Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Bezstratne cz. X.
Dogorywająca w zasadzie właścicielka, jej córka, która próbowała oponować, że co się mama wygłupia, na niebiesko malowano (chyba miało to chronić bale przed robactwem) chałupy kryte strzechą, ale kiedy to było, najstarsi ludzie nie pamiętają, poza tym — nie w naszym regionie, gdzieś podpatrzyłaś i próbujesz zawlec obcą tradycję, no jak to będzie wyglądało — jeden taki zsiniały muchomor pośród innych — brązowych, beżowych, dominanta, chałupa ulepiona z atramentowych rzygów, kto w tych stronach u licha widział kiedy dom wysmalcowany ultramaryną; może jeszcze ultrajagny poszukaj, ultrabronki, ultrawikci, ultra-cholera-wie-jakich, mineralnych bab, pigmentów pochodzenia organicznego, co mają w nazwie żeńskie imiona…
I jeszcze chłopiec, syn Natalii i tego jej postślubnego złamasa, Marek. Dziecko, żeby było śmieszniej — płci męskiej — przechodzące, z płaczem, tupaniem nóżkami, cięciem się żyletką, wszystkie fazy nastoletniego buntu naraz, tak kurewsko nienawidzące i domku, do którego musiał się przeprowadzić, bo starzy się rozhajtali (chyba nie ma takiego określenia, ale co tam), i wspomnianych starych, babki, trawy, słońca, góry Elbrus, o której tylko słyszał, gór, mórz, gatunków flory i fauny o których nie słyszał…
Dzieciak-negacja. Człowiek-umysłowa demolka. Mały skurwysyniec chcący poderżnąć gardło mi, Piotrowi, jego córkom, synowi, nawet kotu. Potem, by wyglądało na wypadek — spalić ich dom, miejsce zbrodni. Liczyć, że ogień zatrze wszelkie ślady.
Współczesny i jak najbardziej realny Damien Thorn z filmu Omen, nadbużański syn Lucyfera, przypadkowo urodzony przez Natalkę (miała dziewczyna pecha w losowaniu, ogniste koło fortuny wskazało właśnie ją).
Bydlę o anielskiej buźce, piroman-nie piroman, bo kto wie, co naprawdę planował, może tylko zebrało mu się na żarty; ten nieusynawialny cherubinek o charakterze wściekłego rottweilera, drzemie teraz uroczo u babuni, na wersalce, przykryty — a jakże — niebieściuchną kołdrą.
Mój niedoszły największy wróg — zakochał się, po raz pierwszy. W płytkim śnie widzi podobnie płytką i płaską, wręcz przezroczystą dziewczynkę, czarnowłose na oko trzynastoletnie goth-rock… emo? Nieee, ten kretyński styl umarł dobre dziesięć lat temu.
Jak tu zagadać? ...sz kuuurwa mać, żeby ją jeszcze kiedyś… choć zobaczyć…
W uszach amantowi w powijakach, czy może raczej pampersach, dudni wers z mojej piosenki (wszystkich szczerze nienawidził).
Ladies en gentelmen, przed wami (jednoosobowa!) grupa Zaginieni na Zboczach Kanczendzongi w utworze Podwykonawca seksu:
„…Nie nawiązuj kontaktu wzrokowego ze Słońcem…”
Frustruje się, nieopierzony Casanova, bo wie, że przez najbliższe lata przyjdzeie mu być takim właśnie podwykonawcą, donaszać po kimś seks, sycić się cudzymi fantazjami, tym, co zobaczy na filmach porno. Każdemu z aktorów doklejać swoją twarz.
Jest zły, bo działannie w realu, tak różne od smętnego koniobijstwa przy laptopie (czasy wyświechtanych gazetek — minęły bezpowrotnie) — na razie zdecydowanie nie dla niego, za mały jest, za cienki w uszach. I nie tylko.
A gdyby nawet, jakimś cudem, spotkał swoją bogdankę — on, który chciałby dokonywać zbiorowych morderstw, nurzać się we krwi partnerów własnej matki — będzie tak cholernie zawstydzony, spłoniony, że za skurczysyna nie wypowie nawet jednego sensownego zdania. Nie podniesie wbitego w glebę wzroku.
Musze przyznać, że coś w tym jest. Wszystkie seksi czarnule w pewien sposób są Słońcem. Jego negatywem. Ale w żadnym razie — nie odwrotnością.
Ech, cholera, jak to prościej wyjaśnić…
To zdrowe wariactwo, w pełni kontrolowany i nawet zalecany przez lekarzy i farmaceutów szmergiel, powrót do rodzinnego domu (przypomina się od razu pani Jaśka, która całe życie spędziła w tej samej, żuchalińskiej chatce), gdzie nigdy się nie było, a z którego nas wygnał zły, chciwy brat.
To Festwial paradoksów, na którym wygrywasz przelot nad wsią. Balonem o średnicy pięciu centymetrów (mimo to wznosisz się pod cirrusy, łapiesz je i, zjadając, szybujesz aż ponad jonosferę!).
Jaśniej się nie da nakreślić tego za pomocą liter, używając jakichkolwiek ludzkich znaków, symboli, dźwięków. Pozostaje jedynie… mruczenie (trzeba poprosić Fabiana, by się ulitował i przełożył z kociego na nasze…).
Mareczek umierający na sen, niespełnioną miłość do przelotnie widzianej w Tesco (w Żuchalinie, oczywiście nie uświadczyć takich cudów, do najbliższego trzeba jechać piętnaście kilometrów do Włodawy, przedtem — odstać swoje pod Restliwą Górą, gdzie już z piąty rok pracowici drogowcy łatają asfalt) gówniary jest tak samo żałosny, jak ja i moje aseksualne niedole, borykanie się ze światem (w szczególności — Natalią), który — mna złość mi, czy co? — nie jest tak pięknie jałowy jak ja — jeden z jego odbiorców/odbiorników (nikt poza tym, jesteśmy, od bakterii po płetwale błekitne, jedynie radio-telewizorami nastawionymi na szum, na łapanie przypadkowych stacji, na szum, na całe pudy, parseki szumu).
Łączy nas, dwóch de facto inceli, brak jakichkolwiek doświadczeń. Ty masz na wszystko czas, gnojku (szczególnie — dokonanie masakry).
Mi jest tak dobrze, błona prawicza zarasta oczy i nie widzę świata (gdyby ktoś czytający niniejsze słowa jeszcze się nie urodził — serdecznie odradzam, nie warto, drożyzna, tubylcy niemili, brud, gryzonie i często brak ciepłej wody, zwłaszcza w rejonach biegunów).
A, właśnie — żyję jeszcze?
Komentarze (29)
U mnie ultramaryna była a przecież niedaleko :-)
A dalej ciekawa próba przybliżenia stanu, zmierzenie się z możliwościami wrażliwości odbioru, no okey :)
Pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania