Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Arystokrata 5
Zbiory własne Autorki
Przeciągnęła szczotką z miękkim włosiem po karku Bagesta i przytuliła policzek do jedwabistej sierści konia. Pachniał sianem, ziołami i mroźnym powietrzem, których woń, przemieszana ze specyficznym zapachem zwierzęcia, jeszcze utrzymywała się po niedawnym spacerze. Zanurzyła dłoń w krótkiej, gęstej grzywie i przejechała po całej długości szyi. Kary opuścił głowę, gdy jej palce dotarły w okolice uszu, i rozciągnął mięśnie grzbietu.
– Dobrze ci, prawda, staruszku? – Powtórzyła tę czynność jeszcze dwukrotnie, sprawiając, że wierzchowiec się odprężył. Po chwili powróciła do czyszczenia. Długimi, zamaszystymi pociągnięciami czesała boki i zad, czerpiąc z tego zajęcia przyjemność. Była to odrobina wytchnienia po spędzeniu przeważającej części dnia za biurkiem w gabinecie brata. Musiała wyrwać się z tego pomieszczenia, aby nie zwariować. Od dłuższego czasu rezydowała tam większość dni, zagłębiając się w mechanizm funkcjonowania rezydencji i plantacji. Przestudiowała dziesiątki dokumentów, lecz jeszcze drugie tyle pozostało do przejrzenia. Powoli zapoznawała się z pracownikami, personelem i służbą wewnętrzną domu, celowo odsuwając kontrolę plantacji na późniejszy termin. Bez trudu zorientowała się, że tamtejsze struktury rządzą się własnymi zasadami, nie do końca zgodnymi z kodeksem i wytycznymi firmy. Nadzór nad strategiczną działalnością holdingu sprawowali ludzie mocno wtopieni w system władzy, ze znikomą kontrolą z zewnątrz. Szybko zdała sobie sprawę, że zaprowadzenie porządku i sporych zmian musi odbyć się ze szczególną rozwagą.
Koń zaczepiał ją swymi miękkimi wargami, skubał materiał kurtki, dopominał się smakołyków, skrywanych w kieszeniach, a które mu od czasu do czasu podtykała.
– Przestań! Zjadłeś już prawie wszystkie! – ofuknęła go rozbawiona, przesuwając znowu szczotką po karku, kłębie i grzbiecie.
Kary poddawał się zabiegom z wyraźną aprobatą, łypiąc na nią swoim wielkim, ciemnym okiem. Łączyła ich specyficzna więź. Marta kochała tego konia, a on odwdzięczał jej się tak, jak potrafiło najlepiej zwierzę – oddaniem i przywiązaniem. Godziny spędzone w boksie razem z nowonarodzonym, osieroconym źrebięciem sprawiły, że traktował ją jak matkę, później jak rówieśnika do zabawy, w końcu równorzędnego członka swojego dziwnego stada. Nie miała pojęcia, czy konisko pamiętało feralny wieczór, kiedy trzeba było zastrzelić jego matkę, której szanse na przeżycie w skutek powikłań porodowych równały się zeru, oraz czy pamiętał wymierzone w siebie dwie lufy dubeltówki. Ona do dziś miała przed oczami wyczerpane wysiłkiem przychodzenia na świat źrebię, spoglądające ufnie błyszczącymi źrenicami w dwa śmiercionośne otwory; czekające na decyzję o pociągnięciu cyngla, by zakończyć jego króciutkie życie z powodu złamania kości nogi, do którego przyczyniła się agonia samej klaczy. Marta, przypadkowo przebywająca w tym czasie w stajni, usłyszała słowa:
– Nic z niego nie będzie…
Gdyby nie ujrzała pokrytego śluzem, czarnego ciałka, z nieproporcjonalnie długimi nogami, w tym jedną przednią wykręconą pod nienaturalnym kątem, wielkimi uszami próbującymi bezowocnie nasłuchiwać cichego rżenia matki i nieporadną, z góry skazaną na niepowodzenie próbą wstania, aby zaczerpnąć pierwszego łyka mleka, przyznałaby rację ojcu i zebranym przy narodzinach lekarzom. Źrebię było jednym z bardzo wielu innych źrebiąt, które zdrowo przyszły na świat lub miały się narodzić w najbliższym czasie. Po co komu taki kłopot? Na co się zda taka kaleka? Najlepiej skrócić cierpienie, ograniczyć koszty, nie ten to inny… Cóż, takie życie…
Sprzeciwiła się gwałtownie i zdecydowanie. Machnięto ręką na fanaberię dorastającej pannicy. Ot, znudzi się bardzo szybko, wtedy zrobią porządek i już. W końcu własnemu dziecku się nie odmawia. Tak, Marcie się nie odmawia, ale ona sama też nie rzucała słów na wiatr. Wspólnie z osobistym niewolnikiem pierwsze dni i tygodnie życia źrebięcia spędzała w stajni, w boksie z małą końską sierotą, niezgrabnie drepczącą przez zagipsowaną nogę. Wielu zadziwionych było nie tylko wytrwałością i zaangażowaniem nastolatki, lecz przede wszystkim uporem i konsekwencją w walce o przegraną zdaniem doświadczonych w tej materii osób sprawę. Wytrwała. Wytrwali. I ona, i mały konik, który z czasem stał się całkiem sporym koniem. Z poświęceniem lekarza i swoim własnym udowodniła, że warto było walczyć o życie nic dla innych niewartej istoty. Udowodniła, że Bagest po złamaniu jest w stanie biegać i nosić na swoim grzbiecie jeźdźca. Okazało się, że nieznacznie krzywa noga sprawia niedużo kłopotów, a dziewczyna nauczyła się mowy ciała swojego wierzchowca. Nigdy nie wymuszała na nim więcej, niż mógł i chciał wykonać. Kiedy podczas galopów zwalniał, zmieniał wielokrotnie nogę prowadzącą, czekała. Rozumiała jego „słowa”, gdy „mówił”, że coś jest nie tak, że musi zmienić takt. Wystarczyły dwa – trzy kroki, aby znów wszystko wróciło do normy.
Zjechała dłonią po łopatce do stawu nadgarstkowego i pęciny. Na kości wyraźnie wyczuwalna była blizna po pęknięciu. Rozmasowała miejsce, które już od bardzo dawna było tylko pamiątką nieprzyjemnych, a jednocześnie skłaniających do refleksji trudnych dni. Kary wargami skubał ją po plecach, jakby chciał odwdzięczyć się takim samym masażem.
– Spróbuj mnie tylko ugryźć, draniu. – Pokręciła głową, gdy zaczął bezczelnie ciągnąć za kurtkę do góry. Był to swoisty rytuał od czasów źrebięcych, gdy pozwalała mu rozbierać się z szalika, kamizelki i uciekać z ubraniem w zębach. Dopóki go goniła, uciekał, ale tylko do momentu gdy zorientował się, że jego towarzyszka nie ma już ochoty na gonitwy; zmęczona siadała na ziemi, obserwując rozbrykanego źrebaka, podrzucającego głową swoją zdobycz. Wracał wówczas zadowolony i trącał chrapami, nierzadko dość mocno gryząc. Wtedy dostawał w nos i obrażony przez kilka chwil odbiegał, aby znów powrócić i z jeszcze większym zapałem nakłaniać Martę do galopowania z nim po pastwisku.
Nagle Bagest gwałtownie odwrócił głowę i postawił uszy, naprężając przy tym mięśnie; to był sygnał, że do stajni wszedł człowiek. Poruszenie wśród innych koni w boksach, które z ciekawością powystawiały głowy, potwierdziły obecność intruza w budynku. Przez chwilę wsłuchiwała się w głuchy odgłos kroków na posadzce z drewnianych bali. Powoli uniosła się i wyjrzała zza karego.
Komentarze (18)
Nie piszę pod każdą z części o gwiazkach, bo itak wiadomo ile daję.
Dziękuję i również pozdrawiam.
Dziękuję za komentarz.
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania