Poprzednie częściBezstratne cz. I.

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Bezstratne cz. XIX.

Żują nas powolutku, nie spieszą się, by przelknąć. Tortura ma się przedłużać w nieskończoność, do oporu. Aż zostanie z nas miazga. Czyli — być może — nigdy. Kara śmierci orzeczona przez ratowników medycznych została nam zamieniona na dożywocie bez prawa do apelacji.

W emaliowanych talerzach kiśnie i tak kwaśna pomidorówka. Nieliczne muchy kończą swój lot w plastikowych kubkach z cienką herbatą. Absolutny brak cukru, zresztą — w naszej sytuacji to i lepiej. Po kiego osładzać sobie czymkolwiek pobyt w Piekle? Tu musi być twardo, ostrom bez jakichkolwiek udogodnień… W zasadzie dziwię się, że nie dano nas na gole dechy, albo nie leżymy na madejowych łożach przywiązani drutrem kolczastym. Że mimo wszystko karmią nas, oprawcy, poją.

...naprawdę są aż takimi bestiami że chcą, abyśmy tu cierpieli przez lata? Zgroza.

Pełna izolacja od świata zewnętrznego: nie widać, nie słychać, co się dzieje w wielkim Poza. Może nadeszła słotna polska jesień i mrzy pieprzony bury deszcz, może jest już zima?

Cud, że nie pozabierali nam komórek… Mimo to nie dzwonią nigdzie, otępasy otępiałe, jakby pogodzili się z losem, przyjęli ze spokojem zwierzęcia potulnie prowadzonego na rzeź, niesłuszny — jak się domyślam — wyrok…

Nadal nie mogę się poruszać, o wstawaniu… ech… przesadzilem w rozmowie z Natalią, podkoloryzowałem ciuteńkę. Kocisko nie wyjadło mi jednej trzeciej nogi, no ludzież — bez przesadyzmu!

Gira — może się wygoi, mordercy-eksperymentarorzy w kitlach wstawią mi nowy kręgosłup, przeszczepią od jakiegoś umarlaka, albo zwierzęcia i zmienię się w istotę niedwunożną, będę się poruszać na czworaka…

Psisko ogrodnika od telefonu — chyba zasnął odwrócony twarzą do poduszki. Może planuje w ten spodób uciec, udusić się i wybrać ostateczną, nieodwracalną wolność od zasuw, krat, cel? Heh, nie wyglądał na aż takiego desperata, ale ostatnio niczego nie można być pewnym… Oddycha, więc chyba (jeszcze!) żyje. A może to już agonia…

 

***

 

— Nie ogarniam… To wreszcie — chcesz być moją dziewczyną, czy nie?

Mała, wódczana Natalia nie odpowiada. Uśmiecha się głupkowato, zabocianowana na amen. Gorzała sprawiła, że jej mózg odleciał do ciepłych krajów i wszystko wskazuje, że nie ma najmniejszego zamiaru wracać. Właścicielka-nosicielka pozostała niczym porzucone gniazdo. Dziewczyna o niezasiedlonym umyśle, laska, której łeb to pustostan, tak zdewastowany i zagrzybiony, że nie chcą w nim nawet koczować bezdomni. Nikt tu nie przychodzi, by mazać graffiti na ścianach. Głowa nie jest nośnikiem jakichkolwiek informacji, tagów, rysunków. Jakoś to się nazywa… „kart blansz”?

Próbowałem zczłapać z drabiny, ale sam nie czuję się pewnie, jeszcze, kuźwa, zlecę po stromiźnie, ta — umrze z przepicia i znajdą nas za miesiąc, na węch, psy do szukania rozkładających się zwłok.

Trzeci raz liżę. Całuję. Macam. Gumowo. Nati ma to kompletnie gdzieś. Autonomia i anatomia — pieprzy od rzeczy. Jej stary przewidział… raz — koniec świata, dwa — zrobił listę tych, którzy go przeżyją… Oddzielił sprawiedliwych od kainowego plemienia…

Matka wpieprzyła siłym popierdoleńcem. Piter i spółka — to jakaś sekta eshatolog… no, naciągająca ludzi na bajki o zbliżającym się potopie, czy komecie… Skurwiele wyłudzający ostatni grosz od przerażonych ciołów.

…taaa, spadnie na nas, ale, kuźwa, latający spodek, z którego wybiegnie szwadron Jezusów z blasterami. I będzie armageddon, jak w filmach.

Krzysiek ma rację — Boga, jakiegokolwiek — nie ma. Chyba. My, ludzie ich stworzyliśmy, powymyślaliśmy. Żeby nas żarły, torturowały. Aby było na kogo zwalić winę za cały ten ziemski syf, choroby, wypadki, nieszczęścia… Naiwność — to dopiero kataklizm… A matka, jak durna owca, wiąże się z oszustem. Obgoli ją do gołej skóry, co do zeta. W najgorszym razie — stracimy dom, wylądujemy z długami pod mostem.

...no jak, Nati — zaleje nas Eufrat, Jordan, Tygrys, Ganges? Ale spoko, nie ma się co martwić, twój tatuś-cudotwórca na pewno przysupermeni, przebierze sie w czerwoną pelerynę i uratuje cały świat… Za drobną opłatą, oczywiście. Jedyne trzysta tysięcy złotych, może więcej. Co to jest? Grosze, drobniaki na piwo, a nie godziwa zapłata za taką akcję…

Rozbieram półprzytomną, niedoszłą dziewczynę. Nigdzie nie pójdziesz, dopóki…

Rozpinam rozporek.

— No przecież chcesz…

— …zmiefrzające ku nam… Fszyscy utoniemy w Auto…

— Possij go. Tak, jak lubisz.

Dotykam nim do warg. A tylko spróbuj ugryźć!

Przesuwam czubeczkiem po podbródku, szyi dziewczyny. Zajebiście podnieca mnie, że jest jak manekin, w zasadzie nie kontaktuje. Mogę z nią zrobić cokolwiek, upokorzyć na sto sposobów, wepchnąć butelkę, aż po samo denko, włożyć pięść, albo nawet dwie, rozepchać… Aż by pękła, mała, zakłamana suczka.

 

Bierze ostrożnie do ust. Najpierw główkę. Ciągle nie mogę uwierzyć, że to się odpierdala naprawdę, nie jest siną kreskówką oglądaną na sinym kompie w domu babki…

 

***

 

Osowiałe gmaszysko. Smutny, wiecznie znudzony mops — tak można w skrócie opisać bryłę szpitala imienia dra F. Ryfenmeyera.

Półprzymknięte powieki-rolety, obwisłe schodziska-wąsiska o zardzewiałych poręczach, zdezelowany pseudopodjazd dla wózków, ubytki w kostce brukowej, dziura na dziurze, przepaść, rozpadlina finansowa, zapaść polskiej służby zdrowia… Budynek, któremu nie pomogłaby chyba reanimacja. Kulkę w łeb, wyburzyć i na jego miejscu zbudować coś na miarę choćby dwudziestego wieku… Unia Europejska, niby, a na wschodzie Polski, jakby nigdy nic, stoi sobie koślawa, dobrze jeszcze, że nie podparta stęplami, ale chyba na to się zanosi w niedalekiej przyszłości, pokancerowana przez czas biedaszpitalina. Równie piękna i nowoczesna, jak nasze drogi. Przedmiot dumy, ozdoba całego kraju, ba — kontynentu! Patrzcie, durne Francuzy, Pepiki, Niemiaszki — nie macie takich autostrad, centrów medycznych, poliklinik, jak my!

… — biorą mnie mdłości, dopada ciężki rozstrój żołądka jak widzę takie „kfioty”. Gdy zawieszenie w micruli znowu ledwie zipie, wytłuczone na lejach, wyrwach, hopach. Gdy każda dłuższa podróż jest jak rajd po bezdrożach, na dodatek — miejskim toczydełkiem, a nie terenówką. Z pododu stanu dróg powinniśmy dostawać zniżki na naprawę zawiechy, rząd — partycypować w kosztach… Albo chociaż darmowe OC, czy inne ulgi, na przykład nie płacić mandatów za przekroczenie prędkości, bo to przecież zabójstwo dla naszych samochodów, po co dodatkowo karać tych, co świadomie rozpieprzają swoje auta? I tak bekną, i tak zabulą za swoją głupotę, w warsztacie.

Chcesz jeździć szybko po takim serze szwajcarskim? To auto ci się stanie skarbonką bez dna, durniu, sam siebie ukarzesz.

Parking — zatłoczony, że szpilki nie wbić. Korci mnie, by zaparkować na miejscu dla inwalidów, ale się powstrzymuję. Objeżdżam kolejny raz, krążę, kluczę, czaję się. Wreszcie — wyjeżdża babsko w megance. Staję między golfem, a jakimś japończykiem.

Pogoda — coraz gorsza, wygląda, jakby miał spaść deszcz, grad, żaby, szarańcze, zbrylone, zlodowaciałe chmury, pokruszone tęcze, jakby kredowo białe, sterylne niebo szykowało się do upadku, drżało, kołysało się w posadach.

Odruchowo stawiam kołnierz i kulę się, chowam głowę w ramionach. Niby nie ma się czego bać, ale… jesień bywa zwodnicza. To w zasadzie zima w zbyt ostrym makijażu, trup udający kogoś, kto ma przed sobą długie, owocne życie, zaczął nowy etap, odkrył w sobie talent, albo nową pasję, zapisał się na kurs garncarstwa, kreatywnego pisania, czy origami, uczy się układania kwiatów w wymyślne bukiety, ikebanozy.

Jesień to najbardziej fałszywa ze wszystkich pór roku. Kłamie że ma puls, nieudolnie maskuje plamy opadowe.

Młody wspominał o starych samochodach, ale nie słuchałam. Może coś w tym jest… Niedurne porównanie…

Antyaparysyjny robot pielęgniarski wklepuje do komputera dane Krzyśka.- Jest taki — oświadcza głosem jak z waty cukrowej — ale to najpierw trzeba się skontaktować z panem ordynatorem. Bez tego nie mogę wydać przepustki.

— Jakiej…?

No chyba śnię. Majaczę ponad dobę. Gdzie oni go trzymają… Miał chyba rację…

— Doktor Staszewski, ma pani szczęście, dziś będzie. Po siedemnastej trzydzieści. W praktyce — gdzieś około ósmej wieczorem — pielęgniarka o wyglądzie machiny próuje się uśmiechnąć. Machinalnie, rzecz jasna.

Znowuż kamienieję i dębieję na raz. Skamieniała i zdębiała, jak drzewo-głaz, lodowatym tonem cedzę, że nie po to tłukłam się taki kawał, by odbić się od zamkniętych drzwi, albo wysiadywać na korytarzu nie wiadomo ile godzin, mam matke obłożnie chorą, do tego z zaawansowaną demencją, zostawiłam ją zamkniętą, rozumie pani — samą w domu, to podbramkowa sytuacja, do cholery, proszę że o choć odrobinę wyrozumiałości, ludzkiego, kurwa, podejścia, iem — co pani może, jak pani nie lekarz, to choć mnie proszę skierować do kogoś kompetentniejszego, no nie wiem — praktykanta, rezydenta, studentki medycyny, która by była uprawniona do wglądu w karty choroby mojego partnera… konkubenta, to jest — narzeczonego. Nie jestem osobą obcą, proszę go spytać; prawo prawem, przepisy swoją drogą, ale nie ma co być nieludzkim, zasłaniać się paragrafami, jak on może, NA PEWNO jest w ciężkim stanie, podobno dwa samochody przejechały mu po twarzoczaszce, klatce piersiowej, może kończy się, nie ma komu podyktować ostatniej woli; co do jasnej żesz choroby — ofiara wypadku jest pod kluczem, przechodzi kwarantannę? Z kim on się zderzył — z ciężarówką przewożącą próbki nowych odmian czarnej ospy, kiły mózgowej, nowych broni biologicznych? Co się na niego wylało — cysterna odpadów radioaktywnych? Nie? To proszę mnie do niego zaprowadzić, jestem prawie żoną, na dniach miał się oświadczać, sam przyzna, o ile nie jest w stanie wegetatywnym, może się kontaktować choćby ruchem gałek ocznych; no co z nim, do kurwy, jest tu jakiś lekarz, podordynator, w czym rzecz, babo, gadaj — błąd w sztuce? Mieliście opatrzyć rany, a przez pomyłkę wycięliście nerkę, zaszyliście mu w brzuchu skalpel, dwa, chustę chirurgiczną? Żyje w ogóle?! — nakręcam się, z każdą chwilą perory jestem bardziej rozdygotana. Emocje biorą górę nad zdrowym rozsądkiem. Potęguje je kamienny spokój drętwicy, jej ospała, wręcz flegmatyczna artykulacja, niemrawość ruchów. Jakby nażarła się tabletek uspokajających, przedawkowała je czterdziesty dzień z rzędu.

Gdybym trafiła na wrzaskliwą harpię w typie przekupy — już dawno pyskówa przeszłaby na wyższy level, skończyłoby się na rękoczynach, od paru chwil tarzałybyśmy się po podłodze wyrywając jedna drugiej włosy, garściami.

— Zo-ba-czę-mo-że-dok-tor-Saw-czuk-pa-nią-przyj-mie — skanduje wręcz, duka, jakby czytałą z kartki tekst napisany w języku, którym średnio włada, robo-siostra robo-miłosierdzia.

Podnosi od niechcenia słuchawkę, łączy się. Mruczy coś konspiracyjnie, jak najmniej wyraźnie, żebym, nie daj Panie, nie zrozumiała chociaż słowa.

— Pro-szę-po-cze-kać-na-ko-ry-ta-rzu — ożywia się nieco — u-siąść.

Z nozdrzy lecą mi iskry, w oczach gotuje się rtęć i płynna guma. Zamiast zębów mam strzałki popiorunowe. Siadam. Studzę się. Tak niewiele dzieli mnie od eksplozji, totalnego wybuchu, od wysunięcia kłów jadowych i zatopienia ich w szyi wielkiej, mruczącej konspiratywy, lalki.

Sznur ludzi (grubości cumy do przywiązywania tankowców pod supermarketem — próbuje mi się śmieszkować, w rozpaczliwy sposób staram się rozweselić, spuścić z siebie gorącą parę, ochłonąć z megawkurwu) kolei się w kolejce do wodpopju. Najzwyklejszy automat z mineralką jest na tej pustyni traktowany jak zdrój wszystkoleczącej Wody Żywej.

Za oknem — kasztany z gałęzi zwiewa lodowaty wiatr, szaruga jak sto czortów, a tu — duszno, wręcz nie ma czym oddychać. Nachuchane przez ludzi, nakasłane. Zasmarkany klimat, w powietrzu tańcują hordy zarazków, wirusy wywijają obertasy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (25)

  • JamCi 23.09.2019
    Jutro. Za szybko jak na człeka z podróży.
  • Florian Konrad 23.09.2019
    Okej, okej. Miłego podróżowania.
  • JamCi 23.09.2019
    Już. Jesień Ci wychodzi :-)
    Trochu mi sie smutno zrobiło z tym używaniem Natalki, ale no co, life is brutal...
    Popraw wiesz co.
  • Florian Konrad 23.09.2019
    u mnie jesień na całego, słotna...może poprawię, jak znajdę... ja ich naprawdę nie widze...NA WKLEJKA
  • Florian Konrad 23.09.2019
    dziś kolejna wklejka -miało być. klawiatura szwankuje
  • JamCi 23.09.2019
    W poprzednim masz już. Wpisz sobie.
  • JamCi 23.09.2019
    Jak będę miała czas, to rzucę okiem. Na razie niie mam tyle.
  • Florian Konrad 23.09.2019
    nie nalegam, real ważniejszy niż florkjopisanie.ale w wolnej chwili... zapraszam
  • JamCi 23.09.2019
    Florian Konrad wlezę ale potem.
  • Florian Konrad 23.09.2019
    JamCi wleź na czytańsko :)
  • JamCi 23.09.2019
    Florian Konrad że gdzie????
  • Florian Konrad 23.09.2019
    JamCi do nowej wklejki, która będzie może pod wieczór
  • JamCi 23.09.2019
    Florian Konrad to co mi kaze lecieć do czegoś czego nie ma? A ja łazę i szukam. Szkodniik :-)
  • Florian Konrad 23.09.2019
    JamCi będzie do rana. cierpliwości. pisze się :)
  • JamCi 23.09.2019
    Florian Konrad :-)
  • zingara 23.09.2019
    Nie spodziewałam się aż tak, że tak.
  • Florian Konrad 23.09.2019
    rozumiem. to okropny i wredny fragment. ale będzie lepiej, ładniej, psychodeliczniej, bardziej oniryczniasto
  • zingara 23.09.2019
    Wredota też ma coś w sobie :()))))
  • Florian Konrad 23.09.2019
    zingara - zgadzam się, ma, oj ma :) ale zaręczam - następna wklejka będzie nie taka okropna i obleśna.
  • zingara 23.09.2019
    Więc czekam jak zawsze
  • Florian Konrad 23.09.2019
    będzie za kilka godzin. Jutro raniutko - na pewno :) dziękuję, że jesteś, czytasz. to szalenie ważne.
  • zingara 23.09.2019
    Oj tam :))) miły jesteś jak zawsze
  • Florian Konrad 23.09.2019
    szczery jak zawsze :) najszczerszy. najszczeruśniejszy.
  • zingara 23.09.2019
    :)))))
  • Florian Konrad 23.09.2019
    ;)))

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania