Autobus nr.4/3

Czekałem już tyle czasu a mój autobus nadal się nie zjawiał. Wszystkie numery od jednego do sześciu nadjeżdżały po sobie w niewielkich odstępach czasowych oprócz czwórki. Na początku na przystanku stała ze mną spora grupka ludzi, ale ostatecznie zostałem sam.

Zbliżał się wieczór. Robiło się coraz chłodniej. Nie zamierzałem czekać ani chwili dłużej. Wsiadłem do następnego autobusu. Miał dziwny numer cztery łamane na trzy. Nie zastanawiałem się jednak nad tym. Chciałem już wrócić do domu i zaparzyć sobie gorącej herbaty.

Usiadłem prawie na samym końcu. Lubiłem ciszę i nie znosiłem, gdy ktoś dyskutował obok mnie. W autobusie nie siedziało na szczęście wielu ludzi. Wygodnie rozsiadłem się i zacząłem podziwiać zachód słońca. Po chwili poczułem, że ogarnia mnie senność. Powieki same opadały mimo mojego oporu. Od zaśnięcia uratował mnie głos mężczyzny.

- Czy to miejsce jest wolne? - spytał.

- Tak. Jestem sam - odpowiedziałem z niechęcią widząc, że w autobusie jest cała masa innych wolnych miejsc.

- A więc pan również się zdecydował — oznajmił, szukając czegoś w swojej czarnej skórzanej teczce.

- Nie rozumiem, na co miałbym się zdecydować. Po prostu jadę do domu.

- Wszyscy są tacy skromni. Pan nie stanowi wyjątku — uśmiechnął się.

- Przepraszam, ale może pan mówić jaśniej. Ten bełkot w ogóle nic mi nie mówi. Przysiada się pan do mnie i bredzi coś od rzeczy.

- Tego bym się nie spodziewał. Pasażer na gapę. Rzadko tacy się trafiają.

- Na gapę? O nie zapłaciłem i mam bilet. Nie wrobi mnie pan.

- Nie zamierzam. Sam się pan wrobił, wsiadając do tego autobusu - zaśmiał się mężczyzna, po czym przesiadł się na przednie miejsce.

Nagle autobus się zatrzymał.

- Pasażerowie jesteśmy już prawie na miejscu. Dziękuje wam, że tu jesteście. Jeszcze tylko kilka metrów dzieli nas od uratowania kilku kolejnych dusz — oznajmił kierowca.

Słysząc to, szybko zerwałem się na nogi i podszedłem do kierowcy. Gdy już byłem obok niego ujrzałem przed autobusem olbrzymią dziurę. Buchały z niej płomienie i tryskała czerwona substancja.

- Co to do cholery jest? - spytałem kierowcę.

- To jest zagotowana krew morderców i innych łotrów z piekła. Naszym celem jest uchronić tych, którzy jeszcze tam nie wpadli, ale już tam zmierzają.

- Co to ma wszystko znaczyć? Nie to jest jakiś cholerny absurd. Ja wysiadam — odpowiedziałem zbulwersowany.

Gdy już miałem wyjść kierowca ruszył gwałtownie. Wszyscy pasażerowie zaczęli wiwatować. Już po kilku sekundach poczułem przerażający ból, a moja skóra zaczęła płonąć. Inni nic sobie z tego nie robili i krzyczeli radośnie, dopóki nie spłonęli całkowicie, a jak na złość ja cały czas żyłem i nawet gdy wpadliśmy do rzeki gotowanej krwi, mogłem ujrzeć dłonie wysuwające się z niej i słyszeć krzyki i bluźnierstwa potępionych.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Marian 13.11.2017
    Dobrze opisany sen. Bardzo prawdziwie.
    Kilka uwag:
    "Czekałem już tyle czasu a mój autobus nadal się nie zjawiał." -> "Czekałem już tyle czasu, a mój autobus nadal się nie zjawiał."
    "O nie zapłaciłem i mam bilet." -> "O nie, zapłaciłem i mam bilet."
    "- Pasażerowie jesteśmy już prawie na miejscu." -> "- Pasażerowie, jesteśmy już prawie na miejscu."
    "Nie to jest jakiś cholerny absurd." -> "Nie, to jest jakiś cholerny absurd."
    Pozdrawiam
  • marok 13.11.2017
    Dziękuję

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania