Poprzednie częściAnturaż część 1
Pokaż listęUkryj listę

Anturaż część 2

Rozdział I

Moja rodzina jest pięcioosobowa, tato ma na imię Leonsio, mama Izaura. Swojego pierworodnego syna, czyli mnie nazwali Wawrzyniec, podobnie głupio, jakie sami dostali imiona. Mam młodsze rodzeństwo dziesięcioletniego brata Ścibora i siedmioletnia siostrę Kornelię. Rodzice poznali się na pierwszej budowie taty w Sanoku, mama tam pracowała w biurze do spraw przesiedleń i zajmowała się przydziałem mieszkań dla nowo przybyłych rodzin. Swoje obowiązki traktowała bardzo poważnie i wymagała od wykonawcy pełnej realizacji projektu. Budynki mieszkalne w swoim założeniu konstrukcyjnym uwzględniały narodowość i wyznanie przyszłego lokatora. Dlatego poszczególne mieszkania różniły się rozwiązaniami technicznymi, były też rodziny bez specjalnych wymagań i te otrzymywały zazwyczaj wolny lokal, jaki im się spodobał. Takie budynki pracownicze były bardzo często istną wieżą Babel, każda rodzina mówiła innym językiem i pochodziła z innego kraju. Zaistniały w całym kraju tylko trzy incydenty nietolerancji w takich budynkach, te rodziny deportowano do krajów, z jakich przybyli. Więcej już nikt nie wszczynał awantur na tle narodowościowym i religijnym.

Tego dnia odbywało się przekazanie przez wykonawcę nowego budynku i strona odbierająca, czyli biuro do spraw przesiedleń miało szereg uwag. Członkami obu komisji byli moi rodzice i w trakcie sporu o kolor ścian, użytych płytek, wykładzin, armatury sanitarnej i wielu innych detali. Szef mojego taty słynący z dowcipu zaproponował, żeby wszystkie rozbieżności spisali bohaterowie serialu „Niewolnica Izaura”. Zaczęli się oni spotykać zawodowo i nie zaprzestali tych wspólnych chwil nawet po zakończeniu inwestycji. Dalszym etapem ich znajomości był ślub i przeprowadzka do Świdnika, pracowali w swoich zawodach i tam się urodziłem. Ścibór urodził się w Białej Podlaskiej, a siostra w Suwałkach. Mieszkaliśmy jeszcze w kilku innych miejscowościach, lecz niezmiennie tato budował domy dla przesiedleńców, a mama w biurze do spraw przesiedleń. Teraz mieszkamy w Nysie przy ulicy Zacisze 14 na szóstym Pietrze. Z okien naszej kuchni i salonu widać ulice Marchlewskiego, która zakręca i dalej biegnie równolegle do naszej ulicy, widać też rzekę. Przepływająca Nysa Kłodzka oddziela nas od zakładów samochodowych, zajmujemy jak zwykle ładne przestronne mieszkanie służbowe. Mama wybrała ten budynek niedaleko stacji PKP, zaledwie dziesięć minut spacerkiem. Wychodzimy tunelem pod torami na Racławicką, po lewej stronie jest dworzec PKP i z niego mamy doskonałe połączenie szybkimi tramwajami szynowymi. Skręcając w prawą stronę trafimy na pocztę, dalej dojdziemy do dworca PKS.

Zakłady Samochodów Dostawczych rozbudowują się i potrzebują jeszcze więcej pracowników. Zakład Urządzeń Przemysłowych też potrzebuje fachowców i firmy współpracujące z tymi zakładami, poszukują stale dobrze wykwalifikowanych specjalistów. Trzeba im zapewnić mieszkania, ich rodziną żłobki, przedszkola i szkoły, prawie wszystko organizuje biuro mamy. Firma ojca w większości realizuje nowe inwestycje, kooperanci remonty i adaptacje. Stale brakuje rąk do pracy, przez te atrakcyjne oferty naszych zakładów, wybudowanych na wschodzie Związku Radzieckiego i Syberii.

Postaram się dokładnie wszystko opisać, tylko muszę posłużyć się swoją rodziną i wieczorem każdego dnia będę opisywać to, co zdarzyło się w tym dniu, jednym słowem prosta forma pamiętnika.

Sobota 8 listopada 2014 tata wczoraj wieczorem zarządził, na dzisiejszy dzień zamkniecie sezonu wodnego. Przy śniadaniu zapytał się nas chłopaków, jedziemy pociągiem czy samochodem. Miałem nadzieje, że Ścibór powie nie i pojedziemy we dwóch sportową Syreną taty dwieście czterdzieści koni, dwuosobowa. Gnojek pierwszy zaczął krzyczeć, że jedzie musi swojego Maka 5 schować do hangaru wodnego. Pozostała tylko perspektywa jazdy mamy Warszawą, lecz to kombi klasy wyższej i na złość smarkowi powiedziałem.

- Pojedziemy pociągiem będzie szybciej, zabierzemy ze sobą sprzęt wędkarski i mama nie będzie zła jak go zapakujemy do jej samochodu. Wiesz tato ryby jej zawsze śmierdzą, ty spokojnie sobie piwo wypijesz, a tak to nie będziesz mógł.

Zapadła decyzja jedziemy pociągiem, zabraliśmy sprzęt do łowienia i spacerkiem poszliśmy na stację. Pociągi jak zwykle jeździły punktualnie i po dziesięciu minutach jazdy, wysiadaliśmy na stacji Otmuchów Jezioro. Stanica wodna w ładny dzień pełna była ludzi, nasza żaglówka „Anturaż” ( otoczenie – środowisko ) klasy średniej stała przymocowana do pomostu cztery i miała być schowana do hangaru z taką numeracją. Mała żaglówka Mak 5 kurdupla stała przycumowana do pomostu dwadzieścia siedem zwanego młodzieżowym. Szybko złożyliśmy dużą i zabezpieczyliśmy ją na zimę, braciszek naciągnął ojca na zgodę żeglowania jak my będziemy łowić. Pływał sobie po jeziorze z dala od łowisk i łatwo go było rozpoznać z daleka, do masztu przyczepił sobie flagę polski prawie tak wielką jak żagiel. Ojciec tłumaczył mu, jakie jest to niebezpieczne, destabilizuje małą żaglówkę. Uparł się jednak, że jest patriotą i jest dumny z kraju i jego wszyscy koledzy żeglarze tak robią. Pływamy po jeziorze Otmuchowskim tylko dla tego, że po zakończonej rozbudowie w ubiegłym roku jego powierzchnia została zwiększona z 20,6 do 31 kilometrów kwadratowych. Dodatkowo zostało pogłębione do 30 metrów, powstała też nowa zapora z elektrownią wodną. Jezioro Nyskie dalej ma jak w czasie powstania w 1971 roku, powierzchni 20 kilometrów kwadratowych i głębokość od 5 do 25 metrów.

Udało mi się złowić wielkiego szczupaka i nawet pracownicy z „Rybaczówki” odławiający ryby, przyszli, zobaczyć tak wspaniały okaz. Przy wyciąganiu ryby z wody pomógł mi tata, stale mówił, co mam zrobić i jak prawidłowo wyciągać. Mając takie wspaniałe trofeum, postanowiliśmy zakończyć wędkowanie i wrócić do domu. Zawołaliśmy smyka i po przywiązaniu Maka do pomostu, pojechaliśmy do domu szykować kolację z mojego szczupaka.

Niedziela 9 listopad 2014 od rana piękna pogoda jak na porę roku, tata przy śniadaniu zaproponował wspólny wyjazd do Wrocławia do ZOO. Pomysł wcale mnie nie zachwycił byłem kilka razy, dla mnie nie ma tam nic nowego. Dzieciakom bardzo się to spodobało i po sprawdzeniu połączenia, poślijmy na stacje kolejową. Zgodnie z rozkładem jazdy odjechaliśmy o dziewiątej dwanaście, podróż z przesiadką na autobus miejski we Wrocławiu zajęła nam godzinę dwadzieścia.

Bramki wejściowe wyposażono w czytniki i po wpisaniu liczby wchodzących, z podziałem na dzieci i dorosłych. System samoczynnie wyliczał wysokość opłaty, pobieranej z karty. Ogród wyglądał bardzo okazale po ostatniej przebudowie, przeniesiono sportowców w inne miejsce i tereny zajęte przez ZOO rozciągały się od starej Odry po budynki mieszkalne przy ulicy Rzeźbiarskiej. Wszystkie wybiegi dla zwierząt nowoczesne, przestronne, zgodne z najnowszymi tendencjami ekologicznymi. Pawilony z ekspozycjami były tak wykonane, że zatracało się zdolność widzenia granicy przeznaczonej dla zwierząt i zwiedzających. Najciekawszym rozwiązaniem technicznym są dwa stawy duży i mały całe oszklone i podgrzewane, w nich pływały ryby i ptactwo wodne. Można było rozkoszować się ciepłem i zjeść potrawy z krajów, do których nawiązywała dekoracja na danym stawie i muzyka. Zdecydowaliśmy się na kuchnie tajską, wybraliśmy większy staw. Jedzenie było przepyszne, ceny przystępne. Zastanawiam się, po co wyjeżdżać gdzieś w tropiki, jak pod kopułą można wynająć domek tubylczy i cieszyć się z tego samego. Wspaniale bawiliśmy się i bardzo szybko minął nam czas. Zrobiła się noc i o dwudziestej musieliśmy opuścić tereny ogrodu, była to godzina jego zamknięcia. Podróż powrotna trwała pięć minut dłużej i w domu byliśmy przed dwudziesta drugą.

Poniedziałek 10 listopada 2014 pogoda dalej dopisuje, w szkole tylko zajęcia patriotyczne w przeddzień święta narodowego. Nauczyciele i zaproszeni kombatanci z Drugiej Wojny Światowej przypominali nam jak ważna jest Niepodległość i jaką cenę wielu milionów istnień, jako Naród musieliśmy za nią zapłacić. Lata trzydzieste ubiegłego wieku były dla Polski czasem rozwoju i rozkwitu. Nasi wszyscy sąsiedzi zazdrościli nam tak wspaniałego kraju i 1 września 1939 roku Niemcy zaatakowali, przyłączyli się do nich Słowacy i nacjonalistyczne organizacje ukraińskie. Nasze wojsko nie chciało walczyć z Ukraińcami i pozwolili się rozbroić, w ten sposób straciliśmy wyposażenie trzech przedwojennych armii. Do podziału przyłączył się jeszcze 17 września Związek Radziecki i on pragnął swojej części łupów. Zawarte umowy międzynarodowe nie zostały respektowane, pozostaliśmy sami. Obecnie po tak bolącej lekcji musimy bronić naszej Niepodległości i Wolności, naszego stylu życia, naszej kultury. Gwarantem tego jest nasza nowoczesna i dobrze wyposażona armia, jutro odbywa się wielka defilada w Warszawie. Zostaną na niej zaprezentowane wszystkie rodzaje wojsk, nowoczesny sprzęt oraz nasza wola obrony ojczyzny.

Koniec części 2

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • NataliaO 09.02.2015
    To jest naprawdę naturalne, i tak ujmę " inteligentne" opowiadanie. 5:)
  • Prue 09.02.2015
    Fakt bardzo dobrze napisane opowiadanie. I dobrze ujęte inteligentne ale nic po za tym. Dla mnie jest ono suche. Dam 4 za duży wkład.
  • Slugalegionu 29.07.2015
    *Zaciąga się głęboko zapachem tej pracy* Jak ja kocham propagandę o poranku: ) Czytnę później do końca: ) Z oceną poczekam aż akcja nabierze większego tempa: )

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania