Poprzednie częściAri odcinek 1

Ari odcinek 27

Pakowanie przebiegało sprawnie i szybko. Wyglądało jakby kobieta na szansę wyjazdu z domu czekała od lat. Kolejne pełne walizki z najpotrzebniejszymi jej zdaniem rzeczami, lądowały w holu. Do niego należało tylko zapakować je do samochodu. Słabe światło na ganku mniej niż skromnie wydobywało z mroku samochód. Powoli i ze starannością upychał prawie po omacku bagaż we wnętrzu pojazdu. W pewnym momencie gdy szedł po kolejne rzeczy wydawało mu się, że do auta wskoczyły dwa niewielkie cienie. Zjawisko uznał jako refleks świetlny spowodowany padającą poświatą z okien domu i kręcącą się we wnętrzu gospodynię. Długo nie trwało jak ostatni pakunek znalazł swoje miejsce w aucie i w całym budynku zapanowała ciemność. Kobieta po wyjściu z domu stanęła obok niego i powiedziała.

- Zamknęłam okna, drzwi wejściowe, zakręciłam wodę i wyłączyłam prąd, więc możemy ruszać w drogę.

Był całkowicie przekonany, że zaraz zacznie wyciągać stare tekturowe walizy z bagażnika auta i na powrót upychać je w domu. Przez to nie zwrócił uwagi, kiedy otwierał drzwi pojazdu dla pasażerki w jakim on jest stanie. Zajął miejsce kierowcy, zapiał pasy i przekręcił kluczyk w stacyjce, ponownie silnik zaskoczył go zapalając płynnie.

- Którędy mam jechać, ponieważ nie wiem dokąd prowadzi ta droga? – zapytał pomimo mocnych świateł i dobrego oświetlenia przed samochodem.

- Cały czas prosto – usłyszał w odpowiedzi.

Samochód ruszył jakby mu mocy przybyło, a do tego cicho i bez chmury spalin jaka stale towarzyszyła mu od dłuższego czasu, podczas wciskania w podłogę pedału gazu. Przez las jechał powoli w obawie o dzikie zwierzęta, już kiedyś rozbił samochód wpadając na dorodnego jelenia. Piaszczysta droga skończyła się, pod kołami pojawił się asfalt, lecz tylko trochę przyśpieszył, ponieważ gęste drzewa rosnące blisko drogi ograniczały widoczność. Noc była bezksiężycowa przez to panowały dookoła ciemności, a nisko wiszące chmury zwiastowały nadchodzący deszcz. Oddalili się kilka kilometrów od domu, gdy zawiał delikatnie wiatr i o karoserię zaczęły stukać pierwsze krople. Ulewa stopniowo przybierała na sile, wycieraczki zaczęły pracować na najwyższych obrotach, jednak widoczność się nie poprawiła. Nie bez podstawy zaczął się obawiać o kontynuację jazdy w takich warunkach, już zamierzał powiedzieć o tym towarzyszącej mu kobiecie, gdy ta zadała pytanie.

- Jak pan ma na imię.

- Wojsław.

W delikatnym świetle rozchodzącym się od zegarów samochodu zobaczył jej zasłoniętą częściowo twarz pełną skupienia.

- Imię o korzeniach słowiańskich oznaczające „sławnego wojownika”, osobę zaradną i samodzielną. Dobrze, że pan ma wiele pomysłów, których nie boi się realizować i nie uchyla się od ryzyka. Cechuje pana aktywność, kreatywność, energiczność, zaradność, samodzielność i nie znosi pan nudy oraz stagnacji. Imieniny wypadają drugiego listopada – podsumowała pasażerka.

- Przyznam się szczerze, że nigdy wcześniej nie słyszałem tak gruntowej wiedzy o moim imieniu. Raczej się tego nie spodziewałem, ponieważ od chwili wypadku przylgnęło do mnie przezwisko skorupka i nikt nie zwraca się do mnie po imieniu.

Już miał powiedzieć towarzyszce podróży o planowanej przerwie gdy dostrzegł rozstępowanie się chmur i niebo zrobiło się zdecydowanie jaśniejsze. Intensywność ulewy słabła i dzięki temu mógł widzieć dalej. Widok jaki zobaczył zaskoczył go tak bardzo, że gwałtownie zahamował. Pojazd stanął prawie w miejscu, lecz krajobraz za oknem nie uległ zmianie.

- O cholera – wyrwało mu się – to jest niemożliwe.

- Stało się coś? – zapytała pasażerka.

- Jesteśmy na ulicy Świdnickiej niedaleko mojego domu.

- To prawie dojechaliśmy – powiedziała beztrosko - zaraz zobaczę swój dom z dzieciństwa – ucieszyła się kobieta.

Zaczynał powoli powątpiewać w swoje zmysły. Czym bardziej się zastanawiał, tym mniej logicznie potrafił wytłumaczyć sobie wszystkie zdarzenia jakich był świadkiem w ostatnich godzinach. Klakson dojeżdżającego od tyłu samochodu uświadomił mu gdzie się zatrzymał i jak bardzo tarasuje ulicę. Powoli zjechał na prawą stronę i umożliwił niecierpliwemu kierowcy ominięcie. Szybko jaśniało i wschodziło słońce. To zjawisko przypominało oglądanie filmu w przyśpieszonym tempie. Zdecydował, że musi przejechać obok domu i za cmentarzem pokazać pasażerce jak bardzo się myliła i dalej jest tylko las. Skręcił w ulicę Szybką, bardzo zwolnił i powiedział pokazując ręką.

- W tym budynku mieszkam.

Znajomy widok odrapanego budynku i brudnych firanek wiszących w oknach uspokoił go, było dokładnie tak jak wyjeżdżał, nic się nie zmieniło. Dalej po prawej stronie był wielki cmentarz, ulica przy nim była pusta dzięki wczesnej godzinie. Przeważnie po południu było tutaj tłoczno, a na wszystkich świętych lepiej było nie zapuszczać się w nią. Minął pierwsze drzewa i przed samochodem zobaczył polną drogę obsadzoną z obu stron czereśniami. Drzewa były zdrowe pełne owoców od kremowych przez czerwone do prawie czarne, na żadnym z nich nie dostrzegł tabliczki z informującej o terenie prywatnym albo czyjeś własności. Kiedy był mały dziadek posadził go na ramę roweru i zawiózł na podobną aleję. Tam pozwolił mu jeść czereśnie jakie tylko chciał i nikt ich nie przeganiał, należały do wszystkich. Każdy mógł przyjść i nazrywać sobie do woli, jak nie z tych, to przy innej drodze polnej, prawie wszędzie rosły owocujące drzewa czereśniowe.

- Ja chyba śnię, tego tutaj wcześniej nie było, muszę wyjść i się przekonać czy to prawda – powiedział zatrzymując samochód.

Maria nie czekała na zaproszenie, wysiadła sama z samochodu. Każde drzewo było oblepione owocami, najniższe gałęzie dotykały trawy, te które obrodziły wyjątkowo oparły się o ziemię. W takich warunkach zrywanie czereśni i napełnianie nimi żołądków było wyjątkowo łatwe.

- Czy tutaj ludzie nie lubią czereśni? – zapytała Maria z pełnymi ustami.

- Prawdopodobnie nikt z mieszkańców, tak jak ja wcześniej nie wie o tych drzewach. Gdyby wiedzieli z pewnością byłyby tutaj prawdziwe tłumy, zwłaszcza dzieci. Na straganie i w sklepie kilogram kosztuje dwanaście złotych – odpowiedział Wojsław niewyraźnie, jedząc przez cały czas czereśnie.

- Dawno się tak nie najadłam owoców – dodała po dłuższej chwili.

- Przyznam się szczerze, że ja też, zaraz z łakomstwa dostanę sensacji żołądkowych.

Owoce jadło się łatwo i szybko poczuli się nasyceni. Skorupka był pełny i przez wrodzone łakomstwo żal mu było zostawić na drzewach tak dużo dorodnych owoców. Zanim odsunął się od czereśni popatrzył wzdłuż drogi. Budynków miasta nie dostrzegł z miejsca, w którym stał, zasłaniały je gęsto rosnące w szpalerze drzewa. Odwrócił głowę i daleko między obielonymi pniami dostrzegł kawałek czerwieni przypominający dach budynku. Nie tylko ten widok był niezwykły, rosnące wzdłuż drogi po obu stronach dojrzewające zboże też stanowiło zagadkę. Mieszkał w tej okolicy kilka lat, lecz przez ten czas w tym miejscu nie widział i nie słyszał jeżdżących traktorów uprawiających rolę, w tym miejscu był tylko las.

- Najwyżej wrócę jak panią odwiozę, nazrywam trochę czereśni do domu. Poczęstuję nimi bawiące się niedaleko mojego budynku dzieci, które należą do najbiedniejszych rodzin – powiedział przełykając z trudem owoc.

Obydwoje podeszli do samochodu, zajęli swoje miejsca i ruszyli dobrze utrzymaną polną drogą.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • NataliaO 27.08.2018
    w Twoich opowiadaniach jest to 'coś', zawsze ta mądrość, siła, interesujące podejście, nie ma w tym płytkości jest udana i nie ulotna głębia; Czytam zawsze z przyjemnością :)
  • Może nie piszesz zawsze idealnie technicznie, ja z resztą też tego nie robię, ale zawsze przemycisz coś pomiędzy wierszami coś dla czego warto zajrzeć do Twojego pisania.
    Pozdrawiam :)
  • Pasja 11.09.2018
    Witam
    Przyjemnie się czyta takie zdziwienia. Wojsław cały czas jest nieświadomy dziwnych zdarzeń. Czereśnie, uwielbiam, nawet te z robakami. Prawdziwymi smakoszami są szczygły.
    Miłego dnia

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania