Ambasador

W 1038 Wspólnym Roku Galaktycznym Wspólnota Galaktyczna potocznie zwana Wspólnotą postanowiła, że wyślą ambasadora na nowo odkrytą planetę ziemia, to byłem ja. W wyniku awarii mojego statku kosmicznego awaryjnie lądowałem w miejscu nazywanym przez tutejszych Roswell położonym w kraju o nazwie USA. Parę chwil po rozbiciu przybyli tajniacy nie mogłem im się przeciwstawić bo zostałem bardzo poważnie ranny, wszystkie moje bio-wszczepy pracowały na pełnych obrotach, aby podtrzymać moje życie. Jednak oni nie mieli o tym pojęcia i brutalnie wyciągnęli mnie z kapsuły ratunkowej, a następnie wstrzyknęli mi substancję, po której straciłem przytomność. Normalnie bio-wszczepy zwalczyłyby substancję, ale wtedy były zajęte czymś innym. Gdy się obudziłem, leżałem na czymś twardym i zimnym, zorientowałem się, że to stół operacyjny i jestem do niego przykuty. Bio-wszczepy zdążyły już mniej więcej wyleczyć moje rany. Nie bawili się w uprzejmości i od razu przeszli do pytań o technologię tak jakbym mógł albo chciał coś im powiedzieć. Nie ma nic za darmo, najpierw dołączcie do Wspólnoty Galaktycznej, a potem udostępnimy wam technologię odpowiednią do waszego stopnia rozwoju. Jednak tutejsza cywilizacja nie osiągnęła jeszcze pierwszego poziomu i nie może zgłosić swojej kandydatury do Wspólnoty. Moją misją było właśnie rozeznanie czy ta cywilizacja ma szansę kiedyś osiągnąć poziom pierwszy. Milczałem jak grób a typ ubrany w strój lekarski, sugestywnie skinął głową na skalpel.

„Jestem ambasadorem Wspólnoty Galaktycznej, mogę wam powiedzieć tylko o technologii odpowiedniej do waszego stopnia rozwoju, jednak nie skończyłem, jeszcze oceniania stopnia agresji waszej cywilizacji przywitanie oceniam na razie negatywnie.” odezwałem się wreszcie idealnym angielskim z amerykańskim akcentem.

„Mów o technologii, a nie opowiadasz bajki!” odpowiedział mi naukowiec.

„Technologia, technologia, technologia tylko technologia tym początkującym cywilizacją w głowie... Nie przynoszę orędzia tylko dla tajnych służb gdy ambasadorowie Wspólnoty tacy jak ja przybywają na jakąś planetę, mają do przekazania słowa dla całego gatunku.” powiedziałem i bez problemu rozerwałem krępujące mnie pasy.

„Jeśli będziecie próbować mnie zatrzymać, możecie zostać zabici mam licencję na zabijanie niczym ten wasz James Bond.” oznajmiłem, wstając ze stołu i biorąc do ręki piłę do kości.

Wiele razy różne kraje próbowały przeszkodzić mi w misji raz nawet jakieś Imperium, jednak ja jestem ambasadorem, przekażę moje orędzie lub zginę. Po śmierci oczywiście odrodzę się w moim klonie ale mniejsza z tym i tak stawiam swoje życie na szali no nie?

Doktorek był przerażony i krzyknął wysokim głosem:

„Za-Zatrzymajcie go! Ludzie nie mogą się o tym dowiedzieć!”

„Niedoczekanie twoje doktorku...” powiedziałem cicho.

Dwóch agentów wycelowało we mnie swoją broń, widziałem, że byli profesjonalistami.

„Mo-Możecie go zastrzelić! I tak się zregeneruje!” krzyknął spanikowany doktorek.

„Jak już mnie zastrzelicie, to będę zastrzelony...” odpowiedziałem mu.

„Strzelać! Albo nie strzelać!” nie wiedział co rozkazać doktorek.

Agenci nie wiedzieli co zrobić, więc zaczęli strzelać, każdy pocisk co do jednego odbił się w ich stronę, byli podziurawieni jak sito, wokół ich ciał zebrała się spora kałuża krwi.

„Przepraszam, za parę godzin się zregenerujecie.” powiedziałem do martwych agentów.

„POMOCY! POMOCY!!!!” zaczął krzyczeć doktorek.

„Zapomniałeś, że to pomieszczenie jest dźwiękoszczelne?” zapytałem go ironicznie.

Byłby problem jakbyś, jednak wezwał kogoś do pomocy, więc muszę cię ogłuszyć...” powiedziałem, a następnie wyprowadziłem cios w kark doktorka.

„Dobrze to teraz tylko moje przemówienie i mogę lecieć do domu” powiedziałem sam do siebie.

Zrobiłem krok nad ciałami agentów i wyszedłem z małego pomieszczenia, gdy otworzyłem drzwi, zobaczyłem, że prowadzą one do centrum jakiegoś miasta, ludzie ujrzeli taki obrazek: Jakiś kosmita wychodzi ze ściany a w pomieszczeniu za nim, są trzy ciała, z czego wokół dwóch z nich, uformowała się całkiem spora kałuża krwi. Oczywiście wybuchła panika ale miałem to w dupie, liczyło się tylko moje przemówienie.

Podłączyłem się do lokalnej sieci planetarnej i zacząłem swoją mowę.

„Witajcie Ziemianie! Jestem ambasadorem Wspólnoty Galaktycznej i zostałem niemiło przywitany przez miejscowy wywiad. Ale mniejsza z tym to często zdarza się w mojej profesji. Jesteście teraz na poziomie zerowym gdy osiągnięcie poziom pierwszy możecie kandydować do Wspólnoty. To chyba wszystko… A! Nie chwila... Wspólnota zaczęła już badania dotyczące waszej rasy, od nich między innymi będzie zależało wasze członkostwo we Wspólnocie.”

Nad miastem zobaczyłem czarny kształt statku Ambasadorskiego, chwilę później zaczęła się teleportacja na pokład.

„No to do widzenia i jak to mówią lokalnie Bye!” zakończyłem przemówienie.

Pojawiłem się na pokładzie statku, niedługo później podszedł do mnie mój kolega i zapytał:

„Jak tam?”

„Normalnie.” odpowiedziałem mu.

„No to piwko wieczorem?” zapytałem go.

„No pewnie!” odpowiedział.

„No to ja idę do mojej kajuty” pożegnałem się.

„Cześć!” odpowiedział mój kolega.

„Kolejny normalny dzień w pracy...” powiedziałem do siebie podczas drogi do kajuty.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Zaciekawiony 14.03.2020
    Bardzo nieporządnie napisane. Raz są "wszczepy" raz "wszepy", do tego problemy z przecinkami i używaniem dużych liter.
  • Mex 15.03.2020
    Dzięki za opinię pisałem to gdzieś z miesiąc temu na Reddit WP.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania