Poprzednie częściApokaliptycy 1, czyli nic poważnego

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Apokaliptycy - historia Kane'a

Kowboj wyszedł spod stołu, otrzepał się i podszedł do baru.

- Gdzie tu można coś zaruchać? - spytał po angielsku z niezidentyfikowanym akcentem.

- Obecnie, o ile mi wiadomo, w kiblu się ruchają. Idź, spróbuj szczęścia. - Barmanka wróciła do pucowania zachlapanego krwią i piwem baru.

Kowboj stał z nieprzeniknioną miną - wydawał się to rozważać. W końcu strzelił karkiem i poszedł w stronę toalet, skąd prawie od razu wrócił, udając, że nie dostał w gębę. Pęknięta warga mówiła co innego.

Strychnina wyrżnęła prawym prostym prosto w zęby, pomyślał Edmund z uśmiechem, patrząc z ukosa na faceta, który dalej udawał, że grzecznie mu odmówiono. Zresztą, rozważał dalej kromaniończyk, może tak w tych stronach przyjęło się grzecznie odmawiać... Jak o coś spyta, dam mu w gębę, żeby nie wyjść na dzikusa, skonkludował i uśmiechnął się pod bródką.

- Myślę, że spróbuję innych opcji. Jakieś pomysły?

Barmanka sięgnęła do kieszeni, stuknęła telefonem, przyłożyła do ucha.

- Monica, jest tu taki facet... No, mówi, że by poruchał. - Spojrzała na niego spode łba. - No, wygląda jak kowboj złota rączka. Co? Nie wiem, pewnie ma. Czekaj, spytam. - Kiwnęła na gościa głową. - Masz kasę?

Potwierdził skinieniem głowy. Na uniesioną brew zareagował monetą. Uniósł ją tak, by Judy zobaczyła napisy.

- Dzisiaj jest wysyp takich... Co klient, to innym numizm... Nuzmim... Kurwa, inną, dziwną monetą płaci. Na moje oko srebro. Dużo tego masz?

Gdy kowboj pokazał garść rigsdalerów, Judy gwizdnęła.

- Obłowisz się, dziwko. No. Odłóż jedną monetkę dla mnie. Nara. - Rozłączyła się. - Biuro podatkowe na rogu, blondynka z dużymi cycami. Po prawej stronie, budynek po drugiej stronie ulicy. Brązowy napis na szarym.

Kowboj wyciągnął z kabury wkrętarkę, nałożył na nią wiertło i błyskawicznie, zanim Judy zdążyła zareagować, wwiercił się w bar. Tanie wiertło złamało się w twardym drewnie i kowboj po prostu porzucił narzędzie i wycofał się.

- Oż ty kurwiu, ty - rzuciła za nim Judy, wyszarpnęła niebieskie urządzenie z blatu i rzuciła za kowbojem, który był już przy drzwiach. Wkrętarka rozpadła się na kilka kawałków.

Edmund, człowiek z Cro-Magnon, pił przy barze czwartą z rzędu herbatę i nie mógł się nadziwić, jakimi to idiotyzmami i chemią faszerują się ludzie, że wyrastają im krokodyle głowy.

- O czym myślisz? - spytała Judy, gdy Edmund zbłądził wzrokiem w stronę jej szyi i tam się zatrzymał.

Człowiek kopalny rozważył swoje położenie. Mamutów nie było, głodu nie cierpiał, siedział pod dachem i nawet poruchał. Kupę robił rano, zanim w jego skromną biblioteczkę wbił się ten cały pociąg. Brakowało mu jego ulubionego Dickensa, zwłaszcza, że nie dokończył pierwszego tomu Klubu Pickwicka, gdyż zaczęły się pojawiać zielone chmury i padać czerwony deszcz, i trzeba było się ewakuować z szałasu. W rankingu życiowych potrzeb był jednak zaspokojony i nie miał co narzekać. Wzruszył ramionami, lekko zjeżdżając wzrokiem w stronę obfitych cycków, przyjaźnie dyndających z przodu Judy.

Judy, musiał przyznać, dyndała nimi bardzo zachęcająco. Ich syn będzie je uwielbiał.

.

Tymczasem na dworze zerwał się chłodny wiatr i w jednym miejscu spadła ulewa homarów, rujnując czynne nieprzerwanie od tysiąc dziewięćset dwudziestego szóstego muzeum motyli oraz zaparkowanego pod nim DeLoreana należącego do właścicielu klubu naprzeciwko.

Sam właściciel auta, Kane, (właściwie Anthony Marcellus Lepkowitz) może i byłby zdenerwowany, gdyby właśnie nie był zajęty autentycznym sraniem w gacie ze strachu. Przyjrzyjmy się tej scenie.

.

Kane siedział przy stoliku pośrodku własnego lokalu i patrzył, jak ciemnowłose, ledwie legalne bliźniaczki Arquette wiją się przy rurze. Nie potrafił się zdecydować, czy ma zerżnąć Amy czy Abby, bądź co bądź sypiały z nim obie, nigdy jednak jednocześnie, ku jego... No, można równie dobrze rzec: zgryzocie, choć było to raczej szczere ubolewanie. Nie było w tym krztyny prawdziwego płaczu, raczej urażona męska duma kogoś, kto przywykł do dostawania zawsze tego, czego chciał, od kogo chciał i kiedy chciał. Ukłucie ambicji, najwyżej. Niektórych rzeczy, stwierdzał po raz kolejny, nie sposób kupić ot, tak.

W momencie, gdy decydował, że nie potrafi zdecydować i sięgał już wzrokiem ku uzależnionej od kokainy Joy, która, co wielokrotnie udowodniła, zrobi wszystko, co Kane zechce... Usłyszał grzmot (wszyscy usłyszeli), a zaraz po nim do lokalu wbiegły spacerujące przed klubem wizytówki, by zdać relację o zmiażdżonym niesłychanym zbiegiem skorupiastej okoliczności budynku naprzeciwko. Dopiero, gdy - jak to czasem na filmach bywa - do klubu nie wpadł robiony na zamówienie kołpak i nie zatrzymał się z klekotem u jego stóp, nie wierzył.

Zamknął oczy, wydawałoby się, na kilka sekund.

Gdy je otworzył, siedział znowu przy stoliku. Bliźniaczki były na swoim miejscu - wiły się zachęcająco. Może ciut zbyt zachęcająco, jak na jego gust, przeszło mu przez myśl pierwszy raz w życiu. Didżejka znowu świeciła cycami na telebimie, waliła tanecznym basem po uszach i mózgach, a dudnienie, sztuczny dym i stroboskop robiły robotę w maskowaniu niedociągnięć matki natury. Tylko że tym razem obok niego na krześle siedział ksiądz, który odkręcał sobie głowę od ciała i szło mu, Kane musiał przyznać, całkiem sprawnie. Gdy skończył, rzucił głowę wraz z kręgosłupem na scenę, a samo ciało spadło z krzesła.

- Szatan zwycięży - powiedziała głowa, a kręgosłup zaczął wić się na scenie jak wąż.

- Chodź ze mną, kociaku - powiedział znajomy głos i znajoma dłoń pociągnęła go ku loży dla vipów. Zerknął przez ramię, dziewczyny się zmieniały i wchodziły dwie inne. Taka kolej życia, pomyślał, jedne wchodzą, inne schodzą. Pewnie obciągać jakimś bogaczom... I bardzo dobrze, trochę praktyki im nie zaszkodzi.

Co miał robić? Wzruszył ramionami i poszedł za Joy. Klepnął się po kieszeni - woreczek z koksem był na swoim miejscu. Lubił się z nią bawić, myślał. Lubił patrzeć jak wodzi wzrokiem za tą odrobinką proszku, jak wzmaga to jej pragnienie i zmusza ją do dawania z siebie wszystkiego. Jak sama sobą gardzi, ale nie jest dość silna, by z tym skończyć.

Popchnęła go do loży, gdzie, jak ujrzał, czekały już bliźniaczki. Gdy posadziły go na sofie i usiadły z obu stron, Joy rozpięła mu suwak. A potem zaczęło się dziać.

Obie córki seniora Arquette włożyły palce Kane'a do ust. Wiedziały dobrze, co kręci szefa. Zamknął oczy, gdy Joy zapakowała go sobie do gardła.

Świat zawirował. Beat zwolnił, w klubie zaczęły się, jakby w zwolnionym tempie piski i odgłosy upadków. Kane chciał wstać, ale przy poruszeniu zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Sekundę później pożałował, że otworzył oczy.

Bliźniaczki Arquette sięgnęły i wydłubały oczy Joy, która dalej niestrudzenie pchała sobie jego fiuta do ust. Spożyły je, miażdżąc je w swoich pięknych, pełnych ustach z głośnym chrzęstem, którego echo miało go już nigdy nie opuścić. Chciał wstać, ale nie mógł - przytrzymały go. Gdy ujrzał ich własne dłonie z odgryzionymi palcami, zwymiotował. Na siebie i na Joy, która, o zgrozo, nie przestawała.

Sfajdał się w majtki, gdy zaczęły odgryzać sobie nawzajem piersi, niczym wygłodniałe... Chuj wie co, pomyślał. Odgryzione kawałki zjadały, chłepcząc obrzydliwie.

Gdy Joy w końcu odgryzła jego penisa, było mu już wszystko jedno. Siedział w wielkiej, zasychającej kałuży krwi i kału i nie mógł przestać patrzeć, jak jedna z czarnowłosych, chyba Abby, tak mu się wydawało, że Abby, jego własnym, kieszonkowym nożykiem wycinała siostrze dziwne znaki na ciele, zawodząc chrapliwie ponure melodie. Gdy Joy wstała, dopraszając się o worek prochu, oddał go jej w całości. Mały plastikowy pakiecik, cały zakrwawiony i zasrany.

Owinięta girlandą własnych flaków wyszła tanecznym krokiem i kręcąc tyłkiem tak, jakby świat miał się zaraz skończyć.

Gdy Kane w końcu odlepił się od kanapy i zdołał pośród tego chaosu dotrzeć do drzwi, ujrzał zmiażdżonego DeLoreana i zrezygnowany poszedł na nogach na zachód, w stronę słońca. Gdy dotarł na skrzyżowanie, otworzył oczy. Dookoła niego, klęcząc na wszystkich pasach dwupasmówki i trzymając kolorową kredę w zębach, jego własne striptizerki (tylko bez oczu i części palców) malowały znaki identyczne do tych z Nazca.

- Niech się już skończy ten koszmar! Co to, kurwa, ma być? Boże, co tu się odpierdala? - Wskazał ręką siebie, ulicę, skorupiaki na samochodzie, skrobiące kredą po asfalcie zakrwawione kobiety. - Co to ma kurwa być? Apokalipsa? Średniowiecze to jest, kurwa!

Jął wygrażać Bogu w niebiesiech tak głośno, że nie usłyszał, jak za jego plecami pojawił się konno rycerz w pełnej zbroi płytowej z żółtą tarczą z dwugłowym czarnym orłem i ogromnym mieczyskiem odrąbał mu głowę.

- Chuj ci w dupę! - śpiewnym głosem, w kanonie do melodii "Alleluja", zawodziło wałęsające się po ulicach komando zakonnic, uzbrojone w cepy, kiścienie, krucyfiksy i gitary. Nad ich głowami, niczym wojenny proporzec powiewała poszewka na kiju. Na niej zaś misterny, choć nieco zblakły, patchworkowy pomidor.

- Chuuj ciwdupę! - zanucił cicho z nimi rycerz, odjeżdżając w stronę słupów dymu na południu. - Chuj ci w dupę, chuj ci w dupę...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Szudracz 26.05.2018
    Pełny pakiet, obrzydliwie zabawne. :)
  • Okropny 26.05.2018
    Cieszę się, ze Ci się podoba, Szu! :D
  • Okropny 26.05.2018
    Dzięki, animku anonimku :)
  • Canulas 27.05.2018
    Początek mnie nieco zmeczyl, ale końcówka to odrobiła.
    Btla zabawna. Dobra pożywka.
  • Okropny 27.05.2018
    Thx
  • Okropny 27.05.2018
    Canulas, Btla?
  • Canulas 27.05.2018
    Była
  • Okropny 27.05.2018
    Nie rozkokosiłeś się w komentarzowni, ale zwalam (hyhy) to na karb pracowitego weekendu.
  • Canulas 27.05.2018
    Okropny, to jest preludium do przejścia w tryb incognito
  • Okropny 27.05.2018
    Canulas ok

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania