Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Amsterdam - rozpusta i rowery

Wstęp

Amsterdam w pewnym sensie symbolizuje dzisiejszą kondycję kontynentu europejskiego. Jedna wielka imprezownia - narkotyki, seks, chlanie i kiepskie jedzenie. No i wszystko drogie, kult boga pieniądza. Jednak nawet ci, którzy przyjeżdżają tu nie po to, żeby balować, ale chcą czegoś się dowiedzieć o mieście, kraju i zwyczajach, tacy dziwacy jak ja, znajdą tu sporo atrakcji. Wybrałem się tam w sierpniu 2013tego. Nie lubię angielskiego lata, bo albo jest za zimno albo za duszno. Tak więc trochę zastanawiałem się po co właściwie tam jadę z pięknej, suchej Polski. No ale raz w życiu trzeba się zmusić i zobaczyć.

 

W internecie jest bardzo wiele blogów na temat tego miejsca, ale ja jak zwykle opowiem o tym mieście i kraju po mojemu, bez lukrowania jak to ma miejsce w folderach turystycznych. Zapraszam do przeczytania relacji z mojej wyprawy do Amsterdamu - miasta rozpusty i rowerów, które nawet w swoim godle ma 'xxx'.

 

KLM Warszawa Okęcie (Chopin) - Amsterdam Schiphol

Lot z Warszawy do Amsterdamu to 2 godziny. Jak każda państwowa linia dbają o pasażerów, więc w cenie biletu wliczona jest kanapka, sok pomidorowy a potem też kawa i ciastka.

 

Po wylądowaniu, odebraniu bagażu pytam się o pociąg do miasta. Kupuje bilet za 3 euro do stacji Amsterdam Zuid. Holenderka w kasie żartuje coś do mnie w takim angielskim stylu. Lubię takie poczucie humoru. Hotel, w którym będę mieszkać znajduje się zaledwie jeden przystanek od lotniska. Do centrum też nie będę mieć daleko. Na piechotę idzie przejść te kilka miejskich przystanków tramwajowych.

 

Hotel dla kosmonautów

'Citizen M', w którym się zakwaterowałem jest jednym z najbardziej "odjechanych" miejsc w jakim kiedykolwiek mieszkałem. Taki trochę styl japoński połączony ze 'sterylną przytulnością' filmów Stanley'a Kubricka czy 'Twin Peaks' Davida Lyncha. Design momentami surrealistyczny: maskotka psa podłączona do prądu, udziwniona kanapa złożona z małych pufów - taka galeria sztuki nowoczesnej.

 

Pokój, w którym zamieszkałem na czas mojego pobytu jest utrzymany w podobnym, awangardowym stylu jak recepcja i reszta budynku. Kabina prysznicowa znajduje się na samym środku pomieszczenia. W drugiej kabinie podobnej do tej natryskowej znajduje się sedes. Telewizor ma funkcje interaktywne. Nie tylko można na nim oglądać wiele fajnych kanałów jak np. BBC World (reportaże z Afryki) czy ZDF (nie tylko 'Nasi ojcowie, nasze matki', ale w kółko dokumenty o III Rzeszy, III Rzeszy albo o…III Rzeszy), ale i posłuchać pasaży muzycznych zależnych od nastroju. Pilotem reguluje się natężenie i kolorystykę światła, temperaturę wewnątrz, zasuwać rolety czy nastawić budzenie.

 

Wisienką na torcie jest wyjątkowo paskudna, bo nowoczesna lalka, która przedstawia nie określonego stworka. Można ją nawet zabrać przy wyjeździe, ale trzeba zapłacić. Nie skusiłem się. W podrzędnym sklepie z używanymi zabawkami można znaleźć o wiele ładniejsze rzeczy. Tą hotelową maskotką da się co najwyżej straszyć dzieci.

 

Aha. I taka moja rada dla wszystkich podróżujących. Czajnik trzeba zawsze mieć ze sobą. No chyba, że jest się miliarderem i chce się przepłacać za każdą szklankę herbaty czy kawy. Własny czajnik może służyć nie tylko do robienia herbaty, ale też do gotowania posiłków, chociażby do podgrzewania parówek.

 

Pierwsze wrażenia z miasta

Gdy przybyłem na miejsce robiło się już ciemno, więc jedyne co zrobiłem pierwszego wieczora to spacer po najbliższej okolicy. Oczywiście jak to w Skandynawii czy nawet często w UK, okna nie są zasłonięte żadnymi kotarami. Jak para spółkuje to można sobie popatrzeć. Ale ludzie tu podobno nie są wścibscy.

 

Skrzyżowania i małe parki ozdobione są nowoczesnymi rzeźbami. Chwilami trudno stwierdzić czy to rzeźba czy może ktoś zapomniał po sobie posprzątać. W Polsce już by dawno podpalili instalacje, która jest czymś w rodzaju 'śmieciowego statku'. A drewniana rzeźba faceta z dość sporym przyrodzeniem, w najlepszej opcji sprowokowałaby do protestów babcie w moherowych beretach.

 

Zauważyłem bardzo wiele oddziałów śląskiego banku ING. Jadąc z Polski można pomyśleć, że Hanysi zawojowali holenderską bankowość. No ale jest na odwrót. Swoboda przepływu kapitału w Unii Europejskiej? Ale proszę bardzo. Tyle, że bogatsi podkupują biedniejszych. Biedniejsi jadą do pracy na zachód by zaczynać od samego dołu. A do kraju o słabszej ekonomii przyjeżdżają zagraniczni menadżerowie. Tak samo było po zjednoczeniu Niemiec, że Wessi wykupywali Ost. Tak też będzie gdy kiedyś Korea się zjednoczy i socjalizm zderzy się z kapitalizmem jak woda z wrzącym olejem. Nie ma równości.

 

Rowerowe wyspy nonsensu

Holandia to kraj rowerów. Używając terminologii z komiksów o Tytusie, Romku i A'Tomku jest to taka rowerowa wyspa nonsensu. Według Papcia Chmiela, na każdej wyspie nonsensu żyli mieszkańcy, którzy mieli obsesje na jakimś punkcie - na jednej nałogowi palacze, na innych sportowcy, samochodziarze czy biurokraci.

 

Rowery w Niderlandach są wszędzie i infrastruktura z nimi związana jest bardzo bogata. Przy dworcu głównym Amsterdam Centraal zlokalizowano wielki, kilkupoziomowy parking. Przy innych stacjach można znaleźć parkingi podziemne, albo rowery stoją w olbrzymich ilościach gdzieś pod wiaduktem. Jednoślady dominują nie tylko w dużych miastach, ale nawet na prowincji (o czym wspomnę później w rozdziale o dawnym niemieckim obozie koncentracyjnym).

 

Niby fajnie, ale co za dużo to niezdrowo. Poza tym jeśli chodzi o kierowców samochodów to przepisy dla nich są bardzo restrykcyjne. Bardzo łatwo można z automatu stracić prawo jazdy nawet za niewielkie przekroczenie dozwolonej prędkości. Natomiast rowerzyści mogą właściwie jeździć jak im się chce. W ogóle nie zważają na pieszych. Trzeba być bardzo uważnym gdy przechodzi się przez drogę rowerową. Do ruchu na trasach dla rowerów dopuszczone są nawet skutery. A czasem widziałem nawet motocykle. Poruszając się po mieście miałem większe obawy właśnie przed rowerami niż samochodami czy tramwajami. Gdy pojechałem na jednodniową wycieczkę do Belgii to odetchnąłem z ulgą. Pustki w porównaniu z Holandią.

 

Nie chodzi o to, że mam coś przeciwko rowerom. Chodzi mi jedynie o brak jakichkolwiek regulacji w tej kwestii i nadmiar ludzi, którzy korzystają z tego środka transportu. I to o dziwo w kraju północno-zachodniej Europy gdzie prawie wszystkie aspekty życia są bardzo poukładane. Tu rowerzysta jest panem, a wszelki inny użytkownik drogi czy chodnika jest elementem podrzędnym. Największa ilość wypadków w Amsterdamie ma miejsce właśnie z udziałem rowerów albo motorowerów.

 

Stary Amsterdam i ścisłe centrum

W centrum miasta jeździ sporo tramwajów, ale Amsterdam nie jest bardzo rozległy i można go też dość łatwo zwiedzać na piechotę. Granice starej i nowej części wytycza tzw. Plac Muzealny z wielkim napisem 'I Love (Heart) Amsterdam', który jest zawsze mocno oblegany przez turystów. Stara architektura miesza się tu z odjechanymi elementami jakim jest budynek w kształcie wanny.

 

Wielbiciele Van Gogha - artysty pogardzanego za życia a skomercjalizowanego po śmierci mogą po uiszczeniu olbrzymiej opłaty i odstaniu w dość długiej kolejce wejść do muzeum dedykowanemu malarzowi. Ja nie będąc aż takim fanem pana bez ucha poprzestałem na zakupieniu sobie dwóch koszulek - jedną z motywem 'gwiezdnej nocy' a drugą z tym polem, które namalował tuż przed śmiercią ('Pole pszenicy z krukami'). Obrazy można podziwiać bezpłatnie, w internecie. Nie ma sensu za to płacić.

 

Zatłoczonymi ulicami, mijając kolejne kanały docieram do głównego placu jakim jest Dam, na którym mieści się pałac królewski, przereklamowane muzeum Madame Tussauds a także tak zwany Nowy Kościół (Neue Kerk), który w czasie mojego pobytu był zamknięty z powodu…rozbierania wystawy. Wystawiali oczywiście rzecz bardzo mocno związaną z chrześcijaństwem, bo…chińskie antyki. O tym jaką rolę odgrywają kościoły w Holandii rozwinę później.

 

Jedyny słuszny supermarket i holenderskie jedzenie

Na Dam akurat rozłożyli się Hindusi i rozdawali darmowe jedzenie. Oczywiście mam kolegę, który odradza mi korzystanie z ich cateringu, bo potem się więcej wyda na lekarzy czy grabarzy, ale zetknąłem się już z tym czymś w Londynie i żyje. A jeszcze wcześniej udało mi dostać jakąś darmową Cole w mini-puszce. Tak więc trochę podjadłem i popiłem. Nie będę tu jadł w żadnych lokalach, bo drogo. Zamiast tego zrobiłem zakupy w jedynym słusznym supermarkecie w Holandii jakim jest Albert Heijn. Jeśli chodzi o (w miarę) tanie sklepy to ta sieć jest tu wszędzie. Nie mają żadnej konkurencji. Nie idzie znaleźć żadnego Tesco, Lidla, nawet Auchana czy Carrefoura, a przecież Francja nie jest daleko. Carrefoury widziałem już w Belgii.

 

W Niderlandach kiepsko z dobrym jedzeniem. Jedyną rzeczą jaką Holandia się mocno wyróżnia na plus to jest mleko i produkty z niego (np. słynne sery). Mleko można tu tanio kupić we wszystkich możliwych wariacjach. Nie tylko odtłuszczane czy czekoladowe, ale przede wszystkim przepyszne owocowe, jak chociażby truskawkowe, czy nawet taki bajer jak mango-banan-pomarańcza. W kartonie po mleku można dostać też różne serki homogenizowane.

 

Innym produktem, którego nie widziałem nigdzie w Europie jest ketchup o smaku curry. Ale podstawą mojej diety w czasie zwiedzania Amsterdamu były dość dobre bułki z kiełbasą w środku. Holandia słynie także ze słodkich wafli, takich gofrów, ale to nie jest nic niezwykłego. Gofry to można było w Polsce nawet za komuny dostać lub samemu zrobić. Na mieście można też spotkać automaty kanapkowe. Ale kanapki stamtąd są bardzo drogie i czasami nieświeże. Co do lokali 'fast foodowych' to poza McDonaldsem czy KFC jest tu o wiele gorzej niż w Londynie czy Berlinie. Kebaby holenderskie są gorsze w smaku od londyńskich, berlińskich czy warszawskich.

 

Ciekawie sprawa ma się z herbatą. Idzie wyczuć, że w Holandii zaczyna się pod tym względem 'Skandynawia'. O co chodzi? Skandynawowie to nie Anglicy czy środkowoeuropejczycy i zamiast herbaty piją głównie kawę. Herbata jest tu postrzegana tak jak w Polsce postrzega się rumianek czy miętę. Jako lekarstwo na ból brzucha czy inne schorzenia leczone domowymi sposobami. Tak więc ciężko znaleźć tu dobre 'Earl Grey'e, a dominują przede wszystkim herbaty owocowe.

 

Kościoły z niczym w środku

Chrześcijaństwo w Holandii nie jest nawet fasadowe. Ono zanika. W jego miejsce wchodzi chwilowo ateizm i hedonizm a później zastąpią je religie, które wyznają imigranci. Kościoły stoją, ale to już nie świątynie, ale coś w rodzaju placówek kulturalnych. Odbywają się tam między innymi koncerty muzyczne - akurat trafiłem na całkiem przyzwoity koncert gospel. Murzyni tańczą i śpiewają a starsze panie słuchają. Ot i msza niedzielna.

 

Poza ucztą dla ucha w kościołach organizowane są wystawy rowerów czy sztuki nowoczesnej. Najstarszy kościół w Amsterdamie, czyli 'Oude Kerk' (stary kościół) stoi w samym środku dzielnicy czerwonych latarni i jest doskonałym punktem orientacyjnym dla turystów złaknionych uciech cielesnych. Nowoczesność, a nie jakieś tam zabobony.

 

Red Light District - De Wallen, czyli dzielnica prostytucji

Prostytucja to najstarszy zawód i nawet w bardzo zamordystycznych krajach występuje ona mniej lub bardziej jawnie. Zjawisko to będzie zawsze istnieć na świecie i nie zmienią tego żadne zakazy i ograniczenia. Może kiedyś roboty będą pełnić rolę seks maszyn i byleby elektronika nie zawiodła, bo wtedy taka 'robopanienka' zajedzie klienta na śmierć.

 

Amsterdamska Dzielnica Czerwonych Latarni znajduje się w samym sercu miasta. Gdzie indziej dzielnice uciech bywają czymś wstydliwym, ale Holendrzy zamiast się wstydzić to zrobili z tego atrakcje turystyczną. W Paryżu mają wieżę Eiffla, w Amsterdamie burdele. Na początku obszedłem De Wallen za dnia, ale nie robi on wtedy wielkiego wrażenia. Panienki odsypiają, ludzi jakby mniej.

 

W dzień co najwyżej można sobie tu kupić w 'coffee shopie' jakieś legalne narkotyki jak marihuanę. Poza tym sex shop na sex shopie. Gadżety erotyczne, że wyobraźni nie starcza. Przyrządy do masażu pleców, sztuczne torsy z penisami dla pań, sztuczne 'dwu-dziurkowane' tyłki dla panów. Jest nawet sklep specjalizujący się wyłącznie w kondomach w każdej możliwej konfiguracji. Wybredni klienci mogą sobie nawet zamówić prezerwatywy na miarę jak garnitur. No i pamiątki erotyczne do postawienia na półeczce - solniczki, pieprzniczki, figurki itd.

 

Jak już wspomniałem najstarszy kościół w mieście jest punktem orientacyjnym dla tego miejsca. Zaraz obok niego znajdują się 'coffee shopy', pomnik prostytutki, a w płycie brukowej można znaleźć metalowego cycka. Finalną wyprawę w to miejsce odbyłem po zmroku i dopiero wtedy można wczuć się w klimat miejsca. W głowie gra kompozycja Depeche Mode 'Life's Too Short'.

 

https://www.youtube.com/watch?v=es6Vobe_Hu8

 

Poza klientelą złaknioną seksu, sporo tu turystów, ale też jak to w każdym tłumie, różnych podejrzanych indywiduów: żebraków, narkomanów. Są też dealerzy twardych narkotyków. Dwóch takich zaczepiło mnie gdy szedłem sobie wzdłuż jednego z wielu kanałów.

 

Ciekawie rozwiązano tu kwestie reklamy towaru jakim jest przecież seks. Panienki świadczące tego rodzaju usługi zamiast marznąć na ulicy pod latarnią, stoją lub siedzą w podświetlonych na różowo-czerwono wystawach. Klient przed transakcją może sobie obejrzeć i wybrać. Co do cen: nie wiem, nie korzystałem, nawet nie pytałem, ale polecam bloga 'Dżuma z plecakiem'. Gość ma tam bardzo dobre materiały, zarówno pisane jak i wizyjne. Link do jego posta o Holandii to: https://dzumazplecakiem.pl/2018/08/02/atrakcje-turystyczne-holandii/

 

Czytałem w internetach, że nie wolno fotografować z bliska, bo można stracić aparat. Ale w sumie nie zależało mi na robieniu zdjęć prostytutkom. Te okna mi się podobają. Trochę sfotografowałem z przyczajki, a niektóre fotki zrobiłem stojąc po drugiej stronie kanału. Kościół na tle czerwonych okien. Diabelsko piękny widok.

 

Inne atrakcje w centrum miasta

 

Zaułek Beginek (Begijnhof)

Nie chcę przepisywać internetu, więc krótko. Był to swego rodzaju otwarty klasztor, miejsce zamieszkania samotnych, ale świeckich wdów, czy panien, które z powodu braku męża i dzieci nie miały zajęcia. Tak więc zamieszkały wspólnie w jednym miejscu i starały się pomagać miejscowym, ludziom biednym, chorym, albo chociaż modliły się za nich. Wstęp tutaj jest darmowy. Można zwiedzić placyk, a także wejść do niewielkiego kościółka. Część 'zaułka' jest nadal zamieszkana i ten teren oddzielony jest od reszty szlabanem. Ciekawą sprawą jest mozaika na jednej z podłóg w budynkach. Są na niej bardzo ładne…swastyki. W Niemczech zakazane jest pokazywanie swastyk publicznie, więc pomimo tego, że podłoga zabytkowa to pewnie by ją skuto młotami pneumatycznymi. No ale w Holandii jakoś się to ostało.

 

Krzywe domy

Niedaleko beginek można natknąć się na krzywe domy. Są krzywe nawet gdy jesteśmy trzeźwi i nie pod wpływem narkotyków. Domy są krzywe, bo prawie cała Holandia zbudowana jest na terenach podmokłych (stąd wiatraki do wypompowywania wody) tzw. polderach. Drewniane pale, które dawniej używano do stabilizacji budowli były drogie (jak wszystko w Holandii). Niektórych nie było stać, żeby je używać. No i mamy co mamy.

 

Dom Anny Frank

Anna Frank była holenderską żydówką, która zasłynęła na cały świat z napisania pamiętników podczas ukrywania się w czasie okupacji niemieckiej tych terenów. Później została wywieziona do Bergen-Belsen. Tam zmarła na tyfus na krótko przed wyzwoleniem obozu. To tyle. Kolejki i ceny biletów zniechęciły mnie do odwiedzenia tego miejsca.

 

Dworzec główny i znów rowery

Amsterdam Centraal to główna stacja kolejowa w mieście. Po co o niej pisze? Z dwóch powodów. Mieści się tu jeden z największych jakie widziałem parkingów rowerowych. Obok też znajduje się wielka pętla autobusowo-tramwajowa, ale przede wszystkim, za budynkiem dworca jest przystań darmowych promów. Nimi można się przeprawić na drugą stronę jeziora o wdzięcznej nazwie IJ.

 

Spokojniejsza część miasta

Po drugiej stronie jeziora IJ jest inny świat. Nie tak zatłoczony i głośny. Życie toczy się tu spokojniej. Taka trochę prowincja. Co tu można zobaczyć? Mi udało się wreszcie ujrzeć na własne oczy pierwszy w Holandii wiatrak. Oprócz tego swego rodzaju atrakcją jest most podnoszony razem z jezdnią o nazwie: Kortjewantsbrug. Dużo jest też tu domów na wodzie. W Londynie widziałem barki. Tu ludzie poszli dalej i stworzyli sobie stałe miejsca zamieszkania.

 

Sowiecka łódź podwodna

Później jeszcze wybrałem się innym promem, tak po prostu, żeby go zaliczyć, a trafiłem na zacumowaną przy brzegu…sowiecką łódź podwodną marki 'Foxtrot', inspirowaną co nieco niemieckim u-bootem. Co ona właściwie tu robi? Czyżby Rosjanie chcieli podbić Holandię w ramach filozofii: 'Rosja graniczy z kim chce'?

 

Historia jest bardziej banalna. Jakiś Holender chciał robić na tym biznes, więc sobie kupił od Rosjan w sklepie z łodziami podwodnymi (…moździerzami, czołgami, wyrzutniami rakietowymi) jedną taką łódeczkę. Niestety biznesmen przeliczył się. Koszty utrzymania tego cudu technologii wojskowej przerosły zyski. No i jeszcze przyczepili się inspektorzy BHP i ostatecznie cała idea upadła. A łódź pozostała. Czytałem, że po wielu latach władze Amsterdamu rozważają przerobienie na złom tego niezwykłego urbexu w środku miasta.

 

Przedmieścia imigranckie - Gein i Isolatorweg

Nie byłbym sobą, gdybym nie wybrał się zobaczyć miejsca niekoniecznie popularne wśród typowych turystów, ale które mnie interesują. Będąc fanem komunikacji miejskiej zawsze staram się zaliczyć przynajmniej wszystkie linie metra. W ten sposób trafiłem na końcowe stacje jak np. Gein czy Isolatorwerg. Przedmieścia Amsterdamu wyglądają jak 'typowe' przedmieścia Paryża czy Barcelony. Mieszkają tu przede wszystkim imigranci z Afryki i Azji. W Gein widziałem sporo czarnoskórych, przy Isolatorweg więcej muzułmanów. Nie chcę pochopnie osądzać, ale chyba z powodu zwiększonej przestępczości na tych obszarach wejście do stacji Gein odgrodzone jest prawie, że pancerną bramą, którą pracownicy metra zamykają na noc.

 

Morze Północne

Amsterdam to również bliskość Morza Północnego, do którego można sobie dojechać szybkim tramwajem numer 26 spod dworca Centraal. Pętla nadmorska tramwaju to IJburg, Znajdują się tu eleganckie mieszkania dla zamożnych Holendrów. Ciekawa jest historia samego IJburga. Jest to teren wydarty morzu, zbudowany na sześciu (jak na razie) sztucznych wyspach. Nawet w lato jest tu dość zimno, nie za ciepłe, nawet w sierpniu morze też nie zachęca do zbyt intensywnych kąpieli, więc tylko lekko się zamoczyłem i wracam do centrum.

 

Dwa muzea tortur i jedno seksu

W Holandii raczej nie można liczyć na jakieś wzniosłe przeżycia duchowe. Panuje tu kult ciała, i to zarówno w pozytywnym jak i negatywnym znaczeniu. Ciało przecież można pieścić, sprawiać mu różnoraką przyjemność, ale też niszczyć i sprawiać ból. A jak to śpiewał Freddie Mercury 'Pain Is So Close To Pleasure', więc w tym rozdziale opisze trzy muzea - dwa tortur i jedno od seksu.

 

Nienawidzę płacić za wstępy do muzeów, trzęsą mi się ręce, gdy muszę wyciągać portfel, ale czasami robię wyjątki. Nie podążam ślepo za tłumem, więc na przykład nie wejdę do galerii tylko dlatego, że tak wypada. Jeśli już muszę gdzieś zapłacić za wejście to idę tam gdzie tematyka mnie interesuje.

 

W Amsterdamie odwiedziłem aż dwa muzea poświęcone torturom. Wstęp jak na to miasto nie jest bardzo drogi 6-7 euro. Nigdy nie byłem w London Dungeon albo wewnątrz Tower of London (ceny biletów są zaporowe), więc tu zrekompensuje sobie potrzebę oglądania sadystycznych tortur jakie człowiek przez wieki zadawał człowiekowi.

 

Pierwsze muzeum tortur przy ulicy Singel 449, zlokalizowane jest zaraz przy kanale. Informacje w kilku językach, sporo narzędzi tortur, klimatyczne oświetlenie. Zabronione jest siadanie albo kładzenie się pod gilotyną. Wszystko zakazują w tym kraju. Nawet selfie nie można sobie zrobić leżąc pod wielkim ostrzem.

 

Bardziej jednak podobała mi się druga tego rodzaju miejscówka o nazwie 'Medieval Torture Instruments Museum' przy ulicy Damrak 33. Muzeum przy Damrak prowadzone jest przez bardzo przyjaznych Rosjan i jeśli miałbym polecić to właśnie ich placówkę. Co prawda ceny dla dorosłych są tu wyższe aż o 2.5 euro, ale można wejść jako student. Jeśli chodzi o ekspozycje 'Medieval Torture' jest lepsze. Nie tylko zademonstrowano różnorakie narzędzia, ale też dodano manekiny czy choćby same stylizowane głowy ofiar w rożnych konfiguracjach. Ponadto niebieski znak dopuszczający fotografowanie zachęca do robienia tylu zdjęć ile się chce. Na sam koniec zwiedzania można też sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie w dybach.

 

I tak podsumowując. Rozumiem skazać kogoś na śmierć przez powieszenie, rozstrzelanie, zgilotynowanie, zastrzyk z trucizny, ale poprzez wymyślne sadystyczne męki? Rodzaj ludzki zadziwia swoją fascynacją sadyzmem i gnębieniem innych. Jak trzeba być powalonym, żeby wymyślać takie metody dręczenia ludzi. Jaką trzeba mieć wyobraźnie, ogromne pokłady kreatywności a nawet wiedzę medyczną, żeby wdrożyć coś takiego. Zastanawiam się kto był bardziej szalony w tym układzie? Pospolity rzezimieszek czy "karząca ręka sprawiedliwości".

 

No ale takie były wtedy standardy europejskie. Polski król Bolesław Śmiały też przecież kazał porąbać biskupa na kawałki za to, że reprezentował 'zakamuflowaną opcję niemiecką'. Bardziej współcześnie zdrajców już tylko się wieszało. No a teraz wysyła się ich co najwyżej do Parlamentu Europejskiego na lukratywne posadki.

 

Po tej 'wystawie okropności' jak to śpiewał Ian Curtis na albumie 'Closer', zaszedłem do miejsca, które jest nieco przyjemniejsze i bardziej 'życiowe'. Wstęp do muzeum sexu to tylko 4 euro i będąc w Amsterdamie naprawdę warto je odwiedzić. Czego tu nie mamy? Historie seksu od starożytności po czasy współczesne, rzeźby, figurki. Ponadto ruchome manekiny, które spółkują ze sobą bądź pokazują to i owo. No i wielkie penisy, do których bardzo lubią się przytulać całkiem zwyczajne, roześmiane dziewczyny. Na Fejsa to raczej się nie da, ale żeby podkręcić nieco wspólne pożycie?

 

Poza Amsterdamem

 

Obóz koncentracyjny KL Herzogenbusch (Kamp Vught)

Będąc pasjonatem historii III Rzeszy oczywiście nie mogłem nie odwiedzić jedynego tutaj byłego niemieckiego obozu koncentracyjnego jakim jest KL Herzogenbusch. Obóz ten był oprócz Natzweiler-Struthof (Francja) jedyną tego typu placówką w okupowanej Europie Zachodniej. Istniał nieco ponad rok a liczba ofiar śmiertelnych wynosi 749.

Wbrew mylącej nazwie mieści się on bliżej miasteczka Vught (którego nazwę wymawiamy jakby chciało się na kogoś splunąć czyli 'Ffucht'). Koszt biletu kolejowego w tą i z powrotem z Amsterdamu to 30 euro. Jedzie się tam dwoma pociągami. Minąwszy Utrecht, trzeba jeszcze się przesiąść w inny na stacji s-Hertogenbosch.

 

Vught jest spokojnym, dość nudnym miasteczkiem przez które trzeba przejść spory kawałek, aż za jego granice zanim się dotrze do obozu. I na takiej prowincji jak tutaj wszędzie są ścieżki rowerowe. Nawet na mało uczęszczanych drogach wydzielone są specjalne pasy. Lekko niepewny czy dobrze idę pytam się po angielsku pierwszej napotkanej osoby, starszej pani, z którą bezproblemowo się dogadałem i ustaliłem, że jednak się nie zgubiłem.

 

Muzeum obozowe mieści się obok nadal funkcjonującego więzienia i bazy wojskowej holenderskiej armii (dawnych koszar SS). Lokalizacja jest całkiem ładna. Zaraz obok znajduje się jezioro, jakieś zalesienie. Z doświadczenia wiem, że wszystkie tego rodzaju ośrodki były lokalizowane na uboczu z dala od zbyt dużych skupisk ludzkich. Drugim kryterium była bliskość linii kolejowej lub chociaż przyzwoita infrastruktura drogowa. Dochodząc na miejsce zostałem zastopowany na chwilę, bo właśnie przewożono więźnia do istniejącej placówki penitencjarnej.

 

Wszędzie w Europie nie płaci się za wstęp do dawnych obozów koncentracyjnych, ale oczywiście nic nie przebije holenderskiej przedsiębiorczości. Opłata całkiem spora, bo aż 3.50 euro.

 

Ekspozycja to wystawa edukacyjna pod dachem (nie tylko o II wojnie, ale też wychodząca mocno w czasy współczesne - jak na przykład materiały propagandowe Amnesty International o Guantanamo), pokój na refleksje, oraz zewnętrzne tereny obozowe jak baraki, krematorium. Ciekawie rozwiązano tu kwestie ogrodzenia. Podwójne druty, dawniej pod napięciem a między nimi kanałek. W ten sposób więzień, który chciałby uciec na przykład kładąc jakiś koc na druty zostaje zmoczony przechodząc przez tą wodę. No i taki kanałek-bagienko również spowalniało potencjalnego uciekiniera.

 

Po zwiedzeniu głównego celu mojej wyprawy wracam na stację kolejową Vught nieco krótszą trasą niż wcześniej. Mijam dość sporą synagogę, rzadki widok w małych miasteczkach w Europie. Ponownie dojeżdżam pociągiem do s-Hertogenbosch. Korzystając z okazji, że mój bilet może być wykorzystany na powrót do Amsterdamu w dowolnym momencie dnia zwiedzam i to miasteczko.

 

Szukam jakiegoś supermarketu, a właściwie jakiegoś Alberta, bo przecież w Holandii nie ma za bardzo wyboru pod tym względem. Jeśli się zobaczy sklep wielkopowierzchniowy o innej nazwie to zapewne niechcący przeszło się granicę z Belgią. Nie znajduje żadnego marketu, nic. Nawet Albert Heijn gdzieś się ukrył. Robię więc zakupy u jakiegoś 'południowego Azjaty', który o dziwo ma świeży towar. Ceny są o wiele niższe a i wybór jest spory. Po zjedzeniu kurczakowego kebsa za 3 euro wracam na pociąg do Amsterdamu.

 

Grand Holland Tour - Rotterdam, Delfy, Haga

Lubię zwiedzać po swojemu i irytuje mnie banalne gadanie co niektórych przewodników, ale od czasu do czasu warto jechać w niektóre miejsca z wycieczką. Za 55 euro wybrałem się na jednodniowy wypad autokarem o nazwie 'Grand Holland Tour'. Bilety na tą wycieczkę kupiłem w firmie o nazwie 'Tours & Tickets' zaraz obok 'Medieval Torture Museum' przy Damrak 33. Tu również kupiłem bilet na wypad do Belgii, o którym w oddzielnej relacji. W pakiet 'Grand Holland Tour' wliczony jest autokar z przewodnikiem, szybkie zwiedzanie Rotterdamu z wjazdem na punkt obserwacyjny na wieży o nazwie Euromast, Delfy ze słynnym muzeum tutejszej porcelany, podjazd do Hagi i zaliczenie muzeum miniatur Madurodam.

 

Rotterdam

Rotterdam słynie z tego, że jest tu największy port morski w Europie. Miasto jest bardzo nowoczesne. Nie ma tu czegoś takiego jak stare miasto, gdyż zostało ono prawie całkowicie zniszczone w czasie bombardowań Luftwaffe w 1940tym roku. Ze starego centrum Rotterdamu ocalały ledwie 3y budynki.

 

Po wojnie zamiast odbudowywać miasto z gruzów, Holendrzy zdecydowali stworzyć w tym miejscu zupełnie nowe centrum. Architekci mieli tu sporo swobody, dlatego też wiele budynków jest mocno pojechana jak na przykład Cube House, który wydaje się przeczyć zasadom grawitacji.

 

W ramach wykupionej wycieczki wjechałem na Euromast, który jest 104 metrową wieżą widokową zbudowaną w 1960. Z obrotowej platformy można oglądać panoramę miasta i olbrzymiego portu.

 

Delfy

To urokliwe miasteczko to taki dawny Amsterdam. Z mniejszą ilością ludzi, z podobnym rozplanowaniem. Delfy grały stolice Holandii w filmie 'Nosferatu' Herzoga z 1979tego. To tu Jonathan Harker znudzony kanałami 'które płyną donikąd' zostawia swoją piękną żonę, którą grała Isabelle Adjani i jedzie do Transylwanii robić biznesy z wampirem granym przez genialnego Klausa Kinskiego. Rynek delficki był lokalizacją słynnej sceny z ostatnią ucztą zarażonych dżumą.

 

Po obejściu centrum, w ramach wycieczki zwiedzam muzeum porcelany. Okazuje się, że z tego materiału można zrobić wszystko, nawet odtworzyć 'Nocną Straż' Rembrandta. Miejscowi producenci korzystali z wzornictwa z całego świata, z Japonii, z regionu Morza Śródziemnego i robili na tym kasę.

 

Oprowadzający, nienachalnie próbują naciągać zwiedzających na wizytę w sklepiku, ale ceny są szokujące. Mała, porcelanowa 'rzeźba' klogów (buty 'holenderki') kosztuje tu aż 62 euro. W Amsterdamie zapłacę za to kilka euro.

 

Haga - The Hague

Amsterdam jest formalnie stolicą kraju, ale większość budynków rządowych, ambasad mieści się właśnie w Hadze. W Hadze wysiedliśmy na dłuższy postój jedynie koło muzeum miniatur (Madurodam). W tym parko-muzeum, czym w rodzaju Legolandu w Windsorze odtworzono wiele słynnych holenderskich budowli, linie kolejowe, zabawkowe kolejki itd. Między konstrukcjami znajduje się sieć kanałów z wielkimi rybami, które można łapać rękoma gdyby chciało się je zjeść.

 

Komunikacja miejska

Zawsze gdy zwiedzam duże miasta korzystam i intensywnie eksploruje miejscową komunikacje miejską. Transport publiczny w Amsterdamie to metro, tramwaje, autobusy oraz promy. Koło dworca głównego Centraal kupiłem kartę elektroniczną 'OV-chipkaart' za którą musiałem zapłacić aż 7 euro. Za samą kartę. Mając na niej dość pieniędzy można się z nią poruszać nie tylko po stolicy, ale i po całej Holandii. System poboru opłat w mieście jest jednym z najbardziej pazernych nawet w porównaniu z Londynem. Co prawda nie ma stref, ale płaci się zależnie od przejechanej odległości.

 

W Amsterdamie są wszędzie bramki, nawet w tramwajach i autobusach. Musisz się odbić na różowym czytniku, zarówno przy wsiadaniu jak i wysiadaniu z pojazdu. Strasznie wnerwia mnie taka kontrola. Co chwila przez głośniki można usłyszeć 'when you check in, please remember to check out'. Metro na niektórych liniach wygląda trochę jak tramwaj albo kolejka WKD. Są miejsca gdzie są szlabany. Gdy pociąg nie jedzie to przez tory przejeżdżają samochody. Tramwaje to przeważnie nowoczesny tabor, biało-niebieski. Jeżdżą one głównie w centrum miasta. Autobusem i metrem można dojechać na dalekie przedmieścia. Jedna bardzo fajna rzecz. Promy łączące bardziej miejską część miasta z tą spokojniejsza są darmowe. Chociaż to.

 

Język i porozumiewanie się

Holandia to właściwie taka Anglia po drugiej stronie morza. Znając angielski nie ma się tu żadnych problemów z porozumiewaniem. Informacje, tabliczki są dwujęzyczne. Widziałem nawet ogłoszenie o poszukiwaniu kogoś do pracy wyłącznie po angielsku.

 

Praktycznie każdy tu mówi w języku Szekspira i to bardzo dobrze. Młodzi, starzy, w mieście, na wsi, bez znaczenia. W całej Holandii jak i w belgijskiej Flandrii jest to język powszechnie znany. Anglik gdy tu przyjedzie to nie poczuje wielkiej różnicy między swoimi wyspami a Holandią. Jest jakiś tam język holenderski, ale przecież w Walii też mają walijski, w Szkocji szkocki. Może wpadać do Amsterdamu, żeby sie narkotyzować 'trawą', schlać prawie do nieprzytomności czy pójść na dziwki. Imprezowe zagłębie.

 

Co do języka holenderskiego, to jest to taka mieszanka angielskiego i niemieckiego. Na przykład fraza 'pierwsza pomoc' to 'eerste hulp'. 'Erste' - 'pierwsza' z niemieckiego, 'help' po angielsku 'pomoc, ratunek'.

 

Wylot i atrakcje na lotnisku Schiphol

Nadszedł dzień powrotu do Warszawy. Spędziłem tu intensywne 9 dni. Tym razem na lotnisko Schiphol wracam autobusem linii 199. Jechał tak długo, że jak odbijałem kartę przy wyjściu to balans wyszedł 'minus 2.76 euro'. I dobrze. Oszczędziłem na tej podróży prawie 3 euro. Na dojazd na lotnisko wydałem może w sumie z kilkanaście centów, jak w jakiś Indiach. Jeśli tu nigdy nie wrócę to jest to czysty zysk.

 

Na terenie portu lotniczego można znaleźć 'lotniskonalia', czyli różne gadżety dla oczekujących na odlot pasażerów. Słynny jest tutejszy silnik samolotowy, do którego można sobie wejść. Patrzę na ludzi czekających na samoloty. Niedaleko mnie jakaś murzyńska rodzina. Pewno sobie myślą: 'dosyć już tej Holandii, jedziemy do domu, do Niemiec'.

 

Holenderska pazerność jest widoczna wszędzie. Nawet na fotelach w strefie wolnocłowej nie można się choć na chwile położyć. Wszystko poprzedzielane barierkami. Można tylko siedzieć. A jak się chce spać, to nie śpi się na lotnisku

tylko płaci za nocleg w hotelu.

 

Obserwuję grupkę Włochów. Coś Alitalia im się opóźniła. Włosi jak to Włosi zrobili raban na pół lotniska. Jakże mi tego brakowało. Uszami mi wychodzi już ta protestancka układność, ta wszechobecna drożyzna, pokorne płacenie za prawie wszystko i życie pod linijkę. Jak to było w Monty Pythonie - 'mamy dwoje dzieci, bo mieliśmy dwa stosunki'.

 

Podsumowanie

To miasto jest dobre na krótki wypad, na tzw. 'city break', zarówno pod kątem imprezowym jak i krajoznawczym. Jednak trzeba się przygotować na spore wydatki, za wszystko. Łatwo się je zwiedza, jest bezpiecznie. Co jest towarem eksportowym dla tego kraju? Prostytucja, muzea seksu i innych odlotów oraz legalne ćpanie trawy. Kraje protestanckie nie mają dobrej kuchni. Również w Holandii ta teoria się sprawdza. Jedzenie jest tu byle jakie, holenderskie śniadanie to zwykły chleb z dżemem. Holandia kiedyś skolonizowała Indochiny, więc można spotkać indonezyjskie restauracje. Z miejscowej kuchni jedynie na plus wyróżniają się produkty mleczne. Cieszę się, że tu byłem, ale nie jest to miejsce, w którym bym chciał przebywać zbyt długo, bo na dłuższą metę jest tu najzwyczajniej w świecie nudno.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Aisak 09.02.2019
    Tu wpadnę później.
  • Aisak 15.02.2019
    Nigdy nie byłam w Holandii, ale po przeczytaniu poczułam się, jakbym była i nawet nie mam chęci, by tam pojechać.
    9 dni, to dość spory czas na spędzenie go w nudnym miejscu.

    Jak zwykle bardzo mi sie podobało. Choć dziwi mnie sknęrowanie na muzeach, bo jeśli jechać, to własnie po to, aby pójść do muzeum, czy zwiedzić zabytki, ale niewątpliwie zwiedzasz w bardzo pragmatyczny sposób. Masz swój styl i dla osób, które wybieraja się w jakąkolwiek podróż, Twóje podróżnicze wskazówki na pewno będą bardzo przydatne.
    :)
  • MarkD 16.02.2019
    Amsterdam przede wszystkim jest miejscem modnym i dlatego ludzie tam tak jeżdżą. Dobra reklama. 9 dni mi starczyło na odhaczenie całego kraju...a i jeszcze do Belgii wpadłem. Jesli ktoś lubi Holandię, wiatraki, tamtejszy styl tak jak ja lubię Niemcy albo Włochy to niech sobie jedzie i na dłużej. Jak dla mnie: za zimno (nawet w lato), nie moja mentalność i nie mój budżet. Jestem sknerowaty, nie przeczę, ale na Muzeum Sexu nie żałowałem. Dwa muzea tortur też były fajne. 55 euro na objazd Holandii, fajna sprawa. 33 euro na wyprawę do obozu koncentracyjnego. To są tematy, które mnie fascynują. Ale wydawać dwucyfrowe sumy w euro, żeby po wielogodzinnym staniu w kolejce wejść tylko po to, żeby zobaczyć parę obrazków? Nie interesuje mnie. Wydałbym te 18 euro, gdyby taki Van Gogh czy Rembrandt był sensem mojego życia. Ale tylko po to, żeby się pochwalić znajomym? A ty jesteś wielbicielką jakiegoś konkretnego malarstwa czy wchodzisz do muzeum, bo w przewodniku kazali?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania