Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Areté - Forgotten Hollow, rozdział I "Co właściwie wiesz o byciu innym?"

Gdy mrok ogarnie Twoją duszę, będzie już za późno. Nie pozbierasz się. Nie. W szczególności, gdy uciekasz od wszystkiego, próbując zostawić przeznaczenie za sobą.

 

Nadszedł czas jesiennej pory w małym, osiemnastowiecznym miasteczku w stanie Oregon, w którym zaledwie mieszkało kilka tysięcy ludzi. Twinbrook od zawsze było owiane małą tajemnicą. Na początku było ono małą przemysłową wioską u podnóża gór, gdzie roiło się od rzemieślników i farmerów, ledwo wiążących koniec z końcem oraz od bogaczy, którzy opływali w hektolitrach burbona. Jeden wielki kontrast.

 

Jesienią to miejsce jest jeszcze bardziej przygnębiające, pomijając fakt, iż mgła sponiewiera miasto cały rok, słoneczne dni są kwestią obliczeń na jednej dłoni, a deszcz pada częściej niż gdziekolwiek indziej na Ziemi. Depresji dostawało się od samego wyglądania przez okno.

 

Jak to każde amerykańskie miasteczko posiada swoją ciekawą historię - kilka rodzin założycielskich, przeszłość związaną z wojną secesyjną, miejscowe legendy i Indianie. Co do tych ostatnich, to znajduję się tu nawet rezerwat, w którym mieszkają. W północnej części ich terytorium Wikingowie zostawili po sobie ogromną jaskinię, będącą prawdopodobnie jedyną atrakcją w promieniu stu mil. Pewnie dlatego Twinbrook zyskało niezwykle trafną ksywkę - Forgotten Hollow, nieznaczącej nic innego prócz "zapomniana pustka". Niezbyt optymistyczne, ale niezwykle prawdziwe. Niecałe półtorej godziny z tej dziury jest nieco większe miasteczko, które między innymi oferuje naukę w stopniu wyższym i cóż, jeśli bycie szczerym jest tutaj istotne, to właśnie to collegowe miasteczko - Sophomore jest najbardziej oddalonym celem na mapie, do którego mieszkańcy Twinbrook odważyli się wyruszyć.

 

Właściwie każdy, kto się tu urodził nie wyjeżdżał dalej niż Sophomore. Większość rodzin mieszka tu od wielu pokoleń, ich korzenie wiążą się z założycielami, miejscowymi, którzy zamieszkali tu wraz z bogaczami oraz z plemieniem Nez Percé, zamieszkujące rezerwat. Nie ma po co wyjeżdżać, gdy rodzina i bliscy są dookoła... prawda?

 

Rodzina Flanagan przybyła tutaj wraz z jedną z założycielskich rodzin - Leavitt, których geneza wywodzi się z maleńkiej miejscowości we Francji, Livet, tam w 1066 roku odbyła się bitwa pod Hastings gdzie Anglosasi walczyli przeciwko Normanom i ponieśli klęskę. Leavittowie od niepamiętnych czasów posiadali góry złota, nienaganne fryzury oraz nieskromny ubiór. Lourance Flanagan był farmerem pochodzenia norweskiego, służącym tej bogatej rodzinie od wielu lat. Wraz z żoną Claire wyruszyli z nimi z Wielkiej Brytanii wprost na "nieznany ląd", by zacząć wszystko od nowa. Kwestia zaczęcia od nowa ma tutaj duże znaczenie, ponieważ Flanaganowie od wielu lat zmagali się z pewną skazą w ich wyglądzie.

 

Każdy członek tej rodziny posiadał... spiczaste uszy. Przypominali elfy, to prawda, byli nawet równie piękni, jak to zazwyczaj opisywano te mistyczne istoty, jednak inni tego nie postrzegali w ten sposób. Wielu z członków tej rodziny zostało posądzonych o okultyzm i magię. Tak właśnie trafili na ziemie Leavittów, którzy dali im schronienie i pracę.

 

Lecz pomimo czasów obecnych rodzina ta wciąż jest niezwykle często wyśmiewana, choć mówi się, że w naszych obecnych czasach wszyscy są tolerancyjni.

 

Wracając do jesieni - również zbliżało się halloween, które w Twinbrook wygląda wręcz bajecznie. Każdy z mieszkańców przywiązuję wielką wagę do 'strasznego' wyglądu swojej posesji, ścigając się z sąsiadami o to, która parcela wygląda lepiej; zatem dynie, nietoperze, czarne koty, sztuczne kościotrupy, duchy, pajęczyny i wampiry, słodycze, mroczne lampki, świeczki, liczne ozdobne draperie, trumny i oczywiście sztuczna krew są wszędzie. Na dodatek samo miasteczko chyba uwielbiało to święto, ukazując to poprzez naprawdę melancholijną pogodę.

 

Schyłek października od zawsze był ulubioną porą roku Flavii Flanagan. Kochała przyozdabiać wraz z rodzeństwem cały dom, a gdy nadchodził trzydziesty pierwszy dzień tego miesiąca - zawsze wychodziła z nimi, by pozbierać cukierki. Dopiero mając dziesięć lat poznała dwie dziewczynki w tym samym wieku co ona, które stały się jej przyjaciółkami - Mię Lowell oraz Lottie Björk. Od tamtego czasu spędzała praktycznie każdą wolną chwilę z nimi. Dbały o to, by co roku być innym stworzeniem na ten jedyny wieczór, urządzały małe losowanie, w którym okazywało się kto będzie kim..

 

Tegoroczna wigilia Wszystkich Świętych musiała być jedyna w swoim rodzaju. Teraz przyjaciółki uczęszczały do lokalnego liceum, powoli wkraczały w dorosłe życie... Jednak tylko Mia została zaproszona na imprezę do Elizabeth Dunn - córki burmistrza. Mia należała do rodziny założycielskiej (tak jak Elizabeth), była wysoka, miała krótkie, czarne włosy, sięgające zaledwie do ramion, ciemne oczy, śniadą cerę i figurę modelki, cóż, nawet ubierała się jak modelka. Już w podstawówce była bardzo popularna, każdy chciał się z nią przyjaźnić i każdy chciał się z nią umawiać na randki - pomimo zgrabnej figury, odznaczała się również urodą. Przypominała nieco młodziutką Winonę Ryder. Dzięki charyzmie i uprzejmości nie dało się jej nie lubić. Jej przeciwieństwem była Lottie. Bardzo niska, endomorficzna, o prostych, ciemnych włosach i azjatyckich rysach. Jej piwne oczy były prześliczne. Przezywano ją często od "żółtków", "kujonów" czy od "krasnali". Brakowało jej charyzmy, poczucia humoru, ale za to miała wielkie serce, była szczera do bólu i nikt nie potrafił tak organizować dni, zajęć czy życia jak ona.

 

Flavia jednak odznaczała się od nich najbardziej, przez to często zastanawiała się dlaczego te dwie dziewczyny zadają się z nią tak długo? Całe jej ciało ozdabiały piegi, choć jej skóra rzadko kiedy widziała słońce. Miała jasne, blond włosy i błękitne oczy. Mia często powtarzała, że cała jej rodzina wygląda bardzo "norwesko" ze względu na tą bladość, jasne włosy i oczy. No i na dodatek te spiczaste, nieco odstające uszy, z których każdy się nabijał...

 

Mia dużo traciła na tym, iż zadawała się z nimi. Wiele osób jej to powtarzało, ale ona nawet nie dopuszczała tego do siebie. Jak można było tak mówić o jej cudownych przyjaciółkach?

 

Na te halloween - oprócz stałego maratonu horrorów - zaplanowały małą wycieczkę na Gregory's Yard, co nie było niczym innym jak cmentarzem, znajdującym się tuż na granicy Twinbrook i rezerwatu Nezów.

 

- Ale zdajecie sobie sprawę, że to głupie, tak? A co jak nas ktoś zobaczy? Jesteście dosłownie chore! - Lottie jęczała całą drogę z tylnego siedzenia chevroleta Mii.

 

- Wyluzuj, postaramy się tylko złapać kontakt z moją babcią, powtarzam Ci, że czytałam, że podczas halloween granice pomiędzy naszym a światem zmarłych się zacierają. Zależy mi!-rzuciła obronnie dumna kopia Winony i skręciła w prawo.

 

- No nie wiem, Mia, ja również mam mieszane uczucia co do tego... a co jak przez tą głupią tablicę złapiemy kontakt z kimś innym i zostaniemy opętane?

 

Flavia należała do osób niezwykle sceptycznych, ale gdy już w coś uwierzyła, ciężkim zadaniem jest wybicie jej tego z głowy. Na przykład w zeszłym roku nie wierzyła, że istnieje coś takiego jak sączek do cytryny - a jednak!

 

- O mój Boże, Flav, jesteś totalnym głupolem! - Mia prychnęła i zatrzymała się przed cmentarzem - Lepiej chodźcie - dodała, wysiadając z samochodu. Od razu poprawiła swoją koronę, którą miała na głowie i odchrząknęła. Pierwszy raz była przebrana za księżniczkę i niezwykle cieszyła się z tego powodu. Tiulowa suknia ciągnęła się za nią, a bajeczny makijaż sprawiał, iż odnosiło się wrażenie, że naprawdę pochodzi z królewskiej rodziny.

 

- Zobaczycie, źle się to skończy - fuknęła najniższa z nich wszystkich, tegoroczna pani niedoszła-panna-młoda-zombie - A wtedy Wam powiem jedno...

 

- A nie mówiłam... - wszystkie trzy powiedziały w tym samym momencie, po czym się zaśmiały.

 

- Ekhem, jako jedyna tutaj z królewskiej rodziny, rozkazuję Tobie, zombiaku i Tobie... elfiku, byśmy wreszcie weszły na cmentarz - oznajmiła Mia. Cóż, o ironio, Flavii w tym roku przypadł strój elfa. Dzięki temu jedyne czego potrzebowała do przebrania była długa do ziemi suknia z satyny.

 

Wejście do cmentarzu... budziło lekki postrach. Brama z żelaza wyglądała nieco jak wrota do piekieł przez wykute w niej... właśnie, co? Demony? Zagubione dusze? Truposze? Prawda jest taka, że nikt tego nie wiedział, a wariacji na ten temat było więcej, niż mieszkańców.

 

Z powodu późnej pory roku, słońce zaszło już dość dawno temu. Trzy młode dziewczyny przemknęły po cichu przez główną część cmentarza, by dozorca ich nie usłyszał. Bez większych trudności odnalazły grób babci Mii i uklękły tuż przy nim.

 

- Flav, daj mi tabliczkę, Lots, odpalaj świece - szybko rozporządziła, ściągając jesienne liście z nagrobka. Zagryzła mocno wargę, smutniejąc nieco, lecz szybko odrzuciła złe myśli. To nie był czas na smutki.

 

Lottie niechętnie odpaliła pięć świeczek, układając je w koło, w którym wyrysowała pentagram. W głowie zaklinała Mię za taką głupotę, jaką było wywoływanie duchów, ale z drugiej strony nie mogła być na nią zła. Wiedziała, ile babcia dla niej znaczyła.

 

- Możemy zaczynać - oświadczyła elfka, kładąc tabliczkę w sam środek pentagramu - Ale jeśli przez Ciebie umrę, to Cię zabiję - parsknęła i uśmiechnęła się do przyjaciółki.

 

- Ale zdajesz sobie sprawę, że jak umrzesz to nie będziesz mogła jej zab...

 

- Lottie, tak tylko się mówi - Mia wywróciła oczami. Czasem bywało to zabawne, iż Lots nie rozumie większości żartów, ale były też takie chwilę, w których to niesamowicie drażniło. Zasiadły dookoła tabliczki i spojrzały po sobie. Czuły dziwną ekscytację i napięcie w momencie, gdy kładły dłonie na wskaźniku.

 

- Jesteśmy dobrymi ludźmi! - nagle zawołała Lottie. Pozostałe uniosły brwi, patrząc na nią - No co?! Chyba muszą wiedzieć, że jesteśmy dobre, prawda?

 

Flavia zaśmiała się cicho. Wtedy tak jak wcześniej mówiła im Mia, poruszyły wskaźnikiem trzy razy na planszy.

 

- Okej... Babciu? - po dłuższej ciszy wreszcie zapytała. Przełknęła ciężko ślinę - To ja, Mia. Są ze mną moje przyjaciółki. Zechcesz przyjść do nas?

 

Nagle wokół nich zrobiło się niesamowicie cicho. Lottie zmarszczyła brwi i cicho parsknęła.

 

- Mówiłam Wam, że to nie działa.

 

- Cicho bądź! Chyba... Chyba zaczyna się poruszać...- mruknęła Mia, wpatrując się we wskaźnik, jakby chciała poruszyć go siłą woli. Flavia przewróciła oczami.

 

- Obawiam się, że Lottie ma rację.

 

- Wcale nie! Proszę, spróbujmy jeszcze raz! - dziewczyna patrzyła na nie błagalnie, nie potrafiły jej odmówić. Ponownie poruszyły wskaźnikiem.

 

- Babciu, jesteś tam...? - wyszeptała, patrząc jeszcze intensywniej na tabliczkę.

 

Wtedy tuż za sobą usłyszały chrzęst suchych liści, jakby ktoś po nich chodził. Odwróciły się gwałtownie w przerażeniu.

 

- A CO WY TU CHOLERNE BACHORY WYRABIACIE?! - dozorca wydarł się na nie w niebogłosy. Lottie w pośpiechu zaczęła gasić świece, Flavia podskoczyła i szybko się podniosła, chwytając tabliczkę w dłonie i schowała ją za plecami, a za to Mia jęknęła i spojrzała na niego.

 

- A nie widzi pan, że próbujemy skontaktować się z moją babcią? - zapytała, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Doglądaniem cmentarza od wielu lat zajmował się pan Gary Forbes, któremu doskwierał reumatyzm. Miał około siedemdziesięciu lat i zawsze przeganiał dzieciaki, które brały narkotyki na cmentarzu. Wyglądał na niesamowicie wściekłego... i przerażonego.

 

- ŻADNEJ MAGII NA CMENTARZU, ŻADNYCH DEMONICZNYCH GIEREK!- wykrzyczał. Jego oczy były przepełnione strachem. Wtedy wyciągnął ze starej, skórzanej kurtki scyzoryk. Rozłożył go.

 

- S-spokojnie, panie Forbes... już idziemy - Lottie starała się go uspokoić, unosząc nieco dłonie ku górze w geście poddania - już sobie idziemy...

 

- Nigdzie nie pójdziecie! Dzwonie na policję! - pomachał scyzorykiem przed twarzą Mii - Panno Lowell, nie spodziewałbym się tego po pani!

 

Mia nieco się cofnęła, przez co najbliżej mężczyzny znalazła się Flavia.

 

- A Ty...- zaczął, patrząc na nią. Gdy jego niebieskie oczy spotkały się z oczami Flavii, zamilkł. Patrzył na nią chwilę w osłupieniu, a wtedy jego tęczówki eksplodowały. Jednocześnie podniósł rękę na wysokość swojej szyi i jednym, szybkim ruchem, rozciął swoje gardło, szepcząc jeszcze ostatnim tchem - Areté...

 

______________

 

Całość dostępna na wattpadzie, wkrótce również bedzie prawdopodbnie dostepne na ao3. zapraszam : https://my.w.tt/UiNb/K0KZFtNDrI

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania