Pokaż listęUkryj listę

Opow *** Babcia i Szczęki

Prolog – ponoć.

*~~~~~~~~~~~~~~~~~~*

– Babciu! Co tam robisz w łazience?

– Zęby myję.

– W buzi czy na ręce?

– Na ręce mi nie wyrosły. A szkoda. Bym wiedziała co gryzę.

– No wiesz, o co mi chodzi.

– Mam je jak na dłoni.

– A nie pomyliłaś z dziadkowymi?

– Przecież dziadek nie żyje.

– Ale szczękę zostawił.

– Nie pomyślał. Gdyby zabrał, to by robaczki chrupał. A tak, to mu nudno.

– Babciu! A fuj! Z tobą gadać, to jak grzywkę rekina czesać.

– Żeby ci tylko grzebienia nie ugryzł.

– Czy ty byłaś kiedykolwiek poważną babcią.

– Tak. W grobie.

– W grobie? To ja już lepiej sobie pójdę.

– Poczekaj. Żartowałam. I ty mi tutaj rączek nie rozkładaj.

– Bo jak z tobą gadam, to mi od tego szczęka opada.

– Uważaj!!! Trzymaj!!! Bo stuknie o podłogę i po niej. Ale wysoka i cienka. Nie ma co.

– Babciu :)

 

*~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~*

 

Chałupa przyozdobiona wszystkim co udźwigną ściany. Kolorowe łańcuchy, barwne papierki, kawałki szmatek, lampiony, a malowane uśmiechy rozkwitają na rozłożystych jak wierzby płaczące, parapetach. A nad nimi jeszcze bardziej słoneczne buzie. Okienka pootwierane, gdyż w środku duszno i parno jak jasna cholera, ale za to radośnie wesoło i z przytupem. Chociaż nie przez wszystkie dziury w chałupie powietrze leci swobodnie. W niektórych widoczne są pocieszne leciwe twarzyczki w uroczych kapelusikach z motylkiem, z których tu i ówdzie, wystaje fajka. To znaczy fajki wystają z innych, bardziej obrośniętych siwymi brodami. Nie chodzi o inny gatunek motyli.

 

Z wnętrza dobiega na wszystkich nutkach, ożywczy wiosenny walczyk: Nad pięknym mądrym Dziadkiem, a za chwilę zapewne: „Nad piękną jeszcze mądrzejszą Babcią”

 

Na budynku doczepiona do dwóch kijów od szczotki, faluje w powiewach ciepłego leniwego wiatru i rytmu muzyki: długa biała wstęga, na której – chcąc nie chcąc - też musi falować kolorowy napis:

 

„Coroczny Bal Starszaków”

 

Sala jak budynek na zewnątrz, przyozdobiona podobnie. Girlandy płyną pod sufitem niczym węże litościwe, co to nikogo nie ukąszą, tylko jeszcze do tańca zachęcą swoim podstropowym dyndaniem. Żaróweczki różnej maści, kolorowe, białe i migające, omiatają świetlistą miotłą całą roztańczoną radochę, a stanowią ją z całym należytym szacunkiem: staruszki i staruszkowie całkiem jeszcze na fleku. Babcia z dziadkiem, dziadek z babcią, dziadek z dziadkiem, babcia z babcią, albo dylu, dylu, w kółeczku, na przemian kto? Babcie i dziadki. Wszyscy wiercą dziury w parkiecie, tuptają i skaczą, a w tym całym rozgardiaszu nie jedną żwawą babcię dziadek za tyłek tarmosi, albo babcia gdzieś tam rączkami błądzi. Lecz te całe fygibasy , nie z żadnej rozpusty pochodzą, jeno z tej rzewnej romantycznej muzyki, co to przypomina o młodości dawno minionej i raz na zawsze przebrzmiałej. Ale co tam. Falujący tłum ma to w głębokim poważaniu. Pyski roześmiane, rozmowy, chichotki, wycie, pogniecione paluchy, urwane szpilki i niejedno ucho pogryzione... lub ta czy inna szyjka z niebieskimi żyłkami, przyozdobiona...

 

Nagle cisza.

 

Orkiestra przestaje grać. Babcia między bębnami siedzi, w ręce pałkę dziadka trzymając, co to na drugich bębnach rytmem walił. Druga przy basowej ledwo zipie i nie na struny spoziera, czy ilość właściwa, tylko gdzie indziej. Trzecia, patrząc przed siebie, na organach dziadka błądzi, bo grali razem na dwie ręce i tak im zostało. A przygłuchy dziadek wokalista, trzyma mikrofon w ustach, bo go z fajką pomylił.

 

A ta cała cisza, z oniemiałości i zachwytu pochodzi

 

Na progu, oświetlony lampionem stoi: dziadek. Ale nie jakiś tam zwykły. Prawdziwe cudo. Anioł w dziadoskiej skórze. Tylko jakiej? Pięknej i przystojnej. Babcie mężate, wdowy i panienki jeszcze, po równo tęsknotą i spoglądaniem, oczęta swoje przyozdabiają.

Niejedna krówka by takich oczu maślanych pozazdrościła. A amant nic. Jeno stoi.

Z uwagi jednak na to, że i dziatwy też tu trochę przybyło, wnuczek wspomniany na początku, tarmosi swoją Babcię cicho mamrocząc:

– Babciu! Tyś wdowa. Dziadek stamtąd nie wyskoczy. Zobacz jaki przystojny. Stary, a młodość z niego wystaje. Całkiem sprawny, a może i bogaty. No dalej. Rusz tyłek. Zagadaj.

– A gdzie tam taką jak ja, taki jak on będzie chciał. Może mieć babciów na pęczki. Wystarczy, że machnie laską.

– On nie ma laski...ależ Babciu. Trochę wiary w siebie. Nie jesteś byle co!!! No chyba, że jesteś?

– Nie dowidzę trochę, przecież wiesz.

– Tym bardziej będzie dla ciebie piękny. No idź. Niczym nie ryzykujesz. Najwyżej da ci kosza.

– Mało to koszy mamy w chałupie. Jeszcze jeden ma się walać po kątach i kota płoszyć.

– Babciu! Bo cię inne wyprzedzą. Też łypią w jego stronę. Nawet dupki zaczynają wznosić i udka odsłaniać żabie.

-- To one mają żaby w sukienkach, na talerzu?

-- Ależ Babciu! Tu nie biega o głupie płazy, tylko o twoją świetlaną przyszłość. One niby jedzą, ale nie wiedzą co robią z wrażenia, które większe i większe. Tym bardziej kuj żelazo póki możesz, bo jak młotkiem w paznokieć przywalisz, to już będzie za późno. Zostaniesz sama z palcem.

 

Nagle babcia słyszy głos:

– Piękno kobieto! Dla mnie jedna jedyna. Cudo chodzące. Wdowa tyś?

– Babciu! On ciebie pyta.

– Mnie, naprawdę? - mówiąc to oczka spuszcza i rzęsami z zakłopotania trzepoce.

– Śliczna kobieto. Idę do ciebie. Chcę pogadać o naszej wspólnej przyszłości.

 

Śliczna kobieta cała w strachu. Chciała by, lecz lęk rozkoszny odczuwa. Taki przystojny, że już więcej nie może. Nagle myśli inaczej. A co!! Ja pokraka jakaś?! Niech o mnie walczy, skoro jestem powabna. Ale żadnemu dziadkowi do bitki nie spieszno. Szczególnie tym, co jeszcze mają żony. Wszystkie siedzą i tylko ziewają, bo muzyczki nie słychać. Nawet z cybuchów wylatuje senny dymek w kształcie szczęki.

 

– Stoję przy tobie, o ty piękna. Rączkę pocałować mogę?

– Tylko proszę uważać, bo ma zęby i ugryźć może – ostrzega wnuczek.

– A co tam zęby kochanie ty moje. Jestem zakochany w tobie od dziesiątego wejrzenia. Poprzednie dziewięć spojrzeń zużyłem na muchę. Ale w końcu zatłukłem bestię. Takim żwawy i z krzepą za pan brat. O innych sprawach nie wspomnę, bo dziatwa słucha.

– Ale pan odważny – mówi Babcia. – A ja nawet kiedyś kurczaka…

 

Wtem drzwi otwarte, paskudny przeciąg i zamieszanie. Wiele rzeczy fruwa to tu, to tam. Babcie, dziadki i małe dzieciątka, co prawda nie szybują, ale są wymieszane.

 

Nagle znowu cisza.

 

Wtem Babcia dostrzega na podłodze sztuczną szczękę. W tym miejscu, gdzie stało: przystojne cudo. To na pewno jego. Ale jestem trochę niedowidząca. Jak go biedna odnajdę. Skąd będę wiedziała, że to on.

Wnuczek jakby czytał w jej myślach. Rzecze do Babci:

– Musisz każdemu szczękę przymierzyć. Gdy będzie pasować, to będziesz wiedziała, że to ten. Mam szczególnie na myśli, obcych.

 

Innym starszym kobietom, żal bardzo Opuszczonej w Miłości. Zaczynają polowanie na okoliczne dziadostwo. Nie tubylców.

 

Babcia siedzi na krześle ze szczęką w ręce, a inne, te bardziej bystre, szarpiących się dziadków przyprowadzają, którzy wcale nie chcą tu przyjść. Nogi sztywne zapierają o podłogę, a ręce ich, futryny od drzwi łapią. Lecz Pierwsza Armia Pomocnych Staruszek jest nieustępliwa. Niektórym na siłę szczęki wyrwać pragną, by babcia miała możliwość wetknięcia i przymierzenia. Przecież mógł mieć zapasową, cwaniak jeden. Kolejny biedak, jakiś mizerny kruchy dziadek wierzga na wszystkie strony. Aż mu z rozpaczy włos na łysinie raptownie wyrósł. Lecz babcia szczękę do ust jemu wtyka, nie patrząc nawet, czy ją gryzie lub czy tamtej już nie ma, żeby mogła być ta. Aresztant coś tam bełkoce, z uwagi na to, iż połowa szczęki mu z gęby wystaje, kalecząc ojczysty język.

 

Tłumaczenie ze słuchu:

– To jest moja szczęka od urodzenia, do jasnej cholery!! Proszę jej nie szarpać! I mi tu nie dłubać w plombie brudnymi paluchami, bakteriami z innych dziadków moje zęby szczując! Łapy przy sobie, trzaśnięte babsztyle. Podłubcie sobie w nosie psychopatki jedne! Połamania paluszków życzę! Wiedźmy zatracone! Gdy uzyskam swobodę działania, to przysięgam: stos rozpalę! →Koniec tłumaczenia.

 

W końcu jednak zaprzestają procederu. Wyrwać nie mogą. Wypuszczają delikwenta na wolność. Ale te dziadki ze sztucznymi, to mają normalnie przesrane. Tłum zawziętych staruszek wokół, które go trzymają, a jedna szczękę wyrywa, żeby Opuszczona w Miłości, mogła mu wetknąć swoją, co trzyma w ręce. Do tej pory do żadnej gęby żadna nie pasuje.

 

Nagle słychać stuknięcie. To następne sztuczne zęby z kolejnego dziadka wypadły, bo biedaka drgawki nerwowe wzięły w swoje posiadanie, niczym listka osiki jadącego na kocich łbach. Pies zęby porywa i wybiega na ulicę. Mała dziewczynka, widząc zwierzątko, krzyczy zdziwiona:

– Mamo, ten piesek ma dwie szczęki.

– Różne są rasy piesków, złotko. Kupić ci takiego?

– Nie, dziękuję. Wolę z jednym pyskiem. Będzie mniej bolało przy ugryzieniu.

 

 *~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~*

Zakończenie opowieści jest prozaiczne. Tak bardzo, że aż mi głupio o tym pisać.

Przystojnego dziadka nigdy nie odnaleziono.

W końcu Babci zaświtało, że szczęka owszem, by pasowała, ale do ust, które już setki razy mietosiła swoimi.

Ale tam ich lepiej teraz nie wkładać, z uwagi na higienę osobistą.

 

Babcia będąc w łazience, omyłkowo włożyła do kieszonki: szczękę męża swego zamiast chusteczki, gdyż była trochę niedowidząca.

Na parkiecie w całym tym zamieszaniu... z kieszonki jej wypadła.

Była przekonana, że to szczęka tego cudaka przystojniaka.

 

Przez to: przekonanie, tylu niewinnych dziadków, cierpieć, wrzeszczeć i ochrypnąć musiało.

 

*

Przewody w sądach są coraz dłuższe i wiszą do dziś. Jest ich dużo. Strasznie poplątane. Trzeba było zatrudnić elektryka na etat.

Niektórzy starsi sędziowie mają niestety... na nieszczęście dla wielu babć... sztuczne szczęki.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania