Poprzednie częściAnturaż część 1
Pokaż listęUkryj listę

Anturaż część 66

Wyposażony zostałem w sprzęt, którym mogłem się szybko i daleko przemieszczać. Miasto jednak było wielkie, a na całej ziemi jak zdążyłem zauważyć takich miast było kilka. Jedynie zastanawiające jest to, że do czasów współczesnych prawie nic z tego nie pozostało. Tak wielkich budowli, bez wielkiego wysiłku czy kataklizmu nie można było zniszczyć.

Stale obawiałem się skutków wcześniejszego uderzenia batem energetycznym, przecież nasz organizm działa na prąd i wszystkie komórki komunikują się między sobą dzięki przepływowi prądu o małych napięciach. Najgorsze, że mogło dojść do uszkodzenia osłon mielinowych w mózgu, jest to delikatna izolacja włókien nerwowych. Wtedy mogą pojawić się w moim mózgu „zwarcia”, nastąpią problemy z koncentracją, zaburzenie pamięci, stany depresyjne, zmiany osobowości i bóle głowy. Prawdopodobnie w mojej nodze, przez którą przeszedł ładunek elektryczny nastąpiło uszkodzenie mięśni. Mam tylko nadzieję, że niezwykły weterynarz zajmujący się mną po porażeniu znał się na budowie organizmu człowieka.

Zmotoryzowany sprzętem latającym stałem się niezależny, choć tylko w niewielkim zakresie. Stale byłem skrupulatnie kontrolowany przez wartowników punktów ochrony, a gęstość ich odpowiadała warownemu obozowi wojskowemu w czasie oblężenia. Było to dla mnie uciążliwe i czasochłonne, przy każdym zatrzymaniu sporządzana była notatka o czasie mojego przelotu. Musiałem postarać się o ograniczenie inwigilacji i w ten sposób doprowadzić do większej mojej swobody.

Od rana do wieczora przez trzy dni jeździłem, zapoznając się z miastem i najbliższą okolicą. Starałem się zwozić świeże zioła i przyprawy. Pozbawione chłodnego magazynu przez długie przebywanie w wysokiej temperaturze szybko więdły i jak tego chciałem traciły swoje właściwości. Panienka stale pojawiała się w dużej kuchni, gdy tylko pojawiłem się w niej, jednak tam nie miałem pełnej swobody gotowania moich potraw i przyrządzania łakoci. Zaczynało jej to przeszkadzać, ja nie mogłem w tym przypadku się skarżyć. Musiała sama to zaważyć i rozwiązać tą sytuację samodzielnie. Nadzwyczaj sprawnie zadziałała i załatwiła zrobienie małej kuchni przy podziemnym magazynie obłożonym miką. Rozwiązanie to było wprost idealne dla moich potrzeb, ponieważ było tam sucho i chłodno, do tego posiadał wewnętrzny labirynt. Gdy tylko się z nim dokładnie zapoznałem przeniosłem tam swoje dwa kuferki. Podczas prac porządkowych, kiedy byłem pewny, że jestem sam wyciągnąłem KAM-a i zaniosłem go w najbardziej ustronne miejsce. Dodatkowo zabezpieczyłem je oddzielając od reszty magazynu maskującą fałszywą ścianą. Wcześniej obłożyłem wydzielone pomieszczenie dodatkową warstwą miki i dopiero wtedy z bijącym sercem przystąpiłem do uruchamiania komputera fotonicznego KAM-a. Powoli następował rozruch, niczego nie przyśpieszałem, tylko pilnowałem prawidłowości procesu i odzyskiwania zapisanych danych.

Nagle w całym mieście rozległ się alarm. Szybko, lecz dokładnie zabezpieczyłem kryjówkę KAM-a ścianką maskującą i błyskawicznie wróciłem do kuchni. Zaledwie po kilku minutach usłyszałem tętent koni, jak tylko ucichł, do pomieszczenia wbiegło dwóch jeźdźców z jakimś licznikiem. Ten oddział był ubrany w pomarańczowe bluzy, wcześniej zdążyłem już zauważyć, że każda jednostka jazdy ludzkiej miała kolory rzucające się w oczy. Jedynie formacje składające się z Istot miały barwy maskujące.

Kawalerzyści zatrzymali się w pół kroku widocznie ich licznik pomiarowy przestał rejestrować, lub przykład jednostki czerwonych zadziałał odstraszająco. Jeden z nich asekurował trzymającego urządzenie, nie wyciągnął żadnej broni, lecz był gotowy do nagłego ataku. Nawet nie przerywałem swoich czynności przy kuchni, pitrasiłem jak gdyby nigdy nic się nie stało. Ten wyposażony w rejestrator wszedł do magazynu, ale oprócz produktów tam zgromadzonych i moich kuferków niczego niepokojącego tam nie znalazł. Poprzez łącze radiowe powiadomił swojego dowódcę, językiem mi nieznanym, prawdopodobnie o negatywnych wynikach poszukiwaniach, ponieważ do pomieszczenia weszło jeszcze czterech ich kolegów. Wszyscy mieli urządzenia rejestrujące i widocznie one podobnie nic nie wskazywały. Powoli tracili pewność siebie, nawet przybycie patrolu Istot nie zmieniło wyników poszukiwań. Ukradkiem obserwowałem ich poczynania i z każdą upływającą minutą byłem pewniejszy dobrego wykonania kryjówki KAM-a. Poszukiwania przerwała im panienka, zaniepokojona dużą aktywnością ochrony w kuchni. Strach przed pozbawieniem jej własności, zmusił ją do działania. Wpadła do pomieszczenia i od razu nakrzyczała na Istotę, dowódcę ochrony kompleksu. Ten bał się sprzeciwić córce swojego pracodawcy, w innym przypadku za takie zachowanie pewnie by ją zatłukł. Jednak teraz musiał wysłuchać jej z pokorą i wytłumaczyć ich aktywność w pomieszczeniu.

- Rejestratory zagrożeń uruchomiły automatyczny alarm, określiły źródło powstania pochodzenia sygnału niebezpieczeństwa z tego terenu. Niestety nasze mierniki przestają działać w pobliżu podziemnego magazynu.

- I ja mam uwierzyć, że wiecie o zagrożeniu pochodzącym z tego kwadratu miasta i zarazem nie wiecie skąd on dokładnie pochodzi – odpowiedziała panienka zgryźliwym głosem zbuntowanej nastolatki.

Gdyby Istoty posiadały zdolność zaczerwienienia się na twarzy, prawdopodobnie komendant ochrony byłby czerwony jak burak, on jednak tylko odpowiedział.

- My znamy się na swojej robocie i wykonujemy ją w pełni profesjonalnie.

Prawdopodobnie rozwinąłby i uzasadnił swoją wypowiedz, jednak smarkula nie dała mu do tego okazji. Mogłem tylko się domyślać po ich postawach, że wcześniej to on utarł jej nosa i to nie jeden raz. Teraz też traktował ją jak dziecko i ona chciała wykorzystać tą sytuację do odegrania się na nim.

- Jeżeli wielcy profesjonaliści znaleźli tutaj źródło zagrożenia to proszę je usunąć i dezaktywować, a jeżeli tego nie potraficie, to w takim razie macie się wynosić – wypowiedziała to głosem małej dziewczynki.

Niczego w podziemiu nie znaleźli, pomimo przeszukania, początkowo przez ludzi i wyjątkowo później przez Istoty. Zaczynałem się obawiać, czy urażona ambicja i duma dowódcy nie doprowadzi do rozebrania całego magazynu do ostatniego kamienia. Jednak zdrowy rozsądek tak wysoko ceniony przez tą rasę zwyciężył. Uważnie popatrzył na panienkę i prawdopodobnie pomyślał, że bachor coś specjalnie zmajstrował żeby go sprowokować i on się wtedy ośmieszy. Widocznie już wcześniej miał podobny konflikt z córką szefa i uznał, że ona czeka tylko na okazję do rewanżu. Gdy wszyscy jego podwładni ludzie i Istoty złożyły meldunki o negatywnych poszukiwaniach, wydał rozkaz do odwołania alarmu. Przed odejściem jeszcze stoczył wzrokowy pojedynek z panienką i opuścił pomieszczenie, jako ostatni. Smarkula po jego odejściu zaczęła kręcić piruety z radości i pobiegła pochwalić się swojej przyjaciółce, opiekunce swoim zwycięstwem. Musiałem powstrzymać swój odruch zobaczenia KAM-a z obawy przed powrotem szefa ochrony. Wcale nie pomyliłem się w swojej ocenie, widocznie zauważył, że panienka wyszła. Zaledwie po kilku minutach wpadł z furią do kuchni, nie wiem czy pożyłbym jeszcze kilka minut. Chciał mi przyłożyć swoim pejczem energetycznym, którego moc była kilkakrotnie wyższa od bata energetycznego będącego w posiadaniu ludzi. Nawet nie miałem, czym się zasłonić, w zasięgu rąk miałem tylko przedmioty metalowe przewodzące prąd, dlatego wcisnąłem się tylko do kąta. Widocznie panienka też obserwowała z ukrycia po swoim wyjściu wejście do kuchni. Teraz wbiegła z impetem otwierając drzwi i na widok, jaki zobaczyła, zaczęła krzyczeć.

Musiało być zamontowane coś w mieście, co uruchamiało alarm na dźwięk jej głosu, teraz byłem ego pewny. Prawdopodobnie tonacja głosu rozpoznawała stopień zagrożenia i ten musiał być wyjątkowy, ponieważ wszystkie jednostki ochrony w mieście na niego zareagowały, a był to prawdziwy zwierzyniec. Dodatkowo w pobliże kuchni i podziemnego magazynu zostały ściągnięte jednostki szybkiego reagowania Istot.

Sam krzyk panienki i alarm powstrzymał dowódcę od zadania mi śmiertelnego uderzenia, zobaczyłem jak powstała sytuacja go przerosła. Momentalnie wyparowała z niego arogancja i buta przede mną stał strzęp Istoty, tak niepodobny do postaci, jaką był jeszcze przed chwilą. Rękę trzymającą pejcz podniósł na wysokość oczu i przyłożył końcówkę pejcza do twarzy. Zdążyłem zobaczyć tylko błysk światła i poczuć smród palącego się mięsa. Wszystko jak szybko się zaczęło, tak szybko się skończyło. Zanim oddział szturmowy z zewnątrz wpadł do środka, po dowódcy ochrony zostały tylko tlące się szmaty.

Panienka ponownie została przez ojca zabrana do swoich komnat, a ja dostałem wolne do końca dnia i zgodę na rozrywkę. Prawdopodobnie przypuszczał, że wykorzystam ten czas na picie alkoholu w towarzystwie kobiet.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania