LBnP↔37↔Atak Kororyjków

Wrzuciłem powtórkę z 2018r,

gdyż w pewnym sensie nawiązuje do tematu Bitwy.

oraz sytuacji na świecie. 

------------------------------------------------------------  

   

 

####

W lesie na ranem cicho i spokojnie. Prawie jak w kostnicy. Położony niedaleko od miasteczka, tworzy nieodłączny element krajobrazu. Między jednym a drugim, jest znacznych rozmiarów łąka. Z lekka faluje, przy najlżejszym podmuchu wiatru, kiedy to przytłumione zielone bałwany, uderzają o ścianę drzew. Gdzieś tam pod niebem śpiewa skowronek. W delikatnych skrzydłach migoczą złociste promienie, niczym struny harfy. Nutki muzyki tańczą kankana na krawędziach łopoczących piórek. Słońce akurat wschodzi. Dłonie horyzontu podnoszą ognistą kulę. Przepychają przez białe pierzaste chmurki. Niewidoczny początek żaru, przecieka przez palce. Poranek niby taki sam jak zwykle.

 

### 

Fragment runa leśnego zadrgał lekko. Spod liścia wychodzi mysz. Ruszając wąsami, biegnie kawałek. Koniecznie musi znaleźć coś do jedzenia. Nakarmić potomstwo. Na pewno głodne, biedne maleństwa. Nagle przystaje. Sparaliżowana nieokreślonym lękiem, nie wie co czynić. Wokół wyczuwa ruch. Dostrzega jakieś niewyraźne kształty. Nie ma gdzie uciec. Atak jest błyskawiczny. Nawet nie zauważa, że przestała być myszą. Ciało jest inne, martwe, bezużyteczne dla niej. Jak kawałki czegoś. Za chwilę z jej młodymi jest tak samo. Zostaje tylko echo, przedśmiertnych odgłosów.

 

###

– Kochana córeczko. Dzisiaj mamusia i tatuś zabierze ciebie na spacer do lasu. Cieszysz się?

– A smartfona mogę wziąć?

– W żadnym wypadku. Masz od tego odpocząć. Przyrodę pooglądać. Ptaszków posłuchać. Tym bardziej, że pójdziemy przez naszą ulubioną łąkę.

– A Łąkowe Bydlę mogę wziąć?

– Oczywiście. Pójdzie z nami. Czy ty koniecznie musiałaś wybrać dla małego pieska, takie imię? Nie mogłaś innego?

– To tak specjalnie na wesoło, bo on taki zupełnie nie jest. Rozumiesz mnie?

– A… no… rozumiem. No dalej. Zakładaj buciki. Tatuś już przed domem drepci. Jak zawsze niecierpliwy.

– My kobiety mamy z nim tylko skaranie. No nie mamusiu?

– Święta prawda.

 

Idą przez łąkę jak zwykle gęsiego. Najpierw mama, później córka z Łąkowym Bydlęciem, a na końcu ojciec, który ciągle marudzi, że idą za wolno. Słońce grzeje niemiłosiernie. Dziewczynka na tyle mała, a trawa na tyle wysoka, że może zgodnie z tradycją ślizgać ręce po falujących źdźbłach. Często powtarza, że to tak, jakby duże zielone zwierzę głaskała. Do lasu jeszcze kawałek, chociaż poszczególne drzewa, można w miarę dokładnie rozpoznać. Mama ma duży słomkowy kapelusz, a córka białą chusteczkę. Tatuś nie ma nic, bo on zawsze tak ma, że nie da sobie powiedzieć, żeby coś na głowę założyć. Łąka sporych rozmiarów, dostarcza wiele wrażeń. I wszystko wskazuje na to, że będzie więcej.

 

– Mamo, tato spójrzcie! Na tamte drzewa! Zdejmują płaszczyki!

– Gdzie? Na które? – mama zerka gdzie córka wskazuje. – Nic nie widzę.

– Jak to nie widzisz? – odzywa się ojciec. – Kora z drzew schodzi.

– Jak to schodzi?

– No normalnie. Patrzcie uważnie. Nie odpada, tylko… schodzi. Niedługo połowa pni będzie goła.

 

Faktycznie. Po jakimś czasie, pnie są bezwstydnie nagie. Zauważają jeszcze coś dziwnego. Od strony drzew, sunie brązowawy falujący wąż. Trudno określić długość i szerokość z uwagi na odległość. Szybuje nisko nad trawą, a czasami w niej. Szybciej i szybciej. Bliżej i bliżej. Słyszą jednostajny, złowrogi szelest. Coraz głośniejszy i bardziej wyraźny. Niczym papier ścierny, przesuwany po chropowatym murze. Nie wiedzą co robić. Uciekać, czy stać. Podejmują decyzję. Biegną coraz szybciej. Do końca łąki już niedaleko, ale gdzie pewność, że nie będzie ich ścigać, poza jej granice. A może przemknie obok. Skąd mają to wiedzieć?

 

– Mamo, tato zaczekajcie! Łąkowe Bydle biegnie w kierunku tego czegoś. Musimy po niego wrócić.

– Żadnego wracania.

– Trzeba go ratować. Proszę!

– Pal licho psa. Widać skraj łąki. Żadnego zatrzymywania. Może przestanie i zawróci.

 

Fale drzewnej kory tworzą okalające pasma. Słyszą z tyłu ten sam, chroboczący szelest. Trawa przygnieciona ciężarem, nie powróci do pierwotnego stanu. Nie ma na to szans. Każdy skrawek osobno mało waży. Lecz ich jest tysiące. Wszędzie wokół.

 

– Nie mamy gdzie uciekać.

– Może nic się nie stanie. Może nas nie zaatakują.

– Mamo! Widzę naszego pieska.

– Gdzie?

– No tam. Jest podrzucany w górę jak boja na morzu. Coś z nim nie tak. Ma dziwny kolor. Nie taki swój. I tak żałośnie piszczy.

– Zasłońcie chociaż oczy. Nie ma sensu uciekać. Nie mamy gdzie.

 

Następne drzewa są ogołocone. Posiłki przybywają. Gdyby spojrzeć z góry, to można by dojrzeć falujące smugi, podążające w to samo miejsce. Do celu, którego należy unicestwić i wykorzystać. Na wszelki ratunek jest już za późno.

 

###

Atak jest bardzo precyzyjny. W różne części obiektów jednocześnie. Trzy do likwidacji zostały. Przynajmniej na dziś. Dolatują ze wszystkich stron. Wyglądają nie groźnie. Jak kawałki zwykłej kory. Blisko celu, rozdwajają ciała, a te robią to samo. I tak bez przerwy. Dopadają najpierw ubrania, rozszarpują i wgryzają siebie do wewnątrz, a następnie wycofują. Z gołym ciałem mają mniej problemu. Szczególnie z dziecięcym. Kawałek który ugryzą, jest drzewną korą. Rodzina cierpi niemiłosiernie. Są jeszcze żywi, ale ciała przerabiane na coś innego, zatracają swoją strukturę. Właśnie jeden rozrywa oko, które natychmiast jest drzewnym pyłem, lub czymś podobnym. W ten sposób zwiększają wielkość i liczebność. Nie są przystosowane do tego, żeby zmieniać rzeczy nieożywione. Jeszcze nie.

 

Nie wiedzą skąd uzyskały takie właściwości, będąc na zwykłych drzewach. Pamiętają jedyne dziwny rozbłysk na niebie. Muszą doprowadzić do tego, żeby było ich więcej. Aż zawładną całą planetą. Póki co, pierwsza faza minęła bez zakłóceń. Test wykonały poprawnie. Mogą na chwilę wrócić tam, skąd przybyły. Nabrać potrzebnych sił. Pnie będą trochę grubsze, ale stanowczo za mało, żeby można zauważyć różnicę. To tylko cztery obiekty. Dwa duże i dwa małe. Znikoma przekąska. Muszą poczekać na... większy test.

 

###

– Naszych sąsiadów coś nie widać. No powiedz sama. Oni to mają forsę. Tak mogą wyjeżdżać, to tu to tam. Widocznie jej mąż jest skory do zarabiania pieniędzy.

– Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Tak prawda.

– A wiesz sąsiadko, że na skraju łąki złoty ząb znalazłam?

– Co ty nie powiesz? Poszłaś do jubilera?

– No wiesz! Nie jestem złodziejką. Położyłam w domu na parapecie. Za oknem od strony ulicy. Może ktoś przyjdzie. Wtedy przymierzę, czy pasuje. No przecież byle komu nie oddam.

– A ja słyszałam, że jakieś postrzępione ubrania znaleziono. Tak wyglądały, że trudno było poznać, co to w ogóle jest. Przeżute wszystko doszczętnie. Wszystkie spalono, z tego co wiem. W końcu jesteśmy atrakcją turystyczną.

– Aż tak sobie nie pochlebiajmy. To nie uchodzi. Mamy już swoje lata.

 

###

No dalej dzieci! Wychodzić z autobusu. Nie po to wycieczka, żebyście siedziały wewnątrz, wpatrzone w te swoje pudełka. Spójrzcie! No dalej dalej, ruszać się. O tak jest super. Zobaczcie jaka duża, ładna łąka… a jak słoneczko ślicznie nam świeci… a jakie cudowne drzewa na horyzoncie. Słusznie zachwalano to miejsce, mówiąc, że jest cudowne. Zresztą sami widzicie, jak tu jest. To istny raj na ziemi. Podziwiajcie póki możecie, a ja z wami. Drugiej takiej okazji, możemy już nie mieć.

 

### 

Podajemy obszerny komunikat, o aktualnej sytuacji, dopóki istnieje jakakolwiek łączność. Kororyjki zaatakowały naszą planetę. Zachodzi obawa, że świat w jakim żyliśmy do tego czasu, mija właśnie bezpowrotnie. Są wszędzie i jest ich dużo. Naprawdę bardzo dużo. Wojsko dokłada wszelkich starań, żeby to cholerstwo zniszczyć. Naukowcy też prowadzą odpowiednie badania, lecz sytuacja jest piekielnie trudna. Wydają się niezniszczalne. Mają wygląd kory drzewnej, ale można przypuszczać, że raczej korą nie są. To jakiś nieznany nam materiał. Nawet kilku tonowy głaz, nie zdołał ich zatrzymać. Wybrzuszyły się natychmiast, zrzucając go z siebie. Z tysięcy siebie. Prosimy w miarę możności zostać w domu. Nie wychodzić na ulicę.

 

Póki co siedzą w pobliskim lesie. Pnie drzew są grubsze niż zazwyczaj. Prawie się stykają ze sobą. Z niektórych wycieka krew. To tylko dowód na to, ile już żywych istnień pochłonęły. Drzewa to jedyne obiekty, których wnętrz nie zmieniają. Widocznie czerpią z nich siłę. Lecz nie zdołamy wyciąć wszystkich lasów. Zresztą podejście do drzewa z zamiarem wycięcia, jest bardzo niebezpieczne. Na pewno zaatakują. Będą bronić źródła swojej siły. W każdej chwili mogą ruszyć przez miasto, w poszukiwaniu nowych drzew. Proszę pamiętać: wszystko co ugryzą, zamienia się w korę lub coś tego typu. One to natychmiast przerabiają na swoje odporne ciała. Nawet ogień pochłaniają i przypuszczalnie, każdą energię, której zapragną.

 

Dostajemy informacje z innych miast na całym świecie. Niektóre wyglądają jak drewniane skanseny. Gdyby to była zwykła kora, to by się wszystko rozleciało. Lecz owe miasta zaczynają swoją wędrówkę. Wszystko się dzieli na małe paskudne kororyjki. W wielu miastach panika jest ogromna. Szczególnie tam, gdzie atak nastąpił niespodzianie. Ludzie wyglądają dziwacznie i zarazem potwornie z tymi kawałkami w ciałach. Jedno wielkie kłębowisko drzewno – ludzkie. Na dodatek potrafią się dzielić, na jeszcze mniejsze. To musi być bardzo bolesne.

 

Jak już wspomniałem, najgorsze jest to, że są odporne na wszystko. Na początku nie potrafiły przerabiać ciał nieożywionych. Teraz wykształciła się wredniejsza odmiana. Żarłocznych mutantów. Wchłaniają i przerabiają wszystko. Trudno przewidzieć, jak to się skończy. To jest gorsze od wody i ognia. Strzelanie do nich nie ma żadnego sensu, bo tylko je powiększa, wzmacniając ich siłę.

 

Niektórzy przypuszczają, że być może kierowane są przez jakiś Wielki Mózg lub wszystkie stanowią myślącą całość. Tak jak to bywa na filmach. Niestety! To nie jest film. To się dzieje naprawdę! A nawet gdyby taki mózg istniał, to gdzie go szukać i w jaki sposób zniszczyć. Dotykają okien. Widzimy jak łażą po szybach, które przestają istnieć. Paskudne szeleszczące dźwięki. Są wewnątrz. Wirująca, krwiożercza bestia. Żeby chociaż nie umiały fruwać. Otaczają nas. Prawie nic nie widać. Wgryzają siebie w nasze ciała. Paskudny ból. Nie mam już dłoni, tylko drzewne zaplatanie na końcu. Wszystko ubabrane we krwi. Lecz nawet ona znika. Niczego nie marnują, by zyskać na sile. Kurdę. Nerwy mi puszczają. Nie tylko mnie. Ja nie mogę… o tak… potężny… dumny… pewny siebie… inteligentny człowiek... mam ich w dupie… dosłownie… słyszycie mój śmiech…

Następne częściLBnP↔59↔Wędrówka Poprzez

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Pasja 23.07.2018
    Witam
    Bardzo ciekawa wizja apokalipsy. Kororyjki atakują drzewa i nasze kory mózgowe. Warto zastanowić się nad przyszłością, by nie stać się mobilnym obiadem dla kororyjków.
    Płynnie i z wielką starannością pokazujesz kadr po kadrze samozagłady.
    Wstrząsający koniec i ten Wielki Mózg.
    Pozdrawiam
  • nimfetka 23.07.2018
    Ale jazda. xD Drzewo - mutanty pochłaniające wszystko na swoje drodze. Prawie jak apokalipsa zombie tylko, że z drzazgami. Przeczytałam całość. Nie przepadam jakoś szczególnie za fantastyką, ale tekst napisany bardzo dobrze. Niepozornie - od jednej mała myszki - po kompletną masakrę.
    Pozderki.
  • Keraj 23.07.2018
    Wizjonerska wizja apokalipsy 5
  • Justyska 24.07.2018
    Przerażająca wizja końca świata. Nie szanujemy natury to w końcu się zemści. Człowiek też zaczął od jednego drzewa, a teraz wycina lasy.
    Bardzo mi się podobało.
    Pozdrawiam!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania