Arawir cz.1

Arawir czekał na zleceniodawcę w jednym z tych lokali, do których stróże prawa wchodzą trójkami. Tu oto w tych brudnych i w niektórych miejscach krwią pobrudzonych murach czekał na kolejne zlecenie Arawir najemnik, skrytobójca, człowiek bez sumienia. Zleceniodawca powinien przyjść już godzinę temu, co prawda Arawir nie rozmawiał jeszcze z tamtym osobiście, istniało duże prawadopodobięństwo, iż pośrednik pomylił się podczas sporządzania dla niego notatki i podał mu złą godzinę. Jakby na potwierdzenie tych słów do karczmy weszła zakapturzona postać. Znakiem charakterystycznym dla Arawira miała być czerwona chusta leżąca na stole. Zleceniodawca przeczesał wzrokiem salę. Jego wzrok zatrzymał się na najemniku, ten lekko kiwnął głową wskazując jednocześnie na stołek naprzeciwko siebie. Zleceniodawca usiadł i od razu przeszedł do rzeczy.

- Pańska sława pana wyprzedza, całe miasto już trąbi, że wielki Arawir przybył kogoś odjebać – powiedział Zleceniodawca – może się przedstawię jestem E…

- Bez nazwisk – przerwał mu Arawir – wystarczy, że wiedzą, iż ja tu jestem. Wybaczy pan bezpośredniość. Mógłby mi pan zdradzić, mój cel?

- Oczywiście, otóż jest pewien człowiek, zwie się Jarret, jest delikatnie powiedziawszy bardzo złym człowiekiem. Przewodzi wszystkimi grupami przestępczymi w mieście. Haracze, porwania dla okupu, stręczycielstwo, handel narkotykami, jednym słowem cały półświatek przestępczy zgromadzony wokół jednego człowieka. Postanowiliśmy z przedstawicielami gildii, że trzeba go usunąć.

- Dlaczego nie udacie się do swojego księcia? – Spytał Arawir. - W końcu w obrębie jego jurysdykcji odbywa się bandycki proceder.

- Myśli pan, że Jarret tego nie przewidział? Co tydzień wysyła do cytadeli księcia kobiety i pieniądze. Wiem to od sługi księcia. Jeśli chce pan o coś spytać to proszę.

- Rozumiem, że nie chodzi po ulicach samotnie i bez broni?

- Zgadza się. Zawsze i wszędzie otacza go ośmiu zbrojnych i dwóch kuszników, nazywa ich Pretorianie, jak osobista straż cezara, wszyscy doskonale wyszkoleni, mają najlepsze zbroje i broń – tu zleceniodawca zrobił przerwę – zapomniałem dodać, że bardzo rzadko opuszczą swój dom. Znajduje się on na obrzeżach miasta, osłoniony jest pięciometrowym murem. Jedyne wejście jest chronione przez podwójną opuszczaną bramę i obsadzony przez pięćdziesięciu wyszkolonych najemników barbakan.

- Tylko tyle? Może ma tam jeszcze balistę i katapultę, co?

- Skąd pan wie? – Spytał tamten zaskoczony.

- Chłopie, kurwa tego zadania nie da się wykonać w pojedynkę.

- Może jednak pan spróbuje? Sowicie zapłacę i zyska pan w naszym mieście sławę..

- Po chuja wafla mi sława – przerwał mu Arawir - bogactwo czy co tam mi oferujesz jak tam przynajmniej pięćdziesięciu chłopa będzie chciało mnie zajebać. I to nie jakichś wioskowych głupków, tylko wyszkolonych skurwysynów gotowych zabić na rozkaz, dodatkowo balista i katapulta. Czy coś pominąłem?

- Tak, fortyfikacje prawie nie możliwe do zdobycia i straż osobistą złożoną z wojskowych weteranów.

Arawir przetarł ręką po brodzie, zastukał palcami po blacie stołu. Chwilę siedział bez ruchu z oczami wpatrzonymi w ogień świecy stojącej na stole. Wahał się, i to bardzo. Od dawna nie miał żadnej poważnej roboty, ot zabić gwałciciela, zabójcę, czy męża, co bije żonę. Ot małe zleconka, a to tutaj. Wreszcie jakieś wyzwanie. Tylko czy nie za duże jak na jego jednego? Po chwili namysłu podjął decyzję.

- Dobra zrobimy tak – zaczął Arawir. - Ja zobaczę, co da się zrobić, a wy zapłacicie mi jedną piątą wynagrodzenia, które dla mnie przewidzieliście. Może być?

- Oczywiście – powiedział tamten wyraźnie uradowany - oto pana dwieście sztuk złota.

- Z chujem się na rozumy zamieniłeś! – Krzyknął Arawir – Za tysiąc srebrników mam wykonać taką robotę? Czy ty jesteś kurwa normalny? Najmniej dziesięć tysięcy. Najmniej!

- Pięć, moje ostatnie słowo – powiedział tamten, a na jego twarzy zarysował się wyraz bólu.

Arawir wyciągnął spod płaszcza sztylet z prostą, trzynastocentymetrową klingą, rękojeścią okręconą czarną skórą i głowicą w kształcie głowy wilka. Obejrzał go tak jakby go wcześniej nie widział.

- To fascynujące – zaczął Arawir przysuwając się na krześle, jak najbliżej stołu i pochylając się, jego głos stał się cichy i spokojny – został stworzony na moje dokładne zamówienie, w jednej z pomniejszych kuźni w stolicy, ale potrafili wykuwać stal damasceńską. Była mało znany, ale pracowali tam, można rzec, artyści. Ta przyjemność kosztowała, ale otworzyła przede mną wiele nowych możliwości.

- Do czego zmierzasz? – Spytał tamten mimowolnie poprawiając się na krześle.

- Zmierzam do tego, iż pomimo niewielkich rozmiarów ma dużo ciekawych zastosowań – tu zrobił przerwę i trzymając sztylet za głowicę nakierował jego czubek na swojego rozmówcę, klinga błysnęła w blasku świecy – mogę nim na przykład kogoś dźgnąć w nerkę, gdy ten będzie się przechadzał w tłumie, i nikt mi nic nie udowodni, mogę upozorować czyjeś samobójstwo podcinając nim tej osobie żyły na przegubach rąk, i nikt mi nic nie udowodni – tutaj zrobił przerwę, oparł się oparciu krzesła i podniósł puchar z winem. Upił łyk, po czym przechylił puchar w stronę swego rozmówcy, i z delikatnym uśmiechem spytał – jak teraz brzmi pana propozycja? – Jego głos, zarazem delikatny i głęboki sprawił, że tamten mimowolnie się wzdrygnął.

- Zgoda. Dziesięć tysięcy po, a zaliczkę otrzyma pan w ciągu najbliższych dwóch dni, w tej karczmie.

- Czyż nie można było tak, od razu – zaczął Arawir, jednocześnie chowając sztylet do kabury w podszewce płaszcza – no to podejmuję się zlecenia, drogi panie. Barman wina! Pan też chce? – Spytał swego rozmówcy.

- Dziękuję, już pójdę. Do widzenia

- Do widzenia, proszę pamiętać dwa dni, maksymalnie dwa dni.

Po wyjściu tamtego, Arawir jeszcze chwilę siedział popijając wino, po czym wstał i poszedł do pokoju spać. Kolejnego dnia miało rozpocząć się przygotowanie do najtrudniejszego zadania w jego dotychczasowej karierze, zadania, które mogło być jego ostatnim.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania