Autobiografia, rozdział: Rumuna

1.Rumuna

 

Był krótki okres w Warszawie, kiedy szlajałem się po ulicach z dwiema małymi gitarami. Jedna była plastikową zabawką, druga ofiarowaną mi przez Barda lub sprzedaną za mały pieniądz - nie pamiętam, drewnianą gitalelą. Był późny wieczór, kiedy zobaczyłem na Krakowskim Przedmieściu typka ze sprzętem oklejonym w całości taśmą klejącą. Produkt wydawał się wybrakowany - miał tylko trzy struny. Poprosiłem go, żeby coś zaśpiewał i zagrał. Po krótkich negocjacjach stanęło na Kingu - T.Love-u. Poszliśmy na piwo. Czarek z wyglądu przypominał trochę dziecię kwiat i w rzeczy samej, lubił podkreślać tę swoją ideową przynależność:

-Jestem hipisem, dopóki ktoś mnie nie wkurwi - mawiał.

Piwo piliśmy też na Krakowskim - przy okazji przykleiło się do nas jeszcze kilku przypadkowych, hiphopujących ziomeczków. Chłopaki zaczęli coś wspólnie montować, a ja, zbyt jak się okazało, ostentacyjnie zaciągnąłem kolejnego łyka z puszki. Podjechała policja. Po interwencji Czarek udzielił mi krótkiego wykładu o prawach ulicy, o tym, że jak pijesz z przypadkowymi ludźmi, masz nie rzucać się w oczy, bo Twoi nowi towarzysze mogą być na przykład osobami poszukiwanymi.

Pożegnał mnie wyrozumiale:

-Jesteśmy ziomami, a teraz spierdalaj!

 

Spotkałem go jakiś czas później. Było koło południa. Siedział przed "Powiększeniem" razem z dwoma innymi typkami - jeden był chyba dźwiękowcem klubu, na drugiego nie zwróciłem specjalnie uwagi, ale twarz z grubsza zarejestrowałem. Ruszyliśmy we dwójkę w miasto.

 

Czarka uznałem za muzyka wybitnego, sam zresztą lubił chwalić się ksywą "Profesor", którą nadały mu podobno jakieś liczące się na mieście dzieciaki. Przechwałki może średniej klasy, ale oboje cierpieliśmy wówczas na poważny przerost ego - sam przecież nosiłem wtedy ksywę "Spoko", którą, co gorsza, wymyśliłem sobie sam. Wspólnie spróbowaliśmy zarabiać na ulicy muzyką. Przez 15 minut jego bluesowej gry i melorecytacji-inwokacji, w której zwracał się do przechodniów w sprawie funduszy na lody i Jacka Daniels'a zarobiliśmy chyba ze stówę. Moja działalność ograniczała się do jakiejś żenującej pantomimy. Po wieczorku zapoznawczym zaprosił mnie do swojej ulubionej noclegowni - w krzaki, okazał się bowiem bezdomem. W związku z tym, że nie miałem jeszcze wówczas w CV podobnych dokonań, a może bardziej ze zwykłej sympatii, zaproszenie przyjąłem. Obudziłem się rano za placem zabaw w okolicach Foksalu i strasznie coś waliło gównem. Kiedy zwlokłem się z ziemi i rozejrzałem, okazało się, że jeszcze chwilę wcześniej głowę moją otaczała aureola psich kup. A może to były ludzkie?

 

Po jakimś czasie wyjechał do Krakowa - na jakiś melanż, czy coś. Przed wyjazdem zapytał, czy może wypożyczyć ode mnie cekinową koronę. Zgodziłem się.

 

*

 

2.Historia korony

 

Jej prototyp składał się z bazy - plastikowej zabawki, do ktorej przytwierdziłem mieniące się na tęczowo cekiny. W związku z tym, że szybko chciałem zobaczyć efekt końcowy, spoiwem łączącym oba materiały stała się plastelina.

 

Ruszyłem w miasto.

 

W drodze powrotnej zatrzymali mnie panowie świętujący kawalerski i po chwili rozmowy wypożyczyłem bohaterowi wieczoru koronę. Nie nosiłem wówczas telefonu. Zabierałem na imprezy tylko trochę gotówki i markera, żeby notować ważne informacje przekazywane mi przez współimprezowiczów - głównie te składające się z dziewięciu cyfr i pisane żeńską ręką. Kiedy zrobiło się niemiło, zatrzymałem taksiarza i poprosiłem o wykonanie telefonu na policję. Operator przyjął zgłoszenie, dotyczące zawłaszczenia wartościowego przedmiotu, ale patrol nie pojawił się na Nowym Świecie na czas. Chłopcy zdążyli zapakować się do innej taksówki. Ponowny kontakt z policją okazał się znacznie dłuższy - operatorka dowiedziała się, czym dokładnie jest wartościowy przedmiot, ja - czym grozi nieuzsadanione wezwanie policji, ona, że stać mnie na pytanie: "Co by Pani zrobiła, gdyby ktoś ukradł Pani pierścionek zaręczynowy?", ja - że moje oratorskie ambicje, może i pykną, ale nie będzie to bankowo tej nocy i nie będzie to z nią.

 

Szedł pościg taksa w taksę.

 

Bawiłem się umiarkowanie, bo choć przygoda zapowiadała się ciekawie, miałem jakieś trzy do pięciu stów na koncie, a coraz spokojniejszy tembr głosu operatorki uświadamiał mi, że granice miasta już blisko.

-Przykro mi, ale nie mogę już Panu pomóc.

-Proszę połączyć mnie z policją żyrardowską. Dobranoc.

5 minut później wjechała w nich suka i kryminalni - widocznie w Żyrardowie mało było tego rodzaju wrażeń. Jeden z kryminalnych wężowym ruchem z tylnego siedzenia wytargał koronę z głowy najebanego. Cekiny posypały się gęsto na asfalt.

-Będzie Pan to zgłaszał? - zapytał po oględzinach przedmiotu z dobrze kamuflowaną emocją na twarzy.

-Niechętnie. Jakieś inne rozwiązania?

-Możecie się dogadać.

-Dogadamy się? - zapytał kolega Niemiłego.

-Dogadamy.

Wziąłem od niego kasę za kurs taksy w obie strony i pożegnaliśmy się w zgodzie.

 

*

 

Czarek wrócił bez korony. Było to o tyle niefajne, że korona nie była już prototypem, a przyszywanie cekinów do plastikowej bazy zajęło mi sporo czasu. Ale. Z drugiej strony kiełkowała już wówczas w mojej głowie myśl, że jestem jebanym celebrytą.

W dodatku nieznanym. Nie dąsałem się zbyt długo.

 

-Czwórka jest cyfrą śmierci. - oświadczył Czarek.

-Co?

-To nazwa mojego zespołu. Możesz być w składzie.

-A Piotrek?

 

*

 

3.Piotrek

 

-Spoko? Siemasz, Spoko!

-Siemasz, a Ty to kto?

-Siedziałem wtedy z Czarkiem przy Powiększeniu. Jestem Piotrek.

-Pamiętam.

 

Piotrek stanowił w moim odczuciu kumulację wszystkich najgorszych i najlepszych cech człowieka. Jedną z tych najlepszych był fakt, że Piotrek całym sercem angażował się w każdą czynność, której się oddawał. Jedną z tych czynności było szukanie niedopałków jointów po trawnikach i zakamarkach warszawskiego śródmieścia. To ciągłe przeczesywanie terenu dla osoby nie znającej prozaicznej przyczyny tego działania, musiało wyglądać co najmniej dziwnie, a w połączeniu z jego oczami, które zawsze wyglądały jak 5 złotych owocowało zwykle tym, że ludzie na widok Piotrka często przypierdalali się do nas z apelem o to, żeby zgrzanego (naćpanego) między ludzi nie przyprowadzać.

 

Kiedy zadałem Czarkowi pytanie o przyszłość Piotrka w bandzie, ten miał na sobie moją cekinową czapkę i rzeźbił coś na gitalele, do którego w końcu udało mi się skołować struny. Wyglądał wtedy jak alternatywna-optymistyczna wersja Kurta Cobeina - wkurwiony, ale szczęśliwy. Rozczulający obrazek dopełniała luka po wybitej górnej jedynce. Jej brak uwidaczniał się często, bo Piotrek zwykł często i całą gębą się uśmiechać.

 

-Piotrek dymi. - sprowadził mnie na ziemię Cezariusz.

 

*

 

4.Czwórka jest cyfrą śmierci

 

Cezariusz reprezentował typ żebractwa poszukującego. Miałem wrażenie, że cały czas testuje nowe techniki. Szukał przy tym raczej uniwersalnej metody żebru - nie bawił się w targetowanie. Czasem lazł przez ulicę i z amerykańskim, nie wiedzieć czemu akcentem, oświadczał światu, że "Rumuna chce dwa zy", albo, że za te "dwa zy" zagramy i zaśpiewamy piosenkę. Czasem, kiedy nie chciało mu się podchodzić do ludzi, czyli całkiem często, wołał na nich z odległości, pytając, czy poczęstują go papierosem. Kiedy odpowiedź była twierdząca, zachęcał ich do tego, żeby tym papierosem w niego rzucali. Nie do końca rozumiem, czemu ruszali wówczas w jego kierunku i tego szluga mu wręczali. Może to był miks charyzmy i kreatywnego podejścia do zagadnienia? Rumuna, jak większość żuli, miał "dramatyczną" przeszłość. Twierdził, że jako komandos na misji zastrzelił człowieka, że matka jego małej córki utrudnia mu z nią kontakt, a rodzina wychujała go na duże pieniądze w ramach walki o jakiś spadek. Z tych być może powodów, albo ze zwykłej niechęci do systemu kapitalistycznego ludzi, którzy pieniędzy mu nie dali często nazywał kurwami - nazywał wcale głośno i zaraz po ich minięciu. Nie było ważne, czy był to inny żul pod Biedronką, czy stały rezydent Hotelu Bristol. Piotrek - także bezdom, choć nie przepadał za żebractwem, mówił mi, że to lżenie bardzo mu imponuje, bo Czarek mówi prawdę.

 

Bujaliśmy się we trójkę, muzycznie poszukując na początku wspólnego języka w bluesie. Czarek był funkowcem, Piotrek house'owcem, a ja siedziałem raczej w kwaśnej elektronice i zimnej fali i choć trudno było nas tak szufladkować, zapowiadała się długa batalia o muzyczne porozumienie. Kiedy gitary zastąpiłem syntezatorem Casio - komunijnym prezentem przywiezionym chyba świeżo ze Śląska, nastąpił przełom. Nagraliśmy w tamtym czasie jedyną znaną mi piosenkę "Czwórki" - "Girl!" Piotrka akurat nie było, Czarek zagrał minimalistyczną melodię, a ja dośpiewałem tekst. Trwało to, podobnie jak wcześniej zarobienie stówy na ulicy, jakieś 15 minut. Do dziś uważam "Girl!" za jedno z moich większych muzycznych osiągnięć.

 

Zajechaliśmy tę piosenkę w dwa dni. Śpiewaliśmy ją wszystkim i wszędzie. Piotrek - największy początkowo jej fan wkurwił się ostatecznie tak bardzo, że nie chciał jej więcej słyszeć i opuszczał band po pierwszych dźwiękach. Tylko raz wykonaliśmy piosenkę na Placu Zamkowym, kiedy Piotrek jeszcze ją tolerował i próbował nawet podmontować do niej jakieś partie na gitarze, co Cezariusz uznał za profanację i zagroził mu wpierdolem. Wpadłem wtedy na mało wówczas jeszcze popularny zabieg nagrywania słuchaczy na kamerę podczas wykonania. Tak poznaliśmy Młodą i Młodego - reprezentantów dziwnej młodzieży spod Złotych Tarasów.

 

*

 

5.Cool kidsy spod Tarasów

 

Po raz pierwszy zobaczyłem ich na Patelni. Była to grupa nastolatków, która, przynajmniej konfekcyjnie, sympatyzowała z kulturą punk. Część z nich zdradzała też zdecydowane zamiłowanie do emo. Po raz drugi zobaczyłem ich w Złotych Tarasach na najwyższym piętrze z gastronomią - gdzieś pomiędzy KFC a Makiem, kiedy stołowali się plastikowym żarciem. Pomyślałem wówczas, że to bananowe dzieci, pozorujące jedynie ekstremalne jebanie systemu. Błąd. Kiedy wkupiłem się w ich łaski, głównie za sprawą Młodego i Młodej, dowiedziałem się, że nie kupują, a jedynie dojadają resztki pozostawione na stolikach. Młody potrafił dzięki tej metodzie opierdolić nawet 7 pełnych obiadów dziennie. Każde lub prawie każde z młodzieży wyposażone było dodatkowo, rzecz jasna, w kubeczek KFC zapewniający darmowy dostęp do fizidrinków. Rekordzista oszczędzania nie wymieniał kubeczka podobno od roku. Młodzież ta gromadziła się przed Tarasami, czekając, aż rodzice zgłoszą w końcu zaginięcie i zawinie ich policja. Wyglądali jak burżuje, ale ambicje mieli zdecydowanie anarchistyczne.

 

*

 

Po interwencji policji na Placu Zamkowym - śpiewałem chyba nieco za głośno, krzycząc co jakiś czas "Śmierć", zamiast "Girl!" - ruszyliśmy wszyscy w stronę Powiększenia. Nie pamiętam, czy to był ten wieczór, czy kolejny, ale doszło tam wówczas do sporego pęknięcia między mną a Czarkiem. Czarek chciał nas przedstawić swojemu ziomkowi - producentowi muzycznemu i zaprezentować nasz kawałek. Był tłum ludzi przed wejściem, ja poszedłem się odlać, a kiedy wróciłem Czarek grał już pierwsze takty. Zakumałem, że publiczność już zgromadzona i zacząłem drzeć ryja. Po występie podeszła do Czarka jakaś prominentna na oko persona i opierdoliła go, że znowu robi popelinę. Czarek się wkurwił, a że był już dobrze najebany, zaczął jęczeć coś o tym, że idzie do domu, ale niech mu wcześniej zwrócą jego gitarę za 15 kafli. Gitarę widziałem już wcześniej, nie miałem podstaw, żeby nie wierzyć w to, że jest jego, ale mimo to uznałem, że faktycznie trochę może przegięliśmy i należy ustąpić. Wjechałem w Czarka ostro.

-Cezariusz, jesteś pizdą?!

Zadziałało.

-Tak, jestem pizdą. Chodźmy stąd.

Tego wieczora było już spokojnie, ale akcja miała swoje wyraźne konsekwencje w dniach następnych.

Zawołałem całą ekipę (Czarka, Piotrka, Młodego i Młodą) do siebie na chatę - miałem się wyprowadzać z Warszawy za 6 dni - chciałem jeszcze przez ten czas trochę pożyć. Czarek kategorycznie odmówił i powoli, ale systematycznie odpływał od paczki w kierunku coraz bardziej antypatycznej wersji najebki, podczas której pragnął mi chyba wytłumaczyć najbardziej okrężną z dróg, że albo mam zostać jego wasalem, albo wypierdalać.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • NihiluśSmurf 20.03.2019
    Proszę nie komentować wersyfikacji. Polecam czytanie na kompie zamiast smartfona.
  • Okropny 20.03.2019
    Przeczytane. Nic do powiedzenia, ot, życie o smaku i kolorze bułki. Pozdro
  • NihiluśSmurf 20.03.2019
    Kiedyś na parkiecie dyskoteki na wyciągnięta w jej stronę dłoń w geście zaproszenia do tańca jakaś dama zareagowała tekstem "Pachniesz praniem." Chyba, Okropny, jesteś z Warszawy. Albo Krakowa. XD
  • Okropny 20.03.2019
    NihiluśSmurf raczej z żadnego z powyższych, NS
  • NihiluśSmurf 20.03.2019
    No to pewnie w Warszawie albo Krakowie.
  • Okropny 20.03.2019
    NihiluśSmurf cokolwiek
  • NihiluśSmurf 20.03.2019
    Pasywna agresja, pasywna głupota, łakocie witaminy, itepe - lajf.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania