8: Żniwiarz z piekieł, rozdział 8: „Gulasz”

Głośne sapanie. Ned zdołał obrócić się na bok, odczuwając dojmujące rwanie na odległości całego kręgosłupa. Moc z jaką został odepchnięty była dość silna i musiał przyznać, że dawno nie zakosztował czegoś tak intensywnego oraz iście nadnaturalnego. Zaśmiał się w duchu. Nietrzymanie wysoko uniesionej gardy mogło go wiele kosztować. Dygoczącym z bólu ruchem ułożył się na brzuchu. Podparł się rękoma, złapał w płuca gorące powietrze i z ciężkim stęknięciem podniósł się na czworaka. Zakaszlał siarczyście, po czym wypluł z ust zalegającą krew. Pozostał w tej pozycji przez chwilę tak, żeby dojść do siebie. W końcu wstał na równe nogi. Tym razem miał szczęście, bo był to tylko pojedynczy kontratak.

Pod jego butami leżały drzwi z płytkim wklęśnięciem na środku. Zwrócił głowę za siebie i zobaczył tęczowe języki płomyków unoszące się bezwładnie w powietrzu, tam gdzie szła trasa jego lotu. Kiedy spróbował je odgonić ręką, nie poruszyły się nawet o centymetr, a on nie poczuł na skórze ani ciepła, ani zimna, ani jakiejkolwiek oporu, o braku magi już nie wspominając. Zbliżył nos. Ostry zapach wdarł się do jego płuc, tak boleśnie porażając zatoki, że aż złapał się za głowę. Przypominało mu to krasnoludzki spirytus z Nafra'bress, który w przeciwieństwie do tego smrodu, dawał się czuć z nieco większej odległości. Nigdy nie powinno się go wąchać z butelki, bo groziło to dla ludzi w najlepszym scenariuszu natychmiastowym napojeniem alkoholowym, łamanym na natychmiastowe omdlenie. Sam trunek miał nieco mocniejsze właściwości.

Zatkał nos i spojrzał tym razem pod światło. „Te bańki mydlane zaginają otoczenie wokół siebie.” Porównanie do baniek było całkiem trafne.

- Co tam Żniwiarzu? Jakieś wnioski lub obserwacje? - zwrócił się do głośno sapiącego demona, stojącego w osłupieniu. - Czujesz się choć trochę inaczej? Doświadczasz jakiś ostrzejszych zawirowań? - Spytał o wyraźniejsze doznanie mocy, bo dobrze pamiętał, że demon był połączony z arkanami w miernym stopniu, aczkolwiek specyficznym. W postaci tak zwanego szóstego zmysłu.

Agiux podniósł na niego przestraszony wzrok.

- Zimno, przeszyło mnie zimno. Przeszyło mnie na wylot... Przewiercało mi się przez serce i przez myśli. Wszędzie było biało. Już to raz kiedyś czułem. Nie pamiętam, ale... nie. To było, to było... Tak, to samo zdarzyło się wtedy, w mojej wiosce. - Pokiwał głową do swoich myśli. - Zimno w tym schronie to nic w porównanie do tego, w dodatku... I...

- Już, już. - Podtrzymał go, gdy Agiux niebezpiecznie się zachwiał i pomógł mu przysiąść na łóżku. - No właśnie. Powiedz lepiej, co się stało w tej wiosce? Zrobiłeś coś, usłyszałeś może jakiś głos, poczułeś lub zobaczyłeś w pobliżu kogoś nienaturalnego? - Nawiązał do tamtego: „ktoś tu stał”. - Albo coś w podobnym stylu...

- Em, jak to powiedzieć... - Demon zagryzł odruchowo wargę. - Przegrywałem w pojedynku, a raczej umierałem. Byłem wtedy... na skraju śmierci.

- Mhm, więc to tak. A co się potem wydarzyło?

- Niczego nie pamiętam - rzekł zmartwiony. - Wiem tylko, że obudziłem się wśród złotych roślin w waszym świecie. To, iż był to inny świat, poznałem po barwie nieba, ponieważ w Tessinug jest ono bardziej fioletowe, przechodzące w czasie dnia w jasny róż. - Zamilkł. - A tak w ogóle to, co się stało z tymi... kapłanami, co chcieli mnie udusić? - zapytał już z odrobiną przekąsu w głosie.

- Odeszli po wykonaniu zadania. Nawet ich pewnie nie drasnąłeś, jeśli o to ci chodzi.

- Szkoda. - Agiux popatrzył po pomieszczeniu i zatrzymał swój wzrok na bańkowych płomieniach. - To ta kolorowa mgła...

- Widziałeś ją już?

- Tak, kiedy przyśniła mi się walka z Gisjusem. To był pojedynek na śmierć i życie, a zwycięzca miał posiąść władzę nad Jaskrawymi. Wszystko odbywało się zgodnie z tradycją. Ja pokonałbym go, gdyby tylko nie korzystał z magii ognia. Poczekaj chwilę. - Zamknął oczy i zaczął masować czoło, próbując sobie przypomnieć więcej. - Na końcu czułem jak wszelkie siły mnie opuszczają, jak śmierć kładła już na moim ramieniu swoją kościaną dłoń. On chciał mnie już wykończyć, ale zanim posłał na mnie swoje płomienie, ja zdążyłem się podnieść i ostatkiem energii chwyciłem za kość wystającą z jakiegoś posągu. Odwracając się, ciąłem nią powietrze jakby była jakąś bronią starożytnego herosa... - Agiux zaśmiał się ponuro. - Naprawdę zadziałało. - Pokiwał przecząco głową, sam nie mogąc uwierzyć w swoje słowa. - Cały ten ogień, który z pewnością przemieniłby mnie w jedną wielką bryłkę węgla, po prostu wyparował.

- I z pewnością nie za sprawą tej kostki, prawda? - Ned w skupieniu kontemplował nad każdym jego słowem.

- Za sprawą ręki - potwierdził z pewnością w głosie Żniwiarz. - Widziałem na niej jakieś znaki i gwiazdę z pięcioma ramionami. Cała świeciła się wieloma kolorami jednocześnie, podobnie jak ta substancja. Na tym kończy się wspomnienie.

- A nie sen? Bo przecież ci się to przyśniło...

- Nie - stanowczo zaprzeczył Agiux. - Bardzo dobrze wiem, że to się tak potoczyło. Wszystko niestety kończy się na utracie przytomności. No i jak się obudziłem, obok mnie unosiła się ta mgiełka. W dodatku Meggi powiedziała, że zobaczyła moją lewą rękę! W takiej widmowej wersji. Była tego bardzo pewna.

Ned wstał i przeszedł się po pokoju. Porobił kilka kółek tam i z powrotem, podnosząc przy okazji księgę leżącą na podłodze. Zbierał wszystkie myśli. Zanim zaczął cokolwiek mówić wciągnął do środka metalowe drzwi i oparł je o ścianę, przy ziejącym chłodem otworze. Były dosyć ciężkie.

- Napotkaliśmy na anomalię. Bardzo serdecznie ci za to gratuluję. - Agiux chciał już wypytać, co miały niby oznaczać te gratulacje, ale Ned mówił dalej. - Oznacza to tym samym, że nie mam żadnego sprawdzonego rozwiązania na tę zagadkową moc i ani myślę je znaleźć, bo nikt nigdy takiego nie znalazł, więc po co szukać igły, której w stogu siana wcale nie ma. Dlatego załatwimy to wspomnieniami. Dokładniej mówiąc, wspomnieniami twojej bliskiej śmierci lub czymś innym, co kiedyś miało ochotę ci zagrażać. Jak to nie zadziała, spróbujemy z tym rozpraszaniem magii, aczkolwiek pierwszy sposób przy odrobinie twojego zaangażowania powinien wystarczyć. Podczas mojej podróży chyba zdołałem coś w tobie uaktywnić i dobrze wiesz co mam na myśli. - Prychnął z ukrywanym uśmieszkiem. - Jak ja niby znajdę drugie takie drzwi...

Żniwiarz zgodził się na jeszcze kilka warunków i obaj ruszyli w głąb schronu. Inkwizytor wychodził bowiem z założenia, że jeśli Agiux podczas styczności z anomalią czuł zimno, to samo zimno mogłoby okazać się całkiem sporą pomocą. Nie chciał też przesadzać ze zbyt niskimi temperaturami, więc wybrał inny pokój mieszkalny w tym samym segmencie placówki co ocieplana komora, czyli zaraz za schodami do niej prowadzącymi.

Usiedli na podłodze, a Ned polecił demonowi rozpamiętywanie niezbyt starych ran. Sam zajął się natomiast medytacją, nadzorując każde zmiany w organizmie towarzysza i służąc od czasu do czasu jakąś wskazówką lub lekkim naprowadzeniem na odpowiednie tory myślowe.

Spędzili tak w tym stanie równe trzy godziny. Żółtooki mężczyzna doszedł do wniosku, że Zielonoskóry zdążył już wystarczająco zanurzyć się w swój ból. Inkwizytor sięgnął po Avris, moc Zepsucia i skierował ją do prawej ręki, formując wokół niej tak zwaną aurę tortur, która to zsyłała cierpienie na wszystkie żyjące istoty znajdujące się w jej małym otoczeniu. Siła z jaką działała była tym większa, im bliżej jej centrum był obiekt jakiemu miała przynieść niemiłe wrażenia. Efekt nie działał oczywiście na przyzywającego inicjatora, chyba że taki inicjator nie posiadał najmniejszego pojęcia o tym, cóż zamierzał zrobić. Krążyły także teorie, które nadawały martwym przedmiotom rangę znacznie mocniejszych nośników tego zaklęcia, niż byli nimi żywi ludzie. W praktyce sprowadzało się to jednak do potrzeby skorzystania z bardziej wyrafinowanych sposobów i przy większym natężeniu samej Avris, ale wyniki faktycznie mogły okazać się lepsze. Poza tym, Ned wcale nie zamierzał torturować kolegi, a tylko pomóc, dlatego bardzo powoli zaczął przybliżać swoją rękę do medytującego demona. Bez pośpiechu. Tak, żeby go nie wybudzić. Zatrzymał się kilka centymetrów przed klatką piersiową Agiuxa, kiedy na twarzy demona narysował się widoczny grymas. „Taka przepysznie bzycząca przynęta powinna dobrze się spisać” pomyślał inkwizytor, soczyście przy tym ziewając. Ta pozycja, w której chylił się do przodu z wyciągniętą ręką, nie zasługiwała na miano najwygodniejszej, musiał to przyznać. Przysunął się kawałek.

Prawie przeźroczysta ręka zatrzasnęła się na jego nadgarstku, niwelując działanie aury, która rozprysła się w deszczu bordowych drobinek. Ned wyszczerzył białe zęby w geście uznania własnej przebiegłości. Demon otworzył oczy, wybudzony jakby z głębokiego snu i tak jak inkwizytor, wgapił się z osłupieniem w niby-swoją kończynę. Widmo rozproszyło się po chwili, a oni wymienili się spojrzeniami.

- Następnym razem spróbuj ją ze sobą zatrzymać na trochę dłużej - rzekł Żółtooki głosem bardziej przypominającym poradę niż naganę i poklepał Agiuxa po ramieniu. - Dobrze się spisałeś.

Mężczyzna wstał, przeciągając się oraz ziewając jednocześnie. „Ciekawe, czy zostawili dla nas trochę dobrego jedzonka...” Zdecydował się przeprowadzić szczegółowe śledztwo w tej materii, bo strasznie mu się zgłodniało przez ten cały wysiłek i skupienie.

Wyszli ze schronu z największą uciechą w sercach, a gdy opuszczali jaskinię, Agiux o mało co nie zabił się na śliskich skałach. Nie przeszkodził temu nawet fakt, że inkwizytor już na początku wędrówki powrotnej wykrzesał z palców miło świecący ogień. Na jakiś czas skończyły mu się bowiem możliwości używania znaku Feliss.

Gdy przekroczyli rozsypujące się ze starości drzwi, powitał ich wieczór, ale pomimo pory, na powierzchni nadal było ciepło oraz bardzo przyjemnie.

- O, jesteście już mistrzu - rzekł ze spokojem dziecięcy głosik podobny do tego, jaki już wcześniej mieli okazję słyszeć.

Obaj dostrzegli małą dziewczynkę siedzącą na wysokim kamieniu na środku polany. Kiedy się zbliżyli, tajemnicza osóbka zręcznie zeskoczyła na ziemię. W blasku magicznego płomienia ujrzeli jej białe włosy sięgające aż do bioder, jej równie śnieżną cerę poprzecinaną szarymi liniami oraz perłowo-złote kimono, w które była otulona. Swoimi wielkimi, purpurowymi oczami popatrzyła najpierw na Agiuxa, potem na Neda i dopiero wtedy lekko się uśmiechnęła.

- Czekałaś tu na nas cały ten czas, Loe? - zapytał wcale nie zdziwiony człowiek.

Ona pokiwała głową, a demon miał drobny mętlik w głowie co do zbieżności głosów i imion tej ludzkiej istotki i zwierzaka, którego widzieli przed kilkoma godzinami.

- Z wielką cierpliwością i bez chwili zwątpienia, mistrzu.

Ned podszedł i pogłaskał dziewczynkę po jej czuprynie.

- Dziękuję Loerfio za ten niezwykle miły gest. Chodźmy teraz coś zjeść, bo pewnie i ty, i ja jesteśmy teraz strasznie głodni. - Nie musiał się domyślać, że mała nimfa zdecydowała się zaczekać na niego z zaspokojeniem swojego apetytu, bo znał ją nie od dziś.

Dziewczynka zaprowadziła gości do jednego z domów, przy którym wybudowana była przestronna altanka. Zostawiła ich na zewnątrz, a sama weszła do środka. Wróciła po minucie w towarzystwie starej kobiety.

- Dobry wieczór, dobry wieczór, panie Nedzie! - przywitała się Marge całkiem uradowana przybyciem właściciela tych ziem i wcale nie tak słabym głosem, jakiego można się było po niej spodziewać. - Tak właśnie myślałem, że będziecie najpierw pracować, a dopiero potem odpoczywać, więc jeszcze się nie kładłam. Ach, to musiał być dla was obu ciężki dzień, bo wyglądacie jak nieboszczyki. Pewnie się porządnie zmachaliście, co? Zaraz odgrzeje gulasz taki z baraniny i sobie zdrowo pojęcie. A wiesz co, panie Nedzie? Lo tak była twoim przyjazdem pochłonięta, że aż cały dzień głodna siedziała. No pomyśleć, że aż tak się przejęła mała pannica. Przyszła do mnie tylko na chwilę powiedzieć gdzie będzie, a potem już tylko czekała przy twojej kryjówce i ani do głowy jej przychodziło, żeby skakać po drzewach, czy iść nad wodę, albo do moich synów. - Pogłaskała Loe po czuprynce, a tamta się zarumieniła, patrząc w dół. - No nic, siadajcie w altanie i czekajcie. Ja idę przygotować gorący gulasz.

Odeszła z nimfą wgłąb domu, a Agiux i Ned zajęli miejsca w drewnianej budowli bez ścian i czekali.

Po zaledwie dwóch minutach milczenia, usłyszeli zza muru drzew dwa zbliżające się głosy. Było już dosyć ciemno, a paliły się tylko dwie świeczki postawione na blacie stołu, więc nie rozpoznali nieznajomych nawet wtedy, kiedy tamci przechodzili przez przejście pomiędzy roślinami. Dopiero, gdy obie postacie stanęły przed altanką, Agiux poznał Desmonda, a Ned poznał drugiego osobnika całego ubranego w lekki pancerz wspomagany. Nie uchodziło uwagi, iż zbroja ta żadnym sposobem nie przypominała ludzkiej technologi, a jej model i oznaczenia mogły pasować jedynie do Geltropich Egzekutorów Królewskich z Nefry.

- Kolega do was, panie Castelvill - oznajmił starzec i zniknął gdzieś w mroku.

Hełm, pod którym ukrywał się nowo przybyły, rozsunął się na boki i do tyłu, składając się w kołnierz i odsłaniając łysą głowę z cofniętymi polikami oraz pozbawionymi źrenic oczami o szarych tęczówkach. W wysokim czole zanurzone były trzy poziome pasma jakiejś elektroniki, a z z boków tego ostro wyrzeźbionego czerepu wypełzały grube zwoje kabli podczepione bezpośrednio do zbroi. Przez moment zdawały się one poruszać.

Ned wstał i uścisnął czteropalczastą dłoń nowo przybyłego.

- Niech będzie na wieki świecić pamięć o Wielkiej Egzekutorce Remiwli - pozdrowił serdecznie Ned.

- Niech będzie świecić pamięć o Wielkiej Egzekutorce - odpowiedział z namaszczeniem Geltrop. Jego głos był głęboki i bardzo wyrazisty, ale on sam miał tendencję do przeciągania niektórych sylab i do skracania innych.

- Zakra, jak się powodzi operacja? - Gestem zaprosił go do altany.

Gdy już usiedli, kosmita wypuścił wielki kłąb pary z wąskich ust.

- Udało nam się zawęzić obszar poszukiwań do jednego miasta, ale bez żadnych aktywności obiektu nie mamy jeszcze zbyt wielkich szans.

Ned pokiwał głową.

- Nie znaleźliście przypadkiem ani jednego śladu ósemki, albo chociażby trójki? - rzucił kolejnym pytaniem Inkwizytor.

- Niestety nie, Wieczny. Tylko pojedyncze arkany i to w dodatku miały dosyć rzadkie występowanie jak na tę planetę. Za to moi pozostali bracia już przemierzają próżnię Drogi Mlecznej i przybędą na orbitę za niecałe dwadzieścia dwa obroty Ziemi.

- Czyli Archiwistom udało się przekonać radę, doskonale.

Rozmowa o tajemniczej operacji trwała. W jej trakcie, Marge postawiła na stole garnek wypełniony po brzegi dużymi kawałkami baraniny, papryki i cebuli, a bulgoczący jeszcze sos ciemno-brązowej barwy, który z troską otulał wszystkie składniki, pachniał wprost królewsko, niczym ugotowany przez mistrzowskiego myśliwego. Ned i Agiux napełnili sobie nim talerze przy użyciu ogromnej chochli, posmakowali i brali do ust kolejne łyżki. Mięso rozpływało się w ustach, delikatna ostrość bawiła podniebienie, słodkość papryki w odpowiednich momentach urozmaicała baraninę, naznaczając wtedy własny zakątek w tej sztuce. Do tego wszystkiego dochodziło ujmujące serce ciepło, mile rozgrzewając zmarznięte trzewia. Obok Neda usiadła Loerfia z już napełnionym talerzem i tak jak dorośli, zaczęła zajadać ze smakiem. Jedyny Zakra uprzejmie odmówił skosztowania potrawy.

Inkwizytor i biała nimfa wzięli po dokładce, a Żniwiarz nałożył sobie trzecią dokładkę. Dyskusja o planie B zakończyła się obustronnym zadowoleniem, dlatego też Egzekutor z Nefry pożegnał się z „Wiecznym”, skinął głową Agiuxowi i wyszedł z altanki. Wpisał coś na nadgarstku, po czym w postaci niebieskiego promienia został ściągnięty gdzieś w górne warstwy nieba.

- Kim on był, mistrzu? - zapytała dziewczynka, trąc piąstką zmęczone oko.

- Egzekutor Zakra, wyśmienity wojownik pochodzący z dalekich gwiazd. Zaprosiłem go i jego braci do tego świata, aby mogli wypełnić swoją część pewnego bardzo starego proroctwa, które zostało odkryte między innymi przez jego lud. Ja także będę mieć spory wkład w tę przepowiednię. - dodał tonem wyjaśnienia. - W odpowiednim czasie.

Pokiwała głową w geście zrozumienia. Odsunęła pusty talerz i przeciągając chude ramiona okryte długimi rękawami kimona, osunęła się na oparcie ławki. Była najedzona i powoli łapała ją senność. Jasno purpurowe oczy skupiły się na zgrai wesoło tańczących świetlików. Ned również skończył już jeść.

- Osiem dni temu za górą, w małym lasku znalazłam tonmai, którego pień był pełny motyli - pochwaliła się Loe. - Błękitne i czerwone, niektóre szaro nakrapiane. Wokół wiele kwiatów wzeszło. Veliki latając mi koło uszu opowiadały, iż nektar płynący pośrodku delikatnych płatków tych mivi znalazł się w ich kanonie świętości. Tonmai i jego pobliże to teraz świątynia dla tej motylej rodziny, dlatego postanowiłam pobłogosławić ten malutki lasek i wyhodowałam dla ich ochrony małego golema zbudowanego z mchu i trawy. Będzie opiekował się nimi przez kolejne dwieście lat. - Ziewnęła słodko, leniwie zasłaniając buzię ręką.

Mała połać dzikiego terenu, o której mówiła malutka nimfa, była jedynym obszarem o gęstej roślinności za górami otaczającymi dolinę. Skupienie się wyłącznie na niej znajdowało w sobie pełną logiki powinność i leżało bardzo daleko od jakiegokolwiek wywyższania czegoś nad coś.

- Albo nawet trzysta, jeśli ludzie nie poczują żadnego zewu ich niszczycielskiej części natury - dopowiedziała to i zwinęła nogi do siebie, otaczając je swoimi ramionkami.

- Postąpiłaś jak na prawdziwą protektorkę przyrody przystało - zadumał się Ned. - Twoi bracia i siostry byliby z ciebie dumni. - Też zwrócił wzrok na świetliki.

Na dnie metalowego garnka pozostało już tylko powietrze. Demon ułożył się wygodnie na ławce i szczęśliwy z pełnego brzucha, wpadł w głęboki sen niczym kłoda w wodę.

- Czasem tęsknię, mistrzu. Już nie za samym Reiv'ker'riff, a za rodziną.

- Naszym obowiązkiem jest pamiętać o tych, których już z nami nie ma, Loe. Chociaż wszystko przemija, chociaż wszystko się zmienia, a życia ludzi wokół i tak zgasną daleko za nami, to w dniu, w którym otaczać nas będzie jedynie nieprzenikniona ciemność, tylko wspomnienia będą mogły dodać nam sił. - Nedowi zmiękł jakby głos. - To słowa mojej dawnej przyjaciółki - dokończył już normalnym tonem.

Nimfa spojrzała na niego, a on dalej nie spuszczał oka ze świetlików. Nawet bardziej prawdopodobne było, że patrzył po prostu w ich stronę, w ogóle nie zwracając uwagi na ich taniec.

- Rozumiem i... nigdy o nich nie zapomnę. - Skuliła się jeszcze bardziej. - Ale też nie będę płakać jak jakieś małe dziecko - dodała już ciszej.

- Hmm, w moim życiu widziałem wiele osób, które zjadał żal. Nie wiem czy dobrze to odebrałem, ale ci którzy decydowali się na chwilę słabości, dając upust swoim emocją, potem czuli się znacznie lepiej. Podobno kłębienie w sobie takiej negatywnej energii może doprowadzić do... złego stanu.

- Sądzę, że jest w tym... coś z prawdy - powiedziała niepewnie.

Ziewnęła, a świerszcze zagrały jedną ze swoich szybszych, ludowych pieśni. Ned obrócił głowę w mrok. Na nocnym niebie nie było widać księżyca, ale za to gwiazdy jasno świeciły. Rozpoznał konstelację Warana. „Ha, jeden płomyczek już do reszty wygasł.” Zastanowił się ile mógł już przegapić takich właśnie ciekawych okazji, gdy nie było go w odpowiednim czasie w odpowiednim wymiarze.

- Dziękuję, że wróciłeś...

Mistrz, słysząc ten prawie niemy szept, uśmiechnął się lekko.

- Trzeba dotrzymywać złożonych obietnic - odpowiedział równie cicho.

Kątem oka zobaczył, że dziewczynka ma przymknięte powieki. „Zasnęła.” Westchnął w myślach. „Niby nimfa, a zachowuje się jak dziecko. Co by tu mówić... To przecież jeszcze dziecko.”

Poczekał, aż mała znajdzie się w głębszym śnie. Podniósł się z ławki i ostrożnie wziął ją na ręce. Była bardzo lekka, ale członkowie jej rasy nigdy nie należeli do najcięższej klasyfikacji wagowej. Wszedł do domu, potem do jej pokoiku, delikatnie ułożył ją w łóżku i przykrył kołdrą.

„Podobno bycie ojcem to fajna zabawa.” Popatrzył się jeszcze na tę słodko śpiącą dziecinę, na jej gęsto rozrzucone po poduszce włosy, na jej drobne usta, przez które cicho oddychała, na tą niewinną twarz... „Tamtej nocy zabiliśmy razem tylu ludzi, widziałaś wtedy tyle krwi, ich i twojej rodziny, że aż bierze mnie uczucie ironii, jak na ciebie tak spoglądam.”

Wyszedł na zewnątrz, do nocnej krainy pogrążonej w głębokim śnie. Wypowiedział Koci Okular Savrara, który był jednym z prostszych czarów domeny Avris i poszedł pomedytować nad zatokę. Medytacja bowiem była dla niego znacznie efektywniejsza niż zwykły sen, a morska bryza zawsze niosła ze sobą lekkie ukojenie dla zawsze gotowego do ataku ducha.

„Pięć lekko uchylonych oczów... Cóż to może oznaczać... Kiedyś się dowiem na pewno.”

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania