Poprzednie częściA niech to! ~cz 1 ~

A niech to! (cz 13)~ Zestaw problemów

W części 11 była mowa o urodzinach przyjaciółki, a teraz opowiem o tym co przeżyłam w trakcie długotrwałej choroby, o której twierdziłam, że jest moim szczęściem. Nie miałam się z czego cieszyć.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Był poświąteczny dzień, środa. W żołądku zostały mi jeszcze resztówki z wczorajszego obiadu u babci. Ranek zapowiadał się całkiem przyzwoicie, ponieważ nie zdążyłam jeszcze popsuć humoru mamy. Dzisiaj właśnie tata obiecał mi kupić konsolę na gwiazdkę i nowy tablet. Czekałam dosyć długo, a niecierpliwość zjadała mnie od środka. Nie pytałam się nikogo, kiedy to nastąpi, lecz inna rzecz pojawiła się nagle i niespodziewanie. Nie, nie było to kolejne rodzeństwo ani zwierzę ale choroba. Tak, typowy wirus wzięty z powietrza, jak mówił lekarz. Po powrocie z weekendowej wycieczki odkryłam na ramieniu dziwne znamię. Najpierw mama twierdziła, że to jest objaw dorosłości. Jutro miała odbyć się dyskoteka, lecz nie chcąc na nią iść szukałam powodu, dlaczego nie przyszłam, a obiecałam. Bałam się również sprawdzianu, lecz wczesnym rankiem pojawiła się gorączka, tak mocna iż trzeba było leżeć. Stwierdzono więc, że nie powinnam wychodzić na taki mróz, tak więc zostałam w domu. Cieszyłam się bo mogłam cały dzień siedzieć przy komputerze. Był to jednak jeden dzień. Drugi, znacznie gorszy od pierwszego. Dlaczego? Skądś trzeba było wziąć zeszyty, by przepisać lekcje. Z początku wybawcą z tej sytuacji była moja ,, koleżanka" Otylia, ale w krótkim czasie stało się to problemem, także o przyjacielską pomoc zwróciliśmy się do Nayli. Ona też mnie unika, jak i każdy, lecz nie mam do niej żadnych zastrzeżeń, jak w przypadku jej albo Burtona. Wróciwszy do domu jej uśmiech całkowicie zbladł, a została tylko złość.

- Mamy problem.- westchnęła, wręczając mi reklamówkę, ciężką od nadmiaru zeszytów.

- Tak, duży.- oznajmiłam, próbując przeobrazić to w żart. Swiędzionka nie chce minąć! Jakie to denerwujące.

- Ten też, ale z nauką...- przerwała dramatyczną pauzą, zawieszając w przedpokoju płaszcz.

Światło lampy zdradzało, że zaraz wypłyną z moich oczu pierwsze krople łez.

- C-co się znów stało?- spytałam drżąc, myśląc co zaraz się stanie. Być może ukarzesz mnie surowo? Allure oszczędź mnie!

- Uspokój się, przecież Cię nie będę biła.- mama ściszyła głos o półtonu. Fakt, nie jestem zadowolona, z jedynki z chemii. Z tego jeszcze nie wychodziliśmy.

- A-ale...- wytężyłam oczy. Myślałam, że będziesz....No wiesz.....Ech, bardziej...zła.

- Przepisz lekcje, a potem zrobimy porządek w Twojej komodzie. Ciężko jest zasunąć szufladę. Już miejsca w niej nie ma.

Wyciągając zeszyty z reklamówki, którą przed chwilą przyniosła mama nasunęła mi się pewna myśl, ale dużo bardziej niepokoił mnie wyjazd, jaki nastąpi za tydzień. Miasto jest wystarczająco daleko, więc nie mogłabym wrócić do domu wcześniej na własną rękę. Nie znam nikogo. Przed spotkaniem (ok 5 minut) gdy wszyscy stoją pod aulą widzę tłum ludzi, ale nie podejdą do mnie, a do innych tak. Na pewno znają się ze szkoły. Czuję się, jakbym przyszła do nowej szkoły, kompletnie bezradna. Najgorsze było to, że tamtego dnia mieliśmy wykład z drugą grupą, co oznaczało, iż na pewno Wendy będzie się mścić za kradzież chłopaka, tak jak Mark tyle że on dokucza mi bez powodu, a tu jakby nie było on pomiędzy nami był. Przepisywanie zajęło mi sporo czasu, a szczególnie matematyka. Mama usiadła na wersalce w taty pokoju i odsunęła pierwszą szufladę komody, na której stało niewielkie radio wyglądające jak kilku centymetrowe grające pudło.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania