Poprzednie częściBezimienni Akt 1.

Bezimienni Akt 2.

Odmienny stan myślenia

Po drugiej stronie wszystko wygląda inaczej. Tak odmiennie widzę to tylko ja.

Jestem naznaczona, proszę pani, i czasami czuję się jak państwowa, no może miejska święta. Bo to na mnie patrzą inne kobiety i modlą się, żeby ich to nigdy nie spotkało.

Moje życie stanęło w miejscu, gdy wychowywałam dwójkę małych dzieci. Pamiętam dokładnie ten dzień. Pamiętam zakrwawioną poduszkę i jeszcze mokre od spermy prześcieradło. Następnego dnia zmieniłam zamki, złożyłam pozew o rozwód i dołączyłam prośbę o zwolnienie z kosztów. To było dla mnie bardzo żenujące. W tamtych czasach odejście bez grosza w portfelu nie wzbudzało podziwu. „Jak masz zamiar wykarmić dzieci?” – to wszystko, co usłyszałam od swoich rodziców. Pozwolili mi zostać u siebie przez trzy miesiące. Tę stancję na wsi znalazła mi mama. Może dobrze, bo była tania, a jeszcze w pobliżu był las. Mogłam zawsze szukać tam i opału, i jedzenia. Teraz, proszę pani, jest to tak nierealne, jakbym tylko o tym śniła. Dziś moja córka mieszka w stolicy, syn też stara się żyć na własny rachunek. Nie narzekam, proszę pani, na to, co było, przeszłość mnie ukształtowała. Ale wybaczyć też nie potrafię.

Teraz jest inaczej. Teraz mam pracę, a nawet dwie, nie skarżę się, bo to daje mi wolność, poczucie, że nie jestem od niego zależna. Przez te piętnaście lat nigdy nie byłam. Nawet nasze wspólne dziecko jestem w stanie utrzymać bez jego pomocy. I to właśnie dziwi ludzi najbardziej. Nie mogą tego pojąć. Bo teraz czasy się zmieniły, proszę pani, teraz na podziw zasługują kobiety, które odchodzą, nawet gdyby za chleb miały płacić pokaleczonymi dłońmi.

Poznałam go w najbardziej odpowiednim momencie. Pomógł mi się pogodzić z utraconą miłością. Pokochałam go zamiast tamtego. Nigdy mu o tym nie powiem, choć może on o tym wiedział. Może dlatego zawsze był powściągliwy. Ja też byłam. Od początku wiedziałam, jaki jest, był tak przewidywalny. Ale tego właśnie wtedy potrzebowałam. Stabilności uczuć i emocji i on mi to dawał tym swoim brakiem romantyzmu. Znałam go.

Miesiąc temu długo nie wracał do domu. Nie pierwszy raz, ale ja zawsze wówczas odchodziłam od zmysłów. Chyba się bałam. On, proszę pani, był kawalerem, a ja miałam dwójkę dzieci. Nie obdarzył ich miłością, ale był. Ich ojciec od dnia rozwodu ani razu nie zapytał, jak im się wiedzie. A on był, nawet jak się spóźniał, to wracał.

To był bardzo mroźny wieczór. W zasadzie był to piękny wieczór. Na dworze biało, latarnie oświetlały osiedle, pachniało świeżo upieczonym sernikiem. Hm, ale wtedy tego nie dostrzegałam, dopiero teraz tak mi przyszło do głowy, że wielu z nas ulega magii świąt. U mnie już nawet choinka w kącie stała. Kupiłam ją na bazarze i przywiozłam z dziećmi na sankach. Potem wnieśliśmy ją na trzecie piętro. On miał ją zamocować w stojaku, ale nie wracał. Dzieci czekały, mnie coraz bardziej nosiło, ubrałam się i wyszłam, niby po cukier. Chciałam iść tam, gdzie zazwyczaj go znajdowałam, ale nie musiałam. Otworzyłam drzwi jego samochodu i już nikt mi nigdy nie wybaczył.

Na pasterce wszystkie oczy patrzyły tylko na mnie i na niego. Na mnie z politowaniem, które tego wieczoru należało się Maryi i jej dziecku. Ale to moja wina, proszę pani. Bo jak te drzwi otworzyłam, to się uniosłam, zaczęłam płakać, wpadłam w taką panikę, że pozapalały się wszystkie światła u sąsiadów. Moja wina, bo gdybym bez słowa zamknęła drzwi jego auta, to nikt by nie widział, jak on wychodzi, a za nim ona.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania