Bezbożnik został księdzem

Jak się mówi ludziom o poważnych sprawach, to się śmieją, jak się im wspomina o Bogu, to nie chcą o tym słuchać, ale jak się mówi, że Boga nie ma, to słuchają uważnie, ale zdarza się, że nawet płaczą z rozpaczy. O takim problemie wspominał mi Jan Potfforny i sprawę przedstawił w postaci takiej oto przypowieści o Bezbożniku, który został księdzem:

"Pewnego dnia ksiądz proboszcz zbulwersował mieszkańców. Jest on znany z tego, że prowokuje ludzi, ale raczej do myślenia niż czegokolwiek innego. Kiedyś to trzymał koguta przy plebanii, a ludzie, widząc to, stukali się w czoło na znak zdziwienia, a nawet zgorszenia.

— Kogut to jednym potrzebny jest na rosół a innym do zastanowienia się nad wiarą, bo od stuleci w sztuce kościelnej jest on przecież symbolem wiary św. Piotra, dlatego jego wizerunki czasami spotykamy na kościołach, ale protestanckich. A wam w głowie tylko rosół z koguta, a nie Boże sprawy! — wyjaśnił swego czasu proboszcz.

Innym razem to rozpowiadano, że chodząc po kolędzie, chętnie brał pieniądze od bogatych, ale potem dawał je biednym. Bogatym to się nie podobało, uważali oni, że to marnowanie ich pieniędzy, a i tak ksiądz po kolędzie wychodził na przysłowiowe „zero”, bo wielu w parafii było ubogich.

Tym razem parafianie przeżyli największy szok w historii miejscowości i pobożnego żywota proboszcza. Oto pojawił się u nas w parafii Artur Bezbożnik. Był to młody mężczyzna, skromnie ubrany, a więc miał szarą flanelową koszulę, zużytą marynarkę, trochę ciasne spodnie oraz tanie chińskie buty. W ręce trzymał małą torbę podróżną, jednakże niczym niewypełnioną. Kiedy zbliżył się do plebanii, zobaczył dzieci siedzące na schodach, a jedno z nich trzymało bukiet kwiatów.

— Dzieci, ja tu do proboszcza przyszedłem, a Co wy tu robicie z tymi kwiatami? — zapytał.

— Czekamy na przyjazd specjalnego księdza, mamy go przywitać z kwiatami — odpowiedziało jedno z dzieci.

— No, to ja jestem tym księdzem — powiedział Bezbożnik.

— Pan to nie wygląda na księdza, przecież ksiądz to ma drogi zegarek na ręce, modne buty, a tak naprawdę to gdyby przyjechał do nas, to raczej nowoczesnym samochodem. A pan tu na pieszo, coś tu nie gra? — powiedział jeden z nich.

— To jurto się przekonacie! — zaśmiał się i spokojnie wszedł na plebanię.

Następnego dnia była niedziela i jak zwykle w południe proboszcz odprawiał uroczystą mszę. Przyszło sporo ludzi i to w różnym wieku.

Kiedy już trzeba było w czasie mszy rozpocząć kazanie, to proboszcz usiadł na specjalnym krześle z boku ołtarza i w skupieniu jakby na coś czekał. Wtem otworzyły się drzwi zakrystii i wyszedł z niej ubrany w sutannę i komżę Artur Bezbożnik. Podszedł do ołtarza, chwilę poczekał, groźnie spojrzał na wiernych.

— Drodzy parafianie, wyobraźcie sobie, że Boga nie ma. Nie ma Boga, powiadam wam dziś! Idźcie do domu! — powiedział i rozglądał się po całym wnętrzu świątyni, jakby przenikając ostrym spojrzeniem dusze zebranych.

Słowa te wstrząsnęły wiernymi, niektórzy się oburzyli, ktoś coś warczał, a kilka kobiet zaczęło płakać.

— Jak to nie ma Boga, to po co ja żyję? — powiedziała cicho pewna starsza dama i otarła sobie z łez białą chusteczką oczy.

— Co też ksiądz mówi, przecież to nie możliwe, wszystko, co dobre traci sens w naszym życiu! — krzyknął z rozpaczy starszy mężczyzna.

Po chwili wszyscy zamilkli i posmutnieli. W kościele zapanowała cisza, taka, jaka zdarza się przed burzą.

— Jak wam mówi się, że Bóg jest i wie o tym, że na Jego oczach grzeszycie, to kpicie sobie z Niego — powiedział Bezbożnik, głośno i stanowczo. — Jak się wam powie, że Boga nie ma, to rozpaczacie ze smutku! Tacy przewrotni jesteś! To wybierajcie teraz! Jeśli jest Bóg, to żyjecie poprawnie! Jeśli Go nie uznajecie, to idźcie sobie do domu, ale pozostaniecie wtedy w smutku na wieki!

Po tych słowach Bezbożnik odwrócił się i odszedł spokojnie do zakrystii. Zdziwieni i przestraszeni ludzie po skończonej mszy rozeszli się w milczeniu. Przez kilka następnych dni opowiadano o tym zdarzeniu, ale nikt nie śmiał prosić proboszcza o wyjaśnienie. Dopiero po pewnym czasie rozeszła się wieść, że to nie był ksiądz, tylko aktor wynajęty przez proboszcza. Opowiadała o tym, przysięgając się na wszelkie świętości, sprzątaczka, która od lat prowadziła porządki na plebanii. Pewnego dnia zobaczyła na biurku w kancelarii umowę o dzieło sporządzoną między proboszczem a aktorem Arturem Bezbożnikiem".

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania