Aplikacja cz.1

Blask księżyca zaglądał do wnętrza pokoju rozświecając całe wnętrze, a cienie drzew za oknem wzbudzały niepokój jak w powieściach Stephana Kinga. Ta noc wyjątkowo przyprawiała mnie o zawrót głowy. Przewracałem się z boku na bok, szukając wygodnej pozycji, aby złapać choć trochę snu. Każda pozycja wydawała się być niewygodna a zaduch w pokoju sprawiał, że czułem się jak w saunie. Miałem wyczerpujący dzień i chciałem po prostu odpocząć. Jak zwykły człowiek, który po całodziennej harówce chce się położyć spać i obudzić rano wypoczęty. Cały dzień przesiedziałem w bibliotece czytając Platona na zaliczenie z retoryki. Nie wiedziałem, że z trudem zrozumiem jego rozważania. Podejście filozoficzne tego geniusza niezbyt mnie pociągało, ale musiałem wiedzieć przynajmniej częściowo co miał na myśli. W słuchawkach snuła się spokojna muzyka, która mnie relaksowała i wprawiała w senny nastrój. Tylko tyle miałem do zaoferowania dla swojej zmęczonej głowy, aby się choć trochę wyciszyć. O tej porze mój mózg już nie funkcjonował, a zmęczenie dawało się coraz silniej we znaki.

Po kwadransie, może dwóch, gdy tylko zmrużyłem oczy, obudziła mnie komórka. Wibrowała na szafce nocnej, ale miałem wrażenie, że wszystko wokół mnie drgało. Wziąłem telefon i przesunąłem palcem po ekranie. Po drugiej stronie odezwała się pobudzona Aneta.

– Będziemy u ciebie za trzy minuty!

– Co się dzieje!? – zapytałem zaniepokojonym głosem.

– O nic nie pytaj, ubieraj się!

Zerwałem się z łóżka, założyłem spodnie, i zanim wyciągnąłem pogniecioną koszulę z pralki, usłyszałem pukanie do drzwi. Nie miałem pojęcia czemu zawdzięczam wizytę kolegów o tak późnej porze. Środek tygodnia nie zachęcał do nocnych wojaży, tym bardziej, że musiałem wstać o szóstej rano by zdążyć na zajęcia ze statystyki. Po południu na wydziale dziennikarstwa miałem jeszcze zaliczyć kolokwium z Platona. Wziąłem na siebie dwa kierunki i teraz mam mętlik w głowie nad czym się bardziej skupić.

Otworzyłam drzwi i ziewając podrapałem się po głowie, zastanawiając się o co im chodzi. Nie zdziwiły mnie rozczochrane włosy Aneta, bo pewnie przed chwilą wstała z łóżka, ale moją uwagę przykuł Rafał, który przerażony dreptał z nogi na nogę, jakby mu się gdzieś spieszyło lub musiał szybko załatwić potrzebę. Wiedziałem, że coś się święci. Nawet nie zdążyłem zapytać po co przyszli, gdy Aneta szarpnęła mnie za rękę.

– Chodź, idziemy!

Nie pytając o szczegóły szybko przetarłem oczy ze snu i wybiegliśmy na ulicę pomijając chyba większość schodów wiodących z parteru na dziedziniec akademika. Rześkie majowe powietrze ostudziło mój zapał do spania. Byłem pobudzony, jak po wypiciu trzech puszek Red Bulla. Rozprostowałem kości rozciągając ręce i jednocześnie wypychając klatę do przodu. Poczułem rześkość rozkwitającej nocy. Było nawet pięknie. Księżyc świecił w całej okazałości a ciepłe powietrze sprawiało romantyczny nastrój.

– Która jest godzina? – zapytałem zdziwionym głosem, oczekując wyjaśnień nocnego najścia kolegów z uczelni.

– Grubo po pierwszej! – odpowiedział zdyszany Rafał.

– A możecie mi powiedzieć, gdzie idziemy, a raczej dokąd biegniemy?

Aneta odwróciła się do mnie, nie zwalniając kroku i z lekkim uśmiechem oznajmiła o co właściwie chodzi.

– Dostałam cynk z uczelni, że wiele osób zainteresowanych jest naszą aplikacją a niektórzy będą chcieli ją zdobyć za wszelką cenę. Może to być ostatni moment, aby zrobić z nią porządek! Nie ma na co zwlekać Zrobimy to dzisiaj! – dodała po chwili spoglądając na Rafała.

– Co masz na myśli? – zdziwiony głosem zapytałem, jednoczenie stanąłem jak wryty w proteście, że dalej nie pójdę, jeśli nie uzyskam wyczerpującej odpowiedzi.

– Posłuchaj Kuba! – zatroskanym głosem powiedziała Aneta. – Aplikację musimy usunąć bez powrotnie. Skasować wszystkie pliki. Zapytasz zaraz o powód! Już ci odpowiadam. Nasz skromny wynalazek może wpłynąć na losy kraju, zmienić historię czy Bóg wie co jeszcze. Sam doskonale o tym wiesz. Jest niebezpieczna jeśli wpadnie w niepowołane ręce. Koniec, kropka, czy teraz rozumiesz!?

– Nie możemy tego zrobić rano? – po chwili dodałem nie zastanawiając się nad tym co powiedziałem.

– Jeśli zrobimy to teraz, to nikt się o niczym nie dowie – dorzuciła Aneta. – A poza tym nie możemy usunąć aplikacji w trakcie zajęć, jak to sobie wyobrażasz!? Zaraz wszyscy się dowiedzą, kto to zrobił.

– No nie wiem, może masz racje! – odparłem.

Po piętnastu minutach szybkiego marszu stanęliśmy przed budynkiem Uniwerku. Jasna elewacja błyszczała w pełni księżyca, odbijając cienie gałęzi dużych kasztanowców. Staliśmy przez budynkiem z nadzieją, że go zdobędziemy bez żadnych trudności, jak starożytni rycerze pokonując kawałem po kawałku terytorium wroga. Wkradaliśmy się do różnych systemów informatycznych, ale było to coś innego od włamania na uniwersytet i kradzież systemu do którego nie mieliśmy prawa. Co my właściwe tutaj robimy? – przez chwilę pomyślałem. Nie chciałem wyglądać na cykora, ale coraz obficiej pot spływał po mojej skroni. Nie wiedziałem jakie konsekwencje nasz czekają w przypadku, gdy ktoś nas przyłapie. Wnikliwie obserwowałem cały budynek uczelni. W żadnym z okien nie paliło się światło. Jedynie w holu głównym jarzyła się żarówka, niczym zapalona świeczka na stole. Wyjąłem z paczki marlboro i sięgnąłem po zapalniczkę, którą bezskutecznie chciałem podpalić końcówkę slima.

– Poczekajcie! – powiedziałem.

Ręce mi się trzęsły, może trochę z zimna, a może ze strachu. Nie byłem przekonany czy dobrze robimy. Szczególnie w nocy, chociaż czy ma to jakieś znaczenie? Właściwie moje myślenie nie przyniosło żadnych konkluzji.

Zapalniczka w końcu odpaliła. Zaciągnąłem się kilkoma machami, aż mi się zakręciło w głowie.

– O co chodzi?! – Masz cykora?! – zapytała Aneta.

– Nie, tylko trzeba się oswoić z sytuacją, może powinniśmy trochę poczekać. Sprawdzić czy ochrona nie kręci się w okolicy! Może trzeba było wcześniej przygotować jakiś plan działania. – wypowiedziałem te słowa trzymając się za głowę, jakbym coś konstruktywnego wymyślił.

Aneta z niedowierzaniem pokręciła głową. A ja miałem cholerne obawy, czy wejść do środka, ale nie chciałem tego po sobie poznać. Nogi miałem jak z waty, a wnętrzności telepały się we mnie jak galareta. Aneta jest odważna, jak to dwudziesto trzyletnia kobieta. Jeszcze młoda i narwana. Dlatego przed obranym celem nic ją nie zatrzyma.

Wokół budynku było cicho i spokojnie. Spojrzałem w lewo, później w prawo, a nawet w górę, co nie umknęło uwagi Anety, która zmarszczyła brwi i pokręciła z niedowierzaniem głową. W okolicy nie było ani żywej duszy. Trudno się dziwić, przecież to środek nocy. Podeszliśmy bliżej budynku. W jednym z pomieszczeń dla sprzątaczek było uchylone okno, przez które swobodnie można było wejść do środka. Papierosa zgasiłem o elewację, a peta rzuciłem na ziemię. Przydeptałem go jeszcze trampkiem, jakby mi zależało na czasie.

– Możemy wchodzić! – wyszeptałem i popatrzyłem w stronę okna.

Aneta uśmiechnęła się, a Rafał wspiął się na parapet wykonany z miękkiej blachy, która zaskrzypiała, jakby zwijano ją w rulon. Anetę podsadziłem w górę podtrzymując za zgrabne pośladki, bo o własnych siłach nie mogła się wdrapać. Po chwili usłyszałem przeraźliwy dźwięk rozbijanego szkła. Wstrzymałem oddech. Zatkałem uszy palcami, spodziewając się bardziej wystrzału z armaty, niż niezdarności przyjaciółki. W pierwszej chwili chciałem uciekać. Ale jakaś siła mnie zatrzymała.

– To tylko ja! – usłyszałem głos Anety.

Nie wątpię – pomyślałem w duchu, nastroszywszy uszy jak lis przed kurnikiem w obawie, że ochrona mogła nas usłyszeć i zaraz będziemy musieli się tłumaczyć. Ale było cicho jak w grobie.

– Czy coś ci się stało? – zapytałem troskliwym głosem.

– Wszystko okej!

W magazynku było ciemno. Jedynie poświata z pobliskiej latarni trochę rozświetlała kontury tego pomieszczenia. Powoli nasze oczy przyzwyczaiły się do ciemności, ale nie na tyle, by swobodnie poruszać się po zagraconym magazynku. Posuwaliśmy się w żółwim tempie, aby czegoś znowu nie przewrócić.

Spojrzałem przez uchylone drzwi na główny korytarz. Było pusto i spokojnie. Światła przygaszone oprócz mrugającej świetlówki na końcu długiego korytarza. Od schodów dzieliło nas jakieś dziesięć metrów. Czułem za sobą głęboki oddech Anety, która położyła rękę na moim ramieniu. Zrobiło mi się nawet przyjemnie, że ma we mnie oparcie. Teraz poczułem, że i ona ma obawy przed naszą niezapowiedzianą akcją, ale skrupulatnie to ukrywała.

Ochroniarze przechodzili tędy co godzinę, aby sprawdzić czy wszystko jest na swoim miejscu i nikt nie zakłóca porządku w budynku. W ochronie pracowali zazwyczaj emeryci, którzy przesiadywali w swojej wartowni po kilkanaście godzin dziennie, za jakieś marne grosze. Kiedyś czekając na egzamin usiadłem przy ich dyżurce i jeden z nich opowiadał mi o swojej robocie. Wyjawił mi wszystkie obowiązki ochroniarza na uniwerku. Byłem pewny, że od tamtej pory nie wiele się zmieniło w harmonogramie ich pracy.

– Która godzina? – zapytałem.

– Za piętnaście druga – wyszeptał Rafał.

– O każdej pełnej godzinie ochrona ma obchód. Więc mamy jeszcze chwilę, aby się prześlizgnąć do pracowni!

– A co z kamerami? – wtrąciła Aneta.

– Cholera, o tym nie pomyśleliśmy! – wtrącił Rafał spoglądając na nas przeraźliwie.

– Spokojnie, musimy zaryzykować. – odparłem. – Faceci z ochrony raczej nie patrzą w monitory przez całą dobę, tym bardziej w nocy. Może oglądają telewizję, albo śpią. Na trzy, cztery biegniemy! – zdecydowanie wypowiedziałem.

Za nim skończyłem odliczanie, oboje byli już przy schodach. Sala komputerowa była na pierwszym piętrze, we wnęce, której nie obejmuje kamery zainstalowane w budynku. To była dla nas duża szansa, że przemkniemy się niezauważeni.

Rafał wyjął klucz, który kilka dni temu dorobiliśmy w pobliskim centrum handlowym. Ręce mu się trzęsły, jakby stał na kilkunastostopniowym mrozie. Nie mógł trafić w zamek. Rozglądaliśmy się czy nikt nie nadchodzi. W końcu otworzył i weszliśmy do środka. Monitor głównego odwróciliśmy tyłem do okna, aby światło nie odbijało się w oknie.

– Podaj hasło – wyszeptała Aneta.

Rafał wyjął pomiętą karteczkę, na której zapisane były jakieś znaki. Wysmukłymi palcami wystukała ciąg liczb i liter i wcisnęła enter. Niebieskie kółeczko zaczęło się kręcić, mozolnie i powoli. Miałem wrażenie, że komputer z nas drwi. Czas ucieka, a kółeczko kręci się nie informując o postępach. Ociekający pot z czoła wytarłem rękawem koszuli. Czułem jak Aneta się denerwuje. To był wyścig z czasem. Wiedzieliśmy, że im szybciej stąd wyjdziemy tym lepiej będzie dla nas. Popatrzyliśmy po sobie z nadzieją, że za chwilę wyskoczą okienka na monitorze, jednak mieliśmy wrażenie, że komputer zaczyna ziewać. Czy to pech, a może jakiś znak? Co się dzieje? Nie widać żadnych charakterystycznych elementów Windows. Nasze oczy wbite były w ekran monitora. W końcu zaskoczył i ruszył jak rumak z kopyta. Odetchnęliśmy z ulgą. Przetarłem czoło z potu, który czułem już po policzkach. Byłem zdenerwowany, czułem niepokój i lek, aż zaschło mi w gardle. Tyle pracy włożyliśmy w tę aplikacje, a teraz wszystko trzeba usunąć, zniszczyć całą dokumentację. Zakopać pod ziemią, żeby nikt nie mógł z niej skorzystać. W tej samej chwili przyszła mi pewna myśl;

– Aneta, poczekaj! – wypowiedziawszy te słowa położyłem rękę na jej ramieniu. Spojrzała na nią. – Skopiujmy cały kod na dysk.

– Ale, po co? – odezwał się Rafał.

– Kuba ma rację. – przytaknęła. – Może się kiedyś przydać. A teraz nikt jej nie ujrzy na oczy. Niech się walą! – ze złością dodała.

Poczułem się szefem zespołu, który próbuje wybawić świat od broni groźniejszej od rakiet balistycznych dalekiego zasięgu. Pomysł z napisaniem aplikacji był genialny. To więcej niż algorytmy, to sztuczna inteligencja, która wpływała na zachowanie ludzi, ich myślenie. Wykorzystanie jej w portalach społecznościowych miałaby fatalne skutki. Wystarczyło ściągną jedną z użytkowych aplikacji, aby nas system zaczął działać. Podpowiadać użytkownikom co maja robić, jak żyć, jakie książki maja czytać, na kogo głosować w wyporach samorządowych czy parlamentarnych, co kupować w sklepach internetowych. Wystarczyło ukierunkować kod na dany cel.

– Rafał poszukaj jakiegoś dysku! Byle szybko! – Nie mamy dużo czasu. – po chwili dorzuciłem.

W każdej chwili mógł wejść strażnik i nakryć nas na gorącym uczynku. Cały budynek był chroniony, ale nie brakowało popaprańców, którzy chcieliby uzyskać dostęp do informacji, które przechowywane były w tych komputerach. To tylko kwestia czasu. Tym bardziej, że nasz projekt był innowacyjny i wieść o nim rozniosła się w mediach bardzo szybko. Do tej pory nie znaleziono kapusia, który ujawnił dziennikarzom nasz sekret.

Rafał buszował w szafkach w poszukiwaniu przenośnego dysku, podświetlając sobie komórką.

Klapnąłem na krzesło tuż obok Anety. Zerknęła na mnie z uśmiechem, a po chwili przesunęła dłonią po moim policzku. Nie zrozumiałem jej gestu, bo przerwał nam Rafał kładąc na stole pendrive. Odwróciła się w stronę monitora i powiedziała;

– Oprócz całego kodu, musimy skopiować dokumentację techniczną i wszystkie pliki opisowe.

Nie była już tą samą delikatną dziewczyną, która dotykała mojego policzka. Była stanowcza i wiedziała do czego zmierza. Paznokciami u lewej ręki stukała o blat stołu, a prawą kopiowała piliki na przenośny dysk.

– Musimy jeszcze usunąć wszystkie dane z dysku. Wystarczy, że wpuścisz wirusa.

– Załatwione! – z uśmiechem odpowiedziała.

Jeszcze na drugim roku studiów napisaliśmy wirusa o wdzięcznej nazwie „Ważka”. Usuwał wszystko co było zapisane na dyskach. Żadnym programem nie można było odzyskać danych. Był bardzo skuteczny. Jak wiele innych programów, które po kryjomu udało nam się stworzyć.

– Słyszycie to co ja? – westchnął Rafał.

– Ale co? – wpatrzony w Anetę zapomniałem, że jestem w trakcie tajnej akcji.

Zaczęliśmy nasłuchiwać. Odgłosy kroków na korytarzu roznosiły się echem. Rafał pobladł jak ściana, a Aneta nie przerywała pracy. Już dziesięcioma placami stukała w klawiaturę, jakby robiła to w przyspieszonym tempie. Stukot obcasów na korytarzu był coraz głośniejszy. Poczułem krople potu na całym ciele. To nie możliwe, żeby teraz nakryli nas na gorącym uczynku. Rafał myśląc o ucieczce rozglądał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu wyjścia, a jego ręce trzęsły się ze strachu.

– Zamknąłeś drzwi na klucz? – wykrztusiłem spojrzawszy na Rafała.

– Jezu Chryste! – nie. – odrzekł łapiąc się za głowę.

– Za późno

– Skończyłam – wtrąciła Aneta

– Wyłącz monitor.

– Wiejemy – skwitował Rafał.

Miotał się nie widząc w którą stronę ma uciekać.

– Ale, gdzie? – po chwili spanikowanym głosem dodał.

 Schowajmy się do tej szafy! – wskazałem mu palcem.

Za nim wypowiedziałem te słowa, byliśmy już w środku.

Do pokoju weszło czterech facetów. Widzieliśmy przez niewielką szparę w niedomkniętych drzwiach szafy. Dwóch mężczyzn znaliśmy bardzo dobrze. Pozostałych dwóch zobaczyliśmy po raz pierwszy na oczy. Zza ich marynarek wystawały czarne kabury. Nie chciałem wiedzieć co znajduje się w środku, bo z pewnością nie były to komórki. Aneta trzęsła się ze strachu. Rafał stał tuż za naszymi plecami, ale nie czułem jego zdenerwowania. Zdziwiłem się, że w tak małej szafie, zmieściliśmy się we trojkę.

– No dobra, bierzcie się do roboty. – powiedział olbrzym z kostropatą twarzą, wskazując palcem monitor.

Przed komputerem usiadł Jacek Kolicki, inżynier z wydziału informatyki z którym przez trzy lata pracowaliśmy nad programem. Przesunął się do monitora i coś wklepywał w klawiaturę. Po chwili wytrzeszczył oczy, szukając odpowiedzi, która z pewnością nasza trojka doskonale znała.

– Co jest? – zapytał ten drugi, którego nie znaliśmy.

– Chyba, ktoś był przed nami! – odpowiedział Kolicki.

– Zgłupiałeś facet! – wykrzyczał olbrzym.

– Pokaż! – odezwał się Marcin Suski.

Był to drugi z naszych wykładowców z którym pracowaliśmy. Zaczął szperać coś myszką w systemie, po chwili dodał;

– Dysk jest pusty, ktoś wyczyścił cały system!

Na jego twarzy widziałem przerażenie. Był blady jak popiół. Rafał nie mógł niczego dostrzec, bo nie miał podglądu na to co się działo, ale z Anetą mieliśmy doskonały punkt obserwacyjny.

– Kto to mógł zrobić?

– Nie mam pojęcia. Każdy mógł tu wejść.

– A co mnie to obchodzi! Chcesz nas wykiwać? – krzyczał olbrzym na Kolickiego, aż kropelki śliny pryskały mu z ust.

Kolicki z przerażeniem spoglądał na wielkoluda, który wyciągnął pistolet ze skórzanej kabury i wycelował mu prosto w głowę. Jego twarz zrobiła się blada jak gipsowa ściana, a na czole pojawił się pot, który spływał po nim, jak woda po rynnie.

– Masz pięć sekund!

– Może byli tu studenci, którzy pracują nad programem? – odpowiedział Kolicki. Oni tylko znali hasło!

– Zapisz ich nazwiska i adresy. – powiedział człowiek z kostropatą twarzą, nadal celując w Kolickiego.

Drugi z wykładowców cofnął się, myśląc, że go to uratuje.

– A ty koleś, gdzie się wybierasz? – krzyknął kompan olbrzyma celując w jego plecy.

Nic nie odpowiedział. Rzucił się w stronę drzwi, ale nie zdążył nawet złapać za klamkę. Usłyszeliśmy głośny huk wystrzału. Padł jak kłoda w lesie.

Aneta złapała mnie za rękę tak mocno, że aż krew przestała mi krążyć w żyłach. Nie wiedzieliśmy czy to nasz koniec czy początek kłopotów. Wszyscy siedzieliśmy w szafie, jak myszy w dziurze, z nadzieją, że nikt nas nie usłyszy.

Kolicki napisał coś na kartce i trzęsącą ręką przekazał olbrzymowi. Usłyszeliśmy drugi wystrzał. Kolicki padł na podłogę zalewając się krwią.

Aneta zaczęła szlochać. Dłonią zakryłem jej usta. Objąłem ramieniem i przytuliłem do siebie. Wiedziałem, że jeśli nas usłyszą, to spoczniemy na pobliskim cmentarzu. Rafał nawet nie drgnął. Jakby zapadł się pod ziemię.

– Dobra, spadamy – olbrzym machnął ręką na tego drugiego i wyszli z pokoju. Drzwi się zatrzasnęły. Odczekaliśmy jakieś pół minuty i wyszliśmy z szafy.

Nie mogliśmy złapać tchu, Rafał zaczął wymiotować. Przewrócił się na podłogę, gdzie leżały dwa trupy. Wokół nich rozlewała się kałuża krwi. W głowie miałem mętlik, próbowałem zebrać myśli, jakoś ogarnąć to wszystko i oszacować nasze położenie, ale żadne pomysły nie przychodziły mi do głowy.

– Jezus Maria! – Aneta się rozpłakała, trzęsąc się cała nie mogąc się opanować

– Co robimy? – zapytał kołowaty Rafał.

– Wiejemy! – krzyknąłem.

Pobiegliśmy w przeciwną strony niż korytarz prowadził do wyjścia z myślą, że za chwilę pojawią się ochroniarze i cały tuzin policyjnych radiowozów. Wskoczyłem na parapet i jednym kopnięciem wybiłem szybę. Nie zastanawiałem się czy jest wysoko. Zeskoczyłem pierwszy. Aneta wylądowała na moich plecach. Rafał na pobliskim krzewie żywopłotu. Poczułem silny ból w kręgosłupie. Ale, nie miałem czasu zastanawiać się, jakiego urazu dostałem. Biegliśmy między drzewami, a gałęzie uderzały nas po twarzach, jakby chciały nas zatrzymać. Było ciemno, co kilka kroków przewracaliśmy się i biegliśmy dalej. Nie widząc celu. W oddali słyszeliśmy już odgłosy syren policyjnych radiowozów.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania