Anioł Chaosu

Aleksy otworzył oczy. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, było biało jak w zimie. Różnica była jednak taka, że nie wiadomo było, co to za miejsce. Niewiedzący o miejscu swego bytowania, Aleksy poleżał jeszcze chwilę i postanowił zmienić punkt widzenia. Z pozycji leżącej przeszedł powoli do stojącej. Postąpił w bieli parę kroków. Spojrzał na taflę pod nim. Miał wrażenie, że chodzi po szkle. Ziębiło go w stopy. Ruszył w drogę. Nie pamiętał, jak długo szedł, gdy spostrzegł w dali jakiś leżący na ziemi przedmiot. Przyspieszył kroku. Po chwili doszedł do przedmiotu. Spojrzał na to coś. Wyglądało jak jednoręczny miecz, o jelcu stylizowanym na skrzydła nietoperza i klindze zagiętej na kształt kosy, z wyrytymi na niej inskrypcjami w jakimś mrocznym i zapomnianym wieki temu języku.

- A więc znalazłeś to - usłyszał w głowie głos, przypominający szept. Obrócił się. Za nim był dziwny, tajemniczy osobnik. Ubrany był w czerń i czerwień. Głowę miał ukrytą pod kapturem. Gdy przyjrzał się postaci, spostrzegł, że nie dotyka podłoża.

- Kim jesteś? - zapytał zdziwiony Aleksy.

- Jam jest Cisza. Jam jest Milczenie - odparł enigmatycznym szeptem osobnik. W towarzystwie jego rozmówcy Alek miał wrażenie, że przewierca go spod kaptura nie jedna, ale pięćset par oczu. Ten dziwny stan jakby palił go od wewnątrz. Poczuł, że musi zmienić temat.

- Dlaczego twierdzisz, że to znalazłem? - wskazał na miecz.

- Eony temu, gdy świat był jeszcze młody, jedną z pierwszych ras, które go zamieszkiwały, były istoty zwane Starożytnymi, pierwszymi wampirami. Najpotężniejsi przedstawiciele tej rasy, wurdałaki, byli wybranymi przez Pana wojownikami, którzy mieli chronić świat materialny, dopóki nie zostaną powołani Naznaczeni. Wurdałaki początkowo nie radziły sobie jakoś szczególnie dobrze z eksterminacją demonów, dopóki jeden z nich, potężny Shrahkul nie wykuł pierwszego ostrza, zdolnego do pokonania najeźdźcy. Bronie te, nazywane Drakulshuragh, Łupieżcy Demonów, były doskonałym orężem do walki z istotami mroku. Niestety, wurdałaki zniknęły, gdy pojawili się pierwsi Naznaczeni, niemniej ich dziedzictwo w postaci kling Drakulshuragh pozostało. A ty znalazłeś jedną z tych broni. Podnieś ją - rozkazał Cisza.

Aleksy podniósł miecz i nagle poczuł, jak przepełnia go moc. Ta moc najpierw wpędziła go w wieczną ciemność, potem przywróciła światłu, ponownie zabiła i ponownie odbudowała. Oko zmieniło barwę, z pleców wystrzeliły macki, ale on czuł coś jeszcze. Grzbiet rozdarł mu niewyobrażalny ból. Upadł z krzykiem, a tymczasem z pleców zaczęły wyrastać jakby dwie dodatkowe kończyny. Początkowo nie przypominały czegokolwiek, ale wkrótce zaczęły się one przekształcać, aż stały się pełnowymiarowymi błoniastymi skrzydłami. Policzki Aleksego rozdarł ból, jakby rozszerzały mu się usta, aż po chwili za kłami, które mu się ni stąd ni zowąd wydłużyły, wykształciły się ostre i zagięte zęby. Spojrzał na swoją broń, która nagle stała się wielką kosą.

- Witaj, Aleksy - zabrzmiał osobnik, po czym zdjął kaptur. Aleksy ujrzał jego twarz. Była ona buzującą kulą czarno-czerwonego ognia.

- Kim ja się stałem? - zapytał Aleksy, łapiąc się za białą czuprynę.

- Och, ty? Wurdałakiem, narzędziem gniewu bożego, biczem na demony. Bycie dzierżycielem tego Drakulshuragha było najwidoczniej twoim przeznaczeniem - odpowiedział, jak gdyby nigdy nic, dziwaczny osobnik. Wkrótce z pleców czerwono-czarnej istoty wystrzeliły wielkie pierzaste skrzydła, należące do kruka. Nagle świat zawirował. Aleksy obudził się, cały zlany potem. Obok niego na posłaniu leżał Drakulshuragh. A więc to nie był sen, skonstatował ze zgrozą. Naprawdę stał się wurdałakiem!

- Wszystko dobrze? - usłyszał głos Agnieszki, siedzącej na łożu obok.

- Tak - skłamał chłopak. - To tylko zły sen, Agnieś. Tylko zły sen.

Albinoska jeszcze chwilę patrzyła w ciemności na białowłosego. Po chwili wróciła do snu. Aleksy też posiedział przez moment. A potem zasnął. Tej nocy nic już mu się nie przyśniło.

Następnego dnia, po śniadaniu, Aleksy postanowił poszukać odpowiedzi na nurtujące go pytania. Kim jest Cisza? Czy są jeszcze inne Drakulshuraghi? Co się stało z wurdałakami i pozostałymi Starożytnymi? Będzie musiał sprawdzić. Czuł się jakoś dziwnie. Miał wrażenie, że jest obserwowany. Przewidywał, że wkrótce coś się stanie. I nie będzie to miłe przeżycie.

Witold, Piotr, Aaron i polscy rycerze byli akurat w drodze do Kieżmarku. Zaprosił ich tam sam Zygmunt Luksemburski. Jagiełło przezornie wysłał tam swojego zamiennika, zresztą nie tylko swojego. Jego żona też była zamieniona miejscami z inną kobietą. Król podejrzewał, że ktoś będzie tam dybał na niego.

Dni Aleksy spędzał na ćwiczeniach z Tabrisem, który okazał się być dobry nie tylko w walce falcjonem ale i zwykłym einhanderem. W walce mieczem dwuręcznym też by sobie poradził, ale białowłosy nie chciał ryzykować. Walczyli przeważnie do południa, potem po południu. Białki przystawały od czasu do czasu, czasami nawet spoglądały z okien na dwóch przystojnych mężczyzn, walczących na miecze. Fircykowate panki patrzyły z pogardą na tą parę, nie rozumiejąc, dlaczego Jagiełło trzyma ich przy sobie. Zastanawiali się, dlaczego oni i pozostali rycerze, którzy przybyli tutaj, wzbudzają u dam taki podziw i wolą patrzeć na owych rębajłów niż słuchać kulturalnej muzyki, wierszy i grać w szachy. Cóż, domena Lewiatana jest rzeczą ludzką, zazdrość jest całkiem naturalna. Agnieszka raczej nie spędzała czasu z białkami i pankami, wolała towarzystwo ksiąg i pozostałych Naznaczonych, a zwłaszcza Aleksego. Niestety, ta grupa wkrótce musiała zostać wystawiona na próbę. Jak się miało okazać, bardzo nieprzyjemną i ryzykowną.

Nad orłem w koronie z pogonią zbierają się ciemne chmury.

Cień sunie ku obojgu narodom w jednej postaci.

Kto uchroni świat od kataklizmu, gdy zabraknie orła?

Czy zapanuje Anioł Ciemności?

Zwycięstwo będzie okupione krwią.

Chaos nadchodzi.

Koniec jest coraz bliżej.

W laboratorium było dość chłodno. Nawet bardzo. Ulrich z Jungingen spojrzał na znajome miejsce. Ukryte w podziemiach laboratorium zakonne było miejscem bardzo tajnym, tak bardzo, że wiedzieli o nim tylko nieliczni. Prowadzący w tym miejscu eksperymenty opłacany alchemik dostał nietypowe zadanie. Miał stworzyć zabójców i żołnierzy idealnych. Na wykorzystywanych do tortur stołach leżały, przypięte pasami, okrutne eksperymenty. W klatce zaś przebywał dawca krwi wykorzystywanej do tworzenia tych przeklętych istot. Ulrich podszedł do niego i uśmiechnął się drwiąco.

- No i doigrałeś się. Nie przyniosłeś nam ich zgodnie z umową, więc spotkała cię kara - jego głos brzmiał jadowicie.

- Dopadnę cię, Ulrichu! - krzyknął najemnik, niedawno jeszcze na usługach zakonu. - Będę na ciebie czekać w Piekle! Dopadnę cię, słyszysz?!

Wielki mistrz jeszcze przez chwilę popatrzył pobłażliwie na najemnika, bezsilnego i spętanego magią. Alchemik znał się na rzeczy. Wkrótce poczuł, że ktoś go ciągnie za okutą żelazem rękę.

- Mistrzu, racz spojrzeć na mój najnowszy twór - ubrany w płaszcz osobnik o szczurzej fizjonomii poprowadził zakonnika do jednego ze stołów. Leżał na nim przypięty do stołu pasami osobnik. Miał czarne włosy i ciemne oczy. Jego cera była poszarzała, kibić zaś raczej szczupła. Alchemik ostrożnie odpiął człowieka od blatu i rozkazał mu wstać. Czarnowłosy posłusznie wstał i stanął przed Ulrichem von Jungingen. Kolejny rozkaz dotyczył prezentacji umiejętności. Z pleców mutanta wystrzeliły macki w kolorze krwi. Oko zmieniło barwę na czerń z czerwoną tęczówką i żmijową źrenicą.

- Dokładnie jak Verschlinger - uśmiechnął się Ulrich.

- Wasza dostojność - szczurowaty osobnik uśmiechnął się przymilnie - wszystkie mutanty, jakie powstają tutaj, są tworzone na tej samej zasadzie. Obywa się jednak bez tortur, lepiej przetoczyć samą krew. Doświadczenia z poprzednim eksperymentem nauczyły nas ostrożności. Kat zresztą i tak miał paść dawno temu. Każdy z zabójców, jakiemu dajemy tu życie, to idealne narzędzie cichego mordu. Nieludzcy, oddani i lojalni, nie znają uczuć, będą za sprawę zakonną walczyć do ostatniej kropli krwi.

- Doskonale - uśmiechnął się krzyżak. - A cóż z żołnierzami? Ich wszakże też tworzycie, nieprawdaż?

- Ano prawda - kiwnął głową alchemik. - Im przetaczamy więcej krwi niż w przypadku zabójców. Proszę za mną. Zabójca będzie nam towarzyszył.

Przeszli do kolejnej sali, w której uwijali się akolici alchemika. Na stołach leżały istoty ludzkie, rozbudowane pod względem fizycznym, istne waligóry.

- O ile w zabójcach cenimy spryt, zwinność i umiejętności, o tyle w tworzeniu żołnierzy liczy się dla nas brutalna siła. Silne niczym biblijny Goliat, a przy tym mają inteligencję na poziomie niemowlęcia. Głupie i oddane, będą stanowić idealny dodatek do waszej armii, wasza dostojność.

- Doskonale - uśmiechnął się jadowicie Krzyżak. - Czas chyba wdrożyć plan zabójstwa. Małopolskie panki raczej nie będą zachwycone wykorzystaniem mutanta, ale na pewno usatysfakcjonuje ich sam fakt śmierci tego przeklętego Naznaczonego na tronie Polski - i wybuchnął mrocznym, sadystycznym śmiechem.

Aluś? Wszystko dobrze? Ostatnio jesteś jakiś dziwnie blady - Agnieszka spojrzała przenikliwie na białowłosego.

- Tak - odparł bez namysłu Aleksy. - Wszystko dobrze.

- Napewno? - wzrok albinoski stał się jeszcze bardziej przenikliwy. Aleksy starał się jak mógł nie patrzeć jej w oczy. Bał się tego, jak ona to przyjmie, jeśli wyjawi jej prawdę.

- Tak - białowłosy spojrzał w bok.

- Spójrz mi prosto w oczy - rozkazała dziewczyna. - Spójrz i powiedz, że wszystko z tobą dobrze.

Aleksy posłusznie spojrzał.

- Jednak nie wszystko jest dobrze - odparł.

- Co się stało? - zapytała Agnieszka.

- Ostatniej nocy miałem dziwny sen. Byłem w białym świecie, potem znalazłem jakiś dziwny miecz. Wkrótce pojawił się niejaki Cisza i wyjawił mi, czym jest owo ostrze. Potem zmieniłem się, a gdy się obudziłem, obok mnie leżała broń - odparł Aleksy.

- Mógłbyś mi ją pokazać? - poprosiła Agnieszka.

Aleksy sięgnął pod łóżko i po chwili wyciągnął stamtąd oręż.

- O, Boże! - czerwone oczy Agnieszki rozszerzyły się ze zdziwienia. - Całkiem dobry kawał żelastwa. Ma chyba wiele setek lat. I to znalazłeś we śnie? - spojrzała na białowłosego, gładząc przypominające kosę ostrze i przejeżdżając palcami po stylizowanym na skrzydła nietoperza jelcu.

- Tak. Cisza nazwał to Drakulshuragh, jeśli dobrze pamiętam - odparł Aleksy bez namysłu i ze średnim przekonaniem.

- Drakulshuragh? - zmarszczyła czoło dziewczyna. - Na pewno ten Drakulshuragh?

- Tak.

- Hmm. Myślałam, że to tylko stara legenda - zamyśliła się Agnieszka.

- Jak widać nie - zripostował Aleksy. - Ale legenda legendą, a tu proszę, w naszych rękach jest miecz, który może być poważnym zagrożeniem dla sprawy, w jaką się wmieszał się Zakon. Wiesz, co mam na myśli?

- Tak.

- No więc właśnie - Aleksy spojrzał znacząco na Agnieszkę. - Może stać się nawet tak, że Cień będzie chciał nas pozbawić tej broni. Sytuacja będzie jeszcze gorętsza niż jest.

- Poprawka. Już jest bardzo gorąco - uśmiechnęła się Agnieszka.

Noc zapadła nad światem, okrywając go mrocznym i chłodnym całunem. Gwiazdy zaczynały migotać, księżyc poczynał powoli wschodzić. Był nów. Nikt nie zauważył skrytej w cieniu mrocznej sylwetki, która przemykała pod murem. Twarz, przemyślnie ukryta pod chustą i kapturem, miała ciemne prawe oko, lewe zaś miało czarną twardówkę, żmijową źrenicę i czerwoną tęczówkę. Z pleców wystawały cztery szkarłatne macki. Przystanąwszy po chwili, skrytobójca wyciągnął z cholew butów noże. Przyjrzał się im, oceniając jakby fachowość wykonania broni. W końcu zakapturzony osobnik wbił pierwszy prowizoryczny czekan w mur, potem kolejny nieco wyżej i tak, przekładając coraz wyżej broń, dostał się za machikuł. Zauważył, że król jest w górnym skrzydle sądeckiego zamku. Zeskoczył z muru na dziedziniec, nie wzbudzając nawet najmniejszego hałasu i wylądował gładko na przysiadzie. Kątem oka uchwycił idących dwóch strażników. Ukrył się za beczkami, gdzie w zasadzie nie powinni go znaleźć. Gdy tamci dwaj odeszli, zabójca bezszelestnie wysunął się zza beczek i niczym kot podkradł się do drzwi. Na podziw cicho wsunął się do wnętrza. Zaczął skradać się do pokoju, w którym przebywał Jagiełło. Miał w pamięci instrukcje od brodatego krzyżaka. Jego zadaniem było zabić władcę Polski i Litwy. W ten sposób unia polsko-litewska miała się rozpaść, przez co zakon dostałby wolne pole do walki z pogańską Żmudzią. Małopolscy panowie początkowo niezbyt przychylnie patrzyli na powierzenie sprawy mutantowi, ale skusiła ich zapłata za lojalność wobec strony krzyżackiej. Ulrich jednak nie zamierzał tego dotrzymać.

Skradając się niczym kot, asasyn przemierzył parter i wkrótce wszedł po schodach na pierwsze piętro. Po chwili usłyszał kroki strażników na korytarzu. Serce zabójcy zabiło szybciej, jednak wkrótce usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Odetchnął z ulgą. Przekradł się najszybciej i najciszej jak mógł z dala od pola widzenia straży. Przeczucie mówiło mu, że za drzwiami czeka niczego nieświadoma ofiara. Otworzył z cichym szelestem skrzydło.

W bladym świetle woskowych świec dostrzegł postać Władysława Jagiełły, odwróconego w stronę okna. Jego sylwetka wydawała się być przygarbiona ciężarem nie tyle lat, co odpowiedzialności spoczywającej na jego barkach. Mimo tego zabójca nie dał się zwieść. Jego ofiara wbrew pozorom była bardzo dobra w walce mieczem. Mógł się spodziewać, że skrytobójstwo nie będzie takie łatwe. W sumie liczył się z tą ewentualnością. Sprawdził, czy sztylet wysuwa się łatwo z pochwy. Podkradł się do króla na tyle blisko, żeby nie zostać dostrzeżonym.

- A więc przybyłeś - zabójca zamarł na dźwięk głosu Jagiełły, który jakimś cudem go dostrzegł.

- Tak - odparł tamten. - Przybyłem.

I zamachnął się sztyletem. Broń przecięła powietrze. Król najwidoczniej wykonał unik. Asasyn nie dał się zwieść i zamachnął się po raz drugi. Sztylet tym razem trafił w klingę ustawionego w poprzek ostrza. W bladym blasku świec skrytobójca dostrzegł twarz swojego przeciwnika, twardą i zdeterminowaną. Z zimnym spokojem zakapturzony zamachowiec zaatakował pierwszą macką Jagiełłę. Król uskoczył w bok i potem w jego kierunku poleciała kolejna macka. Przeciął ją, zanim zdążyła go dosięgnąć. Po chwili został z niej krwawiący kikut, który jednak w szybkim tempie zdołał odrosnąć. Rozegrała się szybka wymiana ciosów. Jagiełło stał oparty o krzesło, gotowy bronić się nawet przyparty do muru, kapturnik tymczasem ułożył macki w taki sposób, aby blokować możliwość ucieczki. Szkarłatne twory przypominały żądła skorpionów. Wkrótce jednak zamachowiec poczuł piekący ból w piersi. Spojrzał w dół i zobaczył wystającą z klatki piersiowej, gdzieś w okolicy serca, klingę zagiętą na kształt kosy. Zachłysnął się powietrzem. Niedoszły zabójca, a obecnie ofiara, zwisł bezwładnie na ostrzu.

- Wasza Wysokość, czy nic wam nie jest? - zapytał właściciel broni.

Król Jagiełło uśmiechnął się. Dostrzegł znajomą twarz Aleksego.

- Nie, Aleksy. Nic mi nie jest. Przeciwnie, czuję się jakby młodszy, nie walczyłem naprawdę od kilku ładnych lat - odparł monarcha.

Po chwili do pomieszczenia wpadł rycerz w towarzystwie kilku zbrojnych. Zaraz za nimi wleciał Tabris z falcjonami w rękach, a wkrótce też i Agnieszka. Spostrzegłszy swojego pana z obnażonym mieczem, białowłosego i leżącego na podłodze zakapturzonego osobnika, rycerz spojrzał pytająco na Jagiełłę.

Jagiełło odpowiedział na spojrzenie rycerza.

- Co tu się stało? - zapytał Tabris, gdy tamci wyszli z pomieszczenia, zostawiając króla, magiczkę, Refaima i Aleksego.

- Doszło do zamachu, aczkolwiek nieudanego - odarł Aleksy. Po czym kopnął czubkiem buta ciało asasyna. I zamarł w przerażeniu. Oko zabójcy miało czarną twardówkę z czerwoną tęczówką i pionową źrenicą.

Minęło kilka dni. Aleksy otrząsnął się z szoku wywołanego widokiem zabójcy. Witold powrócił z rozmów w Kieżmarku jakoś dziwnie zdenerwowany, nie wiadomo, dlaczego. Relacja z poselstwa została zdana w możliwie najbardziej szczegółowym stopniu. Agnieszce udało się zbadać zwłoki zabójcy. Wynikami podzieliła się z resztą Naznaczonych, podejrzewając, że asasyn pochodzi z Malborka. Powoli nadchodził czas na ostateczną rozprawę z Krzyżakami.

Pierwsze, co zobaczyli Naznaczeni, to był mrok. Ciemność wylewała się, gęstniejąc wokół nich. A w tej ciemności słychać było wrzaski. Nieludzkie krzyki świdrowały głowę, wyrażając całą gamę negatywnych emocji, obłąkania, bólu, strachu i gniewu. Wkrótce ciemność porwała Piotra. Potem Agnieszkę. Następnie Aarona. Macki mroku wędrowały w kierunku Tabrisa, który próbował się im opierać i nie dać się wciągnąć w ciemność. Cień sunął też w kierunku Aleksego. Wszechogarniająca ćma cofnęła się, zostawiając Aleksego i Tabrisa samych w pomieszczeniu. Na podłodze leżały martwe ciała rodzeństwa albinosów i łowcy. Ich twarze były wykrzywione w upiorne maski, na których malowało się przerażenie. Wkrótce, ni stąd ni zowąd, towarzysz Aleksego padł jak ścięta kłoda. Białowłosy został sam. Pot wystąpił na jego i tak już blade czoło.

Wkrótce sceneria zmieniła się. Wurdałak widział ścierające się dwie armie, jedną pod sztandarem czarnego krzyża, drugą pod znakiem Orła w koronie i Pogoni. Słychać było krzyki zabijanych i szczęk oręża. Nagle Orzeł i Pogoń padły. Wszystko pochłonął czarno-czerwony ogień.

Nastąpiła kolejna zmiana. Aleksy stał sam jeden w kręgu światła. Poza nim kłębiła się ciemność.

- Tak, Aleksy. To wszystko, co widziałeś, jest zapowiedzią nadchodzącej katastrofy. To się może prawdopodobnie stać - nagle z ciemności wydobył się głos, należący do czegoś potężnego i starszego. Wkrótce białowłosy wurdałak dostrzegł w mroku parę ciemnych ślepiów. - To może się prawdopodobnie stać, ale nie musi. Możesz temu zapobiec.

- Jak? Jak mógłbym zapobiec temu, co nieuchronne? - zapytał Aleksy.

Ciemność rozdarł upiorny i przerażający śmiech.

- Och, sprawa jest bardzo prosta - odparł głos. - Wystarczy, że się do mnie przyłączysz - i wyciągnął rękę w kierunku wurdałaka. Białowłosy spojrzał na nią i nagle poczuł ukłucie zimna, ściskającego za serce. Dłoń była wyposażona w ostre pazury. A gdy przeniósł wzrok na oczy swojego rozmówcy, za gardło chwyciło go najczystsze przerażenie. Zimna ciemna pustka miała w sobie coś upiornego, nagle głowę wurdałaka wypełniły krzyki. A potem obudził się zlany potem.

- Co się stało? - usłyszał głos Agnieszki.

- Już wkrótce - odparł Aleksy.

- Co wkrótce? - włączył się Piotr.

- Już wkrótce czeka nas walka z Wrogiem - odpowiedział Aleksy.

W zapomnianym przez świat kościółku w lesie zapłonęły woskowe świece. Zakapturzone sylwetki usiadły na zimnej posadzce, tworząc okrąg.

- Bracia w mroku - zaczął dostojnym głosem jeden z zebranych. - Już niedługo dojdzie do nieuniknionej bitwy Polski i Litwy z państwem krzyżackim. Ale nie po to tu się zebraliśmy. Właśnie tej nocy chciałbym wam, moi drodzy, obwieścić radosną wieść. Już wkrótce na świat zstąpi nasz pan, Sa’el. W czasie snu łaskawy zesłać raczył na mnie wizję, w której ukazał mi swoje zstąpienie do Asiji i złoty wiek swego panowania. Już wkrótce będziemy świadkami nowej ery w dziejach świata.

W sali zapadła cisza. Perspektywa rządów ich pana natchnęła ich i powodowała podniecenie. Ich dusze radowały się na wieść zejścia Sa’ela. Nie wiedzieli, że ten, którego zwali Sa’elem, to wróg Stworzenia, a wizja jest tylko mamidłem.

Skrzypnęły drzwi karczmy. Właściciel szynku podniósł głowę znad szynkwasu. Do zajazdu wkroczyła zakapturzona sylwetka. Była średniego wzrostu. Postać podeszła do karczmarza, nie zdejmując nawet kaptura. Podała hasło. Jej głos brzmiał kobieco. Właściciel zajazdu rozejrzał się i zaprowadził do piwnicy personę. Miejsce, w które ją wprowadził, okazało się być burdelem. Wyzywająco odziane damy lekkich obyczajów oczywiście plotkowały, w powietrzu unosił się zapach perfum i feromonów. Niektóre zapewniały nawet uciechę dwóm czy trzem mężczyznom, którzy zgodzili się zapłacić. Zakapturzona kobieta skrzywiła się lekko. Mimo iż rozumiała, że niektóre kobiety z powodu bardzo złej sytuacji materialnej postanowiły zostać kobietami wszetecznymi, nadal budziło to w niej niesmak. Postanowiła jednak o tym nie myśleć. Karczmarz tymczasem przekazał ją w ręce burdelmamy, której kazał przekazać kobietę pewnej znacznej personie. Właścicielka domu publicznego kiwnęła w odpowiedzi głową. Zaprowadziła kapturnicę do pomieszczenia mieszczącego się obok. Zamknęła drzwi.

- I? Jakie dostałaś informacje? - usłyszała głos swojego zwierzchnika.

- Krzyżacy szykują się do bitwy, to pewnie wiecie. Ale nie przekazywała bym wam tego, gdyby nie pewien fakt - jej oczy zabłysnęły wilczo.

- Mów, Aida, jaki to fakt - rozkazał mocodawca.

- W czasie infiltracji i służby u zakonników jeden z nich, oszołomiony trochę winem, które mu podałam, wyjawił mi sekret Zakonu. Uprzedzając pytanie, jaki to sekret, zdradzę wam, że Ulrich planuje przy pomocy wynajętego przez siebie alchemika stworzyć armię. Jej członkami mają być tak zwani żołnierze idealni, zmutowani za pomocą podawanej im do żył krwi. Jeden z tych tworów, zabójca, został wysłany w kierunku sądeckiego zamku, gdzie miał dokonać zamachu na króla.

- I mu się to nie udało - dokończył zwierzchnik. - Według przesłanek uratował go jeden z jego najbliższego otoczenia.

- Któż to był? - zdziwiła się Aida.

- Niejaki Aleksy. Przybył na dwór królewski dwie wiosny temu. Od tego czasu stał się jednym z najbardziej zaufanych ludzi Jego Królewskiej Mości. To też królewski człowiek od zadań wagi szczególnej, tylko nie wiemy, na czym one zadania polegać mają - odparł pracodawca Aidy. - Ale nic to. Teraz masz inną misję.

- Jakie?

- Pojedziesz z listem do Jego Królewskiej Mości Władysława Jagiełły. Przekażesz mu go i przy okazji zorientujesz się w najbliższym otoczeniu Jagiełły. Potem wrócisz do nas i zdasz relację z powierzonej misji. Poczekaj chwilę, tylko mu go napiszę - odparł mocodawca i wziął do ręki pióro. Zaczął kreślić szybko litery na pergaminie. Po kilku chwilach wręczył Aidzie zapieczętowany rulon. Aida schowała go do torby. Po czym pożegnała się i wyszła z pomieszczenia. Przeszła przez zamtuz, po czym wdrapała się po schodach. Skrzypnęły drzwi. Wyszła na zewnątrz. Rzuciła jeszcze okiem na szyld. Podeszła do konia. Odwiązała go. Usiadła w siodle na chłopięcą modę. Ruszyła powoli stępa przez miasto. Gdy wyjechała główną bramą, puściła się rysią traktem.

 

Wasza Wysokość! - służący w liberii wsunął głowę przez drzwi.

- Słucham? - odpowiedział pytaniem Jagiełło.

- Posłaniec do waszej mości przybył. Mówi, że ma list do was - odpowiedział tamten.

- Niech wejdzie - odparł król Władysław.

Aleksy, Agnieszka, Aaron, Piotr i Tabris, którzy aktualnie siedzieli przy blacie i czytali księgę wyniesioną z biblioteki, podnieśli głowy, bowiem do pomieszczenia wsunęła się postać. Była mniej więcej średniego wzrostu, ubrana w ciemny podróżny kaftan i płaszcz z kapturem. W prawej dłoni trzymała list.

- Wasza Wysokość - spod kaptura wydobył się dojrzały kobiecy głos. Skłoniła się i podała królowi list. Jagiełło natomiast przywołał do siebie jednego ze swoich doradców. Mikołaj Trąba, podkanclerzy koronny wziął do ręki pergamin i zaczął odczytywać treść dokumentu. W miarę, jak czytał, rozszerzały mu się ze zdumienia oczy. Nie mniej dziwili się zebrani w sali poza jedną kobietą w kapturze. Wprawdzie podejrzenia krążyły na temat tego, że zabójca niedawno zabity przez Aleksego pochodzi z Marienburga, ale teraz pewność tego faktu była niezbita. Mutant rzeczywiście stamtąd został wysłany.

Kapturnica tymczasem taksowała uważnie otoczenie Władysława Jagiełły. Szczególną uwagę przykuła jej grupka, zebrana wokół woluminu, aktualnie słuchająca głosu Mikołaja Trąby. Intrygujący wydał jej się wysoki osobnik z białymi włosami, które były przetykane czarnymi pasmami. Potem przeniosła wzrok na dwoje albinosów, podobnych do siebie jak rodzeństwo. Następny w kolejce był ciemnowłosy osobnik, najprawdopodobniej pochodzenia lewantyńskiego, wnosząc po karnacji i barwie włosów. Ostatnim był młody, białowłosy i śmiertelnie blady chłopak, ubrany w ciemny kaftan. Tymczasem pulchny podkanclerzy skończył czytać. Treść wywołała w nim całkiem duży wstrząs, gdyż był blady i miał idiotycznie zabawny wyraz twarzy. Nie mniej zdziwiona była reszta zebranych w pomieszczeniu. Cisza, która zaległa po liście, stała się bardzo mocno namacalna. Gdzieś w oddali zawył wiatr i zagrzmiał piorun.

Nasze podejrzenia się sprawdziły - stwierdził twardym głosem Jagiełło, gdy kapturnica zniknęła. - Jeśli to prawda, co w tym liście przekazuje nam jeden z twoich szpiegów, drogi Mikołaju, to możemy mieć niezbitą pewność, że Zakon ma szansę stać się potężniejszym niż kiedykolwiek. Może zdarzyć się nawet tak, iż pokonać go nie zdołamy.

- Wasza wysokość - podkanclerzy spojrzał znacząco na króla. - My nie możemy mieć niezbitej pewności, my ją wręcz mamy! Zakon rośnie w siłę coraz bardziej. Nie ma zwłoki, musimy jak najszybciej utrącić tej przeklętej hydrze pieczętującej się krzyżem Chrystusa łby!

- Dobrze prawicie, Mikołaju - podchwycił Tabris, przygryzając dolną wargę. - Krzyżacy rosną w siłę w wielkim tempie. Musimy ich jak najszybciej powstrzymać!

- Tak - przytaknął król Jagiełło. - Myślicie, że nadszedł czas? - zapytał.

- Jest najwyższy czas - odparł podkanclerzy. - Jeśli mamy ich powstrzymać, zróbmy to teraz. Inaczej niechybnie zguba zapuka do naszych drzwi.

- Ahura jeden wie, jak może się to skończyć. Sąd rozjemczy sprawy naszej nie rozstrzygnął. Zakonnicy zaś chcą nas zmiażdżyć, tworząc potężną armię. Czy mogłaby się historia potoczyć inaczej? - westchnął monarcha, ale zaraz spoważniał. - Ale nie czas na takie sentymenty. Mus grać takimi kartami, jakie dostaliśmy.

- Panie, jakby jeszcze nie było dość temu wszystkiemu, niedługo dojdzie do czegoś, z czym będziemy musieli się zmierzyć - stwierdziła Agnieszka.

- Z czym? - zapytał monarcha.

- Niedawno miałam sen. Zwiastował on zejście na ziemię Wroga. Wkrótce Ahriman ma zstąpić do naszego świata. Obawiam się, że będziemy walczyć nie tyle z Zakonem, ale i z władcą Gehenny. Nie miejmy złudzeń, czeka nas ostateczny rozrachunek - głos magiczki brzmiał grobowo.

- Aha. Ale pozostaje pytanie, co zrobić, żeby jednocześnie walczyć z dwoma potęgami? Nie możemy wszakże całej armii posłać, żeby nie dać Krzyżakom pola - zasępił się Jagiełło.

- Chyba mam pomysł - po chwili namysłu stwierdził Aleksy. - Wy skupicie główne siły na walce z Krzyżakami, a tymczasem my zajmiemy się powstrzymaniem zstąpienia Ahrimanem.

- O nie, Aleksy, kategorycznie nie! Nie możecie się narażać! A co, jeśli wszyscy zginiecie?! Nie, nie i jeszcze raz powtarzam: Nie! - głos Jagiełły brzmiał surowo.

- Wasza Wysokość, to wojna - wtrącił Tabris. - A na wojnie, jak na wojnie, giną ludzie. Wy zaś, Naznaczeni, walczą o słuszną sprawę. Jak najbardziej rozumiem, iż macie przede wszystkim na względzie dobro swych dzieci, panie, ale nawet jeśli w ręce nam wpadnie chociażby cień szansy, że wysiłki tych tutaj młodych ludzi mogą wydać owoce, warto podjąć ryzyko. Myślę, że oni dojrzeli do tego, żeby brać odpowiedzialność za swoje poświęcenie. W was, Aaronie nie wątpię, wy na pewno wiecie o tym dobrze. Wasza Miłość, w końcu musi nadejść taki moment, kiedy to już wstrzymywać się dalej nie podobna, tylko trzeba się zebrać i sprać rzyć chędożonego psiego syna! Ale czy zezwolicie, Wasza Wysokość, to zależne wyłącznie od was.

Jagiełło westchnął.

- Może i tak? Może jednak masz rację, Tabrisie? Może jednak jest ten cień szansy, że uda się pokonać Ahrimana? - skonstatował ze smutkiem Jagiełło. - Jesteście pewni, że chcecie stawić czoła Cieniowi? - zwrócił się do swoich podopiecznych. Naznaczeni kiwnęli głowami.

- Tak - odpowiedzieli tamci. Wiedzieli, że teraz nie mogą się już wycofać. Klamka zapadła. Król westchnął ciężko, jakby nie mogąc czegoś znieść.

- Niech Bóg ma was w swojej opiece. Postarajcie się wrócić w jednym kawałku - w jego głosie pobrzmiewała naprawdę minorowa nuta.

Naznaczeni ukłonili się w podzięce. Król tymczasem wstał, ujął każdego po kolei za głowę, uczynił znak krzyża świętego na czubku i ucałował łepetyny swoich podopiecznych. Potem, gdy już to zrobił, pobłogosławieni zarzucili mu się na szyję, obdarzając ojca narodu Polski i Litwy ciepłym i pełnym miłości uściskiem. Królowi do oczu ze wzruszenia napłynęły łzy. Wiedział, że lud go kocha, w końcu on też miał dla nich serce, ale tym razem to było coś więcej niż afekt narodu do króla-patriarchy, to była miłość, jaką dzieci darzą swoich rodziców. W końcu jednak nadszedł moment, kiedy trzeba odejść. Skrzypnęły drzwi i Naznaczeni wyszli na korytarz, król zaś jeszcze długo siedział na tronie, rozważając przyszłość świata. Czy spłynie krwią i spłonie, niczym w Objawieniu świętego Jana? Czy może przeżyje i Cień znów zostanie zepchnięty poza Asiję? Przyszłość miała dopiero zostać odkryta.

Do Krakowa dotarli po kilku dłuższych godzinach jazdy traktem. Tam zamierzali zasięgnąć informacji na temat obecnej sytuacji i ustalić trasę do Prus oraz wyznaczyć miejsca, gdzie powinni spodziewać się miejsca zstąpienia Szatana na świat. Zakładali, że ma ono nastąpić w jakimś zapomnianym miejscu, gdzie jednocześnie jest duże nagromadzenie energii potrzebnej do otwarcia wrót.

Dzień ustępował miejsca nocy, gdy Tabris i Aleksy wyczuli, że coś jest nie tak. W powietrzu dało się wyczuć zapach intensywnej, zatęchłej, krzyżackiej szpetoty. Po chwili w bruk pod stopami pięciorga Naznaczonych wbiły się dwie szkarłatne macki, a potem kolejne dwie. Spojrzeli w górę. Na dachu błyskała para ślepiów. Po chwili ich właściciel wylądował na bruku. Twarz ukryta była pod kapturem, spod które błyskało prawe piwne oko i lewe czarne z czerwoną tęczówką i źrenicą niczym u zwierzęcia. Zasyczał dobyty z pochwy krótki miecz. Tabris dobył falcjonów. Rozegrała się szybka wymiana ciosów, skutecznie blokowanych przez Tabrisa. Refaim i mutant-zabójca wirowali w jakimś niebezpiecznym i starożytnym tańcu ciał i stali. Wkrótce jednak asasyn zacharczał, wybałuszył oczy, zesztywniał i po chwili padł na twarz. Z pleców sterczała mu rękojeść puginału. Naznaczeni spojrzeli po sobie. Z cienia wyszła postać. Ubrana była w czarny kaftan, czarną kapucę, pelerynę tego samego koloru i wysokie buty. Ubraną w skórzaną rękawicę dłonią wyjęła mizerykordię z pleców denata, dogorywającego w agonalnych drgawkach. Wytarła ostrze w płaszcz. Gestem dała znać, żeby Piotr pomógł jej z trupem. Albinos posłusznie złapał niedoszłego asasyna za nogi, po czym zaniósł go razem z tajemniczą osobą w pewne wiadome miejsce, którego położenie autor nie będzie zdradzał. Po czym Naznaczeni podążyli za owym tajemniczym nie-wiadomo-kim do wejścia do podziemia. Tajemnicza osoba zapaliła pochodnię. Weszli za złoto-pomarańczowym światłem w ciemność. Woda chlupała im pod butami, śmierdziało grzybem i pleśnią.

Po kilku chwilach wędrówki za światłem pochodni Naznaczeni i tajemnicza osoba znaleźli się nad klapą. Ich przewodnik zadarł głowę do góry, po czym krzyknął hasło. Z góry odpowiedział jakiś głos, odsunęła się ciężka płyta i ukazał się sznur. Za jego pomocą cała grupa dostała się na górę, do wnętrza wozu. Tam już można było porozmawiać na spokojnie, z dala od ciekawskich oczu. Przewodnik zdjął z głowy kaptur i ukazała im się młoda twarz o wykroju przywodzącym na myśl diament, z wystającymi kośćmi policzkowymi, ciemnymi brwiami, kruczoczarnymi włosami sięgającymi pleców, oczami w kolorze głębokiej czerni i prostym, lekko zadartym nosie.

- A więc - zaczęła kobieta - mieliśmy się już okazję spotkać. Zapewne wiecie, że Zakon rychtuje na wojnę żołnierzy, i to nie byle jakich. Mają to być wojownicy idealni w każdym, najmniejszym calu. Podejrzenia wobec Krzyżaków były jak najbardziej trafne, spodziewaliśmy się nawet, że naślą na was jednego ze swoich asasynów. Moim zadaniem było przechwycić was, zanim traficie w ręce zakonników. Pojmujecie, dlaczego?

- Hmm - zamyślił się Aleksy. - Jeśli się nie mylę, to gdyby nas przechwycili zakonnicy, to wtedy Ulrich mógłby oskarżyć króla o konszachty z siłami nieczystymi, dyskredytując w ten sposób Polskę i Litwę oraz niejako podważając wiarygodność wiary chrześcijańskiej i dając wygodny pretekst do krucjaty przeciwko obojgu nacjom.

- Właśnie - zgodziła się kobieta. - Jeśliście zostaliby pochwyceni przez braci zakonnych, moglibyście zostać kartą przetargową w stosunkach między Prusami i Państwem Polskim. Jednak skoro nie dostaliście się w ręce zakonników, nie oznacza to, że Zakon Krzyżacki zrezygnuje z prób złapania was. Jesteście w sytuacji ciągłego zagrożenia, więc musicie być nadzwyczaj ostrożni. Wystrzegajcie się najbardziej uczęszczanych traktów i miejcie się wciąż na baczności - zakończyła grobowym akcentem.

Wkrótce wóz się zatrzymał i rozległo się rżenie. Odsunęła się zasuwa i w judaszu ukazała się para oczu. Tymczasem pierwszy z powożących wrzeszczał coś i rzucał niecenzuralnymi epitetami w kierunku osobnika, który wpadł pod kopyta konia.

- Pani Aido! Niech pani wysiada! - rozkazał drugi woźnica.

Ciemnowłosa kobieta, nazwana Aidą, podniosła się z siedziska i założyła kaptur. Spojrzała znacząco na Naznaczonych. Ci zaś natychmiast pojęli, że muszą też się zbierać. Szybko opuścili wóz i zniknęli w cieniu zaułka. Aida zaprowadziła ich do wrót jakiegoś budynku. Po chwili weszli w mrok.

Pomieszczenie, w którym się znaleźli, tonęło w cieniu, na stoliku jedynie płonął ogarek, dający jako takie światło. Za stołem zaś siedziała ubrana w ciemne barwy sylwetka, mająca twarz ukrytą pod kapturem.

- Aida? - zapytał zdawkowo kapturnik.

- Nie, święta Jadwiga - odparowała Aida.

- Masz ich?

- Mam, Szary.

- Pokaż ich - rozkazał Szary.

Naznaczeni podeszli do stołu i usiedli na zydlach naprzeciwko szpiega. Zakapturzony tymczasem podniósł na nich oczy, szare jak stal. Twarz zakrywała mu chusta, prawe oko miał ukryte pod przepaską. Przyjrzał się każdemu, zatrzymał się dłużej na Tabrisie, znanego wśród niewtajemniczonych jako Kaspar. Potem spojrzał znacząco na Aidę. Ta natychmiast wyszła, zostawiając ich samych pod pieczą agenta.

- W Marienburgu byliście, co do tego wątpliwości nijak nie posiadam. Wiadomo wam, iż Ulrich przygotowuje armię do wojny. Jakiś czas temu nasza siatka wysłała w kierunku Malborga jednego z naszych najlepszych agentów w kupieckim przebraniu. Niestety, nie dostaliśmy od niego żadnych wieści, jeden z naszych szpiegów wśród służby krzyżackiej doniósł nawet, iż nie dostał się ów szpieg do stolicy państwa zakonnego. Chcę, byście go odnaleźli i, w miarę możliwości, dostarczyli do nas. Zrobicie to? - zapytał Szary.

Naznaczeni wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Kiwnęli głowami, zgadzając się na propozycję szpiega.

Naznaczeni spojrzeli po sobie. Według doniesień tutejszych jakiś obwoźny kupiec przejeżdżał tędy parę tygodni temu. Miał kierować się w stronę Malborka. A teraz, jadąc tropem owych wskazówek, ich grupa znalazła porzucony wóz kupiecki. Wkrótce niedaleko niego trafili na pierwszy ślad. Był to jeden z odpustów. Podążyli w głąb lasu za, jak się później okazało, relikwiami, które przemyślnie zostawił im szpieg. Wkrótce dotarli do dziwnej, opuszczonej fary w środku lasu. Czarna bryła kościółka roztaczała ponury cień nad światem. Z wewnątrz dobywał się dziwny zapach kadzidła. Po cichutku weszli do wnętrza.

Wewnątrz panował półmrok, jedynymi źródłami światła w tym przybytku były świece, dające jako takie światło na ponurą scenerię, która rozgrywała się wewnątrz. Pod emblematem odwróconego krzyża na dziwnym, nie przypominającym katolickiego, kamiennym ołtarzu leżał rozciągnięty w pozycji przywodzącej na myśl pentagram i do tego przykuty łańcuchem jegomość w stroju kupieckim. Wokół niego zebrały się postacie w kapturach, intonujące jakąś przeklętą pieśń w mrocznym języku. Nad kupcem stał na rozstawionych nogach osobnik z wzniesionym rytualnym nożem athame. Powoli i metodycznie opuszczał ostrze w kierunku odsłoniętej piersi więźnia mającego zostać złożonym w ofierze.

- Stać! - krzyknął Tabris. Zakapturzeni obrócili się w jego kierunku.

- Jakim prawem, śmiertelny, przerywasz nam uroczystość tak dla nas wielką?! Czemuż przeszkadzasz nam w szczęsnym zsyłaniu złotego wieku?!

- Nie wiecie, co robicie! - odparł Refaim. - Przywołując tą istotę sprowadzicie na świat chaos i ciemność, wywołacie zło, które od wieków powinno zostać zamknięte na dnie Piekła!

- Łżesz! - odparł mistrz i wykonawca ceremonii. - Łżesz i zginiesz za to ty i twoi towarzysze! Zabić ich! - rozkazał zakapturzonym. Wyznawcy rzucili się na Naznaczonych, jednak po chwili pobici sataniści leżeli pokotem, zwijając się z bólu na podłodze. Zaatakowani podeszli do ołtarza i bezceremonialnym ruchem uwolnili szpiega. Kazali mu uciekać do wozu i wracać do Polski. Mistrz tymczasem był wściekły, jego świńską twarz wykrzywiał niemożebnie rozgniewany wyraz. W ostatnim, desperackim akcie wbił sobie nóż aż po rękojeść w trzewia. Krew bryzgnęła mu z ust, padając na ołtarz niby jakaś pogańska ofiara. Wkrótce w powałę wystrzelił słup czarnego i czerwonego ognia, rozbłysło antracytowe światło i na ołtarzu stał przywołaniec. Był dość wysoki, około dwumetrowy, miał umięśnione ręce, posturę, której nie powstydziłby się mityczny Atlas, smukłą szyję, długie czarne włosy, ciemne oczy i był cholernie przystojny. Z pleców wystawały mu trzy pary czarnych, hakowato zwieńczonych skrzydeł, przypominających skrzydła kondora. Ubrany był w coś, co przypominało tunikę splecioną ze srebrnych łusek, w prawicy dzierżył miecz. Zionęło od niego jakąś mroczną mocą oraz smrodem siarki i ozonu. Anioł podszedł do wyznawcy, wbił mu palce pod żuchwę, po czym z sadystycznym uśmiechem oderwał mu twarz, a potem cisnął ją w kąt. Obrócił oczy na Naznaczonych. Usta rozciągnął mu wyjątkowo pogardliwy uśmieszek.

- Och, jednak spóźniliście się, wybrańcy Pana - jego głos brzmiał jadowicie i kusząco jednocześnie. - Nie udało wam się powstrzymać tych ścierw przed przywołaniem mnie. Ojciec jednak się przeliczył, teraz już nic i nikt nie powstrzyma mnie przed tym, by zawładnąć tym światem! - obrócił oczy na Tabrisa - O, Tab! Jak dobrze cię tu widzieć! Cóż ci tak zrzedła mina? Czyżby Ahura nie przewidział tego? Czyżby jednak nie okazał się tak wszechwiedzący? Przyłącz się do mnie, bracie! Przyłącz i będziemy razem władać Asiją!

- Po pierwsze, straciłeś prawo, by wołać mnie bratem wieki temu. A po drugie, muszę ci powiedzieć, że nie - odparł zimnym głosem Anioł Wolnej Woli. - Nie zrobię tego, i bynajmniej nie ze względu na moralność. To mój wybór, że nie dołączę do ciebie, w końcu na tym polega wolna wola. Czyżbyś w swojej pysze zapomniał, że to ludzie są tymi, którzy dostali Asiję?

- Co ty chędożysz? Te istoty, te skorupy, które ledwo co odrosły od ziemi, mają być koroną Stworzenia? Chcesz zdechnąć dla tych robaków, dla tych podistot? Dlaczego? - zdziwił się Ahriman.

- Och, sprawa jest całkiem łatwa. Jestem lojalny wobec nich - odparł z sarkastycznym uśmiechem Refaim.

- Serio? Chcesz paść w obronie tych szczurów przed kotem? Chyba jesteś szalony! Nadistota ma umrzeć dla niższej w rozwoju słabej istotki? Jesteś żałosny!

- Nie - pokręcił przecząco głową Tabris. - Widzisz, Tatuś miał rację w ich kwestii, Ahrimanie. Są lepsi od nas. Prawda, upadają i są w gruncie rzeczy słabi, ale próbują być silniejsi. Potrafią wybaczyć. Nie wybierałem żadnej ze stron przez długi czas, ale teraz muszę się opowiedzieć po którejś z nich. Nie będzie to strona twoja. Ahura jest całym sercem po stronie ludzkości. Może i część braci opowiedziała się po stronie Michała, ale nie ja. Ja wybieram stronę Ojca i stronę ludzi - odparł z całą powagą Tabris. I zaczął przemianę. Urósł nieco, dorównywał już swojemu adwersarzowi. Jego skóra była popielato szara, z pleców wyrastały potężne sępie skrzydła. Białe włosy z czarnymi pasmami opadały mu na czoło, zasłaniając część z dwunastu czerwonych oczu. Usta Refaity rozciągnął ponownie uśmiech, ale już paskudny. Zabłysły wydłużone kły i falcjony. Ahriman tymczasem strzelił palcami i za nim zaroiło się od ciemnych, groteskowych kształtów. Rozegrała się walka. Piotr przyjął postawę bojową, i po chwili strzelił prawym sierpowym pierwszego demona w zębatą twarz. Potem kolejnego uderzył od dołu i kopnął przy okazji w brzuch. Kolejne rzuciły się na niego, ale on sparował ich uderzeniem w szczękę i kopniakiem pod żebra. Agnieszka poraziła jednego piorunami, innego zdzieliła kosturem, kolejnego zaś najzwyczajniej walnęła. Aaron położył kilku celnym strzałami w łeb z jednoręcznych kusz. Innego rozciął szablą ukośnie od dołu, kolejnemu odrąbał łeb. Aleksy wywinął Drakulshuraghiem syczącego młyńca i ściął pierwszego demona. Drugi padł z rozchlastanym gardłem, kolejny przecięty po skosie. Tabris tymczasem walczył z Ahrimanem. Pierwsze cięcie z góry sparował iksowato ułożonymi falcjonami. Potem odepchnął swojego wroga i wykonał piruet, a następnie paradę. Jego przeciwnik zamachnął się mieczem, celując w nogi, ale Refaita uskoczył i klinga przecięła powietrze. Zamachnął się ukośnie z góry, ale atak został zablokowany. Zamarkował kolejny cios, ale jego wróg uskoczył. Po chwili powietrze rozdarł wrzask przerażenia. Agnieszka padła na ziemię, przebita przez jednego z demonów. Potem padł Piotr z odrąbanymi rękami. Kolejny, rozpaczliwie broniący się, zginął Aaron, leżący na kopcu z ciał. Aleksy spojrzał na zwłoki swoich towarzyszy. Rozdarła go rozpacz i po chwili krzywa szabla demona zacięła go w bok, a kolejna w ramię. W głowie ujrzał swoje mroczne ja. “Wypuść mnie” mówił wurdałak. “Wypuść mnie, Aleksy. Przecież wiesz, że inaczej zginiesz. Nie masz wyjścia. Musimy razem walczyć. Nie wypieraj się mnie.” Aleksy usłuchał. Poczuł znajomy ból w okolicach łopatek i po chwili wyrosły mu błoniaste skrzydła. Twarz stała się jakby bardziej zwierzęca, lewe oko zmieniło barwę, z krzyża wystrzeliły szkarłatne macki. W ręku ściskał pełnowymiarową kosę. “Czas na żniwa” usłyszał głos należący do niego i do jego mrocznego ja. Spojrzał na demony, wychwytując w ich oczach strach. Ściął pierwsze mroczne istoty, które akurat się nawinęły. Padły niczym kłosy ścięte uderzeniem sierpa. Wykrzywił się w upiornej karykaturze uśmiechu i zaczął prawdziwą hekatombę. Piekielne istoty mogły tylko próbować rozpaczliwie się bronić przed tym żniwiarzem. Padały wszystkie, które miały pecha. Aleksy postanowił dostać się do Tabrisa, zwartego walką z Cieniem. Pod ostrzem jego kosy padały kolejne potwory. Po chwili dostał się do obu aniołów, Mrocznego i Upadłego. Nagle Ahriman poczuł ból w okolicach klatki piersiowej. Spojrzał i dostrzegł tam wystającą klingę kosy. Zaklął.

- Pokonaliście mnie, sucze syny! - wrzasnął Upadły. - Zwyciężyliście małą batalię, ale nie przegraliście wojny! Jeszcze się spotkamy! - nagle jego materialna powłoka wybuchła słupem błękitnego ognia. Aleksy i Tabris zostali sami na placu boju. Podeszli do zimnych i martwych ciał. Białowłosy wurdałak wypuścił z dłoni kosę. Uklęknął przy Agnieszce i przycisnął ją do piersi. Wkrótce jego ciałem zaczął wstrząsać płacz. Krwawe łzy płynęły z jego oczu, jedna po drugiej i skapywały na zimną jak trup twarz martwej magiczki. Po chwili powietrze rozdarł bezsilny ryk, wyrażający rozpacz i stratę. Aleksy czuł rozdzierającą jego duszę rozpacz, wszystko wokół, ta walka, wojna z Krzyżakami, całe jego dotychczasowe życie straciło dla niego sens. Nie chciał walczyć, nie chciał żyć. Chciał już tylko umrzeć, gdyż bez niej, bez jego ukochanej Agnieszki, cała egzystencja straciła sens. Wkrótce jednak poczuł na ramieniu ciepło, które tak dobrze znał. Odwrócił się i zamarł, zdziwiony niemożebnie. Za nim stały widma zmarłej albinoski, jej brata i Aarona. Rozświetlała je jakaś biała poświata.

- Nie płacz, ukochany - usłyszał głos Agnieszki. - Jeszcze się spotkamy. W być może innym czasie, innym miejscu. Ale się spotkamy. Jestem tego pewna - zbliżyła swoje usta do jego ust. Aleksy poczuł, że staje się na powrót ludzkim sobą. Odwzajemnił pocałunek swojej ukochanej. Po chwili spojrzał w oczy piotrowego widma.

- Będziemy na ciebie czekać - rzekł do niego duch wilkołaka. - I wiesz co? Jak będzie trzeba, skop za nas obu rzyć Krzyżakom. Może będą wiedzieli, dlaczego.

- No pewnie - wykrzywił się w uśmiechu białowłosy.

Aaron jako jedyny nic nie mówił. Uśmiechnął się tylko spod chusty, zaś jego spojrzenie było jednoznaczne. Aleksy również się uśmiechnął. A po chwili jakaś wielka biała chmura zabrała ze sobą wszystkie trzy dusze w górę. Aleksy spojrzał tam z mieszaniną radości i tęsknoty. Na zgliszczach jego do niedawna zrozpaczonego serca nieśmiało wypuściła kiełki pierwsza mała roślinka. Nadzieja.

- Myślisz, że będą tam szczęśliwi? - zapytał Tabrisa.

- Na pewno - odparł Mroczny Anioł.

Po chwili wyszli z przeklętego kościółka satanistów. Ruszyli w drogę powrotną. Jeszcze nie nadeszła pora na wywczas. Pozostała jedna sprawa do zamknięcia. Jedna, ale bardzo ważna sprawa.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania