Autodestrukcja – W koło
I znowu podążam… TAM. Idę coraz szybciej, jestem bliżej i bliżej, ogłuszony zniecierpliwieniem, chęcią, żądzą. Nie szukajcie mnie, mnie już nie ma. Nie nie, jestem, ale nie dla was, jestem dla niej, tylko wyłącznie dla niej. Na nic prośby, słowa, krzyki; pieprzone puste przekonania, drażniące, męczące, lecz dla mnie nic nie warte.
Mrocznie zdobyty dar chciwie ściskam w dłoni. Na razie wystarczy. Teraz na pewno się uda… musi się udać.
Krok – i już wpełzam do krypty mojej kolejnej porażki, mojego zbliżającego się upadku, mojego dna. Krok kolejny i następny, i już sterczę na środku, usatysfakcjonowany i błogo szczęśliwy.
Kuszące światła, dobrze znany mi szum i ONA – okrągła wizytówka mojego zniewolenia, nieokiełznanej chciwości.
Zasiadam niczym król na tronie, łapiąc każdy przepyszny, przesiąknięty snobizmem haust powietrza. Obok mnie jest już cień, stawiając na stoliku szklankę z bursztynowym trunkiem.
Zaczynamy!
Obrót jeden, drugi, trzeci – dar blednie coraz bardziej, bezlitośnie wysuszając moją żądzę, resztki mojego pozytywizmu. Wymalowane ręką przymusu złudzenie triumfu uciekło. Znów zostałem oszukany.
Pustka.
Tętno napierdala trzysta razy na minutę, na litość, nie chcę jeszcze wracać, jeszcze nie. Przecież już za kolejnym razem miał być okrzyk zachwytu. Jeszcze tylko jeden raz, jeden jedyny raz. Czy proszę o tak wiele?
Unoszę się w górę i upadam jak worek, z bólem serca żegnając oddalające się światła. Czy to może być koniec? Nie, nie, jeszcze nie, przecież prosiłem o ostatnią szansę, jeszcze jedną jebaną próbę.
Wstaję. Toczę się w mrok, desperacko szukając pomocy.
Kroki.
Jak wilk przyczajam się w czeluściach, sumiennie ostrząc zęby. Owca jest coraz bliżej, już prawie, jeszcze tylko minuta, sekunda, haust oddechu…
Już!
Biegnę, sapiąc jak wściekły drapieżnik. Chcę jak najszybciej skryć się w miejscu, gdzie będę bezpieczny. Przecież to tylko jeszcze jeden raz… jeden niewinny raz.
Król powrócił do władzy. Zmora znowu kręci się jak opętana, wtłaczając w moje chore perspektywy słodką rozkosz.
Stop!
Szansa przepadła. Chwila rozpaczy – król abdykował. Światła się rozpierzchły, szum zgasł. Sekundy, minuty, niekończące się godziny bólu, cierpienia, głodu...
Czas na kolejne łowy.
Komentarze (9)
Dobry tekst.
Żona Wacia? Dla mnie tak.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania