Biel

Ogrody szanghajskiego Instytutu były najpiękniejszą rzeczą, jaką James Carstairs miał zaszczyt zobaczyć na własne oczy.

Kompleks zieleni składał się z czterech części. Pierwszą była oranżeria, w której przechowywano najrzadsze i najpiękniejsze gatunki roślin, nie tylko magicznych i nie tylko leczniczych. Panował tam niesamowity klimat; od tego miejsca biło przyjemne ciepło. Jem uwielbiał przychodzić tu nocą, by powspominać najpiękniejsze chwile minionego dnia i podziękować Aniołowi za szczęście.

Następnym miejscem była herbaciarnia, która powstała na prośbę jego matki, kochającej ten aromatyczny napój pod każdą postacią - podaną na ciepło, mrożoną, z sokiem z żurawiny i marakui. Gdy pogoda dopisywała, razem z rodzicami mógł spędzić tu całe popołudnie zachwycając się smakiem herbaty i śpiewem ptaków. Minuta goniła minutę, podczas gdy oni śmiali się, żartowali z siebie nawzajem, ciesząc się każdą chwilą. Bo przecież szczęśliwi czasu nie liczą, jak zwykła mawiać jego matka.

Niedaleko od herbaciarni znajdował się park, urządzony w stylu japońskim. Jem miał wrażenie, że obok tego miejsca nie da się przejść obojętnie - czerwone mostki nad strumieniami prowadziły do coraz bardziej wymyślnych rzeźb i dekoracji. Woda uderzająca o gładkie kamienie, nigdy nie dawała spokoju biało - pomarańczowym rybkom koi pływającym zawzięcie pod prąd.

Chłopiec bardzo lubił te zwierzęta - wydawały mu się wolne i beztroskie, ale także uparcie dążące do celu - zupełnie jak on. Na środku, w centrum parku znajdowała się srebrna fontanna. Wyryte na niej były mury zamku i wielka, artystycznie wygięta litera C - symbole rodziny Carstairs'ów. Nie dało się jej nie zobaczyć, ponieważ plan parku, a wraz z nim drzewka bonsai, marmurowe rzeźby i krzewy białych róż były rozstawione tak, by obserwator z dowolnej perspektywy mógł zobaczyć srebrną konstrukcję, tryskającą lazurową wodą - dumę Instytutu.

Ostatnią częścią ogrodu było jadeitowe oko. To nic innego niż jezioro. Na pozór zwykły zbiornik wodny, ale Ci, którzy potrafili to zauważyć, wyczuwali w nim magię. Pięćdziesiąt lat temu w niewyjaśnionych okolicznościach, w jeziorze należącym do mieszkańców Instytutu szanghajskiego zaczęły pojawiać się małe, zielone klejnoty. Jadeity. Wszędzie. Na dnie jeziora, na jego brzegach, a nawet na kwiatach lotosu, które na nim pływały. Szybko się nimi zainteresowano. Zaczęto robić z nich klejnoty rodowe, zdobić nimi suknie, a nawet wpinać je we włosy Nocnych Łowczyń, tworząc wymyślne fryzury.

Jadeit stał się kamieniem rodowym Carstairs'ów i wszystkich pozostałych rodzin zamieszkujących wcześniej Instytut szanghajski.

Jadeitowe oko było ulubioną częścią ogrodu Jema. Uwielbiał tutaj przesiadywać, zwłaszcza sam. To tutaj ojciec nauczył go grać na skrzypcach i to tutaj, nie w domu, doskonalił swoje umiejętności. To miejsce pozwalało mu się wyciszyć się i osiągnąć wewnętrzną równowagę. Uspokoić się. Gdy grał, czuł, że spokój ogarnia całe jego ciało, a gdy muzyka ucichła - pozostawiał po sobie przyjemne uczucie ciepła i radość.

- Ke Jian Ming! - z Instytutu dobiegł melodyjny, kobiecy głos. Zdziwił się, że usłyszał go aż tutaj. - Śniadanie czeka.

Śniadanie. Niczego bardziej nie pragnął w tej chwili.

Gdy wszedł do kuchni dostrzegł radosnego ojca krzątającego się w kuchni. Matka stała tuż obok; ze skupieniem parząc herbatę.

- Dzisiaj tata robi śniadanie. Podobno coś typowo brytyjskiego. Kochanie, przypomnij, jak to się nazywało. Pan... Nigdy nie mogę zapamiętać - poprawiła czarny kosmyk opadający jej na czoło.

- Pancakes, biszkopciku - poprawił żonę Jonah - Naleśniki, tylko w lepszym wydaniu.

- Co rozumiesz przez "lepsze wydanie"? - zapytała z ciekawością Yu.

- Oblane syropem klonowym - wyszczerzył białe zęby i pocałował żonę.

Na hasło syrop klonowy Jem'owi zaburczało w brzuchu.

- Ile zjesz, Jem? - zapytał syna, trzymając w ręku patelnię.

- A ile zrobisz? - odpowiedział chłopiec, siadając do stołu.

- Pięćdziesiąt góra. Powinno starczyć - uśmiechnął się, wbijając jajko do miski.

- Pięćdziesiąt? - zapytała z oburzeniem Yu - Jesteś poważny, Jonah? Nikt tyle nie zje!

- Założysz się? - znowu zawartość jajka znalazła się w misce - U mnie, w Anglii....

- U Ciebie w Anglii! - prychnęła Yu - U Ciebie w Anglii nawet Anioł mógłby dostać załamania nerwowego. Już słyszałam parę ciekawych historii od Twojego brata o tym, co tam wyczynialiście zanim tu przyjechałeś. I nie są to historie, które miałbym ochotę przytoczyć przy dziecku! - pociągnęła łyk napoju z różowej filiżanki, a emocje momentalnie osiadły. Spojrzała w brązowe oczy syna, identyczne jak u męża. - Nigdy, James, choćby nie wiem jak Cię ciągnęli, zmuszali, grozili; nigdy nie jedź do Londynu, bo się zmarnujesz. Cywilizacja i wychowanie zachodu nie może opanować i Ciebie.

- Sugerujesz, że źle mnie wychowano? - mąż spojrzał na nią z powątpiewaniem.

- Nic nie sugeruję, kochanie. Udzielam dobrych rad.

Po piętnastu minutach śniadanie było gotowe. Jonah każdemu nałożył po pięć naleśników , układając je w przechyloną wieżę i polał je potem obficie syropem klonowym.

- Smacznego.

Carstairs'owie usiedli do stołu, każdy patrząc z zaciekawieniem na swoją porcję. Jedynie Yu nie jadła.

Jem odłożył sztućce i smukłymi dłońmi pałaszował swoją porcję. Syrop klonowy kapał mu na brodę.

Yu wzięła w dłoń pałeczki przyglądając się śniadaniu. Zastanawiała się, jak można jeść coś takiego.

- Yu, tego nie je się pałeczkami - zwrócił jej uwagę Carstairs.

Kobieta wyglądała, jakby ją spoliczkowano.

- Jak to nie je się pałeczkami? - poruszyła nimi w dłoni tak, jakby chciała sprawdzić, czy na pewno je trzyma.

- Sztućce, kochanie - Jonah podsunął jej nóż i widelec z zachęcającą miną. Ona jednak ich nie wzięła.

- Jeżeli będę chciała, będę jeść pałeczkami.

- Widzę, że Jem je lepiej od Ciebie. No spójrz na niego. Patrz, jak mu smakuje! - wskazał na syna, który uśmiechnął się do rodziców, cały usmarowany syropem.

- To przez cywilizację zachodu. Niedługo całkowicie zdziczeje. Czy u Ciebie w Anglii też tak jedzą?

- Słońce, to jeszcze dziecko.

- Co nie oznacza, że nie może normalnie jeść. Chodź tu, Ming - uśmiechnęła się do syna, podając mu pałeczki. Ku jej zaskoczeniu dziecko już zjadło.

- Przepraszam - odpowiedział ze skruchą.

Z ust Yu wydobyło się westchnięcie.

- Dobrze. Idź się umyj - poczochrała jego czarną czuprynę - Później przyjdź z powrotem.

 

°°°°°°°°Δ°°°°°°°°

 

Gdy chłopiec wrócił już do kuchni, zastał w niej niesamowity porządek. Do tego zauważył, że atmosfera między rodzicami się polepszyła.

- Usiądź, Jem - Jonah wskazał mu krzesło. Na przeciwko niego siedział już jego matka.

Gdy ojciec również zasiadł przy stole, wyjął z kieszeni małe pudełeczko w pięknym odcieniu zieleni.

- Nie wiem, czy pamiętasz historię Jadeitowego oka. Całkiem dawno Ci ją opowiadaliśmy.

Pamiętał; jak mógł zapomnieć.

- Pamiętam, tato. Każde słowo.

- Świetnie - uśmiech zagościł na jego twarzy - Musisz pamiętać też zatem fakt, że z jadeitów powstawały klejnoty rodowe.

- Tak. Stały się symbolem naszej rodziny - powiedział chłopiec. Jego oczy lśniły.

- Takie klejnoty przekazywano z pokolenia na pokolenie. Z ojca na syna. Z matki na córkę. I powiem Ci coś, Jem - mrugnął do niego - Jesteś następny - wyciągnął rękę i dał mu pudełeczko. Chłopiec położył je na stole.

- Na co czekasz? - uśmiechnęła się Ming - otwórz.

Jem uchylił wieczko i oniemiał. W środku, starannie włożony leżał połyskujący w słońcu zielony jadeit. Wyryte na nim były srebrne słowa, jednak nie mógł ich przeczytać. Przez szczęście litery tworzyły srebrną plamę. Klejnot wisiał na złotym łańcuszku. Pachniał słodką wodą.

- Dziękuję - miał łzy w oczach - Dziękuję! - uradowany, rzucił się rodzicom na szyję.

Yu pomogła założyć mu naszyjnik. Teraz czuł się Carstairs'em. Jaspis wisiał swobodnie i kontrastował z białą koszulą.

- Za kilka lat, kiedy już będziesz miał dzieci, dasz go swojemu synowi lub córce - uśmiechnął się do niego Jonah - Jesteśmy z Ciebie dumni, Jem. Pamiętaj, że zawsze....

Pukanie do drzwi.

- Kto to może być o tej porze? - zdziwiła się Yu - Poczekajcie, otworzę.

- Nie - zatrzymał ją mąż - To może być niebezpieczne.

Poprawił marynarkę i udał się do drzwi. Gdy je otworzył ujrzał przed sobą brata.

- Elias! Chciało Ci się do nas jechać aż z Londynu? - uściskał go jak starego przyjaciela. - Strasznie długo Cię nie widziałem. Mam wrażenie, że minęło dwadzieścia lat.

- Bo tyle właśnie było, braciszku! - Elias odwzajemnił uścisk i przywitał się z bratową - A gdzie James? Bardzo dużo o nim pisałeś. Chciałbym go w końcu zobaczyć. Jem podszedł nieśmiało do wujka. Widział go pierwszy raz, ale od razu rozpoznał rysy ojca - ten sam, zakrzywiony podbródek, ten sam orli nos. Ten sam kształt oczu. Tylko, że... kolor tęczówek nie był normalny. Były niesamowicie czarne. Jedynie srebrna linia oddzielała je od źrenic. Nigdzie indziej takich nie widział. Chyba, że na rysunkach demonów, które widział w książkach.

- Jaki z Ciebie przystojny młodzieniec, James! - uśmiechnął się. Oczy jednak pozostały niewzruszone. - Bardzo przypominasz ojca. W Twoim wieku wyglądał tak samo - niechętnie odwzajemnił uścisk wuja. Wyczuwał od niego podejrzane zimno, nietypowe dla ludzi. Coś się święciło, ale nie wiedział, co.

 

°°°°°°°°°Δ°°°°°°°°°

 

Mama otworzyła najlepszą ryżową nalewkę. Jem pamiętał, jak razem ją robili. I pamiętał też gorzko - miedziany smak alkoholu. Zadeklarował sobie wtedy że nigdy nie będzie pił.

- Ile już ma lat? - zapytał, wskazując na chłopca dłonią z kieliszkiem.

- Jedenaście - odpowiedziała Yu dumna z syna - Wyrośnie na wspaniałego Nocnego Łowcę.

- Jestem tego samego zdania - wtórował jej Jonah - Będzie chlubą Carstairs'ów. Będą go znać na całym świecie.

- Na pewno tak będzie - powiedział Elias - Ale... Czy nie boicie się, że coś... Może się mu stać? Że może umrzeć? Że...

Jem podszedł do ojca i szepnął mu do ucha.

- Czy wujek Elias miał czarne oczy?

Ojciec pokręcił przecząco głową, dalej wpatrując się w brata.

- A co byście zrobili, gdyby coś mu się stało? - zapytał, niby obojętnie, ale Jem zauważył, że czarne oczy zalśniły.

- Nie mielibyśmy sensu żyć. To jest mój skarb. Moje oczko w głowie. Nie pozwoliłabym, by ktokolwiek zrobił mu krzywdę! - zaczęła Yu bliska płaczu

- Zabiłbym się - bez wahania odrzekł Jonah - Życie bez Jema... To nie byłoby życie.

- Na to tylko czekałem.

Ciało Eliasa zaczęło pękać, niczym cienka skorupa. W miejscu, gdzie przed chwilą były plecy, wyrosły skrzydła czarne niczym piekło. Zęby urosły do niewyobrażalnych rozmiarów i ociekały żółtym jadem. Cała postać stała się potężna. Rosła w siłę.

Przed sobą nie mieli już członka rodziny. Widzieli demona.

- Jak miło Cię znowu widzieć, Ke. Kopę lat, kochana, prawda? Pamiętam jakby to było wczoraj. Jakbyś wczoraj wzięła tę swoją seraficką zabawkę i cofnęła nimi w moje dzieci - demon przemawiał, a Carstairs'owie stali bez ruchu wpatrując się w niego. - Nie bez powodu zadałem to pytanie. Co byście zrobili, gdyby ktoś go zabił - wskazał ręką c hłopca, który schował się za ojcem. - Odpowiedzieliście, że Wasze życie by się skończyło. Idioci! - zaśmiał się ochryple - Ja nie zakończyłbym swojego życia z takiego powodu. Chciałbym zemsty. Krwawej, bezlitosnej, pełnej bólu i rozpaczy. I właśnie po to tu jestem - uśmiechnął się paskudnie - Zaczynamy zabawę.

 

°°°°°°°°^°°°°°°°°°

 

W pokoju na przedmieściach Londynu rozległ się krzyk. Czarnowłosy mężczyzna gwałtownie wstał z łóżka. Oddychał ciężko, jakby przebiegł maraton.

Kasztanowłosa kobieta leżąca obok niego również się obudziła. Położyła mu rękę na ramieniu.

- Jem - uśmiechnęła się współczująco - Kolejny raz?

- Kolejny - złota łza spływała mu po policzku, gdy nachylił się i ją pocałował.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania