Alchemik cz.1
Już nie jednokrotnie zarzucano mi, że moje teksty powstają na odpierdol... i to prawda. Wszystkie powstawały gdzieś w pięć do dziesięciu minut. Dlatego też postanowiłem wziąć się w garść i napisać coś sensownego. Zobaczymy jak się przyjmie 1 część. Jak mi się nie znudzi, to może powstaną następne :P Zapraszam do lektury "Alchemika"
--------------------
- Gerin, było kiedyś miastem o niezwykłej sile. Miastem, do którego podążali inni po to, by odnaleźć szczęście. Po latach żądów Lona wszystko się zmieniło.
- No i co z tego? Źle ci tutaj? To uciekaj do Fargos. Tam z otwartymi rękoma przyjmą alchemika takiego jak ty.
Gal spojrzał na swojego przyjaciela z niedowierzaniem. Pierwszy raz rozmawiali o tym, co zniszczyli, a mimo tego ten nie okazał ani odrobiny skruchy. Wstał z krzesła i miał już wyjść z pokoju, kiedy nie wytrzymał i zapytał się.
- Paren, ciebie to naprawdę nie interesuje?
- A co miałoby mnie interesować? Ten "grajdołek"? Tu dawno już bogowie nie zaglądają, a jedyne co trzyma to miejsce w kupie to silna ręka Lona.
Gal przez chwilę myślał nad słowami swojego przyjaciela.
- Czasami, by coś dobrego powstało, trzeba zniszczyć teraźniejszość. Wtedy wszystko się odrodzi i powstanie z popiołów.
- Za dużo legend się naczytałeś przyjacielu. O wiele za dużo.
* * * * * * * * * *
Usiadł na ławce, w centrum miasta i sięgnął mały kamień. Położył go na środku dłoni, na której namalowany miał henną niezbyt skomplikowany krąg transmutacyjny. Siłą woli, w jedną chwilę, kamień przemienił się w szkło. Szkło zaś w szklankę. Następnie nabrał wody z kałuży i odczekał chwilę. Znów skupił swoją wolę na okręgu. Szklanka zabłysła. Gdy tylko blask zgasł, Gal trzymał w dłoni szklankę napełnioną słodkim winem.
Nauczył się tej sztuczki, gdy jeszcze był nastolatkiem. Wtedy służyła mu ona tylko po to, by zaimponować wybrankom i zaciągnąć do łóżka. Nie sprawiało mu to większego problemu. Kobiety kochały, jak na ich oczach mulista woda zmieniała się w wino, a one zaś mogły rozkoszować się jego smakiem. W końcu w tamtym momencie mogły poczuć się wyjątkowo. Siedziały w towarzystwie kogoś, kto potrafił rzeczy, o którym im mogło się tylko marzyć.
Czy był to dar? Gal spojrzał z politowaniem na swoją szklankę z winem. Dla niego było to przekleństwo, a zarazem uzależnienie. Podobało mu się, gdy innym imponował swoimi umiejętnościami. Czuł się wtedy tak bardzo dowartościowany. Było to jednak uczucie powierzchowne. W jego wnętrzu bowiem, aż wiało chłodem. Owszem, potrafił rzeczy, o których większość ludzi marzyła. Jemu jednak nic one nie dawały. Po prostu były częścią niego samego.
Jego mistrz mawiał, że każdy dar, z którego korzysta się w niewłaściwy sposób, z czasem przemienia się w przekleństwo. Wtedy nie rozumiał tych słów. Był zbyt młody i głupi, by dostrzec w nich jakikolwiek sens.
Siedząc tam, na ławce i przyglądając się staruszce żebrzącej o chleb. Dzieciom biegającym nago po ulicach. Domom nadszarpniętych zębem czasu. Nie miał wątpliwości, że tak właśnie jest.
Posiadł bowiem dar. Dar, dzięki któremu nie tylko potrafił zmienić wodę w wino, ale także jednym ruchem ręki, zabijać ludzi. To właśnie dzięki jego umiejętnościom Lon obiął władzę nad Gerin. I co z tego wynikło? Bród, głód i ubóstwo. To miało być coś, co miał pozostawić po sobie?
Każdy źle wykorzystywany dar z czasem staje się przekleństwem. W tamtej chwili, jak nigdy rozumiał te słowa.
* * * * * * * * * *
Odkąd go złapali w Centralnym Mieście zawrzało. Lon mógł wreszcie zakończyć wojnę o władzę nad królestwem. W końcu był ostatnią osobą, jaka mu mogła zagrozić. Gal doskonale wiedział, iż mistrz Moyna był kimś, kogo nie można było lekcewarzyć
Idąc do niego, był pełen niepokoju. W końcu to on go nauczył wszystkiego. Kiedy usłyszał, że siedzi w głównym więzieniu i czeka na wyrok śmierci, nie potrafił w to uwierzyć. Jeszcze mniej wiarygodnie brzmiało to, że Moyne zatrzymał zwykły patrol. Doskonale wiedział, jak dobrze mistrz się kamufluje. Nawet, jednak gdyby jakimś cudem ktoś go odkrył, nie przeżyłby nawet sekundy. Oznaczało to tylko jedno. Moyna miał w tym cel.
Długi korytarz, jaki prowadził do celi Moyny, przyprawiał o dreszcze. Obskurne, sypiące się kamienne mury, krew, której nikt nie zmył po skazańcach, odgłosy szczurów, stalowe drzwi... Wszystko to sprawiało, że Galowi z krokiem na krok było coraz ciężej. Jeszcze kilka lat temu, gdyby ktokolwiek powiedział mu, że jego opiekun wyląduje w takich warunkach, a on się do tego w jakiś sposób przyczyni, nie uwierzyłby. W końcu Moyna traktował go jak syna.
Przed celą Moyny stało dwóch strażników.
- Otworzyć!
- Tylko Lord Magon może tu wejść.
Dłoń Gala zaiskrzyła.
- Otworzyć.
Powiedział ciszej, lecz jednoznacznie. Strażnicy w jednej chwili zbladli. Nie mieli żadnych szans w starciu z alchemikiem.
- Ale...
Tym razem wystarczyło tylko spojrzenie. Jeden ze strażników wyciągnął klucze i otworzył je.
- Klucze.
Dopiero gdy Gal trzymał je w dłoni, wszedł do środka. Kiedy tylko przeszedł przez drzwi i ujrzał mistrza, a raczej to, co go udawało, wszystko stało się jasne.
- Witaj chłopcze. Musiałem się nieźle natrudzić, by przekazać ci tą wiadomość.
- Ty nie jesteś człowiekiem.
- Zgadza się. Jestem homunculus'em stworzonym przez twojego mistrza. Mam ci przekazać, że masz szansę się zrehabilitować. Jedno z dzieci Cesarza przeżyło.
- Jak to?
- Loan nie jest pełnoprawnym cesarzem. Jeden synów Cesarza przeżył i jest pod opieką Moyna. Niestety mistrz musi się zająć innymi sprawami. Chłopiec zaś potrzebuje ochrony. Mistrz z tego właśnie powodu wysłał do siedmiu swoich uczniów listy w postaci homunculus'ów i prosi o przybycie. Dni Loana są już policzone.
Gal kiwnął tylko głową. Odwrócił się i szybko narysował w powietrzu okrąg transmutacyjny. Kiedy go tylko ukończył z ściany, po stronie strażników wyrosły kamienne kolce, przebijając ich na wylot. Nie mógł ryzykować. Nikt nie powinien dowiedzieć się o rozmowie, jaką odbył z homunculus'em.
- Mistrz wiedział, że prędzej czy później to się wyda. Prawda?
- Tak. Jak dobrze wiesz, nie mogę używać alchemii. Do tego potrzebna jest dusza.
- Im później Loan się dowie, tym lepiej.
Dłoń Gala zalśniła. W jednej chwili pojawiła się w niej szpada z bardzo cienkim szpikulcem. Gal obrócił się błyskawicznie, po czym przeszył gardło homunculus'owi. Sztuczny człowiek spojrzał na niego ze zdumieniem.
- Mnie nie da się zabić.
- Wiem, ale dla dobra sprawy musisz przynajmniej wyglądać jak martwy.
* * * * * * * * * *
Loan spojrzał z delikatnym uśmiechem na twarzy. Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
- Więc Gal zabił swojego mistrza, powiadasz.
Dowódca straży kiwnął tylko głową.
- W takim razie mamy pod swoimi skrzydłami najpotężniejszego alchemika. Mistrz Moyna, chcąc czy nie chcąc, był najlepszym z najlepszych. Skoro Moyna został zabity, wniosek jest prosty. Gdzie jest teraz Gal?
- Nie wiemy Cesarzu.
- W porządku. Możesz odejść.
Gdy tylko z przed oblicza Loana odszedł żołnierz, ten rozłożył się na fotelu i przeciągnął się w nim.
- Co o tym myślisz?
Z cienia tuż koło niego wyszła postać. Ubrana była w czarną skórę, a na głowie nosiła kaptur. Jedyną częścią ciała, jaką było widać to czerwone oczy, które wpatrywały się w drzwi.
- Moyna w coś pogrywa.
- Też tak myślę. Po co miałby o tak tu przybywać. Zresztą wcale Gal nie musiał zabić tych strażników, mógł zrobić to Moyna. Tylko po co w ten czas dawał się złapać?
- Gal.
Loan uśmiechnął się.
- Wyślij za nim dwa demony. Zobaczymy, co ukrywa nasz alchemik.
* * * * * * * * * *
Ptaszki ćwierkające. Kwiatki pachnące. Drzewa szumiące.
- Czy nie jest fajnie, Kan?
Piętnastolatek spojrzał na swoją o rok starszą siostrę. Było tak słodko, że aż wymiotować się chciało.
- Noooo...
- Nie dramatyzuj tak. Jak dojdziemy do miasta, to spuścisz komuś łomot.
Kan spojrzał na Lise. Miała ten słodki uśmiech na twarzy, który promieniował za każdym razem, kiedy była szczęśliwa. On nie był. Nie mógł popisać się przed nikim swoimi alchemicznymi umiejętnościami. Walnąć kogoś przez łeb i choć przez chwilę się wyżyć.
- Ile jeszcze jest do Hiado? - spytał.
- Pewnie z trzy dni drogi.
- Myślisz, że Darg ucieszy się na nasz widok?
- Na mój na pewno. W końcu zostanę jego ukochaną...
- Raczej Cesarzową. Zawsze miałaś parcie na tytuły.
Lise spojrzała na Kana swoim zabójczym wzrokiem.
- To znaczy... To znaczy, że będziesz idealnie wyglądać w koronie.
- Tak też myślałam.
Leis ledwo co skończyła, gdy usłyszała tętent kopyt. Stanęła jak wryta, po czym obejrzała się za siebie.
- Co się stało Leis.
- Dwa demony. Zbliżają się i są coraz bliżej. Ścigają kogoś.
Na twarzy Kana pojawił się uśmiech.
- Suuuuuper. Będzie rozwałka!
Komentarze (16)
Usiadł na ławce, w centrum miasta i sięgnął po kawałek kamienia. - kawałek? (odłupał go?) Może: mały, drobny, niewielki?
Dopiero kiedy Gal trzymał je w dłoni, wszedł do środka. Kiedy tylko przeszedł przez drzwi i ujrzał mistrza, - może z jednego "kiedy" zrobić "gdy". Blisko siebie leżą.
Lais ledwo co skończyła, gdy usłyszała tent kopyt. - tętent.
Kurde, sporo się dzieje. Jest zamysł chyba na spore dzieło, bo uderzasz na raz z wielu stron.
Wprowadzasz postacie o bardzo silnych mocach. Mam nadzieję, że znajdziesz dla nich równie mocarnych przeciwników. Póki co, dałbym czwóreczkę.
Aaa, ważne. Bardzo spoczi dialogi. Lubię tego typu.
jak na ich oczach mulista woda zmieniała się w wino, - qrde, miałem nadzieję, że w szklance, ale na oczach to mało raczej a i piasek pod powiekami i zapalenie spojówek...;))
To właśnie jego umiejętnościom Lon obiął władzę nad Gerin. - cóś tu brak! Albo jego "umiejętnością", albo "dzięki"
Jestem homunculus'em - niestety bzdura! homunculus to malutki człowieczek w żaden sposób nie mógłby ten stwór magii być duży!
Szczerze nie jestem zachwycony. Razi mnie bardzo współczesny język, wręcz prawie młodzieżowa gwara w opowieści ze średniowiecza. Ale poczekam na CD. Daję 3 boś repem na tym Forum.
„Siedząc tam, na ławce i przyglądając się staruszce żebrzącej o chleb. Dzieciom biegającym nago po ulicach. Domom nadszarpniętych zębem czasu. Nie miał wątpliwości, że tak właśnie jest.” – zamiast kropek to może jednak przecinki wstawić. Czytałam ten fragment dwa razy i tracę logikę z oczu.
„Odkad” – Odkąd
Fantasy to nie mój klimat, ale ciekawie się zaczyna. Kilka wątków naraz - rozbudza wyobraźnię. Technicznie też się nie będę wymądrzać, bo zwyczajnie się nie znam. Merytorycznie opowiadanie jest niezłe.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania