Asylum Strachu

Czy słyszysz moją śmierć?

 

I.

 

Umarłeś tato. Nikt nie będzie o tobie pamiętał.

Środek nocy był tą porą, którą najbardziej lubiła. Zapach świec roznoszący się po ciemnym pokoju koił jej zdenerwowanie. Za każdym razem, gdy wracała z nocnych spacerów. Cisza i samotność były jej jedynymi sprzymierzeńcami.

Weszła do łazienki. Początkowo nie chciała patrzeć na swoje odbicie. Jednak lustro nie miało zwyczaju oszukiwać. Ilekroć jej wzrok zatrzymywał się na gładkiej powierzchni dostrzegała prawdę. Te same zaczerwienione oczy, rozmyty tusz do rzęs i kąciki ust zabrudzone zastygłą krwią/ jej lustrzane odbicie było smutnym przejawem udowodnienia tego, że istnieje, lecz tak naprawdę dusza i umysł mówiły i okazywały co innego. Wiedziała, że jest martwa i paradoksalnie funkcjonuje w świecie żywych.

Noc znała jej perwersyjne tajemnice. Dwoje zakochanych, opuszczonych przez uczucia istnień. Dusza i byt. Bez wymiarowość grozy, która atakowała czas i ludzkie umysły.

 

II.

 

Wyjęła pieczywo z chlebaka. Pokroiła pomidora na cieńkie plasterki. Uwielbiała dotyk ostrza. Czuła słabość do ostrych przedmiotów. Tak samo jak wtedy, gdy po raz pierwszy podcięła sobie nadgarstki. Tamten dzień miał być dla niej całkowitym uwolnieniem od cierpienia. Jej zielone oczy były zmęczone codzienną rutyną. Ciało odczuwało ból za każdym razem kiedy się poruszała. Ostrze żyletki było jak klucz do wyzwolenia od co znajduje się w paczce żywnościowej caritas bielskocierpień jakie niosło życie. Jej życie. Ambiwalentność jej osoby została wystawiona na ciężką próbę. Ciało pragnęło rozkwitu i życia, jednak umysł pragnął śmierci. Decyzja była szybka. Poczuła ciepło. Ułożyła się wygodni. Nie chciała aby upadek wzbudził podejrzenie i zaniepokoił jej ojca. Chciała odejść po cichu. Niechciana.

Martin zadzwonił około 21:15. Nie słyszała jak woła ją ojciec. Nikt nie słyszał jej śmierci.

Znalazł ją na wpół przytomną. Jej oczy odbijały obraz ojca. Pochylonego i płaczącego. Straciła przytomność. Nie pamiętał co czuła. Nie pamiętała co do niej mówił. Nie pamiętała też kiedy i w jakich okolicznościach urodziła się po raz drugi. Od taj pory stała się jedną z nich.

 

III.

 

Kafelki i podłoga nie były pokryte żadnymi malunkami. Czysta, paraliżująca biel. Biel udręki i psychicznych majaczeń. Kraty utrudniały dostęp do rzeczywistości. Nawet gdyby ich nie było, cały budynek i przyległy park otoczone były drutem kolczastym. Gdzie ja jestem – pomyślała. Cisza utrudniała myślenie. Dziwne uczucie harmonii. To to, na co zwróciła uwagę zaraz po przebudzeniu. Bolała ją głowa. Czuła mdłości i zmęczenie. Z sekundy na sekundę jej głowa stawała się coraz cięższa. Uspokajała się. Sen ogarniał ciało i umysł. Sen, który stawał się coraz bardziej wyrazisty.

 

Cisza w samotności

 

I.

 

Surowość nocy.

Zima.

Śnieg.

Idę. Para z ust ogrzewa lodowate powietrze.

Zaczynam biec.

Czarny las rozciąga się nieskończenie daleko przede mną. Moja sylwetka jest jest rozświetlana przez blask księżyca. Wciąż biegnę.

Oddycham głęboko.

Pot zlewa się po placach. Pali moje ciało.

Żyję.

Trwam w uciecze przez świtem.

To moja umysłowa separacja. Dokąd się udam?

Drogi życia i śmierci w końcu się zbiegną. Jaka jest przyszłość? Czy ja jeszcze racjonalnie myślę?

Otacza mnie samotna i cicha surowość nocy. Zima żyje we nie. Całą sobą pogrążam się w jej objęciach. Lodowate powietrze paraliżuje koordynację ruchową.

Upadam.

 

II.

 

Otacza ją krew. Gęsta ciecz spływa z jej wnętrza. Ból wywołany kalafonią dźwięków staje się z sekundy na sekundę nie do zniesienia.

To płacz dzieci. Tylko dzieci nocy tak płaczą.

One cały czas błagają, aby nie musiały już nigdy więcej zjadać własnych myśli. One nie chcą marznąć obłąkane ciemnością.

Mój umysł je wzywa.

Jestem ich siostrą

Lilith, Lilith – wołają!

 

III.

 

Zimno zniknęło.

Drwa trzaskają w kominku. Zaparzyła kawę. Wspomnienie ubiegłej nocy zdają się być jedynie snem. Tak bardzo rzeczywistym snem. Spojrzała na kurtkę i buty. To nie był sen. ślady roztopionego śniegu na podłodze świadczą jednoznacznie o prawdziwości zdarzeń z minionej nocy. A co się stało z dziećmi? – pomyślała. Ich głosy. Tak realne, tak bliskie. Pełne melancholii. Ich zmarznięte dłonie i policzki. Czy one istnieją w rzeczywistości?

 

Asylum 1

 

IV.

 

Jestem odcięta od sznura. Czy był za słaby?

Przyszli zbyt wcześnie. Zauważyli. Muszę uciec. Uciec daleko w głąb nocy. Wiem, że tam jest zimno i pusto. Tam są ich głosy, tam są ich oddechy i blask oczu. One dadzą mi schronienie.

 

V.

 

Jestem w psychicznej matni.

Leżę na łóżku. Nie ruszam rękoma. Nogi są przytwierdzone do białego prześcieradła.

S-A-M-B-Ó-J-S-T-W-O – przesylabizuję to kilka razy.

S-A-M-O

B-Ó-J-S-T-W-O

Nie mam świadomości. Odebrano mi poczucie czasu. W lesie nie było głosu. Nikt nie żył. Umarli są we mnie.

Tamtej nocy, kiedy biegłam w zimnie, kiedy uciekałam przed mrozem, spotkałam umarłych, schowanych w cieniach, w strachu, którzy mnie nakarmili.

 

Asylum 2.

 

VI.

 

Wstała wczesnym rankiem. Czuła się jak gdyby piła poprzedniej nocy. 7:15 kawa. Szybkie śniadanie składające się z płatka kruchego chleba i plasterka sera. Pierdolona rzeczywistość – zaklęła. Realna biel ścian. Ból głowy rozsadza świadomość w strzępy. Obłęd tu i teraz.

Retrospekcja.

Las.

Noc.

Zimno.

Strugi lepkiej, ciepłej krwi spływające z zewnątrz na jej ciało.

Która godzina? Jak długo tutaj jestem? Jest coraz ciemniej. Coraz ciszej. Demoniczna pokusa ucieczki. Jak najdalej stąd. Przed siebie. W głąb mroku. Czuję ból w nadgarstkach. Kostki w stopach stają się wiotkie.

VII.

 

Cisza spowiła myśli. Schodzę głęboko. Głębiej w pokłady zahipnotyzowanej świadomości. Teraz jest bardziej ciemno. Stoję na pustyni. Czuję wiatr.

Gorący wiatr.

Wiatr oznajmiający burzę.

Płomienie dopadają moją skórę. Nie mogę się poruszać.

Wrzask.

Ból.

 

VIII.

 

Powoli przetarła oczy. Przez mgłę, coraz wyraźniej dostrzegała kształt twarzy pochylającej się nad nią.

- jak się Pani czuje? - zapytał lekarz, nachylając się nad nią. Przez moment poczuła delikatny zapach męskich perfum zmieszany z zapachem potu. Zdawało się jej, że jego głos dobiega jak gdyby z drugiej strony sali. Poczuła nagły, przeszywający ból głowy. Odruchowo zmrużyła oczy. Poczuła jak skórzane pasy zwalniają uścisk. Wzięła do ręki szklankę wody stojącą na stoliku, łapczywie zaspokajając suchość w ustach.

- gdzie jestem? - zapytała prawie szeptem.

- jest Pani w bezpiecznym miejscu. W szpitalu – odpowiedział spokojnym, pewnym siebie głosem lekarz.

- a czy wczoraj… - przerwała, mrużąc oczy. - tak – dokończył za nią. - Wczoraj miała Pani atak. Majaczyła Pani. Musieliśmy użyć siły i medykamentów. Dla Pani bezpieczeństwa, rzecz jasna – dodał w pośpiechu, uśmiechając się.

 

IX.

 

Śmierć otula mnie delikatną woalką ciszy. To cisza samotności. Mam zamknięte oczy. Przez zimne ciało czuję dotyk Twoich delikatnych dłoni. Słyszę głos dzieci. Ich małe, czarne, błyszczące oczy przecinają smolistą ciemność roztaczającą się wokół mnie. W tej ciszy jest ukryta prawda mojego snu. Teraz już wiem, że żeby być wolną, nie wolno mi otworzyć oczu. Nigdy nie otworzę oczu. Nigdy też nie zawołam. Nie ma mnie. Już nie.

Wyraźnie słyszę plusk wody na obrzeżach lasu. Jestem pogrzebana w zakamarkach mrocznej podświadomości.

 

X.

 

Na zewnątrz nie było nikogo. Wyszedł do samochodu. Ciężkie płaty śniegu zakrywały wąską alejkę. Popatrzył w czarne, zachmurzone niebo. Zima prędko nie odpuści – skonstatował. Z bagażnika wyciągnął podręczną apteczkę samochodową. Owijając w chusteczkę strzykawkę, zauważył że na wezgłowiu tylnego siedzenia lezy płaszcz. Był wilgotny i pachniał zimowym lasem. Na zewnętrznej stronie zauważył plamy zaschniętej krwi i ziemi.

Co jest do kurwy nędzy – pomyślał.

To był płaszcz jego córki.

 

Ulv Hengill

26.VII. – 9.VIII. 2016

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania