Alchemik (odc.1 cz.1)

Purpury i Czerwinie wypełniały sale w której się znajdowałem. Zawieszone nad podłogą jedwabne tkaniny powiewały z wolna. Szedłem naprzód wśród tkanin. Moje kroki odbijały się echem po całej obszernej komnacie zaburzając sakramentalną cisze. Gdzie jestem? I co to za miejsce? Nie pojawiły się w mojej głowie jak można by się spodziewać. Szedłem chcąc dotrzeć na sam koniec.

Nagle Purpury i czerwienie ustąpiły miejsca złotu i błękitowi. Kamienna zimna powierzchnia po której szedłem się skończyła a na jej miejsce pojawił się ciepły piasek. Zatopiłem bezmyślnie palce stup w przyjemnym piasku. To była tylko chwila kiedy się zatrzymałem i ruszyłem dalej. Szedłem nie wiedząc tak naprawdę po co tylko by się przekonać co jest na końcu komnaty. Nie wiem ile szedłem tak naprawdę. Godzinne, dzień a morze miesiąc? Nie czułem tu upływu czasu. Piasek był przyjemny i złocisty jak z plaży ale nad głową nie miałem słonecznego nieba. Nie wiem nawet czy miałem dach. Parę razy patrzyłem w górę i nie potrafiłem dojrzeć sklepienia.

 

W końcu dotarłem na koniec. Tkaniny się skończyły a zamiast piasku stałem teraz na trawie. Rozejrzałem się wokół ale nie dosięgnąłem wzrokiem ścian. Przeszedłem jakieś trzy kroki a przed moimi oczyma objawił się kamienny krąg. Bez chwili wahania wszedłem w niego. Na samym środku na prostokątnym kamieniu leżał piękny miecz. Rękojeść w fiolecie miała w samym jej sercu szkarłatny kryształ w kształcie łzy. Miałem wrażenie ze ten kryształ płonie. Klinga miecza miała obusieczne ostrze i była długa na dwa i pół łokcia. Lśniła w tajemniczym świetle ukazując wyryte na nim symbole. Dwie jaskółki splecione w podniebnym tańcu i górujący sokół o rozwiniętych skrzydłach. Czułem że miecz mnie woła. Każda sekunda jaką poświęcałem na jej podziwianie sprawiała ze coraz mocniej odczuwałem potrzebę wzięcia go do ranki.

Wyciągnąłem rankę. Kiedy już opuszki moich palców zetknęły się z rękojeścią w moim ciele zabrzmiał głos a raczej słowo bezgłośne ale wyraźne. Sittili śmierć.

Poderwałem się z łózka. Byłem zmęczony i rozkojarzony. Cięgle przed oczami stał mi obraz miecza tak wyraźnie jakbym dalej go miał przed oczami. W głowie wciąż dźwięczały te słowa jak echo odbijające się od ścian studni. Dalej już nic nie pamiętałem jak za tamtym razem. Dwa tygodnie temu miałem sen po którym pamiętałem tylko tarcze w kształcie łzy i słowo Estelli – życie. Życie i śmierć. Tarcza i miecz. To miało jakiś związek ale za cholerę nie mogłem odkryć jaki. Coś w tym wszystkim mi umykało jak piórko szybujące na wietrze a ja starałem się je złapać choć za każdym razem mi uciekało.

Wstałem z ociąganiem z łózka zrzucając na podłogę kołdrę. Drewniana heblowana podłoga była lodowato zimna. Po omacku poszukałem kapci koło łózka. Znalazłem je pod łóżkiem choć pamiętam że ich tam nie zostawiałem... chyba. Wczoraj byłem tak zmęczony że mógłbym rozwalić sobie głowę a tego bym nie pamiętał. W kapciach dociągnąłem się do dużej miski z wodą by przemyć oczy. Moja siostra Henrieta musiała ją zostawić wczoraj bo ja chyba tego nie zrobiłem. Jak dobrze mieć młodszą troskliwą siostrę.

Przemyłem oczy i rozejrzałem się po pokoju. Szare nagie ściany i durze okienko przez które wpadały pierwsze promienie słońca. Moje umeblowanie w moim małym pokoju stanowiło tradycyjnie: drewniana dwudrzwiowa szafa, komoda, trzy krzesła, stolik i regał. Mogłem jakoś wzbogacić jego wnętrze ale byłem zbyt leniwy by to zrobić. Codziennie sobie mówiłem że w końcu kupie od Gerbera jakieś obrazy czy coś ale nigdy mi się na tyle nie chciało bym to zrobił. Dwa lata temu kupiłem do pokoju szachy i warcaby ale na tym się skończyło. Nawet głupiej pozytywki nie mam. Tylko książki i fiolki zawierające różne mikstury lecznice mojej produkcji.

 

Jako Medykant trzeciego stopnia wtajemniczenia miałem zgodę na trzymanie mikstur w swoim pokoju które sam wyprodukuje. A tak w ogóle nazywam się Flint i razem z siostrą należymy do stowarzyszenia Medykantów. Stowarzyszenie to zajmuje się wszystkim co morze mieć coś wspólnego z medycyną. Chemia i zielarstwo nie mają przed członkami stowarzyszenia żadnych tajemnic. To też jest powód naszych problemów z kościołem. Kościół ma mocno restrykcyjne poglądy na medycynę i uważa że lekarstwem na wszystko jest puszczanie krwi oraz modlitwa. Kanon wiedzy medycznej został bardzo mocno okrojony. Każdy kto potrafi wyleczyć zapalenie płuc chorobę uważaną powszechnie za nieuleczalną uważany był za czarownika i skazany na śmierć.

W tym świecie gdzie kościół mówi co jest dobre a co nie znajdujemy się my. Heretycy którzy chronią wiedzę medyczną przed religią i totalnym zapomnieniem. Kapłani grzmią na nas z ambon przestrzegając przed nami ludzi. Uczą że jesteśmy wspólnikami diabła dybiącymi na ich dusze. Ludzie wierzą i się nas boją. Ale i kapłani i ludzie kiedy śmierć i ciężka choroba zagląda im w oczy posyłają po nas byśmy ich wyleczyli. Nikt nie chce jakoś umierać. My ich leczymy i tylko dlatego że nawet papieżom służyliśmy pomocą nie zostaliśmy skazani na zagładę. Ale kiedy wyleczymy takiego kapłana to on potem wchodzi na ambonę i dalej nas od czarcich pomiotów wyzywa.

Dlaczego im więc pomagamy? Bo nasza pierwsza zasada mówi: lecz każdą chorobę i przypadłość choćby wrogowi. Dla nas Medykantów choroba jest skazą której nie możemy istnienia zdzierżyć. Leczymy wszystkich bez wyjątków nie biorąc nawet za to pieniędzy. Ale od szlachty to bierzemy nawet dużo.

Szybko wziąłem świeże ubranie, przybory do kąpieli i jak najszybciej pośpieszyłem na dół do łaźni na pooraną kąpiel. Higiena to podstawa dobrego zdrowia. Na korytarzu było dość zimno jak na środek lata. Kamienny korytarz rozjaśniały pochodnie umocowane na ścianach. W drodze dołączyło do mnie kilku innych adeptów z piętra. Byli wśród nich chłopcy i dziewczyny. Nasze zgromadzenie stawia bardziej na koedukacje i niema oddzielnych segmentów dla chłopców i dziewczyn. W łaźni oddzieleni jesteśmy od siebie tylko drewnianą ścianką w której pokolenia chłopców i dziewczyn porobiło dziury by móc nawzajem się podglądać. A zresztą mistrzowie zgromadzenia wiedzieli że niema u nas takiej opcji by marnować miejsce.

Łaźnia znajdowała się pod ziemią twierdzy w której rezydowaliśmy. Ciepłą wodę zawdzięczaliśmy podziemnym żyłom gorących źródeł przepływających pod naszą twierdzą. Korzystaliśmy z niej wszyscy i nigdy nie było z tego problemu. Wielka jaskinia wybrukowana kamieniem mogła nas wszystkich pomieścić i nie musieliśmy stać jeden nad drugim. Najpierw wchodziły dziewczyny które od razu zmierzały do wyznaczonego dla siebie segmentu a na końcu my.

Przyjemne ciepło i unosząca się para były wspaniałym sposobem na rozpoczęcie dnia w tych zimnych komnatach. Porozbieraliśmy się i z mydłem w jednej rance i gąbką w drugiej weszliśmy do dużego basenu. Basen był głęboki i sięgał mi do połowy klatki piersiowej ale do wysokich się nie zaliczałem.

Kąpiel trwała góra dziesięć minut i była ciekawym doświadczeniem. Grupki chłopców stawało przed ścianą odgradzającą nas do dziewczyn i podglądało. Inni w tym ja korzystało z okazji i robiło kolegom najróżniejsze psikusy. Tu podtapianie było na porządku dziennym i każdy przez to przechodził. Zakradało się do takiego i wciągało nagle podwodę na dwie sekundy. Ale przy tym było śmiechu. Rzecz jasne tamten nie pozostawał dłużny i szybko się mścił.

 

–Ej Flint! –zagadnął do mnie jeden z kolegów kiedy wynurzyłem się spod wody. –Założę się że wytrzymam oddech dłużej niż ty.

Zakład?! Jak ja kocham to słowo. Działa na mnie jak płachta na byka. Przywołałem na swojej twarzy uśmiech zawodowego szulera. Nigdy nie przegrałem zakładu.

–A o co Fin?

–O sproszkowane łuski smoka.

Mój uśmiech się poszerzył. Łuski smoka były towarem deficytowym i drogim na czarnym rynku jak cholera. odkąd rozpoczęła się ta głupia moda na polowanie na smoki trudno było je zdobyć. Każdy kto posiadał już fiolkę tego specyfiku mógł się nazywać bogaczem. Ja posiadałem ich pięć a za chwile będę miał ich więcej.

–A ile masz?

–Jedną.

–Już niedługo –stwierdził służenie Kalipso. –niewierze Fin że jesteś takim debilem by zakładać się z Flintem. Przecież z nim nikt jeszcze nie wygrał.

–Kiedyś musi być ten pierwszy raz –stwierdził optymistycznie Fin.

–No to co? Zaczynamy?

Fin kiwną głową i oboje siedliśmy na dnie. Popełniłem głupotę. Zapomniałem o wdechu! No cóż trzeba będzie kantować. Siedzieliśmy tak z Finem pod wodą naprzeciw siebie po turecku. Fin miał skrzyżowane rance na piersi i uważnie mnie obserwował. O to mi chodziło. Zacząłem stroić głupie miny ryzykując szybsze wyczerpanie tlenu. To było ryzyko potrzebne. Fin zamkną oczy by mnie nie widzieć.

Kiedy kantowanie mi nie pomogło zamknąłem oczy i odpłynąłem myślami gdzie indziej. Chodziło o to by nie myśleć o braku oddechu. Moje myśli powędrowały bardzo daleko. Dziesiąte urodziny Henriety odbyły się trzy miesiące temu. Była to wspaniałą impreza. Podostawała mnóstwo prezentów. Ja podarowałem jej jedną z fiolek z sproszkowanymi łuskami smoka i Nagietek Lekarski w donice. Pewnie wolała by róże ale ta roślinka lepiej jej może się przydać.

Zanim się obejrzałem zostałem szturchnięty w ramie co miało oznaczać że już koniec. Wynurzyłem siei zacząłem szybko i gwałtownie chwytać powietrze w płuca. Ale mnie paliło w środku! Jak by ktoś mi tam rozpalił podpałkę do grilla. Z finem nie było lepiej. Simon i Czech musieli go powstrzymywać kiedy ten łapał zachłannie powietrze w płuca. Kalipso stał obok mnie i patrzył na Fina posyłając mu uśmiech mówiący „ A nie mówiłem!” .

–I… jak…? – Wydyszałem uśmiechając się z trudem do Fina.

–Morze być wieczorem? –Zapytał niemal w ogóle nie dysząc.

Chodziło mu czy morze mi wręczyć nagrodę wieczorem. Przytaknąłem. Fin był uczciwy względem przyjaciół i nie miałem powodów by się śpieszyć. Mogłem poczekać bez strachu ze spróbuje mnie oszukać.

Świerzy i czyści wszyscy zaczęliśmy opuszczać łaźnie. Przy drzwiach poprzebieraliśmy się w świeże ciemno brązowe tuniki z kapturem, spodnie tego samego koloru i skórzane sandały. Dziewczyny nosiły zamiast spodni spódnice do kolan a pod nie rajstopy. Wszyscy prowadzeni świadomością tłumu dotarliśmy do dużej sali jadalnej gdzie dwa długie stoły stały obok siebie. Na podwyższeniu na końcu Sali znajdowała się ława dla mistrzów zgromadzenia. Komnatę rozświetlało słońce słoneczne wpadające przez podłużne okna. Wszyscy się porozsiadali.

Ja siedziałem tak pośrodku stołu po lewej. Po mojej prawicy rozsiadła się moja słodka siostrzyczka. Henrieta mimo że jest moją siostrą to strasznie nie podobną. Ma długie intensywnie złote włosy, niebieskie migdałowe oczy, urocze piegi na nosie i pucułowatą buźkę. Ja natomiast mam włosy koloru popiołu z pasemkami ciepłego brązu. Oczy mam koloru płynnego złota a na nosie nie mam piegów. Ale to na pewno jest moja siostra!

Obok niej siedziała moja rówieśniczka Ewa. Włosy miała naturalnie kręcone i koloru ciemnej czekolady. Ciepłe brązowe oczy i miłą twarz. Jeśli chodzi o ciało to miała mocno przesadzone. Obfity biust i krągłe biodra przykuwały wzrok nawet przez ubranie. Zawsze ludzie się na nią gapili i miała z tego powodu kłopoty. Kiedy przyjeżdżała do miasta lub jakiejś wsi to nie mogło się obyć bez awantury –dlatego pewnie już jej nie wypuszczają bez silnej straży. Ostatnim razem jak jechaliśmy do miasta to pewien szlachcic próbował ja porwać i zrobić z niej nałożnice. Dobrze że był z nami Kalipso. Ten gość wcisnąłby nawet kamień człowiekowi za rozbójniczą cenne. Przekonał tego szlachcica że nie powinien tego robić i zostawił naszą drogą Ewę.

A jak już o diabłu mowa to on siedzi po mojej lewicy. Rudzielec o rok ode mnie młodszy który dobiłby paktu z samym Lucyferem choć nie wiem czy Lucyfer byłby tak głupi by podpisywać z nim jakąkolwiek umowę. Proste długie włosy kończyły się równo na linii podbródka a grzywka tuż nad oczami. Ciemne oczy o kolorze wiosennej trawy zawsze patrzyły na człowieka jakby chciały człowiekowi coś wcisnąć. Kalipso był chudy i bardzo ładnie opalony. To od pracy w ogrodzie i w szklarni. Kalipso to mój najlepszym przyjaciel a zarazem najgorszym wróg. Konkurujemy ze sobą na każdej płaszczyźnie. W nauce, w pracy, i w czym tylko się da. Kalipso i ja jesteśmy prymusami i już mistrzowie szkolą nas byśmy stali się ich następcami. Nam na zajęciu ich miejsca nie zależało. My chcieliśmy zobaczyć kto jest tym lepszym. Ale nigdy się nie kłóciliśmy i potrafiliśmy współpracować. Wtedy kiedy łączyliśmy siły stawaliśmy się niemal niepokonani.

Na przeciw mnie po drugiej stronie stołu siedziała Margaret. Margaret była córką wielkiego mistrza zgromadzenie i jedną z prymusek. Ranking przedstawiał się tak: Kalipso i ja na pierwsze miejsce a potem na drugim – Margaret, Ewa na – trzecim. Byliśmy tak zwanym „nowym pokoleniem mistrzów”. Miała ona jasne brązowe włosy i ciemne duże oczy. Twarz piękną co przyprawiało jej duże grono wielbicieli jak ciało Ewie. Delikatne kości policzkowe i kształtne usta, opaleniznę o ciepłym odcieniu miodu i długie rzęsy. Miała smukłe ciało o długich nogach. Ona naprawdę miała wielu wielbicieli.

–Słyszałam że znowu się zakładałeś? –Zagadnęła Margaret kiedy nakładałem sobie na talerz ciepłe ziemniaki.

–Nic nowego –skomentował Kalipso. –On zakłada się średnio dziesięć razy na dzień. Jak się choć raz nie założy to będzie chory.

Puściłem to mimo uszu i nałożyłem sobie dużą porcje sałaty a potem kotleta schabowego. Boże ale one pachniały! Porządny dobry posiłek jest nam potrzebny do rozpoczęcia dnia. Cały dzień będziemy pracować i uczyć się a to nasz jedyny wspólny posiłek. Potem każdy dostaje porcje jedzenia tam gdzie pracuje z wyliczoną ilością porcji. Cały dzień będziemy krzątać się jak mrówki w mrowisku. Siostra jak inni adepci pierwszego i drugiego stopnia będą się uczyć w salach lekcyjnych cały dzień by odróżnić grzyba jadalnego od trującego a my adepci trzeciego stopnia będziemy harować w ogrodzie, szklarni i pracowni by szlifować umiejętności praktyczne. Cały dzień tak minie.

–Co tym razem wygrałeś? –zaciekawiła się Henrieta.

–Sproszkowane łuski smoka. –Odparłem szybko jak piłkę i wziąłem za jedzenie.

–Nie rozumiem na co ci tego aż tyle? –Tym razem pytanie padło od Ewy.

Odsunąłem spokojnie talerz rozumiejąc ze najpierw muszę zaspokoić ich ciekawość inaczej nie dadzą mi zjeść.

–Sproszkowane łuski smoka mają tę fajną właściwość że wzmacniają organizm –zacząłem głosem wykładowcy. –Sprawiają że nas organizm lepiej znosi obrażenia i chorobę…

–Ale nie leczy choroby i ma dość krótki czas działania. –Dokończył za mnie Kalipso. –Będziesz czuł się lepiej ale to nie będzie znaczyło że jesteś zdrowy. Łuski smoka wzmacniają organizm by lepiej znosił trudności a nie mobilizuje go do leczenie. To taki drogi jak diabli znieczulacz.

Podczas jego krótkiego wywodu ja zacząłem jeść swoje śniadanie. Zdziwię kogoś że nawet nie słuchałem tego co miał do powiedzenia? Nie. To dobrze.

–Wiemy jak działa ale nie wiemy dlaczego Flint tyle tego zbierasz –Ewa chyba postanowiła nie jeść dziś śniadania i nie dać mnie zjeść! –Masz już pięć fiolek i na co ci one. Każdy jak tylko dostanie w ręce taką fiolkę to sprzedaje ją na czarnym rynku a ty je zbierasz. To trochę dziwne.

–Nieprawda –odpowiedział ku mojej radości Kalipso chroniąc mnie przed oderwaniem się od mojego kochanego ciepłego śniadania. –Ja mam trzy fiolki i ich nie sprzedałem. Ich wartość praktyczna jest większa od wartości Pieniężnej. Z punktu medycznego lepiej jest je trzymać niż sprzedawać. Prawda że jest wiele specyfików jakimi można go zastąpić ale nie działają od razu ani tak silnie ani tak długo jak łuski smoka. Jeżeli jest potrzebne natychmiastowe znieczulenie to są jak znalazł.

Wszystko co powiedział Kalipso było prawdą ale nie wiedział o jednym. Istnieje taka groźna choroba którą można leczyć tylko i wyłącznie tym specyfikiem. Piekielna Gorączka to najgorsza choroba na jaką można zapaść. Sproszkowane łuski smoka sprawiają że osoba chora dłużej żyje a objawy choroby mu nie dokuczają. Niestety taki biedak staje się uzależniony od tego leku. Trzeba go brać dwa razy w tygodniu by choroba nie zaczęła w okrutny sposób zabijać chorego. Istnieje także ryzyko że organizm uodporni się na lek. Wtedy nie można już nic zrobić.

O tym w księgach medycznych nie przeczytasz. A skąd ja to wiem? Bo sam jestem chory na Piekielną Gorączkę. Tylko cicho bo to mój sekret. Rodzice zanim zginęli powiedzieli mi na co choruje i jak mogę wydłużyć sobie życie. Choroba jest tak naprawdę nieuleczalna i jestem skazany na łuski smoka. Musze go brać do końca mych dni w strachu że pewnego dnia mi zabraknie albo że się uodpornię. Ale na razie się nie przejmuje. Po co mam robić w gacie na zapas? Życie i tak jest dość krótkie by żyć w ciągłym strachu. Tak jak rodzice nie powiedziałem o tym nawet siostrze. Już dość w życiu wypłakała łez a ja nie jestem w stanie dodać jej kolejnych. Jako starszy brat mam obowiązek się martwić za nią.

Kiedy my jedliśmy śniadanie na sale wkroczyła czwórka wielkich mistrzów. Nikt nie wstał. Zwyczaj nakazuje wstać kiedy mistrz zacznie czytać ogłoszenia i przydziały a to się robi na zakończenie śniadania. Nawet harmider panujący w Sali nie przycichł jakby ich nie było. Mimowolnie spojrzałem w ich stronę kiedy zasiadali przy stole. Wielki mistrz siedział prawie po środku i wydawał się senny. Miał krótkie kasztanowe włosy, oczy jak córka, i lekko już pomarszczona twarz o ostrych rysach. Miał szpakowaty nos, wąskie blade usta i nie był tak ładny jak jego córka. Był bardzo wysoki a nawet więcej, był najwyższym człowiekiem jakiego widziałem. Odziany był w podobną do naszych szat tylko że miał jeszcze kapelusz ż szerokim rondem do kompletu. Ten człowiek był najsilniejszym z Medykantów.

Obok po prawicy siedziała jego żona Stila. Ona była niemal starszą wersją swojej córki co oznacza ze była zjawiskowo piękna tylko w bardziej dojrzały sposób. Długie brązowe włosy miła uplecione w warkocz wystający spod kapelusza a jej oczy były pełne ciepła i pewności siebie. Nosiła się tak samo jak inne dziewczyny tylko że jej spódnica sięgała do kostek. Było parę różnic jak kolor oczu czy piegi ale i tak były bardzo podobne.

Po lewej od wielkiego mistrza siedział Senegal starszy brat Kalipso. Senegal miał dwadzieścia trzy lata i był dość młody jak na mistrza. W objęciu tego stanowiska pomogła mu śmierć poprzedniego mistrza i jego niedawne osiągnięcie jakim było wyleczenie króla Erasta. Kalipso i Senegal niebyli do siebie podobni i chyba dobrze. Senegal miał włosy o jasnym odcieniu pomarańczy, opaloną na jasny brąz skórę, wyraziste rysy twarzy, owalną głowę i dołki w kącikach ust. Był pajac nieprzyzwoicie przystojny i dobrze zbudowany. Kobiety zanim szalały i chętnie mu ulegały choć był świnią. Kalipso by potrafił wcisnąć ci wszystko dzięki swojemu urokowi i gadanemu ale jego brat tego nie posiadał. Jak coś chciał to to brał a jak ktoś się stawiał używał dosyć nieczystych metod. Był zarozumiały, pewny siebie i zadufany… ale i cholernie dobry. Trzeba mu oddać że jeżeli chodzi o medycynę to jest godny swojego miana i to było najbardziej wkuwające bo przez to nie można mu było zarzucić ze nie nadaje się na mistrza.

Obok siedział znudzony Septimus. To ciekawy numer bo na medycynie zna się średnio i chyba w żaden sposób niema zamiaru tego zmienić. On uczył nas walki byśmy mogli sobie poradzić w tym nieprzyjaznym dla nas świecie. Ten gość potrafił walczyć wszystkim co ma tę cześć do robienia kuku i potrafił nią wyczyniać cuda. Septimus był albinosem i miał ten niemiły zwyczaj wparowywania do pokojów i wybudzania wyselekcjonowanej grupy na trening w środku nocy. Facet miał trzydzieści lat i nigdy nie widziałem by się uśmiechną albo zaśmiał. Miał długie białe włosy, białą jak mleko skórę, niebieskie szkliste oczy i całkiem miłą twarz. Był dosyć niski i szczupły ale niech nikt się nie zwidzie tym co mówią oczy. Pod tunika miał silne umięśnione ciało składające się chyba z samych mięśni. Żal mi go było bo wydawał się ciągle taki smutny, obojętny.

Wróciłem do jedzenie ignorując moich kolegów którzy coś mówili. Nagle ktoś dziabnął mnie w ramie. Spojrzałem i okazało się że to moja siostrzyczka. Patrzała na mnie a ja wiedziałem że ma według siebie ważne pytanie. Nachyliłem się w jej stronę oczekując pytania z gatunku tych upierdliwych. Tym razem tak nie było. Moja siostra walnęła mnie prawdziwą torpedą.

–Ożenisz się z Margaret? –Szepnęła mi do ucha jej milutki głosik.

Aż się zachłysnąłem powietrzem i zachwiałem na ławie. Po szoku omal nie wybuchłem śmiechem i w ostatniej chwili zatkałem buzie dłońmi. Och te młodsze siostry i nieprzewidywalne pytania. Rozejrzałem się czy nikt jej pytania nie usłyszał a kiedy natrafiłem na zdziwione spojrzenia odetchnąłem z ulgą. Jeszcze tego by mi brakowało do szczęścia by inni to usłyszeli.

–W porządku? –spytała Margaret nachylając się w moją stronę nad stołem.

Machnąłem lekceważąco ranką.

–Tak tylko się zachłysnąłem powietrzem –skłamałem perfidnie prosto jej w oczy i nawet się nie zająknąłem.

Margaret po chwili wróciła na miejsce a ja napotkałem najpierw dziwne spojrzenie Kalipso a potem pytające siostry. Wypuściłem powoli powietrze z płuc zastanawiając się nad jej pytaniem. Nie widziałem w nim sensu ani powodu go zadania. Co ją napadło!? Podrapałem się z roztargnieniem po głowie czując wyczekujące spojrzenie siostry. A co tam. Kłamać jej nie będę.

–Nie, nie ożenię się –szepnąłem jej do ucha i zanim zdążyłem wrócić do jedzenia ona mi odszepnęła:

–Ale dlaczego?

Normalnie ręce mi opadły.

–Co tak szepczecie? – zaciekawiła się Margaret zwracając na nas uwagę reszty.

Czy to śniadanie nigdy się nie skończy!

–O niczym –odparłem szybko bojąc się odpowiedzi mojej siostry. –Taka rodzina sprawa między bratem i siostrą.

Margaret nie spuszczała zemnie wzroku oczekując że powiem coś więcej ale ja rozczarowałem wracając się do Kalipso.

–Jak sądzisz dzisiaj harujemy w ogrodzie czy czyścimy twierdze? –uwielbiałem nagłe zmiany tematu kiedy sytuacja robią się niewygodna.

Kalipso spojrzał na mnie wstrząśnięty i przełkną to co miał w buzi.

–Bój się chłopie boga! –skarcił mnie całkiem poważnie przybierając srogi wyraz twarzy. –Wypluj te słowa natychmiast i nie kracz więcej. Wciąż bolą mnie rance od walenia siekierą w drzewa i kopania rowów wokół twierdzy. Do końca życia nie chce widzieć ani siekiery ani łopaty.

–I kilofu.

–I kilofu –zgodził się zemną przytakując energicznie głową. –Jak karzą mi znowu kopać rowy lub ciąć drzewo zorganizuje bunt i przejmę władze nad zgromadzeniem – spojrzał na Margaret i zmarszczył brwi. –Jesteś z nami czy przeciwko nam?

Margaret spojrzała na niego jak na kretyna i wróciła do śniadania.

–A jak mój brat znów będzie się na mnie wydzierał i krzyczeć że mam kopać ten rów od bramy do wieczora to go zabije. –w jego oczach zabłysnęła niebezpieczna iskra. –Wezmę pierwszą lepszą rzecz pod ranką i go zabije naprawdę –wycelował we mnę palec zaskakując mnie. –A ty mi w tym pomożesz! Będziesz go trzymał a ja będę walić po mordzie aż nie wyzionie ducha.

–Co za kretyn – zauważyła odkrywczo Ewa. –Nie rozumiem jakim cudem mogę przegrywać z takim niedorozwojem jak ty Kalipso. Aż mi wstyd.

Kalipso spojrzał na nią jakby chciał ja zabić ale odpuścił i wrócił do jedzenia. Ja też chciałem ale zobaczyłem że siostra dalej czeka na odpowiedz. Rozmasowałem kark czując się już zmęczony a nawet nie zgonili nas do roboty. Jak mam jej to wytłumaczyć. Mnie ojciec jak żył wytłumaczył zażyłości między kobietami a mężczyznami na przykładzie związków chemicznych. Ale ona tego nie ogarnie i będę musiał tłumaczyć. Już formowałem jakąś super dojrzałą odpowiedz gdy wielcy mistrzowie wstali. Od razu rozległ się donośny szmer i wszyscy staliśmy patrząc wyczekująco na najwyższego mistrza.

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (23)

  • Jestem typem pisarza który ma masę pomysłów z którymi musi się podzielić z innymi dlatego często zaczynam nowe serii których później nie kończę. Ale to nie znaczy że o nich zapomniałem. Będę dodawał rozdziały kiedy je napiszę. Nie lubię tworzyć na siłę.
  • NataliaO 23.11.2014
    bardzo lubię twoje opisy, są doskonałe, takie precyzyjne że tak malują się przed oczami /bynajmniej ja tak mam ; 5 :)
  • Chyba za długie dodałem
  • NataliaO 24.11.2014
    jak dla mnie nie za długie
  • Mi się jednak wydaje za długie. Tak samo poprzedni.
  • NataliaO 24.11.2014
    to jak Ci się tak wydaje to podziel
  • Iskra 24.11.2014
    Stary, w tekście na niemalże 20 tysięcy znaków wstawiłeś tylko 25 przecinków. Interpunkcja u Ciebie właściwie nie istnieje. Ogarnij suchą teorię. W każdym sensownym słowniku ortograficznym są podstawy gramatyki, w tym składania zdań złożonych. Poczytaj trochę o zasadach ich dzielenia z użyciem przecinków lub myślników. Potem zabierz się za zapis dialogów: wstawiasz kropki i majuskuły jak popadnie, a w rzeczywistości rządzą tym ściśle określone reguły. To są Twoje główne mankamenty. Takim drobniejszym, choć dla mnie wybitnie irytującym, jest niewłaściwe użycie spacji przy myślnikach: odstęp powinien być po obu stronach pauzy (czy też półpauzy, jak w Twoim przypadku).
    Ogólnie rzecz biorąc: dobrze rokujesz, ale jeszcze daleka droga przed Tobą.
  • Teraz to przeczytałem i się załamałem. Wstawiłem wersie zapasową (czytaj: nie poprawioną). Mam dwie wersie wszystkich moich tekstów (w razie gdybym znowu wszystkie pousuwał) i jedna to ta na brudno a druga to ta nie poprawiona. Przeprasza.
  • Czy powinienem kontynuować?
  • NataliaO 27.11.2014
    ja uważam, że tak dla mnie to opowiadanie jest naprawdę doskonałe i powinni być dalej tworzone
  • Jesteś urocza ;) A jak inni uważają?
  • NataliaO 27.11.2014
    hehe Dziękuje :)
  • LinOleUm 27.11.2014
    Mocny potencjał, uwielbiam. Żałuję, że nie potrafię tak dobrze opisywać. Co do znaków - sama z interpunkcją cienka jestem, więc ci nie zwracam na to uwagi. Ciekawa fabuła, dobre wyjścia z danych akcji/sytuacji, ciekawe przejścia. Długie - u mnie na plus, uwielbiam takie opowiadania.
    Kontynuuj, Jacek, kontynuuj!
  • T. Weasley 27.11.2014
    Koniecznie napisz kontynuację, bo opowiadanie bardzo wciąga. Ciekawy pomysł, doskonałe opisy. Super się czytało.
  • Iskra 27.11.2014
    "Czy powinienem kontynuować?"
    Dobrze zrozumiałam, że nie masz jeszcze napisanego ciągu dalszego? Piszesz i publikujesz na bieżąco?
    To błąd. Bardzo podstawowy, powiedziałabym nawet. Bezpośrednio po napisaniu tekstu autor nie jest w stanie wyłapać większości zawartych w nim błędów. Jeśli nie ma się dobrej bety i chce się samemu robić korektę, to tekst musi odleżeć przynajmniej tak długo, aż całkiem opadną emocje twórcze związane z jego powstaniem. Wtedy przy ponownym odczycie autor łapie się za głowę i zawsze przeredagowuje część tekstu, wyłapuje potworasy ortograficzne, interpunkcyjne, składniowe i przede wszystkim powtórzenia, których po prostu nie słyszy się w sytuacji, kiedy piąty razy czytasz dany akapit przy dopisywaniu kolejnych zdań.
    Dobrym systemem jest podwójna korekta: po napisaniu tekstu posyłasz go do bety, a po 3-5 dniach robisz korektę autorską wersji już wstępnie poprawionej.
    Nigdy nie publikuj od razu po napisaniu tekstu. To gwóźdź do literackiej trumny. Nawet jeśli goni Cię deadline, czytaj swój tekst minimum dwa razy przed posłaniem gdziekolwiek, w tym raz pod kątem interpunkcji. Gdy nie stoi nad Tobą zleceniodawca z batem lub tłum rządnych literackiej masakry czytelników — nie śpiesz się. Daj sobie czas: kilka dni, a jeśli masz ten luksus to nawet tygodni. Po takim czasie zdarzało mi się wywalić połowę tekstu i pisać na nowo wersję dojrzalszą, bardziej zgrabną i przemyślaną. I nigdy tego nie żałowałam.
    A jeśli już publikujesz opowiadanie, to nigdy o nim nie zapominaj. Nie produkuj masówki. Wracaj do swoich dawnych tekstów. Czytaj i analizuj błędy, które z biegiem czasu i postępem rozwoju zaczniesz wyłapywać w swoich starych pracach. Nawet po kilku latach zdarza mi się znajdywać prymitywne błędy w odmianie, czy też literówki w tekstach, które czytałam dziesiątki razy.

    Wiem, że wygląda to jakbym się na Ciebie uwzięła, ale tak nie jest. Po prostu mam trochę doświadczenia w tej działce i chcę się nim podzielić.
  • Spoko ;) A tekst ma tak z rok ale dopiero niedawno do niego wróciłem i pomyślałem czy by nie wznowić.
  • NataliaO 01.12.2014
    kiedy dalsza część?!
  • Niedługo. Obiecuję
  • NataliaO 01.12.2014
    Sorki, ze naciskam ale nie mogę się doczekać :)
  • Spoko. ;)
  • T. Weasley 02.12.2014
    Jacek, nie lubię spamić, ale wejdź na Forum, dyskutujemy o spotkaniu się w realu i chcielibyśmy żebyś tam był.
  • Amy 28.12.2014
    GDZIE SĄ PRZECINKI?!

    Czytasz wgl teksty przed wrzuceniem na stronę? Jeżeli nie, to zacznij, bo jest sporo literówek, źle odmienionych i niepotrzebnych wyrazów i powtórzeń. Sama autokorekta nie wystarczy. Musisz osobiście przeczytać tekst i poprawić błędy, które wychwycisz. Fabuła jest OK, więc niedługo przeczytam kolejną część tego odcinka. A, właśnie, nie rozumiem, po co się tak rozdrabniasz na odcinki i części tych odcinków. Nie lepiej napisać "Alchemik - część 1" albo "alchemik - odc. 1". Tak jest łatwiej. :)
  • Spoko i dzięki za rady

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania