Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Agnihotra cz. I.

,,Prawdziwym głupcem, wyśmiewanym lub karconym przez bogów jest ten, kto nie zna samego siebie."

Oscar Wilde De Profundis

I. Supełek na słońcu

Na początku lutego kamień, którym byłem, zaczął się powiększać. Prawdę mówiąc - rosłem nadspodziewanie szybko - kilka centymetrów na dobę.

Trudno jednoznacznie stwierdzić, co było przyczyną takiego stanu rzeczy - może mój Duch, energia zapisana w każdym atomie ciała, pragnęła już - już znaleźć ujście, niecierpliwiła się (skłaniam się ku tej hipotezie, choć wymyśliłem ją sam, na poczekaniu i nie jest poparta jakimikolwiek doświadczeniami).

Głazik rósł, pęczniał, zaczął się nagrzewać. Pchałem się na świat pełen gorącego pulsu coraz bardziej czarny, spieczony, ja - wulkaniczny. Energia rozpierała od środka twardą skorupę. Byłem wówczas elektronem, jądrem atomu, radioaktywną "stopą słonia" na dnie czarnobylskiego reaktora, krążyłem wokół własnej osi, pchany niedającą się ukoić gorączką, wysokim ciśnieniem.

Patrzcie - oto pędzę wewnątrz samego siebie, rozsadzam się z siłą wybuchu bomby atomowej i jednocześnie scalam - zdawał się krzyczeć zalążek mnie.

Bezdźwięczny wrzask, przekaz pozbawiony słów, komunikowanie się z otoczeniem za pomocą drgawek i rosnącej temperatury. Moja mowa była czysta i zrozumiała dla każdego mieszkańca globu.

Kamyk - elektrownia, w której płoną grudki smolistego węgla, meteoryt uderzający w praplanetę. Bójcie się, ślepe dinozaury - będzie bolało.

Bądźcie spokojne - nie przeżyjecie katastrofy, jaką spowoduję.

Podczas gdy inne, "normalne" embriony dojrzewają w przeciągu pięciu miesięcy, góra pół roku, mi osiągnięcie pełnego wzrostu, typowokamiennych rozmiarów zajęło niecałe sześćdziesiąt dni. Spieszno było na świat.

Z perspektywy czasu mogę jednoznacznie stwierdzić - nie było warto. Żałuję, że ówczesny Nosiciel, Garbus, jak go nazwałem z racji zgiętej w pałąk sylwetki, nie ugasił trawiącej mnie, nas, gorączki, nie wydarł spod serca cząstki lawy, jaką byłem.

Może pomogłaby kąpiel w lodowatej wodzie, przeistoczenie się w morsa, nawet za cenę zapalenia płuc, picie zimnych napojów, wreszcie, najradykalniej - zamieszkanie na jakiś czas na Kole Podbiegunowym, czy Syberii.

Trzeba było zrobić wszystko, by nie pozwolić mi się wykluć, zdławić płomyki w zarodku; pozbyć się mnie - grudki Piekła (przyznacie - fajna metafora).

Jeju, wybaczcie, rozrzewniłem się, znów dopadł mnie okropelny spleen. Ale to prawda - nie zależy mi na, tfu, życiu. Ostatnio wykoncypowałem, że samobójstwo to de facto autoaborcja, wydarcie, wyskrobanie się ze świata. Żyletką - z kronik.

Lina, prochy - to kleszcze usuwające niepotrzebne, nadprogramowe istnienie. Morderca samego siebie jest niejako lekarzem dokonującym eutanazji. Czyż to nie piękne?

Nie zaprzeczać mi tu, mam rację!

Ale wracając do tematu - gdy byłem już dojrzałym, pełnowymiarowym kamieniem - zacząłem boleć. Niemiłosiernie.

Znacie to uczucie? Pewnie nie, ostatnio coraz mniej ludzi jest Nosicielami. Demografowie biją na alarm, nasza rasa powoli wymiera. Jak tak dalej pójdzie, za pięćdziesiąt lat populacja zmniejszy się do zaledwie...

Streszczaj się, Florek, nie mamy dwustu godzin, by cię słuchać. Zwłaszcza, jak mówisz nie na temat.

Dobra, streszczam się. Garbus (nigdy nie dowiedziałem się, jak miał na imię), cierpiąc katusze, ledwie dowlókł się do Składowiska. Rozpiął koszulę. Nóż wszedł gładko w prawy bok. Niemal jak w masło.

Zasyczało, gdy mnie wydzierał. Wytoczyłem się na górę podobnie czarnych, gorących kamyków. Pachniało spalinami.

Ogólnie rzecz ujmując (tu wewnętrzny korektor poprawia, ze powiedziałem niegramatycznie, zatem sorry, cofam)...

Wokoło panował brud, było po prostu syfiasto. Nasze plemię dojrzewa w okropnych warunkach.

Garbus odszedł, kuśtykając. Do rany przyciskał (również nie najczystszą) chusteczkę.

Wypuściłem macki, którymi przyciągnąłem kilka najbliżej leżących zalążków, Pożerając słabsze od siebie, bardziej rachityczne osobniki stałem się kanibalem. Czyste to i piękne.

W szkołach powinny być obowiązkowe zajęcia z eugeniki, trzeba uczyć młodych ludzi, ze życie to nie zabawa, powinien przetrwać najsilniejszy, a okazy wybrakowane, upośledzone, zdeformowani mutanci niech idą prosto do nieba czwórkami, zahaczywszy wpierw o przytulne komory gazowe, oboziki koncentracyjne, czy inne wesołe miejsce, w których następuje oczyszczanie populacji z wszelakiego ścierwa.

Po co komu człekokształtne warzywa, roślinność z gatunku homo sapiens? To coffin fodder (ładna piosenka o tym tytule, polecam), trumienna pożywka. Na najśmieszniejszym ze światów nie brak głodnych robaczków, które chętnie pożywią się taką wybrakowaną padliną.

Oczyściłem głazowisko z przyszłych łamag, mamei przepraszających ze żyją, niezdarnych pomieteł.

Z biegiem czasu mój apetyt rósł, mówiąc brzydko żarłem bez opamiętania.

Wreszcie pozostały zaledwie trzy, najtwardsze zalążki. Wyrosną z nich, jestem pewien, profesorowie Oxfordów, członkowie Mens. To dobre, zdrowe ziarno, sól ziemi. Resztę, słabą jak zasuszony motyl, źdźbło trawy, mrówka mierząca się z huraganem - wchłonąłem ja - barbarzyńca, kapłan niepowstałej sekty, błogosławiący miastom i światom, czyniący gest krzyża nad bochenkiem razowca, ja - iskierka, od której zajmie się stos.

Niosę oczyszczenie; powietrze, które wydycham, powoduje tornado. Zrywa się burza. do lotu. Ognisty powiew zdzierający plakaty, reklamy, afisze. Gasną neony domów publicznych, nikt nie przychodzi już na wykłady szaleńców głoszących bzdurne teorie, ze każdy ma prawo do życia.

Wyciągam wtyczki z respiratorów. Białe, wodniste ciało niedojrzałego ciamajdy, który ledwie zasługiwał na miano istoty ludzkiej, zastyga. Zmieniam je w popiół, Każdy nosi w sobie krematorium, zapamiętajcie. Tej prawdy nie przekaże wam nauczyciel biologii.

Należy, podkreślam z całą stanowczością, zabić wielogłową hydrę - nieudacznika. Nie płakać, zakazuje palenia zniczy.

Miejsce pochówku urny - okoliczne śmietnisko. Albo najbliższa nam gwiazda. Wystrzelmy doczesne szczątki w kosmos. z prochu powstałeś - i to był błąd - należy powiedzieć tak wszystkim niedoludziom, każdemu frajerowi z osobna. Na minutę przed zagryzieniem całej, jakże żałosnej hałastry.

II. Dysonans podecyzyjny

Mój drugi Nosiciel, Sęp (w czasach przedwojennych, gdy wolno było się jakoś nazywać, miał na imię Edward), bo taką ksywę nadałem mu z powodu wyglądu - łysej głowy i nienaturalnie długiej szyi - przyszedł nad ranem.

Spóźnił się, nieborak, ładnych parę godzin wcześniej miałby wybór, mógłby przebierać w stercie równych sobie, galaretowatych ludzi, wybrać podobnie gamoniowaty zalążek i wyhodować z niego Hipolita albo Tyberiusza, czy jak by tam nazwał owego frajerzynę.

A tu klops - na placu (boju) pozostały jedynie samce alfa. Arena, na której walczą gladiatorzy in spe, zardzewiała klatka do trzymania wściekłych rottweilerów. Dziś to jeszcze ślepe szczenięta. Jutro odgryzą ci głowę.

Cóż miał zrobić, pan nielotny Sęp, widząc cztery gorące głaziki, w tym jeden w początkowym stadium przeobrażenia? Wziął mnie ostrożnie, przez grubą, wełnianą szmatę i pozwolił się wczepić.

Ciało jego było, jak się spodziewałem, rozgotowane. Wlazłem, nie mając wyboru, w samobieżnego klucha. Nie smakował mi, rzecz jasna, ale czyż mogłem zrobić cokolwiek innego?

Pożałowania godne położenie: być w trzewiach kogoś, kim się gardzi. Jaj Jonasz w brzuchu dawno padłego wieloryba, duszący się od fetoru.

Nieprzyjemne miejsce do dorastania.

Sęp przyleciał do domu. Rodzinne gniazdo, równie kwaśne, co jego mieszkańcy: parterowe domiszcze z cegłopodobnych prefabrykatów, tu i ówdzie zalepione, podmurowane, połatane czym się dało. Co w łapy wpadło - służyło za budulec: plastik - nie plastik, niedopróchniałe deski pamiętające czasy pradziadka króla Ćwieczka, pokruszone pustaki z suporeksu, eternit i cała masa szmeliwa niewiadomej proweniencji i przeznaczenia. Budynek - patchwork, połatana kapota stracha na wróble. Obraz nędzy i rozpaczy namalowany błotem i powieszony w latrynie.

Otworzyły się koślawe drzwi. Zdruzgotany, a może bardziej zniesmaczony i zażenowany stanem obejścia, w jakim przyjdzie mi, chciał, nie chciał, spędzić dzieciństwo, spodziewałem się, ze z sieni wypełznie sterana życiem kobiecina, przeżarta na wylot bimbrem i spirytusem, szampanem metylowym, garbata i bezzębna babina w chuście, kufajce i gumofilcach.

To dopełniałoby dzieła; powstałby naturalnych rozmiarów, do tego ruchomy portret lumpenpolaków, żywa karykatura, niczym z dzieł Dudy - gracza.

Tymczasem z nory wyszła... femme fatale, jakby przeniesiona do realu z Dynastii. Istna Alexis, czarnowłosa multimilionerka.

Karminowe paznokcie. Właśnie - szpony Sępica, drapieżny ptak z godła nieznanego kraju, gdzie za walutę służy cokolwiek - strzęp gazety, zardzewiałe wiadro, byle śmieć.

- Masz? - wamp podchodzi do Nosiciela i klepie go po brzuchu. Po ranie.

- Aua! - jęczy łysol. Wypuszcza z ręki mokrą od krwi chustkę.

- Uważaj, do cholery, jestem świeżo po zasiedleniu. Znowu się zżerają, czorty, zostało tylko czterech, najsilniejszych. Wziąłem jednego już z wypustkami.

- Ooo - to się pospieszył.

- Duży jest, ciężki. Żebyś ty wiedziała, jak boli - Sep kuśtyka do chałupy.

- Może jakby tak sukcesywnie podkarmiać, to ewoluowałby poza ustrojem, sam z siebie, nie potrzebując nosiciela? Było kiedyś tak, w Ameryce Północnej. Facet bał się przyjąć embrion, trzymał w specjalnie skonstruowanej szklarni, rozcierał kamyki do jedzenia. I teraz ma syna, zdrowy, normalny chłopak. Bez wpuszczania.

- U nas za takie coś dostałby pewnie ładnych parę lat pudła. Oskarżyliby o narażenie zalążka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, bądź ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Albo cokolwiek innego, znalazłby się paragraf. Ciul by wziął takie państwo... Przyłóż kompres jakiś. Przez pierwszy tydzień nie wolno zszywać, gdzieś tak czytałem, chyba w "Tinie".- Pierdoły. A co tu w ogóle wolno? Położyć się, dać pokroić, niech rząd wynajmie łapiduchów, by włożyli w człowieka ze dwadzieścia kamulców. I będą mieli swój wymarzony dodatni przyrost naturalny, armię roboli, kosztem zaledwie paru nieszczęśników.

- Więźniom mogliby kazać być Nosicielami. Wprowadzić prawo: skazani za najcięższe przestępstwa mają do wyboru: albo kara śmierci, albo bycie "tatusiem", he, he.

Dom w środku prezentuje się nieco lepiej, niż na zewnątrz - rzekłbym nawet, że jest w miarę schludnie. Bieda straszna, przedwojenne meble, ale jest łazienka, co nie często spotyka się w aż tak starych chałupinach. Brak śmieci.

Łysol bierze biurowy zszywacz i klap! Klap! - tamuje nim krwawienie. Serio. Śmiesznie to wyglądało - dwie poły skisłego mięsa potraktowane jak kartki, urzędowe dokumenty. Podanie o pracę w MPO i akt zgonu z niewpisaną datą śmierci. Przyda się na zaś, za parę lat będzie jak znalazł.

- Co robisz, wariacie? Musi oddychać!

- Naoddychał się przez tych parę godzin, jak żarł. A jak się zacznie dusić , to ma o - dziurkę. Niech wystawi ryj.

- Czułkę.

Mężczyzna kładzie się w barłogołóżku. Usiłuje zasnąć.

Przez kilka następnych dni powoduję sięgającą niekiedy czterdziestu stopni Celsjusza, gorączkę. Bolę, nie do wytrzymania.

Sęp leży w betach, jego paniusia ulotniła się pierwszego dnia, parę chwil poi dwudziestej. W ogóle z nim nie mieszka, to kuzynka, albo szefowa. Los Nosiciela bywa ciężki, ale - jak mawiał poeta - życie nie jest usrane różami.

Parzę, odbieram siły. Nie umiem i chyba nie potrafiłbym inaczej, natura stworzyła mnie właśnie takim - mikrodrapieżcą, szkodnikiem, pasożytem do wychowywania. Dzieciuch - pomiot szatana jak w filmie Omen.

Chłopina majaczy, gdy rozgrzewam się niemal do białości, w malignie tłumaczy sobie, rozpaczliwie przekonuje o słuszności aktu zasiedlenia, jakiego dokonał, że jeszcze parę chwil męczarni i na świat przyjdzie przesłodki dzidziuś, uroczy bobasek, który poraczkuje od razu w kierunku rodziciela z uśmiechem na rumianym pysiaczku, radośnie gaworząc "ta - ta".

Koleś jest w desperacji, walczy, by nie przeklinać nowotworu, jaki dobrowolnie przyjął (wszelkie poradniki jasno mówią: Nosiciel przez cały czas trwania inkubacji winien myśleć wyłącznie pozytywnie, najlepiej o kwiatkach, umajonych łąkach i wakacjach na Ibizie, surowo zabrania się czarnowidztwa, to grozi wyhodowaniem przyszłego psychopaty, zwyrodnialca, albo dewoty)., próbuje obłaskawić ból, jak mantrę wbija sobie do głowy, że jeszcze chwilunia, momencik, już za parę dzioneczków gehenna dobiegnie końca.

Wiecie? Czasami nawet robił mi się go żal, nie wiem, jakie motywy kierują ludźmi z własnej, nieprzymuszonej woli zaszywającymi sobie w brzuchach kamienie, jakie nim kierowały (embrion nie ma dostępu do całego zasobu pamięci Nosiciela, jesteśmy zdolni poznawać aktualne uczucia, stany psychiczne osób, w których jesteśmy. Naturalna bariera wytworzona na drodze ewolucji, by wszczepieńcy nie przejmowali kontroli nad "rodzicami, jak to miało miejsce w filmach i literaturze science fiction. Może to i lepiej? Kto wie, pewnie wówczas kamienna rasa byłaby skazana na zagładę, nikt przy zdrowych zmysłach nie "wziąłby na pokład" istoty mogącej zawładnąć jego umysłem i już nigdy nie wyjść spod skóry. Musielibyśmy wykształcić inne sposoby wnikania w żywicieli, cichaczem, przemycać kamienne DNA, wkradać się przez ładownie do statków Nostromo. Pewnie i tak byśmy nie przetrwali, ludzie woleliby poddać się resekcji mózgu, niż zgodzić się na zjedzenie osobowości, bezczelną kradzież psychiki, utratę możliwości samostanowienia. Jedynie zasada dobrowolności trzyma nasz gatunek przy życiu. Oj, bredzi mi się. Przecież my to też ludzie. Inna odnoga tej samej, wielkiej i nienazwanej rzeki, płynącej przez czarną, skalistą planetę o nazwie Czas. Nad nią nigdy nie zapada zmierzch. Gorąco powoduje mutacje, węgiel kamienny wytrąca się we krwi. Kto wie, z jakich roślin pochodził, ileż drzew, krzaków malin, lasów namorzynowych musiało istnieć na przyszłych, zapomnianych ziemiach, po których chodzimy, globach startych na miazgę w pradziejach. Plaża w Sopocie nie zawiera ani jednego ziarenka piasku. Wszystko, co go udaje... - korektor znów gani za fatalna składnię. Mam mówić dalej, czy nie? Dobra, nawijam.

Następne częściAgnihotra cz. II. - OST.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania