Anglia - pozytywy i negatywy

Wstęp

W tym blogu będzie co nieco o kraju, który stał się moim drugim domem na długie lata. Nie wiem czy mogę nazwać to miejsce drugą ojczyzną. Do dziś zastanawiam się gdzie ja właściwie przynależę na tym świecie? I w UK i w Polsce miałem momenty dobre i gdy czułem się wyobcowany. Ludzie i tu i tu potrafią być rożni.

 

Ten post jest pewnego rodzaju podsumowaniem moich kilkunastu lat życia w Londynie, obserwowania ludzi naokoło, porównywania mentalności czy realiów życia. Nie jest to ani laurka ani jakiś wylew frustracji po wielu latach mieszkania tutaj, a raczej uczciwe spojrzenie na ten kraj, tak jak to ma miejsce w starym małżeństwie. Moje ‘małżeństwo’ ze Zjednoczonym Królestwem trwa już 15 lat. Na pewno ten kraj nie był dla mnie jak matka, bo matkę ma się tylko jedną, ale raczej jak ojciec, który nauczył mnie życia, dorosłości, niezależności, zaradności i pewności siebie. Spotkało mnie tu wiele dobrego, ale też i trochę złego. Wiele rzeczy mi się podoba, paru nigdy nie zaakceptuje. Tak więc, zapraszam do zapoznania się z moją subiektywną oceną życia tutaj, pozytywami i negatywami życia w Anglii.

 

POZYTYWY

 

Kultura osobista

To wręcz stereotypowe spojrzenie całego świata na Anglię – ‘kultura przede wszystkiem’ jak to mówił sklepikarz w filmie Zespołu Filmowego Skurcz. Ale jest w tym sporo prawdy. Bardzo ułatwia to codzienne życie i naprawdę nieważne czy jest szczere czy nie. Dobre maniery to oznaka opanowania, a to oznacza siłę a nie jak to się czasem odbiera w Polsce: słabość.

 

Ciężko jest tu coś załatwić gdy jesteś czymś bardzo poddenerwowany. Wtedy, choćby nie wiem co musisz ochłonąć i dopiero działać. Powoli, ale uparcie, trochę tak jakby ci na tym nie do końca zależało. Desperacja do niczego nie prowadzi.

 

Dobrą ilustracją takiego podejścia są pocztówki, które czasem można znaleźć w sklepach z pamiątkami. Na jednym obrazku tonący krzyczy ‘pomocy’ i nikogo to nie interesuje. Podczas gdy na drugim będąc nadal w wodzie całym zdaniem grzecznie prosi przechodnia o pomoc. Oczywiście z ‘please’ na końcu. Dopiero wtedy ktoś rzuca mu koło ratunkowe.

 

Gapienie się

W Polsce nienawidziłem jak ludzie się na mnie bezczelnie gapili. Jechałem sobie spokojnie autobusem, irokeza nie miałem, kolczyka w nosie czy coś, wyglądam raczej zwyczajnie. A mimo to jeden z drugim próbowali mi ‘ukraść duszę’. Jeszcze rozumiem gdyby to była jakaś piękna kobieta. Miłość od pierwszego wejrzenia czy jak? Ale ktokolwiek inny niż ten jeden wyjątek?! Co ich obchodzi mój świat, moje myśli? Niech zajmą się ulepszaniem swojego miernego życia a nie interesują czyimś.

 

A jeśli już człowieka naprawdę coś zainteresuje to można się przecież spojrzeć dyskretnie a nie tak jak się to widzi w Polsce: burackie gapienie się prosto w twarz. ‘No bo przecież mi wolno’. Wolno jest też wsadzić nos w psią kupę. Robisz to? Z jakiej nory w ziemi przyjechałeś, że się wszystkiemu tak dziwujesz.

 

Atmosfera w pracy

W pracy gdy szefem jest Anglik nie ma tej głupiej polskiej nadgorliwości, pracowania za trzech. Masz swój odcinek do zrobienia i reszta cię nie obchodzi, niech się wali i pali. Pracodawca podchodzi bardziej luźno do pracownika.

 

Wiem co pisze, bo w UK pracowałem w wielu miejscach, w pracach lepszych i gorszych. I oczywiście zdarzały się też ‘angielskie’ miejsca gdzie było toksycznie (ale chodziło głownie o wyobcowywanie). Generalnie pod tym względem jest jednak lepiej niż w Polsce. Nikt też nie wtrąca się w twoje prywatne życie, nie odgrywa ‘domorosłego’ psychologa itd. Poza tym magiczne słowa: ‘proszę’, ‘dziękuję’, ‘przepraszam’.

 

Kwestia przetrwania

Na początku, zaraz po przyjeździe było mi ekstremalnie ciężko. Ale teraz czuje się tu pewniej niż w Polsce. Nie wiem jak jest na prowincji (i nie wybieram się tam na stałe, żeby to sprawdzić), ale przynajmniej w Londynie czuję się jakbym był w jakimś ‘gęsto’ liściastym drzewie. Jeśli jedna gałąź się pode mną załamie, coś mi nie wyjdzie, jakaś kanalia mnie wygryzie, to łatwo zmieniam sobie prace a nawet ścieżkę kariery.

 

Atmosfera pracy i kwestia przetrwania, ten spokój, że jakoś sobie poradzisz, tak czy inaczej to są dwa główne kryteria, które mnie trzymają w UK. Poza oczywiście aspektem przygodowym. Nie lubię rutyny. Nie wyobrażam sobie siebie siedzącego biurko w biurko od 9tej do 5tej.

 

Szacunek do indywidualności

Trochę upraszczam, ale podoba mi się to tutaj, że Anglicy to naród dziwaków, cudaków, ‘twarzowców’, u których w pewnych sytuacjach nawet ‘punktujesz’, że jesteś powalony. Przebrałem się za mnicha na koncercie? Ależ proszę bardzo. Bez tego bym nie dostał takiego szczerego aplauzu i uznania dla mojego występu i muzyki, którą wykonywałem. Facet z metalowym ostrosłupem na głowie jedzie pociągiem? No co z tego, że może uciekł z psychiatryka. Nie atakuje ludzi to czemu go ograniczać? Poza tym, za parę dni Halloween, może wcześniej świętuje?

 

W porównaniu z Polską strój uliczny bywa tu bardzo dowolny. W pidżamie do supermarketu, na spacer w rozczochranych włosach. Nawet, pierwszy dyplomata kraju, minister spraw zagranicznych (Boris Johnson) nosi gniazdo na głowie. Turysta gdy tu przyjeżdża przeżywa szok. Zamiast widzieć na ulicach damy i dżentelmenów z melonikach niczym z filmów w Michaelem Caine, widzi ‘jaskiniowców’ z potarganymi włosami i pomiętymi (‘naturalnie uprasowanymi’) ubraniami.

 

Dystans do siebie

Generalnie ludzie tutaj mają spory dystans do siebie i lekkie naigrawanie się z nich jest tu bardziej cenione niż podlizywanie się. Jedzenie paskudne – głownie fryty, majonezy (potem gazety donoszą, że znów w miejskim systemie kanalizacyjnym znaleziono wielki tłusty czop, którego kawałek można nawet podziwiać w ‘Museum of London’), pogoda byle jaka, domy rozpadające się, ciasno na ulicach. To wszystko nieważne. Ważne, że kasa jest. Za kasę można sobie wszystko kupić. Jednego dnia mam ochotę na pizze na cienkim cieście prosto z Neapolu, a innego na obiad w stylu malezyjskim. Żaden problem. Sprowadzimy nie tylko kucharza, ale całą restauracje z szyldem, do której będzie można zachodzić gdy najdzie nas taka potrzeba.

 

Poczucie humoru

Dystans do siebie i wynikłe z tego poczucie humoru to skarb narodowy, który powinien trafić pod gablotę niczym ‘Magna Carta’. Nie tylko Al Murray, Monty Python, Jaś Fasola czy dla mniej wytrawnych Benny Hill. Ludzie spotkani na ulicy czy bezdomni czy bogaci spytani o coś potrafią ci czasem odpalić tak ironiczną ripostą, że trzyma cię to przez przynajmniej pół dnia. Pamiętam jak pojechałem raz do Paryża na wycieczkę i jak mi tego strasznie brakowało. Nigdy wcześniej ani później nie czułem się w UK bardziej swojsko jak po powrocie z Francji. No i czarny humor lub drwienie z konwenansów. Jestem w domu.

 

Sweter świąteczny i przebieranki

Nieważne kim jesteś, możesz być profesorem, poważaną figurą, która musi odpowiednio odgrywać rolę autorytetu. Ale gdy zbliżają się święta możesz założyć na siebie dziecinny, kiczowaty sweterek z bałwankiem i nie ma problemu. Poza tym różne przebieranki: owłosiony facet przebrany za kobietę, za hot-doga (nie, że musi, bo zagania klientele, tylko sam chciał), za co tam się chce. I niech mi nikt tu nie mówi, że to upadek obyczajów. Na wszystko w życiu jest miejsce. Na sacrum i na profanum. Na poważne działanie i na robienie sobie jaj.

 

Żółte lampy i przechodzenie na pasach

Na przejściach dla pieszych można często dostrzec zamiast ‘normalnej sygnalizacji’ tzw. żółte lampy. Wygląda to jak ukradzione z jakiegoś muzeum, ale jest to wynalazek bardzo użyteczny również współcześnie. Pieszy na takim przejściu może przechodzić w każdej chwili a samochód musi wtedy się zatrzymać. Wiadomo można spotkać paru cwaniaków, którzy mają problemy z hamowaniem – przypadłość ta jest szczególnie widoczna w droższych samochodach. Ale generalnie takie przejścia są bardzo bezpieczne i jest to super rozwiązanie. W Polsce czasami są tzw. przejścia na pomarańczowym, na przykład w nocy, przy małym ruchu, ale spotyka się to rzadko, za rzadko.

 

Poza tym można przechodzić na czerwonym świetle bez strachu, że za winklem czeka policjant z bloczkiem mandatowym. Nawet gdy jakiś patrol jest w pobliżu nie przyczepią się. No chyba, że wleziesz pod samochód. A w Polsce, droga pusta a ludzie i tak stoją na czerwonym.

 

Rowerem jak po wsi

Narzeka się na polskie drogi, ale ulice w Londynie są również w fatalnym stanie, łata na łacie, dziury czasem takie, że można wpaść tam razem z rowerem. Pewno to przez gołębie, które jedzą asfalt ‘chrup-chrup-chrup’.

 

Jeśli chodzi o system ścieżek rowerowych to UK jest z tym dość przeciętnie. W Londynie jest parę tak zwanych ‘superhighways’, ale to tylko na kilku najważniejszych arteriach. Wydaje mi się jednak, że przesadzanie w drugą stronę i robienie wszędzie drugiego Amsterdamu to też przegięcie. Podoba mi się bardzo tu popularny system śluz, czyli wydzielanie z drogi samochodowej wąskiego pasa dla rowerów. Jeśli kierowcy samochodów i rowerzyści są uważni to sprawdza się to bardzo dobrze. Drogą samochodową jedzie się szybciej niż jakąś tam ścieżką gdzie co chwila włażą ci jacyś głupi ludzie czy rodziny z dziećmi.

 

W Polsce to dopiero się rozwija. Żeby i u nas spopularyzować o wiele tańszy system śluz musi się przede wszystkim zmienić kultura jazdy kierowców samochodów. Rowerem w UK generalnie można jeździć jak po wsi, ulicą. Nawet przejeżdżając największe ronda czy przebijając się Oxford Street. Ostatnio nawet korzystałem z autostrady. I nadal żyje.

 

Zaufanie

Mając w pamięci polskie doświadczenia potrafiłem chodzić do angielskich urzędów z całą walizką papierów. Szybko zmieniłem moje podejście gdy urzędniczka poprosiła mnie tylko o jakieś ID, potwierdzenie adresu, dwa czy trzy kwitki a na resztę nie chciała nawet spojrzeć. Widząc moją zdziwioną minę powiedziała po prostu: ‘ja panu wierze’. Generalnie życie tutaj oparte jest na większym zaufaniu niż w Polsce.

 

W supermarketach nie musisz zostawiać torby do depozytu, lodówkę możesz sobie sam otworzyć a nie ‘sprzedawca otwiera’, bo by mu przez pół dnia większość towaru wynieśli.

 

W lokalach wyborczych oddajesz głos używając ołówka. Komisja raczej nie siedzi po nocy i nie przerabia głosów. Po prostu ołówek nie odbija się. A gdy jest się paranoikiem jak ja to długopis zawsze można przynieść swój.

 

Herbata

Herbata to wspaniały napój a kto uważa inaczej to jest dla mnie ‘psychiczny’. W Anglii pije się ją z mlekiem. Nie ma czegoś takiego jak herbata ciemna a herbata z cytryną to jakieś ‘kontynentalne’ dziwactwo. Ja pije herbatę w każdej konfiguracji, poza jakimiś dziwnymi wynalazkami jak zielona czy czerwona. Co ciekawe angielskie mleko jest unikatowe, bo tylko z nim smakuje mi nawet napar owocowy. W Polsce mleko i herbata to napoje które po zmieszaniu są niesmaczne.

 

Bardzo mi się podoba tutejsze podejście do tego tematu i będąc co nieco w Skandynawii czy nawet w Holandii bylem zszokowany tym, że ludzie tam piją głównie kawę. Herbatę się pije jedynie gdy jesteś chory. Jakie oni potem mają ciśnienie?

 

I POZYTYWY I NEGATYWY

 

Jedzenie

Angielskie jedzenie nie należy do zbyt wyszukanych, bywa bardzo proste i czasami jest wręcz paskudne. Więcej o tym rozwinę w oddzielnym poście. Tutaj chcę tylko wspomnieć o moim jednym ulubionym daniu, czyli angielskim śniadaniu, które składa się z bekonu, papierowej kiełbasy, słonych grzybów, fasoli w sosie pomidorowym, jaj sadzonych i tostów z masłem. Ja zawsze zamawiam wersje zamerykanizowaną, czyli z frytkami. Za £5 można się tym najeść do syta. Właściwie mieć spokój na cały dzień. To ‘śniadanie’ wymyślono dla ciężko pracujących robotników fizycznych. Nie zawiera ono takich zbędnych dodatków jak sałatki, po których zjedzeniu od razu robisz się głodny.

 

Ktoś powie, że dawka cholesterolu po czymś takim musi być zabójcza. Ale jak to określiła jedna moja koleżanka moje podejście do życia jest pesymistyczno-dekadenckie i można je podsumować cytatem z piosenki Moetoerhead ‘Ace Of Spades’: ‘nie chcę żyć wiecznie’.

 

Pogoda

Lato jest duszne i w sumie dobrze, że temperatura rzadko tu dobija do 30 kilku stopni, bo przy tak dużej wilgotności powietrza jak tu nie idzie swobodnie oddychać. Zima jest zawsze wietrzna i deszczowa, ale też nieco cieplejsza od polskiej. Śnieg na południu kraju jest przeważnie czymś jedno-kilkudniowym. Lubie upały i nienawidzę zimna, więc moje podejście do tutejszego klimatu jest ambiwalentne.

 

Przestrzeganie reguł

Nordyckie nacje tak mają. Gdy władza im coś każe to nieważne czy jest to dobre czy złe, głupie czy mądre, nie kombinują tylko wykonują polecenie. Już samo angielskie słowo określające władze ‘authority’, które brzmi jak ‘autorytet’ w samym swoim brzmieniu wyłącza w głowie jakikolwiek sprzeciw. Jest to i dobra i zła rzecz. W mojej pracy będąc w ubraniu służbowym gdy nakaże przestrzeganie czegoś, to ludzie się słuchają. Łatwo się nad nimi panuje. Nie ma zbyt wiele cwaniakowania.

 

Pracodawca zapomniał ci zapłacić za jeden dzień i ty też…o tym zapomniałeś. Po tygodniu dostajesz e-maila z przeprosinami, że nie zapłacono ci za ileś tam godzin i zaraz skorygują ten błąd.

 

Czasem nadgorliwość to koszmar, jak na przykład wspomniana przeze mnie jeszcze przy okazji tematu ‘transport publiczny’ historia z dziewczyną, której kierowca w środku nocy nie wpuścił do autobusu, czy sytuacja gdy rowerzysta jadący bezpiecznie chodnikiem ma zwracaną uwagę, że nie wolno.

 

Poza tym wynika z tego brak pewnej elastyczności, spontaniczności. Trudno mi było doświadczyć w UK sytuacji jaką przeżyłem w metrze we Włoszech. Nie mając drobnych poprosiłem o pomoc strażniczkę pilnująca bramek. Ta kobieta, wbrew procedurom zaczęła nagabywać ludzi o pieniądze.

 

Aha, w UK, ‘Health & Safety’ to prawo boskie. Często bywa też stosowane jako wymówka, na przykład gdy chce się kogoś spławić.

 

Tłumienie emocji

Czasem dobre a czasem złe. Opanowanie jak już wspominałem to oznaka siły. Stoickie podejście pomaga uporządkować i przezwyciężyć wiele problemów pojawiających się w życiu, ale też takie zimne podejście również do najbliższej rodziny sprawia, że ludzie żyją odizolowani od siebie. Myślę, że to na przykład było przyczyną samobójstwa Iana Curtisa. ‘Isolation’.

 

Święta

W UK właściwie nie ma świąt, dni ustawowo wolnych od pracy. Są za to ‘bank holidays’. Czyli (nie licząc weekendów) gdy banki nie pracują to jest święto. Można wtedy iść na zakupy i wywalić w błoto trochę ciężko zarobionych pieniędzy. Albo pójść do pracy i zarobić podwójną stawkę.

 

NEGATYWY

 

Chciwość

Potęga tego kraju zbudowana jest i trzyma się na chciwości, na spekulacjach bankierów w City, na ściąganiu taniej siły roboczej. Poza tym na dobrej renomie, marce. Dzięki temu walą tu turyści by pójść na drogą karuzelę i równie drogi jarmark świąteczny (jakby u siebie tego nie mieli?), zobaczyć niedoświetlonego słowika z drutu (na byle wsi dekoracje świąteczne są bardziej wystawne). Chińczyk czy Amerykanin przyjeżdża tu też, żeby zobaczyć Królową i sprawdzić czy tak jak w bajkach rzeczywiście mieszka ona w zamku i jeździ karocą. Albo chociażby pójść do muzeum Kuby Rozpruwacza, jakby na Górnym Śląsku nie było równie ciekawych seryjnych morderców. Czy na przykład kupić całe pudełko słynnej angielskiej herbaty, która i tak jest produkowana…w Polsce i tam też można ją taniej kupić.

 

Niewiele dóbr jest tu produkowane i eksportowane na masową skale. Kiedyś byłem obecny przy jednej prezentacji mającej pokazać osiągnięcia brytyjskich marek. Pokazano tam ledwie 3 czy 4 produkty, w tym ten nieopłacalnie drogi składany rower. Jak wy chcecie wygrać z Chińczykami pod tym względem? Jakością ktoś powie. Ale nie przy takiej proporcji cenowej?!

 

Prawie wszystko jest tu przeraźliwie drogie: komunikacja miejska, wstępy do muzeów, na mecze. Na szczęście jest parę darmowych atrakcji, które pomimo, że są darmowe są nawet lepsze niż na przykład jakieś muzeum figur woskowych.

 

Transport publiczny

Pamiętam gdy przyjechałem tu w 2005tym to polskim zwyczajem kupiłem sobie bilet miesięczny na 4strefy. Zrobiłem to tylko jeden raz. Koszty są za wysokie. Niestety Londyn to nie Warszawa ani nawet Berlin czy chociażby Paryż, gdzie można za w miarę sensowną cenę jeździć sobie po całym mieście i strefie podmiejskiej. Jak ktoś nie wie to w Londynie jest aż 9 stref biletowych na pociągi (kiedyś były też 4y strefy autobusowe). Najdroższa jest strefa pierwsza czyli centrum. Ten system jest tak diabelsko pomyślany, że chcąc przejechać z jednego końca miasta na drugi, w zasadzie nie masz szans, żeby ominąć centrum. Czyli płacisz olbrzymie pieniądze za niski standard podróżowania. Co prawda rozbudowuje się Overground czyli kolej nadziemna, ale jest ona wolna, rzadziej kursująca i ma częste opóźnienia.

 

Oszczędzam na wielu rzeczach i niewiele jest mi potrzeba do szczęścia, ale wyjątkowo nerwowo reaguje na to gdy ogranicza mi się swobodę przemieszczania: czy to przez ceny czy rożne restrykcje. Żeby za przejazd do centrum zapłacić więcej niż na lotnisko 50 km pod Londynem? Bilet autobusowy do Luton można kupić nawet za £2! Za £10 mogłem sobie jechać w tą i z powrotem do Manchesteru, Birmingham czy Cardiff a tu wydam tyle na kilka podroży! Co za parszywy złodziejski system. Nie ma konkurencji i mogą robić co chcą.

 

System kontroli płacenia jest wyjątkowo uciążliwy w porównaniu z miastami na kontynencie obok. Równie podły jest jedynie Amsterdam. Bramki w metrze przy wejściu i wyjściu, a w autobusach nie można sobie wejść tylnymi drzwiami i mieć wszystko gdzieś. Czy nawet przejechać za darmo chociaż te 2-3 przystanki. No cóż przez pewien czas były przegubowe na kilku liniach, ale konserwatywny burmistrz Boris Johnson uznał, że ludzie mają za dobrze. Co prawda te ‘bendy buses’ były tak zatłoczone jak ‘marszrutki’ na Ukrainie, ale były.

 

Nie ma litości. Nie masz pieniędzy, daleko od domu, może cie okradli, nie wejdziesz. Tak samo nie wpuszczą cię z rowerem. Detka pęknięta, nie masz zapasowej, sklepy rowerowe pozamykane, daleko od domu a co kogo to obchodzi?! Wchodząc do autobusu i płacąc tym naciągaczom co najmniej £1.50 za byle podjazd czujesz się jak dziewczyna w mini klepnięta w tyłek przez obcego, obleśnego faceta. A propos, warto tu wspomnieć historię dziewczyny, która musiała wracać późno wieczorem i nie miała dość pieniędzy na bilet. Nie mogła podjechać tych paru przystanków, bo jakiś formalista, nadgorliwiec nie wpuścił jej do autobusu. W związku z tym musiała wracać po nocy piechotą i została napadnięta. Myślę, że z tego powodu od kilku lat wprowadzono przynajmniej coś takiego jak ’emergency fare’. Oyster na minusie ale jedziesz. Dostajesz tylko paragon ostrzegawczy, żeby następnym razem podładować bilet.

 

Dlatego właśnie ostatnie wybory na burmistrza wygrał muzułmanin Sadiq Khan. Obiecał ludziom, że złagodzi ten ‘reżim’ jakim jest system transportu publicznego i spełnił swoje obietnice – ‘zamroził’ coroczne podwyżki i wprowadził bilet przesiadkowy (‘hoppa fare’). Jego oponentem był synek bogatych rodziców Zac Goldsmith, który coś majaczył o bardziej ekologicznym Londynie. A co kogo obchodzi ekologia?! Polityków nie powinno się wybierać z miłości, ale dla własnego egoistycznego interesu. Tak jak wzywa się hydraulika do naprawy zlewu. Burmistrz to urzędnik i powinien choć trochę sprawić, żeby życie ludzi nawet w tak drobnych aspektach stało się lżejsze. Goldsmith, który wozi swój tyłek limuzynami i mieszka w Richmond nic nie wie o realnym życiu ludzi. Właśnie dlatego przegrał a nie tylko z tego powodu, że wyłącznie muzułmanie zagłosowali na Khana. Ironizując, zanim muzułmanin wprowadzi szariat to ‘chrześcijański brat’ z bogatej dzielnicy ograbi cię doszczętnie z twoich pieniędzy. I jeszcze co do Khana, oczywiście, że niesłusznie broni swoich braci w wierze i to jest niebezpieczne. Ale jeśli chce się go pokonać i nie dopuścić, żeby został premierem to trzeba wystawić przeciw niemu równie charyzmatycznego i bliskiego zwykłym ludziom kontrkandydata. ‘Working Class Hero’?

 

Jednak nadal Londyn jest ‘trudny’ jeśli chodzi o przemieszczanie się. Podczas gdy mieszkając w Warszawie jeździłem sobie gdzie tylko chciałem to tutaj po pewnym czasie zacząłem żyć jak starzec. Przestałem wychodzić z domu, żeby nie płacić olbrzymich pieniędzy. Tu nie chodzi wyłącznie o kwestie płacenia całkiem dużych sum, ale też o aspekt psychologiczny. W Warszawie mam bilet dobowy czy miesięczny, wsadzę go sobie gdzieś głęboko w portfel i jeśli nie wpadnie ‘kanar’ (co jest rzadkością) jeżdżę sobie i przesiadam się gdzie chce. A nie autobus dwudrzwiowy, ale otwarte tylko pierwsze drzwi i wielka kolejka.

 

Permanentny stres spowodowany ustawicznym płaceniem, wydawaniem olbrzymich pieniędzy, które mógłbym lepiej zainwestować, ciągłe wyjmowanie Oystera i duże trudności z oszukaniem systemu sprawiły, że najpierw chodziłem wiele godzin na piechotę a w końcu ‘odkryłem’ rower. ‘Rowerując’ dodatkowo oszczędzam na fitnessie i na dojazdach. A i przyjemniej bez tego kiszenia się z ludźmi. I to za £3.90 w szczycie ! Co prawda mógłbym jeździć tak jak mój kolega, który używał biletu tygodniowego jako roczny. Zasłaniał coraz bardziej datę palcem i gdy był tłok to czasem kierowca go nie przyuważył i wpuszczał. Jak się ma lojalnego kolegę to można też sobie zrzucać Oystera z górnego pokładu i dwóch może jechać na jednym bilecie. Ale takie metody to loteria i dodatkowy stres. Niepraktyczne.

 

Futbol

Nie jest to przypadłość wyłącznie angielska, ale jest tu ona bardzo mocno widoczna, więc włączyłem ją do mojego rankingu. Nie rozumiem jak można się jarać czymś tak głupim i nudnym jak rozgrywki ligowe. Jeszcze rozumiem mecze narodowe, ale jakieś lokalne drużyny? Wywalać £30 za 90-minutowy mecz? Plus szczynowate piwo za £5, od którego tylko boli głowa z burgerem za £3 z przewagą cebuli. Za te pieniądze ja mam na piękny weekendowy wypad tanimi liniami do jakiegoś kolejnego ciepłego kraju. Pewnego razu ojciec jednego kolegi puścił mi kilka fragmentów nagranych meczów z telewizji. Z grzeczności chwile popatrzyłem, ale cały czas w mojej głowie kołatało się pytanie: ‘przepraszam sir, czy mógłbym wyskoczyć tym oknem za telewizorem?’ ‘ależ proszę bardzo’. Ludzie poważni, menadżerowie, którzy cie potrafią zniszczyć jedną decyzją, na meczach zachowują się jak dzieci. Żałosne, nie?

 

‘Cut the story short’, czyli ‘skróć tą historie’

Zostało to nawet sparodiowane w ‘Sensie Życia wg Monty Pythona’ w skeczu ‘Śmierć’- ‘wy Anglicy ciągle tylko gadacie’. Nawet gdy sprawa jest prosta to w przypadku sytuacji konfliktowej ludzie tutaj mają tendencje do zbytniego przegadywania całej sprawy, zamiast po prostu po ‘aleksandryjsku’ przeciąć ten węzeł gordyjski. Wynika to ze strachu przed bezpośrednim zaangażowaniem się, urażeniem drugiej strony i sprowokowaniem jej do agresji. Nawet policja gdy aresztuje bandziora na gorącym uczynku to dużo z nim rozmawia i traktuje prawie jak kolegę: “mate, zimno na dworze, skujemy ci ręce, żebyś się nie poobijał w czasie jazdy, wsiadaj do vana, pojedziemy na posterunek na ciepłą herbatę”. Jest to wyuczona strategia, która można określić jako rozładowywanie sytuacji konfliktowej. ‘Wampir z Zagłębia’ też stuknął lżej jedną ze swoich ofiar, tylko dlatego, że wcześniej krótko ze sobą rozmawiali. Ja nie mam do tego cierpliwości i mam bardziej czarno-białe podejście do wielu spraw.

 

Przesadny eurosceptyzm i konserwatyzm

W Anglii mentalnie, jeśli chodzi o struktury państwowe i społeczne niewiele się zmieniło od 1000 lat. Można by to porównać do tego, że komputery co prawda już są na rynku, ale pociągi parowe przestały jeździć całkiem niedawno. Pod maską pewnej nowoczesności kryje się kraj, w którym od czasu Cromwella nie było żadnej rewolucji poza przemysłową.

 

Dzisiejsze UK po przegranej ekonomicznej w II wojnie światowej stał się średniej wielkości europejskim krajem. Mimo tego Anglicy nadal tkwią w imperialnym śnie o potędze. Właśnie dlatego tak mocna jest tu niechęć do ‘kontynentu’. Przyczyna Brexitu również leży w tym myśleniu.

 

Co do UE: to ja jako Polak sam nie jestem pewny co do tej instytucji. Chadecka idea Schumana była bardzo dobra, ale już dawno została zastąpiona jakimś marksistowskim neo-tworem. Tym teraz jest UE. Jednak jakaś współpraca miedzy krajami europejskimi powinna zostać utrzymana. W idealnym świecie wymieniłbym rządzących UE, zreformował możliwość wybierania przywódców. Zostawiłbym samą organizacje, która jest czymś bardzo dobrym i czego cały świat nam zazdrości.

 

Anglików nigdy nie interesowała zbyt ścisła więź z jak to oni określają pogardliwie ‘kontynentem’. Nieważne czy byłoby to owocne czy nie. Uważają się za wyspę na środku Atlantyku i tak dryfują sobie, raz w stronę Stanów, raz bliżej Europy.

 

Poza tym to zadufanie w sobie. Przesadne uwielbienie do tego co jest ‘lokalne’ i podejrzliwe spoglądanie na wszystko co nie własne lub chociaż nie ukradzione z własnych kolonii. ‘Overseas’ czyli ‘zza morz’, to coś do czego należy podchodzić z podejrzliwością.

 

Dobrą ilustracją takiego myślenia jest zaobserwowana przeze mnie próba urozmaicenia menu w jednym barze. Chciano wprowadzić elementy kuchni nie-brytyjskiej – meksykańskie ‘nachos’. Coś co na pewno jest ciekawszym jedzeniem niż fryty i burger z przewagą cebuli. Ta innowacja nie sprawdziła się. Jest dla mnie niepojęte jak można cenić sobie tak tradycyjnie nudne życie.

 

Flejtuchowatość

Luźne podejście do spraw ubioru jak wspominałem wcześniej to fajna rzecz. Ale czasem przybiera to rozmiary patologii. To samo jeśli chodzi o urządzenie domu czy ogrodu.

 

Budownictwo

Domy w UK są generalnie w o wiele niższym standardzie niż w Europie. Zajmują one też bardzo dużą powierzchnie, dlatego właśnie Londyn i inne angielskie miasta są tak rozległe. Bloków jest tu niewiele i przeważnie są dla biedoty. Prawie każdy mieszkaniec bloku oczywiście chciałby mieszkać we własnym domku, ale to tylko pozory dobrego życia. Bo jak może być dobre życie w domu, który jest ciasnym ‘chlewikiem’, urządzonym tak jak reszta innych podobnych domostw.

 

Fasada z przodu co prawda budzi sympatie, ot taki domek z piernika. Ale z tyłu, baraki jak z PGRu. Dobrze, że od niedawna mieszkańcy miast mogą chociaż chodzić do toalet pod dachem. Jednak nadal bardzo wiele domów jest nieocieplana, tak więc w zimę wiatr przewiewa przez ściany. Widziałem kiedyś w telewizji jak te domy są budowane. Taka chałupka ma ściany przylepione do podłogi, żadnego podpiwniczenia, więc ciągnie nie tylko od ścian, ale i od ziemi. Poza tym konstrukcja ścian. Cienkie, oklejane czymś co nazywa się ‘drywall’ lub ‘plasterboard’ – gips i papier. Pamiętam jak wyśmiewano się z tego w ‘Alternatywach 4’: “nawet szczura nie da się na tym powiesić”. Właśnie przez taką konstrukcje prawie w każdym domu jest grzyb, w mniejszej albo większej skali.

 

Poza tym wystrój wnętrz. Okna otwierane do zewnątrz, żeby oszczędzić na ograniczonym metrażu. Słynne dwa krany. Słabo grzejący i zżerający masę pieniędzy bojler zamiast centralnego ogrzewania.

 

W UK też zachodzą jakieś tam zmiany. Ale zawsze ewolucyjnie. Póki co dla tych bogatszych ma miejsce coś co określa się jako ‘gentryfikacja’. Buduje się wytworne mieszkania właśnie w blokach.

 

Ceny zakwaterowania

Dla każdego nowo przybyłego to koszmar, gdyż na czynszu najciężej oszczędzić, a ceny wynajmu są tutaj zabójcze. Poza tym wszędzie jest tak zwany ‘depozyt’, równowartość miesięcznego czynszu. Czyli wynajmując pokój czy mieszkanie, płacisz tzw. ‘landlordowi’ dwukrotnie.

 

Standard lokali oferowany w zamian za poniesione koszty bywa bardzo niski. W UK nie ma prawa regulującego prawa lokatorów. Ostatnimi czasy wprowadzono jakieś tam regulacje o nie kwaterowaniu 5ciu osób w pokoju ‘jedynce’. Ale nadal jest wiele patologii i w internecie można znaleźć mnóstwo ciekawych historii o tym jak oferowane są ‘okazyjnie’ miejsca do spania np. w pokoju z prysznicem czy zaraz obok piekarnika.

 

Słaby wybór słodyczy w supermarketach

Nie palę, nie nadużywam alkoholu, uwielbiam słodkie. Gdy przyjeżdżam do Polski i wchodzę nawet do mniejszego osiedlowego sklepu to wybór jest o wiele większy niż w UK a i jakość lepsza. Żadnych przesłodzonych amerykańskich ulepów lub bezsmakowych angielskich wyrobów. W polskim sklepie całe rzędy regałów wypełnione są przepysznymi batonikami, wafelkami, rożnymi wersjami słodkich przekąsek. Tutaj jest to bardzo ograniczone.

 

Dostęp do natury oraz jakość powietrza

W tym kraju jest mniej bezpłatnych lasów niż w Polsce i w ogóle człowiek tu musi zmagać się z bardzo wieloma ograniczeniami jeśli chodzi o korzystanie z natury. W porównaniu z Warszawą, w Londynie powietrze jest chemiczne i nasycone zapachem frytkowo-majonezowym. Komarów praktycznie nie ma, a jak się pojawiają to pojedynczo i podduszone. Lecą powoli jakby były na haju.

 

Choć też nie można przesadzać. Jak się chce to można znaleźć i parki (choć raczej bez drzew), jest trochę lasów czy nawet jezior. Nie wszystko jest odgrodzone i dostępne dla jakiś bogoli. Jednak trzeba przyznać, że czasem brakuje mi tej dzikości i nieokiełznania polskiej przyrody.

 

Podsumowanie

Nie wiem czy zostanę tu na resztę życia. Tak w ogóle traktuje tu mój pobyt jako takie przedłużone wakacje. Korzystam z każdego dnia, bo jutra może nie być. Żyję miedzy Polską a Anglią i na razie jest mi tak dobrze. Kiedyś byłem bardziej uprzedzony do Polski i miałem bardziej wyidealizowane spojrzenie na UK. Teraz biorę i z jednego i drugiego miejsca to co dla mnie najlepsze. Jeśli wrócę do PLu to na pewno jako inny człowiek niż kiedyś. Szczęście jest w Tobie a nie w miejscu. Wiadomo pieniądze są ważne, no i żeby nie było za zimno. Nawet jednak jeśli nie zawsze czujesz, że przynależysz tu gdzie jesteś po prostu miej coś do zrobienia. Jesteśmy gośćmi na tym ziemskim padole.

 

Czekam na wasze komentarze i opinie w tym temacie. Może macie inne odczucia niż ja, albo dostrzegacie rzeczy, których ja nie dostrzegam. Zapraszam do dyskusji.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (28)

  • Action Man 09.05.2018
    Very interesting, kind sire please write more.
  • oldakowski2013 09.05.2018
    Tak się zastanawiam czy portal Opowi jest tym miejscem, w którym powinien znaleźć się ten wpis. Jeżeli rozpęta się dyskusja (mam nadzieję, że nie) portal zmienimy w blog o wszystkim. Będziemy dyskutować o wszystkim i niczym, a portal Opowi, nie jest do tego miejscem. Byłem dwadzieścia lat poza krajem, mogę opisywać swoje uwagi na temat komunikacji, sklepów itd... Ktoś inny również zacznie o tym i innym pisać i do czego doprowadzimy ten portal? Jest tyle portali, że takie polityczne (bo w końcu dyskusja do tego się sprowadzi) dyskusje tam zamieszczać., ale skoro tego chcecie, to proszę bardzo. Ja również włączę się do takiej dyskusji i będę opisywał jak działa komunikacja w Grecji itd...Może zacznę pisać o kulinariach, prowadziłem kiedyś taki blog, mam wprawę. Właściwie co ja mam tutaj oceniać, styl, treść, czy porównywać gdzie lepiej się żyje. Tego ja nie wiem, a informacje jakie tutaj czytam, otrzymuję codziennie w portalach społecznościowych i wiadomościach różnego typu.Pozdrawiam.
  • MarkD 09.05.2018
    Pewne rzeczy trzeba przeżyć na własnej skórze a ludzie gdy relacjonują coś często mają tendencje do koloryzowania. Napisałem ten post, bo w internecie naczytałem się mnóstwa bajeczek o tematach tu poruszonych. Oldakowski2013 bardzo chętnie przeczytam o twoich przeżyciach z Grecji, jeśli jeszcze je trochę ubarwisz jakąś fabułą, dodasz jakiś element humorystyczny i dramatyczny, to bardzo możliwe, że wyszłoby z tego coś wybitnego. Jak dla mnie to będzie jakaś odmiana po przepraszam jeśli kogoś obrażę, nadmiaru wierszokletów co to tęsknią za utraconą miłością. Ile można o tym samym i to jeszcze w pretensjonalnym stylu?
  • oldakowski2013 09.05.2018
    Nie mam za złe, że napisałeś o tym, jednak wyraźnie postawiłem pytanie, czy ten portal spełnia warunki na takie wpisy. Niech zadecydują inni, ja jestem tutaj gościem, chociaż jestem jego częścią. Wiesz, swój pobyt w Grecji opisywałem na zwyczajnym blogu jakich jest wiele, muszę przyznać ci rację, że wiele osób pisze nieprawdę, niekiedy staram się to prostować, ale nuży mnie to. Ja swoje, oni swoje. Może gdybyś napisał to w jakiejś innej formie, takiej przyjemnej do czytania, to może by to chwyciło? Grecję opisywałem w formie pamiętnika, opisywałem zauważone sytuacje, życie codzienne ludzi, moje podróże po wyspach. Nie wyszczególniałem co jest a czego nie ma, co jeździ, a co nie jeździ. Spróbuj, tak napisać jak proponuje, może chwyci. Pozdrawiam.
  • MarkD 10.05.2018
    Na początek 'pro forma'. Nikt ci nie każe czytać moich tekstów. Admin tej strony ma jedyne prawo decydować co mu spełnia warunki a co nie. Nie ma reakcji, więc robię to co ja uważam za słuszne. No pewno, najlepiej wysmażyć kolejną słodko-durną historyjkę o wyidealizowanej Anglii, co by się przyjemnie czytało takim ja Ty. Co cie tak strasznie zniesmaczyło w mojej historii? Przejrzyj światową literaturę, poezje, jakąkolwiek twórczość człowieka. Nie wszystko można podpiąć pod przyjemny obrazek w rodzaju widoku na Morskie Oko czy jelenia na rykowisku. Lubisz żyć w iluzji to sobie w niej żyj, ale nie narzucaj swojej wizji innym. Jakim prawem mnie pouczasz, nie słyszałem, żebyś był jakimś autorytetem, który cokolwiek osiągnął w tej dziedzinie, żeby to robić. Z tego co napisałeś o twoim pamiętniku z Grecji, ma on niewielką wartość poznawczą i a ja cenię sobie realizm w życiu. Za stary jestem na bajki.
  • MarkD 10.05.2018
    Mnie fascynuje właśnie 'co jeździ a co nie jeździ' a nie nudy w rodzaju malowanych dzbaneczków.
  • Nuncjusz 10.05.2018
    Człowieku, o czym ty w ogóle gadasz?
    Każdy tu ma prawo do wystawienia swojej opinii, skoro publikujesz
    Adminn tej strony ma gdzieś co tu się publikuje, więc twój argument jest ułomny
    Napisałeś poradniczek dla ubogich duchem i jeszcze się sadzisz wielce obrażony za krytykę
    Napisanie beletrystyki o Anglii wcale nie oznacza, że musi być słodka i kiczowata,
    Ogarnij się człowieku
  • MarkD 10.05.2018
    Nuncjusz Pseudointelektualisto. Epatujesz sformułowaniami jak 'ubogi duchem' a nawet ty sam nie rozumiesz ich znaczenia. Oto jedna interpretacji - "Według innego ujęcia „ubodzy w duchu”, to ci, którzy niezależnie od posiadanych dóbr, nieustannie dziękują Bogu i modlą się do Niego, ponieważ wiedzą, że wszystko co mamy, nie jest dane raz na zawsze i bezwzględnie. Należy mieć świadomość, że w każdej chwili można stracić to, co czyni nas szczęśliwymi, spełnionymi, co daje poczucie bezpieczeństwa, stabilizację itp." (Źródło: http://wypracowania24.pl/wos/2515/co-oznacza-byc-czlowiekiem). Polecam lekturę Słownika Języka Polskiego zanim w ogóle cokolwiek napiszesz, bo na razie to żenada z twojej strony.
  • Nuncjusz 10.05.2018
    MarkD no niestety, ale pierdolisz. To łatwiej zrozumieć?
  • MarkD 10.05.2018
    Nuncjusz O teraz to dopiero sypnąłeś 'pięknym słownictwem' pseudointelektualisto ;) I jeszcze te bluzgi na twojej własnej stronie. Nie zniżę się do twojego poziomu.
  • Nuncjusz 11.05.2018
    MarkD dla mnie jesteś debilem i już nim pozostaniesz
    Baj prymitywie
  • Aisak 10.05.2018
    Myślę, że opowi jest doskonałym miejscem również na tego rodzaju przemyślenia.

    To portal gawędziarski.

    Pan Marian także opisuje swoje przygody z różnych stron świata, i robi to świetnie.
    Bo...
    Nieważne o czym piszesz, ważne jak piszesz.
    Jeśli twój język literacki jest bogaty, to na pewno znajdziesz swoich fanów.


    Mnie osobiście opowiadanie zainteresowało, albowiem i ponieważ nigdy nie byłam w Anglii, nie wiem czy będę w ogóle.
    Nie były to tylko statystyczne fakty widziane okiem złośliwego Polaczka, aczkolwiek gdyby Autor mógł trochę bardziej rozwinąć skrzydła przy pisaniu kolejnych podróżniczych obserwacji, byłoby miło.


    pińć pińciów :)
  • MarkD 10.05.2018
    Dzięki za komentarz. Zobaczę tego Mariana. Co konkretnie masz na myśli pisząc 'rozwinąć skrzydła'?
  • Enchanteuse 11.05.2018
    Sam pomysł nie jest zły, ale można by trochę zmienić formę.

    Po pierwsze: nie jest to post, a publikacja na portalu literackim. Robi to złe wrażenie, jeśli piszesz "w tym blogu".

    Po drugie: osobiście denerwują mnie te podtytuły; w istocie bardziej zbliżone są do takiego wpisu na blogu. Przez to wygląda to prawie jak przydługa broszurka informacyjna.

    Po trzecie: podziel tekst na kawałki. Ciężko jest przeczutać go za jednym razem ze względu na długość.

    Nuncjusz ma rację. Każdy ma prawo tu wejść i skomentować. A komentarz niekoniecznie musi być pochlebny. Publikując tu, chodzi przecież o to, by sprawdzić, jak tekst odbierają inni. I w razie czego zastosować jakieś zmiany. Na razie jest to ciąg informacji, czasem ciekawszych, czasem mniej, ale informacji. Żeby stały się ciekawszymi, trzeba nadać im większego rysu osobistego. Forma pamiętnika, którą zasugerował pan Oldakowski, jest moim zdaniem dobrym pomysłem.

    Tak czy siak życzę powodzenia w dalszym pisaniu.
  • MarkD 12.05.2018
    Takie konstruktywne komentarze sobie cenie. To nie chodzi, żeby ktoś cie zawsze wychwalał pod niebiosa. Nie cierpię pouczania ze strony niedouczonych głupoli, którzy nawet nie rozumieją słów, które sami używają. Tacy "mądrzy inaczej", którzy bełkotem maskują swoje braki. Irytuje mnie też pouczanie niektórych w rodzaju 'zrób tak jak ci każę', jakim prawem? To nie jest opowiadanie na zamówienie. Niech każdy robi to na co ma ochotę. Formuła pamiętnika byłaby zbyt rozwlekła albo nudna lub za dużo bym się odsłonił. Trudno jest znaleźć złoty środek i wyważyć tak, żeby informacja była odpowiednio emocjonująca dla każdego słuchacza. Nie zamierzam dramatyzować i przekłamywać, a wszystkie opisane tu przemyślenia oparte są na moich osobistych przeżyciach o których również można przeczytać w tekście.
  • Enchanteuse 12.05.2018
    Rozumiem. Twój tekst, nietaktem byłoby przerabiać go na siłę. Ale wiesz, zawsze możesz podzielić na dwie części. Lepiej się to wtedy czyta. Mnie na przykład ta długość zniechęciła i myślę, że takich osób może być więcej. Temat jest ciekawy, więc być może wrócę jeszcze do Twojego tekstu. Jeśli się już pojawię, obiecuję zostawić komentarz.

    Mnie też irytuje taka płytka, nieuzasadniona krytyka. Grunt, by odróżnić ją od konstruktywnej.

    Pozdrawiam :)
  • Canulas 12.05.2018
    Enchanteuse, potwierdzam. Choć zarazem źle to o nas świadczy, jeśli kilka stron to za dużo.
    Ja zacząłem czytać, ale w pracy mam tylko urywki chwil, więc musiałem przerwać.
    Niestety ten jebany konsumpcjonozm i wszedobylski pośpiech staje się codziennością.
    Napiszę tylko, że to com przeczytał - podobało mi się.
  • Enchanteuse 14.05.2018
    Okej, jestem z powrotem. No to na początek, jak to ja, muszę się poprzyczepiać:

    ‘małżeństwo' - drażni mnie ten cudzysłów. Może lepiej byłony zamienić go na podwójny? Bo ten używany jest raczej w słownikach, tudzież publikacjach naukowych, żeby wyodrębnić jakieś słowo. Tutaj, jako określenie metaforyczne pasowałby bardziej ten podwójny.

    ‘proszę’, ‘dziękuje’, ‘przepraszam’. - tu bardziej mi pasuje nawet ten pojedynczy. Wyodrębnia słowa, więc jest okej. Tak samo w przypadku wtrętów z angielskiego, np. " ' bank holidays' ". Cudzysłów pojedynczy jak najbardziej na miejscu.

    Kolejna sprawa : brak końcówek w 1 os. l mn. Tym bardziej, że w przypadku innych słów ją stosujesz, np "naprawdę".

    Momentami brakuje mi spójności. Np tu:

    "Sprowadzimy nie tylko kucharza, ale całą restauracje z szyldem, do której będzie można lokalnie zachodzić gdy najdzie nas taka potrzeba. Pogoda to znów bardzo ciekawy temat. Domy są jakie są, ale można nieźle żyć z ich wynajmu."

    Co ma pogoda do jedzenia, a co ono do domów? Wypadałoby zrobić jakieś przejście. Poza tym nijak mi się to nie wpasowuje w nagłówek "dystans do siebie".

    I ostatnia rzecz z technikaliów:

    Myślę, że tekstowi dobrze by zrobiło wizualne oddzielenie nagłówków od reszty tekstu spacją. Lepiej to wygląda i lepiej się to czyta.
    W ogóle podczas lektury miałam wrażenie, że to artykuł. Taki luźniejszy i mniej konsekwentny, bardziej chaotyczny, ale artykuł.

    Parę refleksji:

    Co do herbaty. Lubię całkiem; chociaż już nie pijam. Inną nacją która uwielbia kawę są Francuzi. Tym tylko to plus croissant i są ukontentowani w pełni :)

    Przestrzeganie reguł. Obiło mi się o uszy, że Anglicy tak mają. Pewnie to wynika z ich historii, w końcu zaufanie do państwa niejako otrzymuje się w spadku. W Polsce trudno byłoby wymagać pełnego zaufania, kiedy spory odcinek naszego czasu to albo władza obca, albo rodzima, ale sprzyjająca rozpasaniu.

    Natomiast jeśli chodzi o nadmierną dumę z tego co lokalne:
    Kurczę, nam, Polakom tego brakuje. Jesteśmy ciągle zapatrzeni w jakieś inne kraje, zapominając, że mamy pełno dobrych rzeczy ; chociażby w sferze kulinarnej.

    Tyle ode mnie. Gdyby tekst był mniej chaotyczny, spokojnie można by go zakwalifikować jako artykuł. Czytało mi się go dobrze, czasami gubiłam wątek, ale udawało się go na powrót odnaleźć. Daję 5, bo to zawsze jakieś konkretne informacje i to jeszcze czerpane z własnego doświadczenia.

    Pozdrawiam i życzę wielkich pokładów weny :)
  • MarkD 15.05.2018
    Dziękuje Ci za wyczerpujący komentarz i tak uważne przeczytanie tego długiego tekstu. Tekst troszkę poprawiłem, również po Twoich sugestiach. Cudzysłowia raz używam podwójnego, raz pojedynczego. Raz mi podoba się jeden, raz drugi. Może być i artykuł. Jak dla mnie to taki pamiętniko-artykul. Tej wersji się trzymajmy :)
  • Enchanteuse 15.05.2018
    No okej, pamiętniko-artykuł. Niech będzie.
    Mark, a planujesz napisać coś podobnego jeszcze? A może jakiś artykuł czy felieton z pobytu w Paryżu (wiem z tego tekstu że byłeś)?
    Bo jestem strasznie profrancuska i umieram z ciekawości, jak Ty, czy ktokolwiek stąd co był, ocenia tamtejszych ludzi, brzmienie języka, atmosferę, no wiesz :)
  • MarkD 15.05.2018
    Enchanteuse A tak. Mam to zaplanowane. Jak mam wybierać to wolę Anglików niż Francuzów. Francuzi są jeszcze bardziej zadufani w sobie niż Wyspiarze. Ale miasto ciekawe, podobały mi się zarówno atrakcje obowiązkowe jak i na przykład katakumby. Będzie artykuł, wkrótce ;) A co Ciebie osobiście tak zauroczyło w tamtym kraju?
  • Enchanteuse 15.05.2018
    MarkD język przede wszystkim. Wielbię go po prostu, notabene, w piątek matura z tego właśnie przedmiotu.
    Więc ludzie dla mnie to takie trochę tło; ale w samej Francji pełno jest przecież ludzi innych nacji - na pewno nie wszyscy są zadufani. Najbardziej bawi mnie to, że Francuzi gardzą angielskim. Podoba mi się to, ale u nich przybiera absurdalne wręcz rozmiary xD
    Wszędzie potrzebny jest umiar.
  • MarkD 15.05.2018
    Do angielskiego można ich zmusić, bo wbrew pozorom znają go na tyle dobrze, żeby jakoś tam się porozumieć. Po prostu mają kompleks, że przegrali z Anglikami walkę o dominacje w świecie. Zresztą ja i tak po francusku znam tylko zwroty grzecznościowe, no i umiałem się spytać jak dojść do metra. No i co z tego jak i tak nie zrozumiałem odpowiedzi :) Ludzie innych nacji mają często to do siebie, że przejmują nawyki miejscowych. Na Pere Lachaise spotkałem Polkę, bardziej francuską od Francuzów. Ale znów w Londynie pracowałem z Murzynem wychowanym we Francji, który był naprawdę równym gościem. Lekko powalonym, co mi zawsze bardzo odpowiada w ludziach, no i gdy był głodny to raczej nie wybredzał jak 'francuski piesek' tylko wchłaniał jak odkurzacz.
  • Enchanteuse 15.05.2018
    Zależy kogo. Niektórzy wciąż upierają się, że go nie znają. Pamiętam sytuację, w której zapytana o drogę (po angielsku) kobieta odparła (również po angielsku) że nie rozumie. Więc ja po francusku. Nadal nie rozumiała :)

    Z Anglikami przegrali, ale za to z Niemcami wygrali (co świetnie ilustruje Apolinaire, kwitując funkcję Wieży Eiffla: "jestem wymownym językiem, który pokazywać będziemy Niemcom" ;))

    Ciekawe to, co mówisz o tym przejmowaniu. I pewnie poniekąd prawdziwe. W końcu nie bez kozery mamy to całe przysłowie o wronach.
  • MarkD 16.05.2018
    Ale o co chodzi z tą Wieżą Eiffla. Przecież to zbudowano w 1889. Jak na skale światową to nie jest to jakąś imponującą konstrukcja. W 1944 Amerykanie ich wyzwolili, mieli po prostu wiele szczęścia. Ja osobiście żyjąc zagranicą staram się być sobą i przejmować to co mi się podoba.
  • Enchanteuse 16.05.2018
    No pewnie że nie. Ale Niemcy nie mają jej odpowiednika.
    Wiele osób oskarża Francuzów o tchórzostwo. Ale trzeba pamiętać, że to właśnie dzięki biernej postawie zachowali większość budowli.
    Fakt, mieli sporo szczęścia.
  • MarkD 16.05.2018
    Enchanteuse Czy ja wiem czy Niemcy nie mają odpowiednika Wieży Eiffla? A wieża telewizyjna w Berlinie? I jeszcze parę miejsc się znajdzie. A przede wszystkim Siegessäule. Wolę widok na zielony Berlin z tej kolumny niż na zatłoczone miasto z tego turystycznego, drogiego żelaźniaka jakim jest konstrukcja w Paryżu.
  • MarkD 16.05.2018
    A co do tchórzostwa Francuzów w kampanii francuskiej. Trochę nie fair jest to wyśmiewanie się. W walce o swój kraj zginęło 360 tysięcy Francuzów. To całkiem spora liczba.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania