Poprzednie częściA gdy zgaśnie ogień... [1]

A gdy zgaśnie ogień... [2]

Wiele czasu i sił kosztowało obu mężczyzn wciągnięcie rozbitka po wysokich schodach, który nadal pozostawał nieprzytomny. Kiedy dotarli do latarni bylo już późne popołudnie. Słońce wnosiło się ponad morze na podobnej wysokości co w momencie dotarcia Adina wraz z ojcem do głazu, z tym że kierowało się w drugą stronę. Skrępowanego rannego wnieśli do chaty i położyli w łożu, dodatkowo przywiązując go linami dla swojego i jego bezpieczeństwa. Starzec przystawił krzesło do łóżka, usiadł i zmienił opatrunek swojemu gościowi.

 

W tym czasie Adin wdrapał się na wieżę przygotować lampy do podpalenia. Po wykonaniu obowiązku przysiadł na szczycie latarni i oglądając zachód słońca zaczął czyścił strzelbę. Już tylko górna połówka tarczy Słońca wyglądała ponad linię horyzontu. Barwiła ona niewielkie chmury na ogniste kolory, gładząc je delikatnie po puszystych, smutnych łbach i żegnając się z nimi, obiecując, że wróci do nich następnego dnia. Przez cały ten czas chłopak próbował przypomnieć sobie matkę. Adin był trzynastoletnim chłopakiem, półsierotą. Jego matka zmarła wiele lat temu w bardzo wysokiej gorączce i jedyne wspomnienie jakie miał odnośnie jej osoby to głos wypowiadający jego imię. Nic więcej. Często w skupieniu próbował przypomnieć sobie coś więcej jednak bez skutku.

 

- O broń trzeba dbać - mruknął w końcu pod nosem odkręcając lufę. Broń palna nie była znana w Nalital. W pobliskim mieście Adina przezywali Magikiem. Ludzie uznawali go za maga, a strzelbę za jego różdżkę. W rzeczywistości w broni tej nie było niczego magicznego. Strzelba sama w sobie była bardzo prymitywna i pozwalała na oddanie jedynie dwóch strzałów bez ponownego naładowywania. Żeby przygotować broń do wystrzału, do lufy należało najpierw wsypać proch, ugnieść go, wrzucić kulę, a następnie znowu ugnieść. Zapłon prochu powodował krzemień, który zwalniany przez spust wytwarzał iskrę. Przed kolejnym użyciem należało wyczyścić środek lufy. Następnie wszystkie czynności ładownicze trzeba było powtórzyć. Adin odkupił broń parę lat temu od nieznajomego człowieka, przybysza z dalekich krajów. Wydał na nią wtedy prawie całe swoje pieniądze, niemałą sumę, zarobioną ze sprzedaży muszli i bursztynów. Włóczęga za dodatkową opłatą nauczyl go także wytopu ołowianych kul oraz produkcji prymitywnego prochu. Po niespełna roku ćwiczeń Adin doszedł do takiej wprawy w posługiwaniu się strzelbą, że był w stanie trafić z wieży latarni w wyskakujące z wody rybki z odległości stu pięćdziesięciu metrów, za co zawsze był krytykowany i karany przez ojca, miłośnika przyrody i każdego stworzenia.

 

Kątem oka chłopak ujrzał błysk. Bursztyn wiszący wciąż na jego karku mienił się w kolorach zieleni, bieli i żółci pobudzony zielonkawym ogniem z lamp olejnych dając niecodzienny efekt. Po dłuższej chwili przyglądania się kamieniowi, Adin poskladał wyczyszczoną strzelbę i zszedł na dół do ojca.

 

Latarnik siedział przy łóżku wpatrzony w ogień kominka i dymiąc długą, wygiętą w dół fajką fajką wypchaną wysuszonymi wodorostami, śpiewając przy tym coś pod nosem.

 

- Trzeba go pilnować dopóki się nie obudzi - westchnął starzec puszczając w kierunku sufitu wielki okrąg z dymu, który okrążył niewielki podwieszany żyrandol ze świecami i rozmył się w nicość pozostawiając po sobie tylko ciężki, ale rześki zapach morza.

 

Przez jakiś czas siedzieli tak razem w absolutnej ciszy. Na zewnątrz było już całkiem ciemno. Zerwał się porywisty wiatr. Gałęzie wielkiego dębu rosnącego nieopodal domu zaczęły uderzać o szyby okien, jakby chciały wystukać rytm jednej z marynarskich szant. Nad latarnią powoli gromadziły się chmury, które to niemal całkiem zasłoniły wołające o pomoc gwiazdy uwięzione na nieboskłonie.

 

- Idę na górę sprawdzić ogień - odezwał się starzec, wstał i wyszedł z pokoju zostawiając syna z nieznajomym.

 

Czekając na ojca zmęczony i znudzony Adin zamknął oczy przymierzając się do snu, lecz ni stąd ni zowąd ciężkie drewniane drzwi od pokoju uderzyły z ogromną siłą w futrynę. Wystraszony głośnym hukiem Adin podskoczył do góry, a jego serce zaczęło mocniej bić. Rozbudzony podszedł do rozbitka przyjrzeć mu się dokładnie. Mężczyzna czubek głowy owinięty miał płóciennym opatrunkiem. Pod rozpiętą koszulą chłopak dostrzegł tatuaż na jego klatce piersiowej przedstawiający martwego lub śpiącego ptaka z zakrzywionym dziobem i ostrymi szponami. Nie był to jednak orzeł ani inny drapieżny ptak znany Adinowi. Bardziej przypominał pawia jednak jego podobizna budziła znacznie większy szacunek.

 

Nagle Adin poczuł na swoim nadgarstku mocny uścisk i wbijające się w niego ostre paznokcie. Odgłos mocno zatrzaśniętych drzwi najwyraźniej nie tylko jego obudził.

 

- Oddawaj to! - krzyknął przeraźliwie mężczyzna, który dojrzał medalion zwisający z szyi chłopca. Ze wszystkich sił próbował poderwać się z łóżka jednak starannie przywiązany nie mógł się z niego ruszyć. Jednak jakimś sposobem zdołał wyjąć rękę spod lin, którą nadal trzymał dzieciaka.

 

Adin niewiele myśląc padł na kolana i zaczął gryźć trzymającą go rękę. Przyniosło to oczekiwany skutek. Agresor otworzył szeroko oczy i krzyknął z bólu. Adin dostrzegł żółto-pomarańczowe źrenice nieznajomego jakby żarzące się ogniem co dodatkowo przestraszyło chłopaka. Uwolnił się.

 

Przywołany krzykiem zarówno syna jak i nieznajomego do izby wpadł w pośpiechu latarnik. Adin siedział na podłodze w kącie pokoju.

 

- Oddaj mu to - polecił synowi.

 

Z zawahaniem Adin zdjął medalion z szyi, obejrzał go dokładnie jeszcze raz i rzucił rozbitkowi, który to chwytając go od razu się uspokoił. Zamknął oczy i zasnął.

 

- Wystarczy rozrywki na dzisiaj. Idź spać. - odetchnął zmęczonym głosem latarnik, wiedząc, że czeka go długa, nieprzespana noc.

 

Nadszedł poranek. Pierwsze promienie wschodzącego Słońca rozświetliły izbę, odbijając kontur ram okiennych na niedźwiedziej skórze wiszącej na przeciwległej ścianie. Adin otworzył oczy, wstał i uchylił okno.

 

- Adin... Adin... - odezwał się cichy głos.

 

Chłopak obejrzał się po pokoju i zdał sobie sprawę, że w pokoju nie ma już jego ojca.

 

- Adin... Jesteś Adin, prawda? - zapytał rozbitek. Chłopak kiwnął głową. - Adin, wody...

 

- Ja podejdę, a Ty mnie udusisz - odpowiedział chłopak wskazując na zaczerwienienia na szyi, powstałe podczas wczorajszej walki z nieznajomym, a teraz zdobiące jego gardło, przypominając czerwone koraliki.

 

- Trzeba było mnie nie okradać. Nic ci nie zrobię. Przynajmniej teraz póki jestem przywiązany. Twój dziadek też mnie nieźle poturbował. Proszę Adin... wody - odparł rozbitek.

 

- On jest moim ojcem - odpowiedział Adin i z niepewnością, złapał za kubek, wypełnił go wodą do połowy i powoli zbliżył się do łóżka rannego. Oczy nieznajomego nie biły już ani żółcią, ani pomarańczem. Możliwe, że to co widział wczoraj w jego źrenicach było tylko odbiciem płomienia z kominka. Mężczyzna wydawał się być teraz starszy, jednak na pewno nie miał więcej niż dwadzieścia lat. Kiedy Adin podszedł bliżej przestał się bać, podniósł głowę rozbitka i powoli przechylił kubek w stronę jego spieczonych ust.

 

- Kim jesteś? - zapytał Adin.

 

- Mówią na mnie Feniks - odpowiedział bez zawahania młody mężczyzna. - Ale nie pytaj się mnie skąd się wziełem na tej plaży, bo i tak ci nie powiem. A o medalionie zapomnij, jest mój.

 

Do izby wszedł latarnik. Widząc syna przy łóżku rozbitka, natychmiast kazał mu się odsunąć. Zaczął wypytywać nieznajomego, który jednak bardzo niechętnie cokolwiek powiedział. Dowiedział się jedynie, że pochodzi z Har, tego samego miejsca, gdzie rosły drzewa, z których tłoczono olej do lamp. Rozbitek tłumaczył, że wczoraj nie chciał nikogo skrzywdzić, a jedynie odzyskać medalion, który opisywał jako cenną pamiątkę rodzinną i jej ostatni relikt. Doświadoczony życiem, stary latarnik znał się na ludziach. Uznał, że rozbitek stanowi już zagrożenia, dlatego zdecydował się na rozwiązanie go.

 

- Dziękuję za opiekę i bliznę - warknął Feniks, próbując się podnieść z łóżka z widocznym grymasem bólu na twarzy. - muszę juz iść.

 

- Nigdzie nie pójdziesz chłopcze - odpowiedział latarnika. - Dopóki głowa ci się nie zagoi zostaniesz tutaj.

 

Rozbitek nie miał siły się kłucić. Opadł na białą pościel, zamknął oczy i zapadł w głęboki sen.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania