Poprzednie częściAnturaż część 1
Pokaż listęUkryj listę

Anturaż część 106

Wiele widziałem zjawisk i rzeczy niezwykłych w swoim bogatym w wydarzenia życiu, lecz to, czego doświadczyłem dzisiaj przekroczyło moje możliwości pojmowania. Gdybym był wierzący powiedziałbym, że to cud jednak inaczej zostałem wychowany. Pobyt u Istot też podważał istnienie Boga, ponieważ dla ludzi i ras rozumnych to oni nim byli. Inne Ziemie, które odwiedziłem w swojej wędrówce były bogate w całą masę kapłanów najdziwniejszych kultów, lecz nie oferowały nic więcej. Jednak byłem przekonany, że istnieje jakiś stwórca, dążący do harmonii, jaką on tylko dostrzega.

Kiedy podeszliśmy w pobliże budynku, wtedy już mogłem dostrzec szczegóły i detale budowli. Dwupiętrowy obiekt był wykonany z jednolitego kamienia, który swoją strukturą przypominał piaskowiec tylko był błękitny. Barwy takiej na żadnej Ziemi nie spotkałem i zaciekawiony podszedłem do samej ściany. Kiedy wyciągnąłem dłoń przed siebie i dotknąłem kamienia, z zaskoczeniem stwierdziłem, że jest ciepły. Swojej temperatury nie mógł zawdzięczać słońcu, ponieważ stałem z północnej strony. Powodowany ciekawością obszedłem budynek i dotknąłem ściany od strony południowej. Pomimo gorącego dnia i silnego słońca, moje dłonie stykały się z chłodną skałą. Kolejne nie wytłumaczalne zjawisko spotkałem, więc zbliżyłem się do okna. Patrząc z boku światło odbijało się od tafli szkła i nie przepuszczało do środka wiatru z zewnątrz. Jednak, kiedy próbowałem dotknąć szyby, to moja ręka i reszta ciała przechodziła, więc poczułem się jak duch.

Przeszklone duże drzwi prowadzące do budynku zbudowane były z takiego samego rodzaju szkła. Kiedy przechodziło się przez nie, to nie czuło się żadnego oporu, jednak zobaczyłem jak zabłąkany ptak odbił się od nich jak od zwykłej szyby. Wyglądało na to, że nieupoważniony organizm nie miał prawa wtargnąć do budynku. Tylko, kto o tym decydował?

Hol budynku swoją budową przypominał mi nasze budynki z lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Wyjątek stanowiły zdobienia, ściany udekorowane były kolorowymi runami, kojarzącymi mi się z pismem Wikingów. Sufit ozdobiony był freskami i one przypominały mi widoki innych Ziem i zamieszkujące tam zwierzęta. Schody szerokie i wygodne wykonane były z różnokolorowego granitu. Drzwi do pokoi dzieci ozdobione były runicznymi napisami, na każdych było, co innego i nawet kolory się nie powielały.

Dzieci zachowywały się w budynku, tak jak mówiła Ena, czuły się pewnie jakby mieszkały tu od lat. Poruszały się z wrodzoną swobodą, natomiast ja z Nadzieją stąpaliśmy po nieznanym. Nasze rozważania o kierunku przemieszczania się w budynku przerwał malec mówiąc.

- Będę na początku waszym przewodnikiem, chodźcie za mną do jadalni, sami nie traficie.

Po tych słowach odwrócił się i poszedł, a nam nie pozostało nic innego jak udać się za nim. Doprowadził nas kilkoma korytarzami do przestronnej sali, w której stały małe stoliki z krzesełkami i tylko jeden większy z dwoma krzesłami przeznaczony dla nas. Chłopiec zatrzymał się przed ścianą i powiedział.

- Jak przyłożycie dłoń do czerwonego punktu to z pomarańczowego wysunie się tacka z jedzeniem i piciem. Tutaj jest samoobsługa i to, co pozostanie wsuwa się w pole oznaczone na brązowo.

Nadzieja pierwsza podeszła do ściany i odebrała posiłek, ja zrobiłem to, jako drugi. W skupieniu zaniosłem tackę do stolika i postawiłem. Teraz zacząłem się dokładnie przypatrywać, co na niej jest, przeważały nielubiane przeze mnie warzywa, których z pewnością nie uprawiałem, choć rosły w stanie dzikim. Natomiast duży kawałek ryby natychmiast bez próbowania przypadł mi do gustu. Kubek z zawartością pachniał aromatycznie prawdziwą kawą, wtedy biorąc go w dłoń powiedziałem.

- Kto, tego wszystkiego dokonał? Nasiona kawy i kakaowca miałem w bluzie mundurowej, dlatego byłem pewny, że przepadły razem z nią.

- Zbudowaliśmy ten budynek wykorzystując naszą zbiorczą świadomość – odpowiedział stale nam towarzyszący malec.

Takie stwierdzenie było dość niezwykłe i nie zrozumiałe dla mnie. Jednak często spotykałem się z negującą reakcją podczas opowiadania o czymś, jeżeli słuchający wcześniej tego nie doświadczył. Dlatego nauczyłem się nie odrzucać informacji niezwykłych wykraczających poza nabyte umiejętności i doznania.

Zajęliśmy miejsca przy stoliku i spróbowaliśmy jedzenia. Potrawa przyrządzona była wyśmienicie i było niemożliwym żeby dzieci za pomocą świadomości były w stanie tego dokonać. Mały kierownik sali stojący przy mnie chyba domyślił się moich myśli, więc uświadamiał mnie dalej.

- Dzieci powinny pomagać swoim niedołężnym starym rodzicom i dlatego zaopiekujemy się wami.

Miałem w ustach właśnie spory łyk kawy i słowa dzieciaka wytrąciły mnie z równowagi. Nie mieściło mi się w głowie to, co właśnie usłyszałem, ja mam być stary i niedołężny. Właśnie teraz, kiedy jestem znowu młody i sprawny fizycznie. Zwyczajnie zakrztusiłem się kawą, z pomocą przyszła Nadzieja klepiąc mnie nieumiejętnie w plecy. Malec powstrzymał ją, podszedł i położył swoją rękę do mojej dłoni, dolegliwości natychmiast minęły.

- Dziękuję, jak to zrobiłeś?

- Uporządkowałem tylko twoją wewnętrzną energię, a ona poradziła już sobie.

Chłopiec mówił o świadomości, przepływie wewnętrznej energii, a ja nic z tego nie rozumiałem. Sprawy techniczne, wytwory myśli i rąk były dla mnie zrozumiałe, lecz coś nienamacalnego już nie. Potrzebowałem czasu i skupienia na przemyślenie najlepiej po gorącym prysznicu wylegując się w łóżku.

- Jak masz na imię? – zapytała Nadzieja.

- Brzoskwiniowy Sad – odpowiedział z dumą i palcem serdecznym wskazał run na kombinezonie w okolicach serca.

Niespotykana nazwa jak na imię, bardziej pasowała do handlowej nazwy farby niż do człowieka. Zacząłem wypytywać o imiona innych dzieci jedzących w tej chwili posiłek. Były dziewczynki Promyk Słońca, Biała Chmura i Poranna Rosa, chłopcy mieli imiona Cętkowany i Świetlisty.

- Kto nadał wam imiona? - zapytałem, lecz jednocześnie w podświadomości nie wiedzieć, czemu czegoś niezwykłego się spodziewałem, więc nie zaskoczyła mnie odpowiedź.

- Sami tak się nazwaliśmy, jednak wspólnie to zaakceptowaliśmy.

Dziwne, nawet nie zauważyłem, kiedy dzieci zdążyły uzgodnić miedzy sobą imiona. Prawdopodobnie i tak szło im o wiele szybciej niż dorosłym, lecz i na to potrzeba czasu. Jeżeli jeszcze każde zapamiętało pięćdziesiąt dziewięć innych imion takich dziwacznych, jakie przed chwilą poznałem już nie mieściło mi się w głowie.

Wystarczy mi wrażeń jak na jeden dzień, chciałem się położyć, porozmyślać i podczas snu uporządkować w głowie ostatnie rewelacje. Jednak z noclegiem miałem pewien problem, ponieważ na miejscu mojego domku stał ten gmach. Trudno przyjdzie mi położyć się na pokładzie Mantu i od samego rana stawiać nową chatkę. Nadziei też powinienem przyszykować na statku posłanie, tam będzie może nie wygodnie, lecz z pewnością bezpiecznie. Podniosłem głowę z nad jedzenia i spojrzałem na nią, wyglądała na zmęczoną. Wcale się temu nie dziwiłem, być może ona odebrała zmiany wokoło nas bardziej niż ja.

- Może po posiłku pójdziemy do Mantu, zrobię tam dla nas prowizoryczny nocleg? – nieśmiało zaproponowałem.

Zanim usłyszałem odpowiedz, z boku odezwała się tonem dorosłego dziewczynka, która musiała podejść dopiero przed chwilą niezauważona.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania