Poprzednie częściA niech to! ~cz 1 ~

A niech to! ~cz 7~

Poszłam spać o wiele wcześniej niż zwykle, aby się dobrze wyspać na ten ważny dzień. Sobotnia pogoda zapowiadała się piękna i bezchmurna. I była. Niebo błękitne jak niebieska kartka; wprost nie zapowiadało się na jakikolwiek deszcz. Jednego byłam całkowicie pewna iż nic nie popsuje mi dzisiejszego dnia. Od razu po wejściu do kuchni mama zaczęła mi tłumaczyć, że punkty są najważniejsze i woli, żeby moja drużyna ich nie straciła. Brayan siedział przy telewizorze, zajęty oglądaniem swojej ulubionej bajki i nic co się dzieje wokół niego go nie interesowało. Obawiałam się, że nie damy sobie rady z tak sliną grupą, do jakiej kiedyś należała Clementine. Nie obiecywałam sobie zbyt wiele, a na pewno iż na meczu nie pojawi się ani tata, ni Adiren. Wystarczyło mi to, że będzie tam Jamie.

- Cześć, już moja mała siatkarka się wyspała?- zapytała kobieta pogodnym głosem.

- Tak, mamo. Wiesz, boję się...- westchnęłam, siadając przy stole.

- Niby czego? Zobaczysz, że wszystko pójdzie bardzo łatwo. Póki macie w drużynie Dayen, nie grozi Wam przegrana.

- Zobaczymy w trakcie meczu. Pewnie łatwo nie będzie, ale dam z siebie wszystko, żeby pani Leśniowska dalej mogła nas uczyć. Bez niej nic nie jest takie samo, a na pewno nie gra w siatkówkę.- oznajmiłam uroczyście.

Nagle telewizor, przy którym siedział mój brat wyłączył się, a parę minut później wydobył się z niego dym, co oznaczało, że po prostu się zespół. Brayan, nieszczęśliwy z tego powodu biegał po całym domu, szukając swojego ojca, ale nigdzie go nie było, co dla dziecka było to całkiem niezrozumiałe. Chłopiec, wiedział, że w soboty zawsze jest w domu i ma dużo czasu na zabawę z nim.

- Tato, gdzie jesteś?- krzyczał na całe gardło.

- Skarbie nie ma go, ale ja jestem.- oznajmiła mama z uśmiechem, nie denerwując się przy tym wcale.

Reakcja mamy ogromnie mnie zadziwiła. Zazwyczaj krzyczała na nas, a teraz tego nie było.

- Wolałbym, żeby był bo ty nie umiesz naprawiać telewizora.- westchnął,ocierając oczy rękawem bluzki.

- Brayan ma rację. Nie dasz sobie rady ze wszystkim bez pomocy taty.- skwitowałam.

- Nie chcę o tym rozmawiać! A po za tym nie mamy zbyt wiele czasu na rozmowy. Za niedługo musimy wychodzić.

Są też zalety odejścia taty bo miał obsesję na punkcie mycia zębów, a niekiedy nam się nie chciało tego robić. Dlaczego? Ponieważ my obydwoje ( ja i Brayan) nie cierpimy tej szczypiącej w język pasty.

- Wszystko wzięłaś?- spytała mama, zabierając moją torbę do samochodu.

- Oczywiście. Inaczej nie byłaby taka ciężka.- zaśmiałam się.

- To też prawda.- oznajmiła, z uśmiechem. Zawołaj brata. Wy już wsiadajcie do samochodu, ja zaraz wrócę.

Kiedy przyszła bez słowa zapaliła silnik, a ja oparłam rękę na oknie, zamyślając się. Clementine wraz z Dayen czekały na mnie przed wejściem do sali gimnastycznej. Parking, znajdujący się przed nią był zapęłniony samochodami, więc mamie dużo zajęło czasu szukanie miejsca. Gdy zaparkowała wkońcu auto, błyskawicznie pobiegliśmy do wnętrza budynku. Cały korytarz był zatłoczony dziewczynami, dlatego też trudno było dostać się do szatni. Wszystko było już przygotowane do meczu. Widzowie siedzieli wokół boiska na krzesłach, wyczekując rozpoczęcia. Wszędzie były kamery i aparaty, a na przodzie stał dyrektor z poważną miną, rozmawiąc z kimś. Pani Leśniowska też tam była. Stała w koncie z założonymi rękami w nie najlepszym humorze, rozmyślając nad tym, co się z nią stanie jak straci teraźniejszą pracę? Ostatnią naradę zrobiłyśmy przed meczem, zaraz po przebraniu się. Wchodząc na parkiet powitały nas brawa, ale jak na razie większą przewagę miała przeciwna drużyna, której tak bardzo się bałyśmy. Przez pierwszą połowę walczyłyśmy ciężko. Odbijałam każdą piłkę, lecącą w moim kierunku.

Jednak rozpoczęło się od nieudanej zagrywki i nieodebranej piłki, którą mogłam odbić, ale te kamery wokół mnie sprawiały, że krępowałam się jeszcze bardziej.

,,Lepiej, żeby tata i Adiren nie widzieli jak patałaszę."- pomyślałam, patrząc jak dwu metrowa dziewczyna podrzuca piłkę do góry.

- Czas pokazać im kto tu rządzi, nie Marinette?- spytała Clementine rozradowana.

- Pewnie tak...- westchnęłam, przygnębiona.

- Hej, co to za mina? O puchar to ty się nie martw. Dayen wszystko załatwi.

- Miejmy nadzieję, że nam się uda.

Wszystko szło zgodnie z planem dopłuki nie to, że na tablicy wyświetlono wyniki: Jedynka 8 punktów, a Czwórka 1.

- Widziałaś? Musimy pokonać tą bandę słabeuszy!- szepnęła Charlotte do swojej koleżanki.

Słysząc to, poczułam iż muszę dać im nauczkę bo Nikt nie ma prawa na tak nazywać.

- A to za odebranie nam sali!- krzyknęłam.

- Jasne, ale musisz wiedzieć jedno; Tacy jak Wy nie są jej ani trochę godni. Zostawcie ją zawodowcom maluchy!- warknęła, celując w moje ramię.

Piłka odbiła się od niego, a ja w momencie upadłam na ziemię, trzymając się za prawe ramię.

- Jak boli! Jak fatalnie boli!- krzyczałam, zwijając się z bólu.

- Marie, nic Ci nie jest?- przyjaciółki pochyliły się nade mną.

Po tym niespodziewanym wypadku, wylądowałam u lekarza.

- Jak się czujesz?- zapytała mama, siadając obok mnie.

- Dobrze, ale chcę skończyć mecz!

- Siedź prosto. Nie ruszaj się, no!- denerwował się mężczyzna. Obawiam się, że ramię jest złamane.

- Pan nic nie rozumie. Ta rywalizacja może wiele zmienić!

- Wątpię, czy Twoje ramię wytrzyma? Jesteś pewna?

- Niczego nie pragnę bardziej niż odzyskać godność.

Minęło parę minut zanim ponownie weszłam na salę.

- Drodzy państwo, wygląda na to, że Marinette i jej drużyna nie wrócą.- westchnął komentator.

- Dwie minuty, jeżeli się nie pojawią puchar będzie nasz!- oznajmiła zachwycona Alisa.

- Chyba jak sobie narysujesz!- za nią rozległ się znajomy głos.

- M-Marie?! Ty nie powinnaś odpoczywać?- spytała Charlotte.

- Sądzisz, że traciłabym czas na coś takiego? Dla mojej trenerki wszystko!- zapytałam, marszcząc brwi.

Dziewczyna, widząc zmieszaną minę swojej koleżanki odparła:

- Nie, Skądże...Zaczynajmy!

Podczas walki o puchar ramię bardzo mnie bolało, ale mimo to chciałam, żeby nie tylko mama była ze mnie dumna. Ostatnie odbicie było uroczyste, ponieważ decydowało o losie naszego klubu. Udało nam się go uratować, a dziewczyny z przeciwnej drużyny przepraszały nas i z grymasem na twarzach wyszły.

- Zdecydowanie wygrywają ,, Jedynki "!- oznajmił komentator, a przeciwnicy nie mieli innego wyjścia, jak wręczyć nagrodę rówieśniczkom, których nie cierpiały od samego początku.

Kiedy mecz już się skończył, zetknęłam na taras. Stali tam wszyscy, których darzę nadzwyczajną sympatią.

- Marie, byłaś wspaniała!- pierwszy podbiegł do mnie Adiren, a zaraz potem Jamie.

- Na co Ci te kwiatki?- zapytałam, zaskoczona.

- One są dla Ciebie.- oznajmił.

- Żartujesz sobie ze mnie?

- Nie. Chciałem Cię przeprosić za to wszystko.- westchnął ciężko.

- Na prawdę, nie musisz za nic przepraszać. Wybaczam Ci bez dwóch zdań.- oznajmiłam z uśmiechem. Jamie, wybacz...

- Ale będziemy przyjaciółmi?

- Oczywiście, że tak.- przytaknęłam, z uśmiechem.

❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤

W Poniedziałek, kiedy wraz z Clementine szłam do szkoły, opowiadałyśmy sobie nawzajem o swoich uczuciach, jakie nam towarzyszyły. Wreszcie spęłniło się moje marzenie bo nikt nie odważy mi się teraz dokuczyć.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania