Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Artysta
Zobaczyłem ją. Siedziała naprzeciw mnie na ławce. Piękna. Kruczoczarne długie włosy opadające na ramiona, piwne oczy, blada, niemal porcelanowa cera, bez żadnej skazy. Widok doprawdy godny uwiecznienia.
Bez zbędnego zastanawiania się wyjąłem swój szkicownik i węgiel. Lubiłem nim szkicować, gdyż był wyrazisty. Zacząłem od pierwszych linii. Kontury, owale, ogólny zarys. Wszystko po kolei, na spokojnie. Powolne dokładne ruchy. Mogłem sobie na to pozwolić, ponieważ czytała książkę. Miałem więc pewność, iż przez dłuższy czas pozostanie w tym samym miejscu, a w dodatku nie będzie się zbytnio ruszać. Oczywiście poza poruszaniem pięknymi oczami pełnymi głębi, które jednostajnym ruchem podążały za kolejnymi słowami. Od czasu do czasu delikatnym ruchem ręki przewróciła stronę. Postanowiłem również go umieścić. Ten ruch, subtelny i pełen gracji.
Miałem już wszystkie główne kontury. Zająłem się szczegółami. Włosy, twarz, a na niej oczy, nos i usta. Krwiście czerwone. Zabójczo pięknie kontrastowały z porcelanową cerą. Nie mogłem się na nią napatrzeć. Dawno nie widziałem tak nietypowej urody. Cóż, jednego byłem pewny, dobrze wybrałem.
Ostanie ruchy, szczegóły, detale i już. Miałem cały szkic. Przyjrzałem mu się dokładnie, jednak nie byłem zadowolony. Niby miał wszystko, co mieć powinien, ale mimo to, czegoś brakowało. Znowu. Zawsze tak było. Szkicowałem, szkicowałem, ale zawsze brakowało tej jednej rzeczy. Myślałem, że tym razem się uda. Trafiłem na taką piękność, takie cudo, a tu nic. Nadal to samo.
Dlaczego? Dlaczego nigdy za pierwszym razem tego nie ma? Po raz kolejny będę musiał poprawiać. Ta myśl nie dawała mi spokoju. Jednak robiłem to już wielokrotnie, więc nie zaszkodzi zrobić ponownie.
Wróciłem do rzeczywistości. Przyjrzałem się kobiecie jeszcze dokładniej. Dostrzegłem tytuł książki, którą czytała, „Zbrodnia i kara” Fiodora Dostojewskiego. Ciekawy tytuł, jednak nigdy nie lubiłem głównego bohatera, dlaczego? Bo jest słaby. Za każdą zbrodnię spotyka nas kara? Nie do końca. Kara spotyka nas tylko wtedy, jeśli „pękniemy” jak Raskolnikow. On „pękł” i dlatego spotkała go kara. Myślał, że jest kimś lepszym od innych, że jest nadczłowiekiem. Jednak, gdy przyszło co do czego, to wydało się, jaki jest słaby. Jeśli nie panujesz nad umysłem, jesteś gorszy od zwierzęcia. Jednak jeśli go kontrolujesz, jesteś niepokonany.
Tyle z tej książki.
Po tej chwili refleksji nad lekturą ujrzałem parę piwnych oczu wpatrujących się we mnie. Bez wahania spytała, jakże aksamitnym, niemal anielskim głosem:
– Przepraszam, czy pan mnie maluje?
– Poniekąd tak – odparłem, przeczesując włosy prawą dłonią.
– Poniekąd? – zdziwiła się.
– Dokładnie to szkicuję.
– Mogę spojrzeć na pańskie dzieło?
Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Była pewna siebie. Muszę przyznać, że podobało mi się to.
– Chce pani?
– Ależ oczywiście – powiedziała bez wahania, a na jej twarzy zagościł uśmiech.
W zasadzie nie miałem nic przeciwko. Zastanawiało mnie, co powie. Podałem jej szkicownik.
Ujęła go delikatnie, najpierw jedną dłonią, potem drugą. Przyglądała się. Siedziałem w ciszy i obserwowałem, czekając na „werdykt”.
Widziałem, jak jej oczy podążają od konturu do konturu. Nie śpieszyła się. W pewnym momencie patrzyłem tylko na jej twarz. Mimiką naprawdę wyrażała wiele. Raz się uśmiechała, zapewne zadowolona z efektu, kolejnym razem mogłem wyczytać z jej oblicza zaskoczenie. Prawdopodobnie zdziwiła się, że któraś część jej osoby wygląda inaczej, niż sobie wyobrażała.
W końcu podniosła wzrok znad szkicownika i rzekła:
– Ma pan talent, wyszło pięknie.
– Cóż, modelka piękna, to i wyszło pięknie – odparłem, puszczając do niej oczko.
Tego się nie spodziewała, gdyż momentalnie na jej twarzy pojawiły się rumieńce.
– No nie i przez pana zrobiłam się cała czerwona – powiedziała zawstydzona.
– Najmocniej przepraszam, ale rozumie pani, komplement za komplement, tak się należy.
– O nie, nie, nie. Musi mi się pan zrewanżować.
W jej oczach wyczytałem stanowczość, chyba nie będzie innego wyjścia.
– Za co? – spytałem zaciekawiony.
– Za zawstydzenie kobiety.
– A na czym ten rewanż miałby polegać?
– Chcę, aby namalował pan mój portret.
– Portret? – moje zdziwienie było niemalże namacalne.
– Tak, potrafi pan?
– Oczywiście – zapewniłem ją.
– Z pewnością posiada pan pracownię?
– Droga pani, każdy szanujący się malarz posiada pracownię, taką bądź inną, ale posiada.
– Więc na co czekamy?
Tak więc ruszyliśmy do mojego domu, a dokładnie do mojej pracowni. W czasie drogi opowiadała mi, o czym jest „Zbrodnia i Kara”. Tak jak myślałem, rozumiała ją, w tak sposób, jak zdecydowana większość. Raskolikowa spotkała zasłużona kara za jego zbrodnię. Kara nie była odkupieniem, nie była ratunkiem, ratunkiem była miłość Soni. Biedna, okaleczona dusza głównego bohatera, pod wpływem tego jakże potężnego uczucia, mogła zostać uzdrowiona. Raskolnikow dostąpił łaski i rozgrzeszenia.
Tak właśnie myślała.
Ale dlaczego? Dlaczego potrzebował on miłości dla uzdrowienia duszy? Bo był słaby. Gdyby nie to, że nie wytrzymał presji, nic z tego nie byłoby mu potrzebne. Silny człowiek nie przejmuje się takimi rzeczami, nie musi się nimi przejmować, gdyż on nie „choruje”. Ma wszystko pod kontrolą i nad wszystkim panuje.
Właśnie tak.
Po pewnym czasie dotarliśmy do mojego domu. Byłem z siebie zadowolony, że jak zawsze na wszelki wypadek miałem wszystko przygotowane, zasłonięte rolety w całym mieszkaniu i tak dalej.
Otworzyłem drzwi i zaprosiłem ją do środka. Po chwili zamknąłem je. Zdejmowała swoje czarne jak noc szpilki. W międzyczasie spytała:
– Dlaczego tu jest tak ciemno?
– Wiesz, lubię ciemność, poza tym, gdy nikogo nie ma w domu, rolety zawsze są opuszczone.
Kiwając głową i mówiąc ciche „Ok” zdejmowała drugą szpilkę.
Pomyślałem, że nie ma na co czekać, to dobry moment. Ze swojej torby wyjąłem strzykawkę. Stanąłem za nią i jednym płynnym ruchem wbiłem igłę w jej szyję. Miotała się, więc ją przytrzymałem. Chciała krzyknąć. Szybko zakneblowałem jej usta dłonią. Wstrzyknąłem całą zawartość. Była to specjalna, opracowana przeze mnie mieszanka różnych środków nasennych. Była tak silna, że po dwóch minutach człowiek zasypiał i już nigdy się nie budził.
Wziąłem ją na ręce i skierowałem się do piwnicy, gdzie była moja pracownia.
Rozebrałem ją do naga i powiesiłem na łańcuchu. Przygotowałem również wszystkie potrzebne narzędzia chirurgiczne.
Miałem już wszystko do rozpoczęcia swojej standardowej procedury.
Zacząłem obdzierać ją ze skóry, zaczynając od głowy, a na stopach kończąc. Była to czasochłonna praca i bardzo skomplikowana, jednak konieczna, bowiem dzięki temu mogłem zdobyć całą krew z ludzkiego organizmu. Średnio była to ilość pięciu litrów, jednak wartość ta wahała się, w zależności od człowieka.
Po kilkunastu godzinach skończyłem swoją pracę. Zrobiłem nacięcie w ciele, podstawiłem wiadro i czekałem, aż krew do niego ścieknie.
Następne kilka godzin później, miałem prawie pełne pięć litrów.
Wszystko było gotowe. Gotowe do tego, aby poprawiać.
Nalałem trochę szkarłatnej cieczy do mniejszego pojemnika. Usiadłem przy biurku, wyjąłem pióro i zacząłem szkicować, raz po raz maczając je w krwi.
Powtórzyłem całą procedurę z wczorajszego poranka.
Przyjrzałem się efektowi końcowemu. Krwiście czerwony szkic doskonale oddawał piękno kobiety, piękno fizyczne, ale nie tylko...
– Tak, tak, nareszcie ma duszę – powiedziałem, z dumą spoglądając na swoje dzieło.
W pewnym momencie kątem oka dostrzegłem należący do kobiety, zakrwawiony egzemplarz „Zbrodni i kary”.
Zamyśliłem się.
Szkic ma duszę, ale...
czy ja mam?
Szogun
Komentarze (23)
- Cóż, modelka piękna, to i wyszło pięknie - oparłem, puszczając do niej oczko.
Odparł, czy oparł?
Powinno być "odparł", już poprawiłem.
,,Ujęła go delikatnie, najpierw jedną dłonią, potem długą".
,,– Z pewnością posiada pan pracownie"?
,,– Droga pani, każdy szanujący się malarz posiada pracownie, taką bądź inną" - takie tam, literówki.
,,– Tak, ponieważ, dokładnie to szkicuję". - to zdanie brzmi... po prostu dziwnie.
,,Biedna[,] okaleczona dusza głównego bohatera, pod wpływem tego, jakże potężnego uczucia mogła zostać uzdrowiona". - Coś mi nie gra z tym ostatnim przecinkiem. Plus ten brakujący w nawiasie.
,,Zdejmowała swoje czarne[,] jak noc szpilki".
,,Była tak silna, że po dwóch minutach[,] człowiek zasypiał i już nigdy się nie budził". - Tu przecinki zbędne.
,,Była to czasochłonna praca i bardzo skomplikowana, jednak konieczna. Bowiem dzięki temu mogłem zdobyć całą krew z ludzkiego organizmu". - te dwa zdania powinny być połączone przecinkiem.
Opowiadanie, jeśli chodzi o fabułę, niezbyt oryginalne, ale... tam, gdzie jest ,,Zbrodnia i kara", tam będę zainteresowana. I zaintrygowała mnie to zadane na końcu pytanie... Podążając filozofią bohatera tej historii i porównując z przemyśleniami Raskolnikowa ze ,,Zbrodni i kary" - jeśli się zastanawiasz, powątpiewasz, już dałeś się złapać. Już straciłeś ,,kontrolę" nad umysłem. A zatem bohater nie jest aż tak w zgodzie ze sobą, jak stara się utrzymywać...
Pozdrawiam.
O oryginalność trudno niestety, ale cieszę się, że opowiadanie w jakiś sposób zaintrygowało :)
Dokładnie tak, bohater był przez większość czasu spokojny, opanowany. Kontrolował swój umysł, jednak w ostateczności zwątpił. Może jednak coś tam jeszcze w nim, z tego zwykłego człowieka zostało. Kto wie? :D
Pozdrawiam ;)
Całość oceniam wysoko i oby nie przyśniła mi się ta scena. Przeczytałam mężowi i on także jest zaskoczony przebiegiem wydarzeń.
Pozdrawiam
Również pozdrawiam ;)
Jakiś większych rozmyślań, biorąc pod uwagę jego ''rozwiniecie artystycznej duszy''
Oraz tej innej, która nie uwalnia od czynienia zła.
I nie jest bezpośrednią inspiratorką→dobra.
Zależy od naszej woli. Dopiero o śmierci, zrobi po swojemu.
Dużo jednak zależy, czy jest jej więcej w ''szkicu'' czy w ''całym obrazie"
Oczywiście zdaniem mym:))→Pozdrawiam:)→4+
On pragnął duszy dla swojej sztuki. Nie mógł jej znaleźć u siebie, dlatego szukał u innych.
Pozdrawiam ;)
To co się dzieje w opowiadaniu, mówi samo za siebie. Czasami człek nie pomyśli, jak trzeba:))
1. Jeśli Artysta nie miał duszy, to nie ma też podstaw twierdzić, że miała ją dziewczyna, której krwi użył do stworzenia Dzieła. Innymi słowy, albo oboje mają dusze, albo żadne. Jeśli Artysta dochodzi do wniosku, że nie ma duszy, tym samym zaraz musi dojść do wniosku, że i dziewczyna jej nie miała, a skoro tak, to tym bardziej nie ma jej Dzieło. I cały wysiłek w niwecz się obraca.
2. Jeśli dziewczyna miała duszę, która wciąż tkwiła we krwi, którą malowany był obraz, to artysta też musiał mieć duszę. Nie ma uzasadnienia, żeby on nie miał, skoro dziewczyna miała. Zatem jego wątpliwości szybko znikną i duszą wciąż będą dwie, w Artyście i w Dziele. Ale to za moment doprowadzi wrażliwego Artystę do jeszcze gorszego wniosku, niż w punkcie pierwszym. Namalował Dzieło, czyli Porter z Duszą. A czyj to portret? No, Dziewczyny z Duszą, którą jak ustalił - posiadała. Co wiec uzyskał? Kopię. Oryginał był zabił i teraz ma Kopię. Do dupy z takim Artystą, który kopiuje.
Stworzyłeś dwie naprawdę ciekawe i intrygujące interpretację, które mogą być prawdziwe.
Są niby zgoła inne lecz tak naprawdę mają wspólny mianownik, mianowicie to, że główny bohater żadnym wielkim Artystą nie jest.
Gdyby nie wątpliwości na końcu, udałoby mu się osiągnąć cel. Stworzyć portret z duszą. Jednak mimo to wątpliwości miał.
W drugim przypadku, tak jak mówisz stworzył tylko kopię. Gdyby nie zabił dziewczyny miałby oryginał. Mógł go nawet zachować, bo przecież był "Artystą", a przynajmniej twórcą, a takim jak wiadomo bajery i gadki nie brakuje ;D Zresztą był już na najlepszej drodzę do tego, ale niestety wybrał kopię.
Przy okazji zapraszam do mnie, nowa szybko bajka przeleciała przez główną w natłoku świeżych tekstów.
A tak, wiem i racja przeleciała, jak torpeda. No zerknę jaką nam tym razem Bajkopisarz bajkę zaserwował ;D
Pięć.
Dziękuję za obecność ;)
I nie na darmo pokazujesz "Zbrodnię i karę" czyli jest Strzelba Czechowa i to z zaskoczeniem. Brawo!
Bardzo mi się podoba.
Silny człowiek nie przejmuje się takimi rzeczami, nie musi się nimi przejmować, gdyż on nie „choruje”. Ma wszystko pod kontrolą i nad wszystkim panuje.
To nieprawda, że silny nad wszystkim panuje. Nad wszystkim panuje ten, co nie poradził sobie ze słabościami.
Była to czasochłonna praca i bardzo skomplikowana, jednak konieczna, bowiem dzięki temu mogłem zdobyć całą krew z ludzkiego organizmu. Średnio była to ilość pięciu litrów, jednak wartość ta wahała się, w zależności od człowieka.
W tym momencie ja bym pomijał takie opisy, skupił sie na akcji i opisach "okiem kamery", bo takie zdania, moim zdaniem, wytrącają z klimatu i spowalniają akcję.
Szkic ma duszę, ale...
czy ja mam?
Tu zastąpiłbym ostatnie pytanie jakimś stwierdzeniem, które nie byłoby pytaniem, a kazało czytelnikowi zadać w myślach to pytanie. Np:
Szkic ma duszę...
I to dwie...
I to dwie: jej i moją. - A może bez tego - to tylko moje pomysły.
Hmm, chyba będę musiał zapoznać się z tekstem Bruna Kadyny :)
O proszę, nie zgadzasz się że mną? I dobrze! ;) Intrygujący wniosek. Czyli niejako uważasz, iż silny człowiek nie panuje, ponieważ nie posiada słabości nad którymi musiałby panować?
Co do opisu, to jak tak teraz na to spojrzałem, to masz rację. Chciałem ukazać pewien "profesjonalizm" bohatera, lecz jak widać kosztem dynamiki akcji.
Chyba rzeczywiście nawet bez tego opisu nie byłoby źle.
Co do zakończenia, pomyślę, ale rzeczywiście mam pewną manierę stawiania pytań. Czasem może nawet zbyt nadmierną :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania