Biblioteka służbowa Dyrektora Alfonsa Długosza w Muzeum Żup Krakowskich w Wieliczce

Znajdowała się w Jego gabinecie, w parterowym pawilonie Muzeum Żup Krakowskich, niemal na miejscu nieistniejącego szybu Paderewskiego.

 

Ilekroć wchodziłam do tego gabinetu [a kilkanaście razy mi się to zdarzyło na przestrzeni 1966 i 1967 roku] niezmiennie wgapiałam się zachwyconym wzrokiem na kolorowe regały zastawione woluminami rozmaitych encyklopedii, przewodników i albumów. Zwłaszcza publikacji z wydawnictwa Larousse.

 

Pan Profesor ojcowsko zezwolił mi na szperanie po tych półkach, innego wszak zdania były dwie Panie [świętej pamięci, tak jak świętej pamięci jest niemal całe ówczesne Muzeum, które zatrudniało personel ze starszawego – wtedy – pokolenia] przez co wybrana przeze mnie książka trafiała do tzw. Czytelni, zaś kiedy się ze mną po paru miesiącach oswojono, to do właściwej biblioteki, gdzie przez pewien czas miałam tam swoje biurko, by – w miarę spokojnie, gdyż do Czytelni bez przerwy ktoś wciskał ciekawski łeb - móc zapoznawać się z interesującą mnie treścią. Niemniej: w dalszym ciągu pod czujnym okiem pilnującej pani.

 

Ja bowiem w tym Muzeum i pracowałam, i nie pracowałam.

 

Zacznijmy najpierw od „niepracowania”. Kiedy nie dostałam się na swoją wymarzoną historię sztuki [z powodu braku miejsc, a w zasadzie z niewystarczającej ilości tzw. punktów preferencyjnych] wówczas któreś z moich Rodziców wpadło na skądinąd genialny pomysł ulokowania mnie w Muzeum Żup Krakowskich. Oczywiście w charakterze wolontariuszki, gdyż o stałym zatrudnieniu nie było mowy, w związku z czym znany powszechnie ze swej wielkiej uprzejmości oraz życzliwości, Pan Dyrektor Długosz zaproponował korzystanie z tutejszych bibliotecznych zbiorów celem dokształcenia się oraz doszkolenia przy zaplanowanym następnym podejściu.

 

I w tym miejscu koniecznie trzeba podkreślić, iż jak na tamtejsze czasy, to zbiory żupno- muzealnej biblioteki były wręcz imponujące, natomiast wszystkie najpiękniejsze i najszacowniejsze tytuły znalazły dla siebie odpowiednią oprawę oraz miejsce dyrektorskim gabinecie Profesora Długosza.

 

Czytywałam więc rozmaite „Historie sztuki polskiej” m. in. autorstwa Władysława Tatarkiewicza lub Karola Estreichera, „Historię sztuki Krakowa” Kazimierza Dobrowolskiego, pierwszy i drugi tom „Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego” , nie mówiąc o wertowaniu specjalistycznych, bajecznie ilustrowanych kolorowymi reprodukcjami, leksykonów.

 

Ponieważ i przy okazji chciałam być też osobą użyteczną, dlatego nie raz i nie dwa wpraszałam się ze swoją pomocą przy wykonywaniu prac najniewdzięczniejszych typu rubrykowanie zeszytów oraz wszelkiego gatunku kratkowanych arkuszy, oprawianie w [obowiązujący wtedy] szary papier książkowych nabytków, przygotowywanie czasopism do oprawy, przepisywanie na maszynie katalogowych fiszek, przywożenie służbową nyską książek z księgarni naukowej na Podwalu, itp.

 

Z kolei Profesor Długosz nie byłby sobą, gdyby nie chciał mi tych trudów zrekompensować, dzięki czemu – ku sporej niechęci pani księgowej, a jednocześnie wielce życzliwej pomocy Pani Personalnej Luli (Julii) Faruzelowej – raz zaangażował mnie jako „pomoc biblioteczną” [na dwa miesiące], kiedy indziej – w charakterze „kancelisty” [na miesięcy pięć].

 

Profesor Alfons Długosz, miły, ciepły, bardzo kochany i empatyczny pan chyba tylko przez to, że był spacerującym wśród niebiańskich obłoków, artystą, nie zawsze dysponował stosownym czasem, aby okazać oraz pokazać, kto „tu rządzi”. Dla mnie jednak mimo wszystko było warto i narażać się na żółte spojrzenia przekwitających muzealnych niewiast czy komentarze tychże z rodzaju, „co to za obrzydliwie zarozumiałe dziewuszysko?”, gdyż „dziewuszysko” żadną miarą – z wyjątkiem Pana Dyrektora, nazywającego toż „dziewuszysko” z racji obwieszania się przezeń sznurkami surowego i szlifowanego jantaru „bursztynowym dziewczątkiem” - nie pozwalało zwracać się do siebie przez „ty”.

 

Co głównie zawdzięczam Profesorowi Długoszowi? Dzięki udostępnionej bibliotece, w MŻK nauczyłam się wielu wspaniałych i niepowtarzalnych rzeczy. Między innymi wstępnie opanowałam umiejętność operowania ekfrazą, czyli artystycznym (zwykle szczegółowym) opisem dzieła sztuki w literaturze pięknej, które już wtedy poczęło procentować w moich lirykach-iuveniliach, teraz przypadkowo odnalezionych po latach.

 

A choć – zważywszy wiek autorki – nie jest to literatura nazbyt wysokiego lotu, wszelako celem przypomnienia, cytuję swoje [wybrane] strofy w ich dawnej, ułomnej postaci z serdeczną dedykacją dla świetlanej pamięci Profesora Alfonsa Długosza, Twórcy i Pierwszego Dyrektora Muzeum Żup Krakowskich w Wieliczce:

 

NOC. RZYMSKIE FONTANNY [jeszcze jedna wersja]

 

TYLKO W DESZCZU

tak milcząc szepczą rzymskie fontanny

gdy mrokiem zaścielone niebo

i Tyber sobą pachnący –

 

Katakumby we freskach

 

Filmowe kawiarnie Felliniego

spływają falistą linią

do podziemnych rzek

 

Rzym, 16.07.1966

 

Dama z gronostajem

 

Twarz panny podobna do kropli wody

Chłód malowidła

ciemniejącego pod spojrzeniem

gronostaju

 

nierealiów dotyku jej dłoni

palców zbyt długich

na promyki pieszczoty

 

Zziębnięte usta

mają posmak górskiego źródła

 

Oczy brunatne liście

albo zagasłe spadające gwiazdy

policzków smugi i ciemnych pereł ślad

włosy przykryte siateczką melancholii

 

ruch łasiczki

na płótnie zachodzącego słońca

 

wrzesień, 1967

 

[1] Odpisano z Wikipedii:

 

Alfons Długosz (ur. 28 lipca 1902 w Trzemionce koło Chrzanowa, zm. 7 listopada 1975 w Wieliczce[1]) – polski malarz i fotografik, nauczyciel. Zainicjował działania prowadzące do uratowania zabytkowych komór i urządzeń kopalni soli w Wieliczce.

Studiował w berlińskiej Państwowej Szkole Przemysłu Artystycznego oraz na Akademii Sztuk Pięknych w Dreźnie. Na początku II wojny światowej na stałe związał się z Wieliczką. Kiedy w 1949 dyrekcja kopalni podjęła decyzję o zlikwidowaniu wielu starych komór, Długosz rozpoczął akcję ratowania zabytkowego podziemia. Zrobił pełną dokumentację fotograficzną saliny, gromadził też pamiątki związane z historią przemysłu solnego na ziemiach polskich. W 1951 w komorze `Warszawa` zorganizował pierwszą ekspozycję urządzeń górniczych odnalezionych w kopalni wielickiej. 3 lata później został kustoszem Muzeum Żup Krakowskich Wieliczka. Był autorem wielu rozpraw naukowych oraz monografii: Wieliczka Magnum Sal jako zabytek kultury materialnej. Zainicjował również odbudowę Zamku Żupnego.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • befana_di_campi 14.06.2020
    Ooo, a to jakiś troll zgrzytacz zanieczyścił sobie na rzadko pory :-D :-D :-D
  • bogumil1 14.06.2020
    U mnie już się zdążył przelogować i zrzucić guano w locie trzykrotnie.
  • befana_di_campi 14.06.2020
    Giczały takiemu z dupy powykręcać i postawić obok ;-)
  • nerwinka 15.06.2020
    Befana
    Zamieszczam tu, gdyż wklejony u mnie, pozostał bez odpowiedzi:

    "Co prawda znamy się tylko zaocznie (na szczęście), ale na przykładzie Twoich komentarzy mogę stwierdzić, że jesteś za bardzo humorzasta, zmienna w sądach i w zależności od poruszanego tematu reagujesz alergicznie. Widać to choćby po „recenzji” mojego artykułu o Wokulskim.
    Oczywiście nie musisz mnie pouczać o jego szlachectwie. Podobnie o umiejętności przegrywania w karty. Jak i o genezie tytułu. Niestety, utarł się zmanierowany obyczaj domagania się od autora/ki - „uściślenia”. Bohater musi być przedstawiony „na tacy”. Ile ma lat, skąd się wziął, gdzie mieszka, z kim i jaki nosi numer kołnierzyka. Podobnie arbitralnie wymaga się od autora jednoznacznego opisu poczynań.
    Zapominamy, że literatura, to nie policyjny raport ani szkolne wypracowanie ząbkującego polonisty. Adresat, to nie stylistyczny księgowy latający z kwaśnym cyrklem po utworze; ma swój rozum, własne odczucia i osobistą fantazję pozwalającą mu na uzupełnienie „luk” w tekście.
    Napisałem artykulik mający ZACHĘCIĆ do lektury, a nie STREŚCIĆ książkę. Gdybym przeprowadzał jej wszechstronną analizę, miałby o wiele większe rozmiary.
    Dobra literatura polega na współdziałaniu dwóch wyobraźni: czytelnika i piszącego tekst. Tekściarz ma swoją, odbiorca – swoją. Niekiedy się spotykają i wówczas iskrzy. Lecz niekiedy czytelnik za cholerę nie rozumie, co autorowi rzęzi w duszy i wtedy mamy klasyczne pytanie: „powiedzcie, dzieci, co poeta chciał nam powiedzieć?”. Otóż jakiś współczesny poeta odpowiedział, że komentatorzy prześcigają się w interpretacjach i nieraz przychodzą im do głowy takie rozwiązania, na jakie autor nigdy by nie wpadł.
    Podejrzewam, że część poświęcona „Lalce” byłaby dla Ciebie strawniejsza, gdyby nie część druga „upolityczniona”. W tej materii zawzięcie milczysz, ale to ona stanowi źródło niecelnych ataków."

    pozdrawiam
  • befana_di_campi 15.06.2020
    "Biblioteka służbowa Dyrektora Alfonsa Długosza" nie ma nic wspólnego z Pana rozwałkowaną "Lalką". Jest to tekst sprzed lat kilku przygotowany na cykliczne spotkania o tematyce "Wieliczka - Wieliczanie" [druk w osobnym zeszyciku z tej serii, bodajże listopad 2015, kiedy przypadła rocznica śmierci Założyciela Muzeum Żup Krakowskich]. Publikowany jeszcze na innych portalach, teraz włączony najzupełniej przypadkowo.

    Ten eseik - moim skromnym zdaniem - do tej lektury wcale nie zachęca, więc napisałam swoje zdanie takie jakie napisałam. Temat "Lalki" to ja sobie wybrałam na próbnej maturze w 1965 roku, a konkretnie wątek: "Stanisław Wokulski bohaterem romantycznym czy pozytywistycznym?". Na lekcjach oczywiście wracał jak bumerang motyw jego tragicznej miłości.

    O dziwo, większość uczennic, w tym ja, nie potępiałyśmy zachowania oraz postawy panny Izabelli. Mówiłyśmy raczej o natręctwie pana Stanisława, który u ukochanej kobiety wywoływał zwyczajnie złość czy do pewnego stopnia - wstręt poprzez jego - niezawiniony zresztą - wygląd.
    Pisarze pozytywistyczni, choć nie tylko, mają to do siebie, że wszystko podają na przysłowiowej tacy. Prus był realistą, więc pisał o wszystkim, co w danej chwili i w danym otoczeniu się działo. Akcję rozpisał na głosy: obiektywnie-subiektywne.

    Moje sądy ewoluują, a jednocześnie trzymają się ustalonej linii. Mam także prawo do wyrażania własnych poglądów, natomiast ową "alergię" pozostawiam już Panu.

    P.S. Żeby było ciekawiej, to na "Lalce", która stale leżała na Maminym podorędziu nauczyłam się [sama] płynnie czytać ;-) Nie na Falskim, lecz właśnie Prusie :-D
  • nerwinka 15.06.2020
    ja dostałem "Lalkę" na swoje czwarte urodziny. A czytać się nauczyłem na Falskim.
    serdeczności przesyła
    bzdyk

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania