przyjaciel, Żni... To znaczy Agiux... - Tu podeszła do Żniwiarza i poklepała go po biodrze, na co ten popatrzył się na nią zmieszany. - …Znalazł się w bardzo trudnej sytuacji. - Zrobiła smutną minę i nieco schyliła głowę. - Jakimś cudem został przeniesiony przez wymiar, do którego nie może przebić się nasz Zdobywca. Myślimy, że może to być jakaś niezwykle dobrze ukryta usterka statku, albo po prostu niepomyślne prądy mocy. Bądź po prostu dzieją się sprawy nieśmiertelnych, takie jak w twoich opowieściach, wujku. Dlatego chcielibyśmy ciebie prosić, w imieniu naszego Żniwiarza, o jedną malutką teleportację przez bramę portalową. - Podczas używania tajemnej sztuki grzecznego proszenia, udało jej się zbliżyć do Inkwizytora na tyle blisko, by tamten mógł spoglądać na nią z góry. Zielonymi oczami, wypełnionymi po brzegi przez rzewny smutek, popatrzyła na niego w sposób, jaki małe kociątko patrzy na człowieka, kiedy chce wybłagać o miseczkę mleka, bez którego nie przeżyje do kolejnego dnia. - Tylko jedną. Bardzo, bardzo prosimy.

- Jeśli oczywiście możesz to zrobić - dodał prędko Unis. - Nie wiemy dokładnie na ile jesteś w stanie się posunąć w ramach, które zostały ci narzucone przez boginię... - sprostował, żeby Inkwizytor nie pomyślał przypadkiem, że te słowa miały uderzyć w jego dumę. W istocie naprawdę nie miały na celu wywoływania zbędnych przykrości.

Ned podrapał się po głowie i wtedy po raz pierwszy skierował twarz na naznaczonego bliznami demona. Żółte oczy spotkały się z wężowymi, a Agiux poczuł się niezwykle nieswojo. Mierzył spojrzenie z wieloma potężnymi mężami, którzy budzili strach wśród nawet swojej rasy, czasem też i z prawdziwymi potworami, ale każdy z osobna wyrażał przez wzrok jakieś tam emocje, najczęściej była to wyższość, nienawiść, czasem radość. Nie spodziewał się, że będzie inaczej w tym świecie. Nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił co do możliwości ludzkiego rodzaju. Chłopi z wioski wyglądali na słabych do samych granic pojmowania i przemawiało przez nich przerażenie. Meg natomiast, pomimo że władała mocą, patrzyła na świat życzliwym wzrokiem, aż tętniącym od szczęścia. Unisa oczywiście nie liczył... Teraz spotkał właśnie Neda, a poza dobrze zbudowanym ciałem, nie mógł wyczytać niczego. Oczy inkwizytora były wyprane z emocji. Czym dłużej patrzył w ich pustkę, tym bardziej ta żółta otchłań pożerała jego umysł, jego świadomość, jego życie. Po jakimś czasie nie wytrzymał rosnącej presji i uciekł wzrokiem ma pokrytą pnączami ścianę.

Ned przemyślał całą sprawę i pokiwał głową.

- Taak, rozumiem. Chyba mogę to zrobić - zwrócił się do Meggi i Unisa, po czym spojrzał znowu na demona. - Agiuxie?

Żniwiarz z niechęcią odwzajemnił gest i ku swojemu zdumieniu w oczach inkwizytora nie napotkał już pustki, a jedynie zwykłą ciekawość.

- Z przyjemnością pomogę przyjacielowi przyjaciół... - rzekł z promienistym uśmiechem na ustach.

Demon poczuł ulgę.

- ...I już jutro będziesz świętował swój powrót - dokończył zdanie Ned.

- Dopiero jutro? - zapytał Unis, z trudem ukrywając zdenerwowanie. W żadnym stopniu nie pomógł mu nawet fakt, iż od początku domyślał się o możliwych komplikacjach, które wcale a wcale nie musiały wychodzić z ręki losu.

- Właśnie! Dlaczego nie dziś? - zawołała Meggi zaraz po szkielecie. - Coś się stało z bramą?

- Nie że coś się znowu stało - zaczął spokojnie wyjaśniać mężczyzna. - Po prostu pnącza Tinisu muszą trochę ochłonąć, a runy odnowić energię. Złożyło się bowiem tak, iż przybyliście zaraz po moim powrocie. - Rozłożył dłonie w geście bezradności. - Trzeba czekać.

„Dobre wytłumaczenie sobie znalazł, nie ma co” pomyślał Unis.

- W międzyczasie mogę zaproponować wam kubeczek lub dwa cudownej herbaty z ziół zerwanych wprost z plantacji czcigodnych mnichów Gailli. Przysięgam, nic tak dobrze nie działa na podniebienie, jak ten przepyszny trunek. Ludzie się zabijają o chociaż jeden łyczek, a jest o co walczyć. Mówię serio. Mi samemu dali tylko woreczek, po tym jak pomogłem im przegnać stadko potworów, które zalęgło się w opuszczonej kopalni w pobliżu ich świątyni. - Popatrzył na Unisa. - A dla ciebie przyjacielu mam bardzo interesującą księgę naukową o stworach żyjących w kosmicznej pustce. Nie miałem jeszcze okazji przeczytać, ale słyszałem wiele przychylnych opinii.

Szkielet kiwnął głową i pomimo że nie chciał się do tego przyznawać, to zaciekawił go temat nad jakim dzieło miało się skupiać. Meggi natomiast nie mogła się doczekać, by spróbować legendarnego naparu, o którym kiedyś przeczytała jakąś wzmiankę. Cóż, a trzeci członek drużyny, miał tylko nadzieję, że brama zadziała, choćby tam jutro, ważne żeby w ogóle.

Ned przeprowadził gości przez kilka pomieszczeń, a następnie przez główny korytarz, gdzie mieli przyjemność lub nieprzyjemność podziwiać armię kamiennych rzeźb. Agiux odniósł przy tym niemiłe wrażenie, że zatopione w bezruchu postacie wpatrują się w niego i śledzą każdy jego ruch. Starał się wówczas całą swoją uwagę skupiać na plecach towarzyszy, a i to nie pomagało mu w stu procentach. Wkrótce stanęli przed majestatycznie wyrzeźbionym portalem, na którym ukazano flotę statków skaczących po rozwścieczonych, morskich falach. Inkwizytor gestem dłoni zaprosił przyjaciół do środka, a sam gdzieś zniknął w odmęcie korytarza.

Pokój, w którym się znaleźli, był urządzony niezwykle przytulnie. Podłogę przykrywał w większości brązowy dywan zakończony długimi frędzlami. W centrum stał niski stół z bogato wykończonego drewna. Za nim rozpościerała się kanapa zasypana puchowymi poduszkami, a po obu jej stronach ustawione zostały głębokie fotele z czarnymi smokami w roli podłokietników. Na ścianach natomiast wisiały gobeliny, które z łatwością można było zaliczyć do wyśmienitych, pod względem jak idealnie przedstawiały postacie wodnych nimf, bo w sposób jednocześnie piękny, zmysłowy, a do tego wprost boski. Na całość wprost szlacheckiego wyposażenia padało ciepłe światło świec zawieszonych na żyrandolu. „Ned musiał to przygotować niedawno. Może oczekuje gościa specjalnego? Hi, hi, może wujek kogoś znalazł.” pomyślała z rozmarzeniem Meg.

Kiedy grupka zajęła wygodne miejsca (były tak wygodne, że dziewczyna aż zamruczała, gdy wpadła w objęcie miękkich poduszek), odnalazł się prędko inkwizytor i to nie z pustymi rękoma. Położył na stoliku trzy kubki, mały woreczek oraz ceramiczny imbryk, z którego unosiła się para. Podał szkieletowi grubo oprawioną księgę i zajął się przygotowaniem herbaty. Wreszcie, usiadł w fotelu dumny z efektu jaki wywołał na twarzy Meggi (a było się z czego cieszyć).

Czas upływał miło i spokojnie. Ned opowiadał o swoich inkwizytorskich przygodach, ubierając je w odpowiednie do wieku dziewczyny słowa i opisy, usuwając pewne fragmenty oraz dodając co nieco od siebie, aby wszystko razem wyglądało spójnie i ciekawie. Meg i Agiux słuchali zawzięcie tych niesamowitych perypetii i co jakiś czas zadawali szczegółowe pytania dotyczące niektórych fragmentów. Natomiast praca naukowa, w którą zagłębił się Unis, okazała się na tyle wciągająca, że tylko strzępy opowieści docierały do jego świadomości.

- I wtedy wdrapałem się na dach miejskiego ratusza - kontynuował Ned. - Chwyciłem w płuca ile się tylko dało powietrza i zakrzyknąłem na cały głos: „Cisza!”. Wszyscy umilkli. Cały plac zamarł, a ja znalazłem się w centrum uwagi. Przemówiłem do gawiedzi takimi o to słowami: „Złe siły przyjęły tutaj przerażające rozmiary, lecz nie lękajcie się bracia i siostry! My mamy w zanadrzu coś o wiele potężniejszego! Mamy boginię po naszej stronie. Dlatego, wszyscy razem zmówmy teraz modlitwę ku jej boskiej światłości!” Zacząłem recytować „Najsłodszą litanię”, a ludzie szybko podchwycili moją bogobojną inkantację. - Westchnął z rozmarzeniem. - Odezwało się tyle głosów pełnych nadziei oraz wiary... Niebywałe, w jak prosty sposób strach potrafi skruszyć serca zagorzałych grzeszników. Aż przypomina mi się ostatnia pielgrzymka nad Jezioro Chwały. Ach, cóż to były za celebracje! Święte pieśni, błagania, bicie pokłonów, wyznawanie najbardziej plugawych win. Zjawiło się kilkanaście tysięcy wiernych, a część z nich doczołgała się tam na samych kolanach. Razem z inkwizytorami patrzyliśmy na to całe bagno z takim rozbawieniem przemieszanym z politowaniem, że jeden z nas wyskoczył przed tłum, wszedł do jeziora, wyciągnął ręce do nieba i oznajmił, że widzi, jak sama Feliss stanęła w gąszczu chmur i błogosławi nas całą swoją mocą. A co zrobił tłumek? Od razu uwierzył w cudowne zwiastowanie i zaraz wszyscy, wraz z kapłanami, również zaczęli widzieć przenajświętszą postać najpotężniejszej pani świata. Modły trwały do samego rana w atmosferze wprost niepowtarzalnym. A wiecie, co stało się z naszym cudownym braciszkiem? Gdy wróciliśmy do pobliskiej siedziby inkwizytorium, dostał list obwieszczający, że został przeniesiony do oddziału położonego gdzieś na granicy Cesarstwa. Biedny Urlyk. Powiedz mi Agiuxie - zwrócił się do demona - w co wierzy twój lud? Bo nie ukrywam, zawsze ciekawiły mnie religie innych nacji, a szczególnie innych nacji składających się z niekoniecznie ludzi.

Zielonoskóry Żniwiarz był nieco zdezorientowany tak nagłym pytaniem, więc musiał przez chwilę pozbierać myśli.

- Nasza wiara nie jest prosta, jak wasza. - Znów musiał się zastanowić. - W Awerusa, jego córkę Nerresę i Drzewo Życia Merus, o które Awerus z wielką pieczołowitością dba. Nasz wielki ojciec mieszka w koronie tej świętej rośliny, dlatego musimy bronić jego bastionu przed wszelkim nieprzyjacielem i być gotowym na oddanie za niego życia. - Zmrużył wężowe oczy. - I zabijać oraz miażdżyć tych, którzy nie pochodzą z naszego świata, bowiem oni są przeciwko nam? - To zdanie powiedział do siebie, tak cicho, że oprócz niego usłyszał je tylko Ned. Inkwizytor jednak nie zareagował w żadnym stopniu, a Agiux jedynie pokręcił głową, odganiając niepotrzebne myśli.

- Hmm, interesujące. W takim razie, gdzie mieszka córka waszego boga? Bo mówiłeś, że on przesiaduje w Merusie. Nerresa wybrała sobie w takim razie życie w oddali od ojca. Mam rację?

Agiux przytaknął.

- Pewnie poszło o chęć posiadania świętego miejsca na wyłączność. Mogę się tylko domyślić, jak bardzo stanie w cieniu rodzica musiało być dla niej nieprzyjemne. No cóż, czasem tak bywa. - Wypił łyk herbacianego naparu i mlasnął z uznaniem. - Wprost świetne. Gdzie postanowiła osiąść?

Demon dokończył swój trunek i odstawił kubek na stół. Wbrew zapewnieniom Neda, nie odczuł żadnej ekstazy smakowej podczas kosztowania ziołowego napoju, ale że był spragniony, to z chęcią go wypił. Nie wymagało dywagacji, że jego gusta przyciągały nieco silniejsze płyny, mające bardziej działanie rozgrzewające niż uspokajające. Zastukał o blat pazurem, robiąc przy tym przypadkową dziurę.

- W jakiejś fortecy zbudowanej w Piekielnych Otchłaniach. - Rozmyślał przez chwilę i doszedł do wniosku, że Ned mógł nie wiedzieć, co kryje się za tą nazwą. - Te Piekielne Otchłanie, to tereny położone w głębinach kanionów, których jest pełno na Krwawej Pustyni. A są takie piekielne, bo za nic nie dojrzy się dna przez tę przeklętą mgłę i ginie w niej tak wielu głupców, że nie można zliczyć. Jak już, to trzeba oddawać modły na ich skraju, tych szczelin w ziemi.

- A nie lepiej byłoby się przeteleportować? - zagadnęła Meggi. - To znaczy wykorzystać magię, by się tam przenieść. Przecież znacie arkany.

- Jak ktoś ma taki dar, to są mu całkowicie obojętne nasze losy. Rgiux, gdy jeszcze żył, otwarcie wypluwał na magicznych takie przekleństwa, że niektórzy nawet nie wiedzieli co większość oznaczała. Zresztą, co się im dziwić, z plemienia tylko ja z ojcem uczęszczaliśmy do akademii Nocifera, więc zasobem słownictwa wyróżniamy się niepodważalnie.

- No, no. Wychodzi na to, że mamy za przyjaciela prawdziwego żaka - powiedział z uznaniem Ned, dobrze wiedząc, iż nikt w pomieszczeniu nie zna jego prawdziwej opinii o tej klasie społecznej. - Nachodzi mi na myśl kolejna historia, właśnie o studencie biorącym nauki w najznakomitszej uczelni w całym Cesarstwie. W Endergardzie. Sprawa dotyczyła opętania...

Po skończeniu historii zapadła cisza. Meg wyciągnęła przed siebie rękę i zaszeptała coś pod nosem, przez co na jej otwartej dłoni pojawiła się czarna plama. Rozrosła się po same nasady palców, a wtedy z jej środka wyleciała mroczna smuga. Na rozkaz dziewczyny tajemniczy byt oplótł się wokół imbryka, malując na jego wypolerowanej powierzchni ciemne linie. Agiux zauważył, że nieznacznie się kołyszą i przypominają tym samym wstążkę poruszaną na wietrze. „Co zamierza z tym zrobić?” zapytał się w myślach. „Może stworzy mu nogi, żeby sobie poskakał?” Rozwarł swoją paszczę, bo zachciało mu się ziewać. Zęby miał podobne do rekinich i nie uchodził uwadze brak kilku sztuk. Meg przekręciła rękę o sto osiemdziesiąt stopni, nieznacznie podniosła palce, a naczynie poleciało do przodu, rozbijając się o ścianę na kawałki. Z mokrego śladu na kamieniu zaczęły spływać drobne kropelki. Wszyscy zwrócili oczy ku szczątkom, a następnie powędrowali spojrzeniami na dziewczynę. Ona natomiast mocno zaciskała powieki, niemo poruszając różowymi usteczkami. Coś drgnęło wśród cząstek porcelany. Meg pstryknęła palcami, kończąc cytować magiczną inkantację. Rozbudziło się życie wśród odłamków, bo oto wszystkie zaczęły unosić się w powietrze i latać wokół siebie niczym stado niesfornych much. Chaotyczny taniec przerodził się szybko we wściekłe tornado, którego nieuchwytny dla oka obłok zaczął niechybnie gęstnieć, z czego całkowicie zamarł, zbijając całkiem nowy imbryczek ku zaskoczeniu zgromadzonych.

Meg odetchnęła głęboko i odgarnęła na bok marchewkowy kosmyk.

- Widzę, że poczyniłaś postępy... - odparł przygłuszonym głosem Ned, dobitnie podsumowując krótkie przedstawienie. Zdał sobie też prędko sprawę, iż nawet wilgotny ślad zniknął ze ściany, a podłoga wokół niedawnych kawałków była równie sucha. Zadał sobie także pytanie, czy tego typu czar miał w ogóle takie możliwości. Nie wiedział, bo w sumie jego „prawie uczennica” korzystała ze stylu magii bardzo odmiennego od wszystkich innych stylów należących do arkanu Senebris, a przy tym niewiarygodnie odmiennego od tego, który on sam obrał przed laty. Ha, jego wątłą wiedzę na temat arkanu ciemności nie należało nazywać „stylem”. Raczej pasowało tu stwierdzenie jego braku.

- Wujku, masz jeszcze te Pole Pachołków, co kiedyś na nim graliśmy? - wtrąciła się z entuzjazmem w fatalny tok rozmyślań inkwizytora. - Wiesz, te ze słomianymi kukłami, do których strzelaliśmy. - Mówiąc to, ułożyła palce w pistolet i udała jego wypalenie.

Mowa była oczywiście o poligonie treningowym wybudowanym w Helsis przez wynajętych inżynierów goblińskich. Ned sięgnął w pamięć, by odnaleźć tego, kto mógł nadać tak idiotyczną nazwę dla świątyni destrukcyjnych ćwiczeń. „No tak, moje dzieło.”

- Pamiętam, pamiętam. Miejsce trochę zakurzone, lecz nadal spełniające swoje funkcje. Co z nim?

- Pobawimy się? - Prośbie nie brakowało dziecinnej charyzmy.

Ned zerknął na Unisa w poszukiwaniu przyzwolenia.

- Tylko bez używania skomplikowanych zaklęć - podpowiedział stanowczo szkielet, licząc się z perspektywą kolejnej utraty przytomności. - Jeśli tylko zobaczę podejrzany ruch dłoni lub podejrzany ruch warg, to pożegnasz się ze słuchawkami na miesiąc.

Meg zacisnęła palce na poszyciu kanapy. To byłby istny koszmar, gdyby straciła swój jedyny skarb i jedyną zabawkę, dlatego postanowiła wypełnić rozkaz bezwzględnie, chociaż miała już chętkę na przyzwanie małego stadka mrocznych nietoperzy, które z pewnością wykazałyby się zręczną manewrowością i łuczniczą celnością.

- Zgoda - przyznała z trudem i wstała na równe nogi.

Zadanie wydawało się dosyć proste - zestrzelić jak najwięcej słomianych kukieł w jak najkrótszym czasie. Można było wykorzystać do tego cokolwiek, o ile to cokolwiek nie rozrywało celów na atomy i nie pozostawiało żadnego uszczerbku na otoczeniu. Trik polegał na tym, że „ofiary” pozostawały w ciągłym ruchu dzięki specjalnym szynom rozmieszczonym po całym Polu Pachołków, na ziemi i na platformach, z dużą chęcią chowając się za ścianami z czerwonej cegły. Jakby stanąć bliżej, w oczy rzucały się nierówne dziury, ubytki w budulcu, nie powinno się nie wspomnieć o głębokich rysach tam i tu. Miło było także popatrzeć na samych aspirantów do zestrzelenia. Liczna rodzinka nie mogła skarżyć się na brak urozmaiceń. Materiały, które dla nich pełniły rolę skóry, oczywiście poprzeszywanej wyraźnymi rozcięciami, umorusane zostały farbą, a każdy cieszył się jej odmiennym kolorem (tylko żal, że zdołały już je chwycić nieprzyjemne ślady powolnego blaknięcia). Kilku śmiałków zasłużyło nawet na stożkowe hełmy, a i znalazła się też ciekawostka. Z boków trzech odważnych jegomościów zwisały prawdziwe zakrzywione miecze. Meg je znalazła kiedyś. W niekończącej się zbieraninie „różnych nieprzydatnych, ale zachowanych, ot tak, rzeczy” w jednym z pokoi poświęconych na „magazyny”.

Trzy diody kontrolne na malutkiej konsolce wbudowanej w ścianę przy wejściu zapaliły się jaskrawo, po tym jak Ned pociągnął ku dołu zardzewiałą dźwignię. Machina ruszyła z nieprzyjemnym dla ucha łoskotem szurania metalu o metal. Przymknął drzwiczki na zawiasach, a młoda dama rozgrzewała się z hardym zapałem.

- Nie chcesz związać włosów? - zapytał inkwizytor, taszcząc ze sobą pas wykonany z grubej skóry. Słusznie wypunktował ten wniosek, bo rude włosy nie należały do najkrótszych i przy pewnych pozach nachodziły dziewczynie na oczy. Prawdą, tak czy inaczej, byłoby przyznanie im stanowiska raczej wśród tych długich i gęstych. Nie widziały nożyc od dawna, a skromnym zdaniem Neda, które postanowił zachować w bezpiecznej skrytce niewiadomej wartości uwag, kilka pukli powinno spotkać się z mistrzowskim ostrzem, a i ich całość powinna doświadczyć pewnych zabiegów odświeżających.

- Niee, mi one nie przeszkadzają w ogóle - zawyrokowała dobitnie. Poprawiła pasek u spodni o porwanych nogawkach, by potem zająć się spowalnianiem oddechu. Na wizytę ubrała się w bardziej chłopięce odzienie, do którego zaliczała się także prosta tunika z wysokim kołnierzem i brakiem rękawów ukazującym chude ramiona oraz jeszcze większą dozę białej skóry.

Rozkładając na ziemi zestaw poręcznych noży złożonych bezpiecznie w kieszeniach pasa, zadecydował, że w godzinie ostatecznej, czyli wtedy kiedy wynajdzie sposób na naznaczenie upiora, sprezentuje jej wizytę w pewnym zamku książęcym, w którym pracuje służba niezwykle wyuczona w dziedzinie szlacheckiego piękna. Przy okazji odbierze pewien malutki dług wdzięczności od mieszkającej tam rodziny z bosko możnego stanu. Przejechał palcem po błyszczącym się ostrzu. Srebro przecięło skórę z łatwością, ale z ranki nie wypłynęła ani jedna kropla słodkiej krwi. Wyłożył resztę oręży równiutko gęsim rzędem i zabrał do lewej ręki trzy egzemplarze, czwarty znalazł się w prawej, od razu układając się w solidnym, ale nie za sztywnym chwycie.

- Wojowniczka gotowa? - Wsłuchał się w przyspieszający się stukot stalowych szyn, grający lekkim echem po podziemnym poligonie.

- Zabić, zmiażdżyć! Agrr! - Meg wydała z siebie okrzyk, mający w zamierzeniu przypominać potworzy, lecz daleko jej było do owego potwora, bliżej już do dziarskiego potworka. - Sibril! - Złapała w dłoń czarną kulę pulsującej energii i trafiła tworem czaru w żółtą kukłę posiadającą na główce ostro zakończoną czapę. Sztywna postać gwałtownie opadła, ze smutną pogardą wstrzymując zbyt krótki spacer. - Sibril! - Tym razem pocisk minął się z rozpędzonym rycerzem, który w ostatnim momencie zdołał zniknąć za dwuwymiarową wieżą. W odpowiedzi dziewczyna przyzwała jednocześnie dwóch przyjaciół ciemności, każdego do jednej ręki, zamachnęła się i z ruchem zza głowy poszybowali, tak że pierwszy roztrzaskał się o brzuch uciekiniera, a drugi uderzył o jakiś czarny słup.

Równocześnie, stojąc do dziewczyny tyłem, działał Ned, którego noże zanurzyły się już głęboko w sercach czterech pachołków. Inkwizytor schylił się po nową amunicję, po czym postąpił krok w tył, przymierzył się w skupieniu, a po odpowiednio wyczekanym czasie, płynnym ruchem nadgarstków i przedramion wprawił bliźniacze ostrza w lot o idealnej trajektorii, bo oto oba dosięgnęły słomianych głów, zabijając zakrwawionych przeciwników na miejscu.

Minęła dłuższa chwila. Nieprzerwana defensywa wobec zmasowanego ataku nieprzyjaciela zdołała utrzymać się bez żadnych strat w ludziach. Na polu bitwy walały się dziesiątki trupów z twarzami, na których zastygły żywy ból i pośmiertne cierpienie. W kącie ogromnego pomieszczenia pozostał ostatni pachołek. Odważny lub głupi, nie splamił honoru bluźnierczą dezercją i z wielką prędkością jeździł na boki, pozostając na swojej nieszczęsnej pozycji, a jego czarna sylwetka rozmywała się w mglistej smudze przed heroicznymi obrońcami.

Zważywszy, że obrócili się do przeciwnika w tym samym momencie, Ned zyskał niezbitą przewagę na wykonanie szybszego ruchu. Miał przy sobie niestety tylko jeden nóż, ale to miało mu zdecydowanie wystarczyć, bo przecież zdążył się porządnie rozgrzać. Wykonał więc rzut, wkładając w ostatni atak dodatkowy skręt biodrami i luźniejszy ruch barkami. Śledził bez wytchnienia blask obracającej się w powietrzu klingi, a wibracje przecinanych centymetrów niewidzialnej przestrzeni zdawał sobie odczuwać pomimo braku głębokiego zanurzenia w mocy i rosnącej z milisekundami odległości między nim a nosicielem jego woli. Ciężki brzdęk w okowach rozbitego cienia przeszedł przez jego umysł. Nóż wzbił się w górę, niechybnie zbaczając z kursu, a winowajcą była oczywiście kulka należąca do Meggi. „A to diablica.” Widocznie nie docenił przyszłej uczennicy, a tak być nie mogło. Kątem oka wypatrzył srebro, odskoczył prędko do tyłu, podważył zimny metal końcówką buta i podbił nóż do góry. Zręcznie schwycił owoc ostatniej nadziei i nie patrząc na niedokładność pomiaru, posłał go naprzód. Bezskuteczny wysiłek. Zabójczy obiekt został wyminięty przez sibrila w połowie drogi, a skończył wbity w ścianę za leżącą już kukłą. Czas powrócił do normalnego biegu, a inkwizytor wypuścił z nozdrzy zatrzymane powietrze.

- Wygrałam, wygrałam! Ha, ha! - wykrzyknęła z entuzjazmem rudowłosa wojowniczka.

- Jak my przecież nie rywalizowaliśmy... - odpowiedział smutny głos. - Halo, panie sędzio, to prawda, że nie walczyliśmy, prawda? - Z przygarbioną pozą biednego chłopa popatrzył się zza pleców na Unisa kryjącego się przy wyjściu.

- Życie to głównie walka i rywalizacja - odrzekł filozoficznie szkielet.

- No to będę musiał komuś utrzeć nosa.

- Tylko spróbuj! Ha, ha! - Meg śmiała się od ucha do ucha, żonglując trzema czarnymi kulkami jednocześnie.

Wbrew jej radosnej pewności siebie, kolejna rudna przyniosła zwycięstwo Nedowi. Wziął się on do walki na tyle poważnie, na ile starczyło mu sił, a noże latały tak, jakby były kamykami piasku wirującymi w pustynnej burzy. Licząc efekt tej pracy, ilość zneutralizowanych kukieł była przynajmniej dwa razy większa od wielkości zdobyczy Meg, ale przez ten morderczy trud dostał aż zadyszki, przy czym także bawełniana koszula pochodząca z garniturowej szafy, na stałe przykleiła się do jego skóry.

Meg starała się równie ciężko, aczkolwiek z uwagi na młody wiek, nadal nie brakowało jej energii fizycznej jak i tej magicznej (używanie sibrili w dużych nakładach nie stanowiło dla dziewczyny żadnego kłopotu), dlatego przejęła inicjatywę na trzy kolejne potyczki, z czego w ostatniej wyszła z pięcioma punktami przewagi. Trzeba wspomnieć i wytłuścić, iż inkwizytor nie dawał jej forów, ale cóż mógł poradzić przeciwko uzdolnionej czarodziejce. Mógł oczywiście wykorzystać iskierkę własnej mocy, ale sposób „na zwykłego człowieka” był o wiele bardziej bezpieczniejszy i zabawniejszy - można to bezproblemowo przyznać.

Mężczyzna oparł się pięściami o kolana, ciężko dysząc. Strużki błyszczącego potu spływały po jego szorstkiej twarzy.

- Mam już dosyć. Zmachałem się w opór przez twoje nieludzkie tępo. Dziewczyno, no po prostu powinnaś sama prowadzić inkwizytorskie treningi. Eh. Poczyniłaś duże postępy i nie wiesz jaki jestem z ciebie dumny.

- Przestań wujku, bo jeszcze się zarumienię - prychnęła z udawaną skromnością.

Nie było po niej widać ni gestu, ni postawy i ni czegoś, kształtem podobnego do zmęczenia. Oddychała poza tym równo i klarownie, i gdyby ktoś jej w tej chwili nie widział, a tylko nasłuchiwał czujnym uchem, to przysiągłby, że Meg zażywa właśnie spokojnej drzemki. „Interesująco, zaskakująco, niepokojąco”, jedynie te proste słowa przywołał w myśli Ned. Więcej rozważań nie potrzebował.

- No. - Klasnął ręką o rękę. - Wydaje mi się, że minęło już wystarczająco dużo czasu. Możemy pójść sprawdzić, jak z tą nieszczęsną bramą, czy aby przypadkiem nie zdążyła zregenerować swojej energii. Meg, co ty na to?

- Ach, tak, tak. Głupia ja, całkowicie zapomniałam, po co my tu w ogóle jesteśmy. - Rozejrzała się. - A ten znowu zasnął, śpioch jeden.

Agiux, pieczołowicie zaangażowany w śledzenie widowiskowych poczynań duetu i w rzeczywistym nastroju do cichego kibicowania, w środku trzeciej defensywy umiejscowił się na marmurowym bloczku imitującym prawdziwą ławkę. Na początku siedział prosto, lekko się pochylił, potem podparł ciemno zielony podbródek o kościste nadgarstki, wzięło go na ziewanie, zapomniał podnieść powiek, a na końcu jego ciało pochłonięte w nagłym przypływie błogości, osunęło się głucho, rozwalając tym samym swoją umięśnioną sylwetkę na prostym siedzeniu. Słomiany kapelusz zleciał na kamienną podłogę i spoczął obok milczącego sierpa, który opierał się o ściankę marmuru.

- No to idź go obudzić, tego twojego Żniwiarza, jak go nazwałaś. - Inkwizytor ruszył zbierać noże, pozostając jedną nogą w krainie poważnych kontemplacji.

„Inne powietrze, pewnie też obca mu temperatura, albo drganie cząsteczek lub natężenie magii. Dosyć powszechne zjawisko wśród nowicjuszy między-wymiarowych podróży. Trop może być więc prawdziwy, a przynajmniej zawiera skrawki prawdziwości. Zaczekamy, zobaczymy.”

Gdy średniej wielkości wskazówka zegara ludzkiego przypadku i zdarzenia przebyła połowę drogi po astralnej tarczy egzystencji, grupka zebrała się w niepozornym pokoiku, w którego centrum stał pierścień teleportu wykonany z wiecznie zielono-brązowych pnączy tinisu. Ned, przebrany w świeżą koszulę, przyłożył opuszki palców do nieoszlifowanego ametystu nasyconego trzeźwą esencją lawendowych pól. Jego szklistą powierzchnię zdobiła podobizna sowy, wyrytej tam z wielkim profesjonalizmem. Inkwizytor wyczekał na odpowiedź i poprzez wyczulone nerwy dobiegło do niego echo wibrującej fali. Estetycznie rosnący przypływ, przeradzał się w równo zanikający odpływ, aby mistyczny ocean płynnie powracał z nasilającym się naporem lazurowej siły. Wycofał rękę i odstąpił od bramy na odległość dwóch ramion.

- Wszystko gotowe, moi drodzy. Czas na wiwat i ukłony, szczery żal pożegnalnej przemowy - zrymował ze złocistym uśmiechem na ustach. Zanurzył ręce w kieszeniach eleganckich spodni w odcieniu czarnego granatu.

Agiux z nałożonym na głowę kapeluszem i sierpem w jedynej dłoni, zatrzymanymi niejako na pamiątkę, poruszył niecierpliwie barkami i zakreślił łuk głową, to w prawo, to w lewo.

- Skalista przełęczy, górskich grzbietów strażniczko i labiryntów opiekunko! Rozstąp się przed sługą ziemskiego padołu, przeprowadź zagubionego wędrowce przez pustynne jary i ukaż ukryte ogrody tajemnych sekretów wśród morza kłamstw i naprzeciw natury przekrętów - z namaszczeniem wyrecytował zaklęcie, wkładając w każde słowo całą swoją wolę.

Nie było żadnego dźwięku ani żadnego wybuchu światła. Bez żadnego sygnału, ze środkowej krawędzi pierścienia rozlała się i wypełniła środek lazurowa substancja przypominająca wodę, której lustro było prawie nieprzeźroczyste, a nawet można było zaryzykować stwierdzeniem, że przesyłało na siebie jakiś rozmyty i nieczytelny obraz obcego miejsca.

- Portal powinien przenieść cię w miejsce, które jest ci bardzo znane. Może akurat do twojej wioski, a w najgorszym scenariuszu w jej okolice.

Agiux wolałby, żeby jak najdalej, ale nie chciał się już o nic wykłócać. Darmowy powrót to darmowy powrót, natomiast wypuszczenie z ręki takiej fartownej okazji, byłoby, na róg Kustosza, głupie. „No to w drogę”, pomyślał i skierował się do otwartych wrót. Został zatrzymany. Dziewczyna przykleiła się do jego boku, patrząc szeroko otwartymi oczami i bijącą z nich sympatią.

- Żegnaj Żniwiarzu z piekieł - zaczęła radośnie, a on zastygł nie wiedząc, co oznacza gest znany powszechnie jako „przytulenie”. - Bywaj zdrów. I na psią juchę!

- Meg, słownictwo - burknął Unis w iście rodzicielskim stylu.

- Cii. I na psią juchę! Odbij to, co twoje, i pokaż swoim wrogą, co oznacza prawdziwy strach. - Przerwała. Potem ciężko westchnęła. - Agiuxie, Agiuxie, mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. - Poklepała go po czarno-zielonych plecach i wypuściła ze swojej dziecięcej niewoli.

Demon przytaknął głową. „Ciekawe.” Poszedł przed siebie, starając się unikać wzroku Neda, a w chwili ostatecznej, przeszedł przez ścianę nieprzeźroczystej wody i zniknął bez śladu.

„Pułapka zatrzaśnięta kolego”, wyrzekł ceremonialnie Ned, kiedy odprowadzał gości do Zdobywcy Czasów. Poprawił na głowie czarny cylinder, a osiem białych trójkątów błysnęło figlarnie w jaskrawym świetle kryształów.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania