Poprzednie częściA gdy zgaśnie ogień... [1]

A gdy zgaśnie ogień... [3]

Adin zaprzyjaźnił się z rozbitkiem już po paru dniach jego przebywania pod dachem latarni. Chłopak poprosił ojca o przygarnięcie Feniksa, na co on przystał.

 

-Zawsze przyda się dodatkowa para dłoni do pomocy - mówił starzec. - Na przykład na takim Rozevaniu, ilu ich tam siedzi? Siedmiu?

 

Minęło pięć lat od czasu przygody pod głazem. Przez ten czas Adin stał się już w pełni mężczyzną. Jego szczupła, owalna twarz pokryła się czarnym zarostem. Nadal nosił swoje stare, wysłużone buty oraz ciemnogranatową kamizelkę ze skóry rekina. Na jego ramieniu jak przed laty, także i teraz zwisała strzelba. Z Feniksem praktycznie się nie rozstawał. Razem bowiem zbierali muszle i bursztyny, razem łowili ryby czy też czyścili zwierciadła. Tak było i tego dnia, kiedy latarnik wysłał ich do miasta po uzupełnienie zapasów.

 

Miastem, do którego zmierzali był Ardan, dzielący nazwę z rzeką, przepływającą przez nie od strony południowej. Już z samego rana, tuż po wygaszeniu płomienia latarni młodzi mężczyźni osiodłali konie, do których grzbietów podoczepiali skórzane torby do transportu żywności. Adin jeździł na gniadym koniu, źrebięciu dopiero parę miesięcy temu przyzwyczajonym do ciężaru jeźdźca siedzącego na nim. Feniks dostał starego, konia należącego do latarnika. Mimo swego wieku, siwy koń nadal zachowywał witalność. 

 

Latarnik, który  polerował zwierciadła na dachu wieży, serdecznie pomachał im ręką i życzył spokojnej podróży. Droga do Ardan zajmowała około osiem godzin. Odległość po linii prostej może nie była jakoś specjalnie duża, ale większość trasy prowadziła przez gęste, niedostępne lasy i piaszczyste wydmy. Nielicznie wytyczone, zaniedbane ścieżki zarośnięte były roślinnością utrudniającą szybką podróż wędrowcom, a czasem nawet ich zatrzymując na wiele minut.

 

Zbliżało się południe. Adin wraz z Feniksem dojechali do niewielkiej polany. Mężczyźni zeszli z koni, uwiązali je do starego dębu, rosnącego na skraju łączki pozwalając zwierzętom na przygryzanie świeżej, zielonej, pachnącej trawy. Wiosenne promienie słoneczne przyjemnie grzały przyjaciół w karki, usiedli więc wśród kolorowych kwiatów, wyjęli z torby wędzoną, soloną rybę, chleb i słabe piwo. Zanim Feniks zdążył wziąć pierwszy gryz coś poruszyło się w gęstych krzakach tuż za ich plecami. Adin energicznie wstał na proste nogi, złapał za strzelbę i wycelował w zarośla wypatrując zagrożenia.

 

-To tylko sarenka - powiedział chłopak opuszczając broń i uśmiechając się przy tym z widoczną ulgą słyszaną w jego głosie. Kucnął, zerwał kiść trawy i wyciągnął rękę przed siebie podając zwierzęciu. Ku jego zaskoczeniu sarna nie podeszła jednak do niego, ale do Feniksa.

 

-Mądra bestia - rzekł Feniks widząc, że niewinne zwierzątko zainteresowało się klejnotem zwisającym z jego szyi. Bursztyn wydawał się łączyć w swoim blasku wszystkie kolory kwiatów rosnących na polanie, zieleni trawy oraz promieni słońca. Sarenka podeszła bliżej i przystawiła pyszczek do medalionu chcąc go polizać bądź tylko obwąchać. Chłopak podniósł rękę chcąc pogłaskać zwierzę, jednak zamiast miękkiego i ciepłego futerka sarenki poczuł niesamowity chłód przenikający od palców dłoni do czubka jego rudej głowy. Jego ręka przeszła przez głowę zwierzęcia jakby była ona tylko zimną, zmrożoną mgłą jaką można zaobserwować podczas srogiej, północnej zimy nad brzegiem morza. Feniks odskoczył z przerażenia do tyłu tracąc przy tym równowagę, jednak zdołał utrzymać się na nogach trzęsących się jak mały chłopiec spodziewający się wymierzenia kary cielesnej przez swojego ojca, za rozbicie szyby piłką. W tym momencie zjawa sarny obróciła się i pobiegła wgłąb lasu. Teraz na polanie obok jednego dęba, wyrosły dwa kolejne. Adin z Feniksem stali jak wryci przerażeni tym czego przed chwilą doświadczyli. 

 

-Nigdy nie wiadomo co znajdziesz w lasach Nalital - zaśmiał się w końcu Feniks. Oboje stracili uczucie głodu, odwiązali więc konie i wskoczyli na siodła zostawiając polanę jak najszybciej za sobą.

 

Po kilku kolejnych godzinach powolnego kłusu dotarli do brukowanego z niedbale obrobionych kamieni gościńca, skąd w oddali było już widać drewniane mury miasta.

 

Droga ta łączyła ostatnie dwie wolne siedziby ludzi w krainie Nalital: miasto Ardan i miasto Joze, które to od wielu lat handlowały ze sobą. Joze, położona dalej w głąb lądu słynęła z upraw najlepszej jakości zbóż, lnu, warzyw i owoców, natomiast Ardan z handlu drewnem, produkcji piwa i garbowania skór zwierzęcych. W tym miejscu należałoby wspomnieć także o niewielkiej osadzie portowej Naliport, słynącej z handlu bursztynem. To tutaj przybywały statki z innych królestw po ten cenny kruszec, niektórzy bowiem władcy cenili sobie piękno bursztynów ponad piękno złota. Nigdzie jednak na świecie kamienie te nie występowały tak licznie jak tutaj. Były one bowiem pozostałością starego lasu, bujnie zarastającego niebezpieczne ziemie królestwa Gaddoria znajdującego się kilkaset kilometrów na północ od Nalital. Do Naliportu raz na parę miesięcy wybierał się Adin w celu sprzedaży swoich porannych znalezisk.

 

Widząc w oddali cel swojej podróży Adin wraz z Feniksem przyspieszyli konie. 

 

- Kto ostatni ten czyści lustra przez najbliższy miesiąc - krzyknął Adin donośnie, wyzywając Feniksa do wyścigu.

 

Podkute kopyta uderzające o kamienny bruk wystukiwały przyjemny dla ucha rytm, włosy ich falowały na porywistym wietrze, który unosił ich bezwładne kosmyki włosów we wszystkie strony. Po drodze mijali powozy kupieckie oraz przygarbionych, pieszych tragarzy noszących na plecach duże, płócienne worki.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania