Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Bezstratne cz. III.
IV. GENTRYFIKO
Spękana gleba miejscami przechodząca w… skórę. Krainka rozpoczynającej się, nieśmiało jeszcze, dosyć niewinnie, starości… Zbabcienie, stawanie się własną prababulą, powolne umieranie na najpowszechniejszą z chorób — poedeszły wiek. No kurwa żesz jasna mać, że zacytuję jakiegoś amerykańskiego teleewangelistę… — Natalia nie wie czy śmiać się, czy płakać.
Lustro, przed którym stoi, to zaprzysięgły wróg. Najlepiej byłoby w ogóe się w nim nie przeglądać, mijać szyderczego zbója, albo zasłonić czarną płachtą, jak to do tej pory robią niektórzy podczas żałoby.
Cholera, u niej też właśnie ktoś umarł. Młoda laska odeszła bezpowrotnie w przeszłość-przepaść, jakiś czas temu runęła po stromiźnie i jej szczątki, to, co nie zostało rozwleczone przez dziką zwierzynę, rozkłada się na głazach.
Czterdzieści pięć lat — niby niedużo, a — o — tu, jaki nawis inflacyjny dynda, tu też- wylewa się fałdzisko…
Piersi — jakby posmutniały i gapią się smętnym wzrokiem, czarnymi suto-tęczówkami, coraz bardziej schylając się ku ziemi… Niedługo pewnie sięgną brzucha, za rok — dwa będę nimi zamiatać podłogę, albo urwą się całkiem, sflaczałe do imentu…
Jakbym się wykąpała w postarzaczu i to nie raz, chcąc mieć zmarszczki pochlastała cienkim nożykiem, do tego, żeby szybko przytyć, wstrzyknęła pod skórę całą tubkę bitej śmietany…
No co u licha? Przecież to jakaś komedia… Nie, żeby wyglądać jak J. Lo, choć swoją drogą — ona nawet starsza jest ode mnie, ale bez przesady, jakieś zasady powinny obowiązywać, nawet w posuwaniu się w latach. Byciu posuwaną przez czas.
Nie pomagają ćwiczenia z Mel B, Mel C, Mel Z, Chodakowską, Lewandowską, wszystkimi gimanastyczkami-pro-fiterkami, pro-slim- fitness- trenerkami personalnymi, motywacyjnymi, co to prężąc się, jakby były z miękkiej gumy uczą, jak, nabywając pewności siebie, rozciągając uda, pachwiny, spalać zbędny tłuszcz…
Przestaję wierzyć w dietetyzmy objawione słynnych jak i mało znanych dietetyczek, programy żywieniowe, rzekomo układane dla astronautów, przyszłych sportsmenów, kulturystów robiących najpierw rzeźbę, potem masę, więc opacznie; zaczyna mnie śmieszyć wiedza tajemna z Tiny, Claudii, Pani domu, nawet z polskiego Cosmpopolitan.
Schudnąć po prostu się nie da, odstarzeć — też; można co prawda szamotać się, łapać pazurami i kurczowo trzymać resztki młodości, botoksować, ostrzykiwać jadem kiełbasianym, jadem żmii, kobry patagońskiej, naciągać twarz, szyję, mieć waginoplastykę, ale to i tak na nic, w najgorszym razie będzie sie wyglądać jak Jackie Stallone, Pete Burns, albo Hunter Tylo, ta, co gra, albo grała w Modzie na sukces; jak parodia, nieudana kopia samej siebie.
Zostać ofiarą operacji plastycznych — żaden problem, nie przypominać staruszki bez tego, nawet dbając o siebie — w cholerę trudniej.
Piotr ma prawie pięćdziesiąt sześć lat, pewnie nie takie rzeczy widział, komplementuje, jaka to niby piękna jestem, jaka młodziuśka, ale, choroba, wiem swoje, jeszcze nie oślepłam, nie straciłam zmysłu dotyku.
Zdaję sobie sprawę, że dla niego mogłabym być dwadzieścia kilo grubsza, bardziej pomarszczona, może nawet posiwiała, bez paru zębów… I tak by się durzył, dureń (to niemal synonimy!), wpatrzony we mnie jak w obrazek.
Tyle lat młodsza, do tego — wolna, no, prawie, bo związek z Krzyśkiem to przecież farsa i atrapa w jednym; niemal bezdzietna, bo co to jest jedno, w zadsadzie nieistotne, w granicach błędu statystycznego, jedno to prawie nie przychówek, można śmiało uznać, że ze mnie prawie dziewica, smukła, zgrabniutka licealistka, co nawiewa z budy, bo woli wtulić w się w jego silne, męskie tramiona, niż pisać kartkówkę z chemii, czy angielskiego…
On — łysawy i z brzuszkiem, mocno posunięty, przynajmniej wizualnie, przez upływający czas, wyglądający jak mój jeśli nie ojciec, to dużo starszy brat. Nic dziwnego, że w jego oczach jestem niemal nastolatką…
Podtatusiały na całego, ale za to, w przeciwieństwie do mojego quasi-chłopaka — w pełni… hmmm…
Posiadający normalne, męskie potrzeby — o tak, nieco dyplomatycznie powiem. Krzychu to dobry chłopak, nie powiem, trochę pogubiony, bardzo niedojrzały jak sam o sobie mówi — jedyny hippies w okolicy, ale… cholera…
Nie raz i nie dwa myślałam, by nie patrzeć na tę jego wadę, dziwactwo, chorobę, sama już nie bardzo wiem, jak to właściwie nazwać, mimo wszystko spróbować sobie ułożyć z nim życie; zdradzać oczywiście od czasu do czasu, na co dawałby mi pełne przyzwolenie…
Ale tak się chyba nie da, przynajmniej ja nie mogę, nie umiem żyć w tego typu nieznośnym, potwornym wręcz dualzimie, wychodzić wieczorami na szybki numerek z przypadkowym gachem i wracać p jakimś czasie, jakby nigdy nic, do swojego faceta, usmiechać się, może nawet opowiadać ze szczegółami jak było, co robiłam, opisywać pozycje…
Początkowo myślałam, że to moja wina, odstręczają go te wałeczki, nadprogramowe kilogramy, że widzi we mnie nie partnerkę, dziewczynę, a obleśną opiekunkę, sześćdziesiąt lat starszą niańkę, co się klei, uparła się, by całować chłopczyka, oczywiście — z języczkiem…
Długie tygodnie obwiniałam się, że jestem za mało atrakcyjna, wpadłam w wielkiego doła, frustrację, wręcz otarłam się o deprechę, bo, do diabła — świadomość, że dla własnego faceta jesteś paskudna… koszmar.
Ale nie, on tak w stosunku, choć stosunek to w tym wypadku nie najlepsze słowo… On po prostu jest, naprawdę JEST aseksualny, nie ściemnia z tą całą rzadko spotykaną orientacją, zrzeszeniem podobnych aseksów, AVENem, do którego chce się zapisać…
Przytulanie się — uwielbia bardziej, niż bardzo, czułe słówka, zapewnianie o miłości, kolacje przy świecach, romantyk, kocha…
A jak przychodzi co do czego — kamienieje, jakby zamiast kobiety był w jednym pomieszczeniu ze stadem wygłodniałych tygrysów szablastozębnych. Wszelka fizyczność w wymiarze erotycznym budzi w nim niezrozumiały opór, by nie powiedzieć — wstręt…
Nie tyle esencja, meritum — wagina, piersi, używanie własnych klejnotów, wprawienie w ruch penisa z zerowym jeszcze przebiegiem, co ogół zachowań seksualnych, nawet głupie pocałunki z języczkiem.
Potrzymać za rączkę — tak, rączka wędrująca w okolice rozporka — nie.
O terapii, wizycie u seksuologa — nie chce słyszeć, upiera się, że nic mu nie jest, orientacji się nie leczy, bo to nie żadne zaburzenie, należy mu pozwolić być sobą; nie należy do żadnego ruchu LGBT, bo nie identyfikuje się z homo- ani heteroseksualistami, jest hetero w wymiarze duchowym, płciowo — jak sam mówił z miną znawcy — carte blanche, która nie powinna, NIE MOŻE być zapisana choćby jednym słowem, bo byłby to gwałt, przemoc, wzięcie siłą, naruszenie niezbywalnego prawa do wolności osobistej…
Mój szalony hippie-punk, trzydziestoczteroletni prawiczek, lider jednoosobowych kapel indie-rockowych o dziwacznych nazwach: Samiśta Chudobę Wyrżnęli, a Teraz na Czarta Zwalacie, Wpieprzyłżeś się, Jarek, w Te Reliefy, Jak Stara Baba Dupą w Kartoflisko, czy Pochowani Na Zboczach Kanczendzongi…
Mój zboczek zamarznięty na zboczu góry NIE, niewulkanicznego szczytu, który usypano z braku potrzeb, z zaprzeczeń, niechcianych ascez, niezawinionych rozstań, ze smutku, gdy opuszcza się ukochaną osobę, bo na dłuższą metę nie da się z nią normalnie żyć.
Piotr zjawił, by nie powiedzieć przypałętał się w samą porę, gdy byłam na dnie, co tu ukrywać — rozpaczy, miotałam się, chciałam odejść od Krzyśka i cały czas mu matkować, udać się na swego rodzaju emigrację duchową — zamieszkać z nim i kupić pół reklamówki wibratorów, dildosów różnej wielkości, zastępować nimi (to już najwyższa, forma desperacji, ultrażałosność!) ukochanego, może nawet zaprzyjaźnić się z którymś, dajmy na to trzydziestocentymetrowym Romkiem, czy Grześkiem, bo oczywiście każdemu nadałabym imię, może nawet wymyśliła życiorys…
Głupia wymiana zdań na facebookowej grupie dla fotografów-amatorów, lajkowanie zdjęć, głupie jedno spotkanie, drugie…
Całkiem mądra, realistyczna chęć wejścia w kolejny, wolny od idiotycznych obciążeń związek.
Piotr, któremu nie przeszkadza, że jestem rozwódką z dzieckiem, sam ma trójkę własn…
Krzysiek, oczywiście, od początku wie o wszystkim. Odetchnął z ulgą, że jakoś sobie radzę, moje emocje znajdują ujście, nie tłamszę w sobie, nie kiszę jak w beczce, potrzenb, przyjął na klatę moój zwięzejk, o ile to już związek, z innym mężczyzną, ale… prosi, tak bardzo prosi, bym nie odchodziła. Czasami, po pijaku, dzwoni z jęko-płaczem, klnie jak szewc, prawie grozi samobójstwem, samookaleczeniem, już-już saiada na rower, pedałuje do Białej Podlaskiej, tam — idzie na tory. Zmienia sie wtedy w pięciolatka, dziecinnieje na całego.
Potem dzwoni z przeprosinami, stara się zrzucić wszystko na karb pijaństwa, ale widzę, że cierpi z bezsilności. Tego nie da sie ukryć, przynajmniej mój artysta alternatywny nie jest na tyle dobrym aktorem.
Smutnieję, gdy o nim myślę. Porzucić go, to jakby zostawić własnego synka, niemowlę, w środku lasu, skazać na pewną śmierć; lepiej — zakleić buzię taśmą i posadzić na mrowisku, patrzeć, jak obłażą go owady, jest powoli zjadany…
Chciałabym być z Krzysiem, to przesympatyczny truteń, odklejony od rzeczywistości pacyfista-cwaniaczek, co symuluje chorobę psychiczną, by nie zostać wziętym do wojska, choć wie, że już dawno zlikwidowano przymusowy pobór; w końcu to on wprowadził mnie w świat… chmur. Nie narkotyków, ale, całkiem trzeźwego, choć nieco pozbawionego przytomności lotu, swobodnego unoszenia się wysoko nad ziemią.
Przy nim najbardziej zbucowaciały kierownik zmiany, nadsztygar, czy trep, ktoś umiejący jedynie wydawać polecenia i krzyczeć, wywyższać się i opieprzać innych, poczułby się długowłosym stałym bywalcem Pol’and’Rock Festivalu, rozchichotanym nastolatkiem zasłuchanym w kwasowych kapelach z lat sześćdziesiątych…
Komentarze (70)
Szybki Lopez hih :-)
Ja nie znam się więc tylko moje subiektywne wrażenia możesz dostać.
Jak zwykle, nie zawodzisz moich kubków odbiorczych:)
Rozumiemy się telepatycznie:)
Jesteś, masz Poezję w każdej krwi. Nie odpędzaj.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania