8: Żołnierz Amonisa

Część I:

 

Mieszkanie Maxin było jednym dużym pokojem o dosyć ubogim wyposażeniu. Stara lodówka z której dobiegało głuche buczenie, drewniany stół w sam raz dla czterech osób, jedno krzesło i kurzący się telewizor. W kącie stało łóżko o pościeli ozdobionej w wyblakłe róże. Dziewczyna siedziała na jego skraju, trzymając komórkę w dłoni. Włączony wyświetlacz słabym światłem pokazywał obecną godzinę - północ. Bateria. Bateria znalazła się na skraju wyczerpania. W ogromnym pomieszczeniu panowała pożerająca uczucia ciemność.

Maxin otarła rękawem spływającą po poliku łzę i odłożyła telefon. Przymknęła wilgotne oczy. Spędziła kilka chwil z milczącą duszą. Po chwili uchyliła sine od zmęczenia powieki, a absolutnie nic się nie zmieniło. Dziewczyna o brunatnych włosach odwróciła głowę w lewo i spojrzała na leżącą obok niej linę wykonaną z szorstkiego włókna. Wiązania były dobrze przygotowane. Głucha cisza. Żadnych nocnych odgłosów. Istna pustka wiercąca w świadomości bolesne dziury beznadziejnego niebytu.

Z popękanego sufitu wystawał hak. Idealne miejsce na zaczepienie liny. Czas się kończył, tak jak te życie się skończy. Max wstała i chwiejnym krokiem podeszła do drewnianego krzesła. Miało proste wykonanie i było zawsze niewygodne, często z jakiegoś powodu wilgotne. Idealne na ostatni dotyk podłoża.

W powietrzu nie było zapachów. Nikt nie wyczułby ani strachu, ani słodyczy. Po prostu niezwyciężona pustka rozlewająca się od jednego kąta do ostatniego zakamarka. Dziewczyna podniosła krzesło, którego ciężar niknął w jej bladych rękach. Tak jakby podnieść nic nieznaczące piórko. Naturalnie nieznaczące, bo któż przejmowałby się zaledwie kawałkiem pierza. Teraz postawiła siedzenie dokładnie pod małym hakiem przypominającym krzywą sosnę rosnącą na wykarczowanej równinie. Powróciła do bardzo dla niej bliskiego, białego łóżka.

Nie warto tutaj żyć. Nie ma przyszłego dnia, nie ma też nadziei na podniesienie się z głębokiego dołu, w którym zalęgła się nicość. Dla kogo miałaby zostać na tym zepsutym padole rozczarowań? Nikt nawet nie zauważy jej odejścia. Nikomu nie będzie żal niewyróżniającej się z tłumu dziewczyny. Fiołkowe oczy, niczym w tej starej piosence - mokre od łez.

Max widziała teraz tylko te białe łóżko. Taki cel obrała. Zbliżyła się i pochyliła ku jaśniejącej drodze. Złapała w dłonie linę, która jako jedyna oferowała pomoc. W dotyku była szorstka, miejscami trochę mokra. Pewnie to przez łzy. Wzięła wdech i wypuściła duszące powietrze. Max doświadczyła spokoju, braku negatywnych emocji. Łóżko nie miało już znaczenia i znów jego kolor był tak samo mroczny jak wszystko w pokoju. Kilka łez upadło na drewnianą posadzkę, ale żaden plusk się nie odezwał. Max czuła chłodny powiew wiatru. Orzeźwiający i jednocześnie łagodny. Wzięła wdech i wypuściła zatęchłe powietrze. Spokojny umysł, doświadczała dobrej energii.

Dziewczyna o brunatnych włosach zrobiła kilka drobnych kroków w stronę białego krzesła. Ledwo podniosła chudą nogę i już stała stabilnie na drewnianym siedzisku. Biały hak nie był wysoko. Wystarczyło wyciągnąć w górę rękę. Dziewczyna zawiesiła linę i poczuła kojący przypływ ulgi. Już bardzo blisko. Za chwilę będzie po wszystkim. Obiecuję.

Max zanuciła fragment piosenki, którą zasłyszała kiedyś gdzieś, bardzo dawno kiedyś, bardzo daleko gdzieś. Dość radosne i dość miłe było to wspomnienie. Tylko jej ciche słowa unosiły się teraz w tej wygłuszonej od złego świata pustce, bo ta pustka dalej tu trwała, dalej sączyła się zza zamkniętego okna i zza zakluczonych drzwi. Wszystko gotowe. Idealnie jest teraz zakończyć to co trwało taki szmat czasy bez żądnej barwy i sensu, czyż nie?

Dziewczyna poruszyła się na krześle by osiągnąć idealną pozycję. Objęła delikatnymi dłońmi zwisającą pętle. Jej fiołkowe oczy były mokre, ale całkowicie spokojnie patrzyły przed siebie. Łzy przestały już płynąć. Przełożyła przez głowę trzymaną pętle. Puściła ją. Wszystko wokół zrobiło się szare. Wdech i wydech. Milcząca pustka wokół buzowała. Maxin zeskoczyła. Wszystko stało się białe. Wreszcie się udało. Czuła satysfakcję.

 

 

Część II:

 

 

Wysoki mężczyzna przemierzał miejskie ulice w mroku nocy. Światła latarni przebijały ciemność co kilka metrów, a wiele z nich mrugało ze starości. Znalazł się w ubogiej dzielnicy nazwanej przez mieszczuchów z centrum - Okrawkami. Eneferius poruszał się, powiedzmy to, normalnym chodem. Normalnym, czyli takim, którym poruszali się wszyscy ludzie w wymiarze Evele'dan'fej. Kiedyś dostojny i pełny elegancji marsz był jego dewizą, ale teraz nie miało to już znaczenia. Po prostu trzeba się było dostosowywać i żyć dalej w służbie dobra... choć ostatnio to pojęcie zdawało się zmieniać bardzo ostentacyjnie. Ach, te sprawy pomiędzy bogami...

Złote oczy Enefa świeciły bladym blaskiem, a on patrzył przed siebie. Wyprostowany, ale spokojny. Tutaj jest bezpiecznie. Żył na tym świecie już od ponad roku, ale nadal nie mógł zrozumieć obecnego stanu rzeczy, że nie spotyka zagrożenia na porządku dziennym na przykład. W pewnym sensie miało to swój urok. Ludzie może i byli tak samo nieczyści jak tam, aczkolwiek potrafią tutaj bytować w cywilizowany sposób. Potworów mało, a demonów jeszcze mniej. No chyba, że się dobrze kamuflują...

Mężczyzna nie miał żadnych planów na dzisiejszą noc, a tak naprawdę to kolejny raz nie mógł zasnąć, dlatego właśnie teraz błąkał się po takich zakamarkach miasta.

Nagle się zatrzymał. Poczuł zapach mocy. Dziwnej mocy. Na samo to uczucie otworzył szeroko oczy, które zaczęły świecić bardzo jasnym światłem. Coś niepokojącego znalazło się w okolicy. Mężczyzna zaciągnął się powietrzem.

- Siarka. Czuć siarkę - powiedział do siebie, po czym jeszcze raz powąchał znajomy zapach. - Tak. Pachnie czymś złym.

Eneferius rozejrzał się wokół siebie. Chodnik, droga, jakiś sklep oraz... stara kamienica. Budynek stał obok i był przynajmniej sześciopiętrowy. W wielu miejscach znajdowały się pęknięcia, a gdzieniegdzie zwisały czarne pnącza. Złotowłosy podszedł do drzwi kamienicy. Były spróchniałe, wysokie i wilgotne w dotyku. Enef zbliżył do nich swój nos. Wciągnął do trzewi dużą ilość dziwnego powietrza.

- Cały budynek jest wypełniony siarką - stwierdził doświadczony wojownik. - A to oznacza niestety tylko jedno...

Umięśniony mężczyzna z rozbiegu wyważył drzwi. Nie stawiły żadnego oporu, a Enef był już w środku. "Jednak będzie coś do roboty" - rzucił szybko w myślach, wbiegając na schody prowadzące do góry. Przebił się wzrokiem przez przestrzeń drugiej warstwy, aby wykryć źródło zła i znalazł je na trzecim piętrze, na lewo, w drugim pokoju. „Z pewnością demon średniego stopnia. Starościoczerp, albo Wisielczarz. Ma bardzo rozproszoną falę duszy, więc raczej to drugie. Jeszcze w dodatku uaktywnił się. Trzeba się pośpieszyć, zanim stanie się coś złego.”

Wbiegł na trzecie piętro i dostał się do drugich drzwi, na których był napisany numer trzynaście. Zbieg okoliczności. Teraz widział wszystko dokładniej. Dwie dusze, jedna zależna od drugiej. Coś w stylu synchronizacji dusz, ale bez zgody jednej ze stron. Enef wyostrzył wzrok. Kobieta zbliżająca się do wrót śmierci oraz demon, który karmił się esencją Śmierci. Wisielczarz jest niewidzialny dla ludzi, gdy nie ma żadnych ciężkich obrażeń ciała. "Ale moje oczy mogą go z łatwością zobaczyć."

Enef przywarł do przeciwległej ściany i stworzył naramiennik z czystego światła. Był gotowy. Szarża. W duszy człowieka wrzała już pieśń bojowa, zagrzewająca go do nieuniknionego pojedynku. Wyważył drzwi. Poczuł ostry zapach zła i siarki, lecz się nie zatrzymał. W jego lewej ręce pojawił się świetlisty miecz. Mężczyzna wyskoczył i w powietrzu przeciął sznur. Dziewczyna upadła na ziemię. Raczej nic jej nie będzie. Enef również znalazł się na ziemi. "Demoniczna obecność, czuję jak kłuje mnie od środka, do diaska!"

 

Część III:

 

Wzrok Maxin opanowało dziwne światło. Nie było to jednak białe światło, tylko złociste. Dziewczyna chwilę po tym upadła na ziemię. Uderzyła o drewnianą posadzkę, a w jej prawym ramieniu zaczął pulsować żywy ból. To pierwsze uczucie jakie poczuła od bardzo dawna. Obróciła się na plecy, one też doświadczyły upadku. W sumie całe ciało bolało. Nie wiedziała, czy to lina, czy to hak zawiódł. Myśli są strasznie wolne. Co robić? Udało jej się usiąść. Otępiałymi oczami zobaczyła obcego mężczyznę. "Coś ładnie się błyszczy w jego ręce". Teraz jej wzrok zarejestrował jak ten człowiek zaczął lecieć.

Eneferius istotnie zaczął szybować. Demon, który był pełny wściekłości, że został mu przerwany smaczny posiłek, uderzył go swoją pięścią z całej siły i tym samym odrzucił mężczyznę. Złotowłosy poleciał w stronę ściany, rozbijając ją oraz upadając z hukiem na podłogę innego mieszkania. W ostatniej chwili Enef załagodził uderzenie tworząc pancerz, który przy kontakcie z ziemią rozbił się na małe świecące kawałeczki. W efekcie atak zadał mu zaledwie kilka zadrapań. "Mój ruch." Mężczyzna wyskoczył na nogi z pozycji leżącej i popędził w stronę wroga. W jego prawej dłoni pojawił się topór jaśniejący sprawiedliwością.

Dziewczyna nadal siedziała zdezorientowana, próbując ogarnąć sytuację. "Może to tylko sen. Taki zwykły, sen". Max usłyszała rozwścieczony ryk, a z rozbitej ściany wyleciał nieznajomy człowiek. Znowu trzymał coś ładnie świecącego w ręce. Tym razem zdążyła się dokładnej przypatrzeć jego wyglądowi. Miał złote włosy zaczesane na lewy bok, tego samego koloru świecące oczy no i całkiem stylowy ubiór. Max zastanawiała się, dlaczego ten mężczyzna włamał się jej do mieszkania, kiedy tamten wykonał cios.

„Atak z wyskoku powinien załatwić sprawę. Nie, nie, nie. Błąd. Umie tworzyć pancerz ze swojej Dranis...” Enef stwierdził to po pojawieniu się drżących płytek na ciele bestii w momencie, gdy ostrze dosięgnęło celu. Jego świetlista broń zamrugała kilkakrotnie na znak destabilizacji. „Zapewne magiczna warstwa nie jest zbyt silna, aczkolwiek stanowi problem.” Enef zadał kolejny atak, tym razem od boku. Demoniczna aura nie opadła, ale wzdłuż ciała Wisielczarza przebiegła fala iskierkowych wyładowań, które w podskokach posypały się na ziemię, wypalając w niej malutkie dziurki. „Teraz jest widoczny dla normalnych ludzi. Może to i gorzej.”

Gdyby Max miała czysty umysł, zemdlałaby na podobny widok. W tej sytuacji poczuła tylko przygłuszony strach, a dzięki resztce kontroli nad mięśniami odczołgała się szybko do kąta. Widziała teraz potwora o dwumetrowym wzroście. Jego czerwona skóra była przepełniona czarnymi liniami. Stwór miał przerażająco chudą sylwetkę, przez co Max mogła zobaczyć kościstą budowę ciała. Oprócz tego posiadał oczodoły bez gałek, szeroką gębę bez zębów i cztery małe rogi. "To na pewno koszmar lub sen. Nie mam pojęcia co zrobić." Mężczyzna po krótkiej przerwie zaatakował dwoma ciosami dziwnej broni. Od lewej do prawej i jeszcze raz na odwrót. Za każdym razem bestia potwornie ryczała, a pod rozwścieczonymi uderzeniami cofała się o krok, nie mogąc znaleźć odpowiedniego momentu do kontrataku. Ciekawe kto wygra.

Enef chciał zaatakować jeszcze raz, ale demon przyjął postawę ofensywną. Aura słabnie. Mężczyzna przemienił topór w tarczę, kiedy prawa pięść Wisielczarza ruszyła na niego. Długie ramie demona pozwoliło mu stać w miejscu i jednocześnie dosięgnąć przeciwnika. Całkiem jak czołg oblężniczy. Tarcza ze światła pochłonęła całkowicie energię pierwszego uderzenia. To dopiero był początek. Ogromny przeciwnik zasypał Enefa gradem ciosów. Z każdym kolejnym, mężczyzna był coraz bardziej odpychany. "Silny jak na demona średniego stopnia."

Głowa Maxin była przepełniona ogniem. Mało myśli i duży wysiłek, niezbyt przyjemne połączenie. Strach całkowicie unieruchomił jej ciało. Mogła tylko patrzyć na przebieg pojedynku nieznanych sił. Mężczyzna nadal blokował ataki. Potwór odsunął prawą rękę do tyłu i skierował ją w przeciwnika z całej siły. Złotowłosy zachwiał się od impetu uderzenia. Mało brakowało, a upadłby na ziemię. Stwór zrobił krok do przodu. Maxin stwierdziła, że kolejny cios wielkoluda powali człowieka. Nie, coś innego się stało. W momencie, gdy ostatni atak leciał prosto w mężczyznę, ten dał nura pod nogi potwora. Unik się powiódł.

Złotooki wojownik uklęknął za plecami wroga. Zaplanował całą sekwencję ruchów, które wykona z pewnym skutkiem. Ciemne pomieszczenie oświetlił blask łuku, do którego dołączyła strzała. Eneferius napełnił ją dużą dawką energii światła w takim stopniu, że teraz wzdłuż jej przebiegały iskrzące się pioruny. To wystarczy do przełamania dranisowej skóry. Mężczyzna odwrócił się w stronę demona w pełnej harmonii, pozostając z jedną klęczącą nogą. Strzał, błysk, iskry, przeraźliwy ryk i małe żółte kawałeczki rozbitego pancerza.

Maxin mimowolnie mrugnęła pod naporem strasznie jasnego światła, które wbiło się prosto w plecy potwora. Wydawał okropne dźwięki, porównywalne do wrzasku torturowanego smoka. Jego kościotrupie ciało trzęsło się w drgawkach. Monstrum zatoczyło w tym stanie kilka niby-kół na samym środku pomieszczenia. Max wyobraziła sobie go w miniaturowej wersji. Nawet zabawne. Zatrzymał się, a jego ręce wygięły się do tyłu i objęły iskrzący obiekt. Potwór wyciągnął strzałę przy akompaniamencie skwierczących się dłoni. Stanął wyprostowany, a drgawki natychmiastowo zniknęły. Max doświadczyła symfonii wygrywanej przez samą śmierć na strunach koszmarnych skrzypiec. Bezgałkowe oczodoły były teraz wpatrzone prosto w nią i dosłownie, spozierały jakby na dobrze im znaną osobę. Potwór ruszył nierównym krokiem by spotkać się ze swoją ukochaną żywicielką.

„Uspokój swój oddech.” Eneferius obserwował Wysielczarza z pieczołowitym zapałem. Wyglądało na to, że strzała była dobrym pomysłem. Problem tkwił w fakcie, iż demon wyciągnął ją po kilku sekundach. „No i...poszedł w stronę tej dziewczyny. Niezbyt logiczne.” W sumie, dało to mężczyźnie czystą okazję na atak. Łuk zniknął, a Enef trzymał teraz w dłoniach długą włócznię o ostrym zakończeniu i oślepiającym blasku. Zaszarżował na wysokiego demona, a jego mobilność wspomogła moc sprawiedliwego światła.

Max skuliła się w swoim kącie jeszcze bardziej. Do odczuwanego bólu i strachu dołączył ostry zapach siarki. Monstrum zbliżało się wolno tym swoim kołyszącym chodem, ale było coraz bliżej. Dziewczyna nie miała żadnej możliwości obrony, a to oznaczało, że jej życie zależy od nieznajomego. I wtedy ściana światła zatrzymała się obok Maxin. Po trudnym do zaobserwowania momencie ruszyła w potwora z morderczym zapałem i zabójczą perfekcją. Atak powalił wielkoluda. "Czy to już koniec?"

Enef wbił włócznię, a ona z łatwością przedziurawiła na wylot kościotrupiego Wisielczarza. Był już martwy, ale wojownikowi nie udało się rozproszyć broni na czas, w skutek czego poleciał razem z nim na posadzkę. Włócznia wyparowała. Enef leżał teraz na śmierdzącym jednocześnie siarką oraz zgnilizną ciele. Udało mu się powstrzymać odruch wymiotny, co naprawdę należało do nie byle jakiego wyczynu. "Nie oddycha."

Maxin patrzyła teraz jak mężczyzna ociężale wstaje z ubitej bestii i z triumfem próbuje pozbyć się czarnej posoki z błękitnej kurtki. „Dziękuję”, wyszeptała w swojej głowie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania