Poprzednie częściBiel i Czerń: rozdział pierwszy

Biel i Czerń: rozdział piąty

Dwóch ludzi biegło wschodnim brzegiem rzeki, trzymając się rzadkich zarośli i wydeptanych przez zwierzynę ścieżek. Od czasu do czasu w polu widzenia mignął im ptak czy nieduży ssak, jednak ich pistolety pozostały bezpiecznie w kaburach, nie czyniąc nikomu krzywdy.

— Daleko jeszcze, majorze? — spytał Rayne, zapomniawszy całkowicie o przejściu ze starszym mężczyzną na “ty”.

Eisenberg spojrzał na kompas w zegarku. Obrócił się kilka razy, strzelił karkiem i spojrzał ku słońcu, pochylającym się coraz bardziej w stronę horyzontu.

— Najwyżej godzina biegu, góra dwie marszu. — Spojrzał na niego uważnie. — Zmęczony?

Rayne pokiwał głową.

— Posil się trochę żelem, a jak wrócimy, upieczemy na ognisku jakąś rybę.

— Zrobimy ognisko na plaży? — Uśmiechnął się. — Podczas misji incognito?

— Nie do wiary, że byłeś cztery razy z rzędu najlepszy na roku, chłopcze. — Zaśmiał się Eisenberg, uderzając lekko tamtego pięścią w ramię. — Osłonimy się wydmą i rozbijemy namiot. Przyda nam się odpoczynek po dzisiejszym. A co do widoczności… mam wrażenie, że i tak czeka nas wizyta.

— Wizyta?

— Wizyta, chłopcze. — Major spojrzał w stronę porośniętej rzadką roślinnością pobliskiej polanki. Stał na niej spory kamień, na którym przycupnęły dwa spore ptaki. — Może nawet i audiencja. Spójrz tam. — Wskazał ręką dwa zajęte skrobaniem ptaki.

— Ptaki. Wydłubują robaki?

Major Eisenberg popatrzył na młodszego, unosząc w zdziwieniu brwi.

— Z litej skały?

Gdy tamten wzruszył ramionami i zamachnął się żeby rzucić opakowaniem po żelu w krzaki, Eisenberg spiorunował go wzrokiem.

— Nie radzę — rzekł. — Jak dotrzemy na miejsce, cokolwiek by się nie działo, Rayne, nie strzelaj, dopóki sam nie zacznę lub nie wydam rozkazu, zrozumiano?

— Zrozumiano — odparł zdziwiony kapral, rozumiejąc coraz mniej, ale rozkaz – jak to mówią – jest rozkaz.

 

Na Zakazanym Płaskowyżu stał Kamień. Wiedział, gdzie znajduje się obiektyw długolunety, mimo że od dawna nie miał oczu – całym sobą czuł różnicę w padaniu światła i aberrację wynikającą z flary powłoki pradawnego przyrządu. W czasach, gdy był jeszcze czymś więcej, długolunety stanowiły codzienne wyposażenie każdego ważniejszego rodu i szczepu, tak porozumiewano się na odległość, wymieniając wiadomości na różne sposoby. A potem, gdy Czerń przegrupowywała się, Biel zdradziła Strażników. Najpierw uśpiono ich czujność, prosząc, by zajęli posterunki wszędzie w świecie rozwijających się powoli ludzi. Potem znienacka położono na nich unieruchamiające zaklęcia i obtłuczono z wszelkich możliwych szans na obronę, dając tym samym Bieli przewagę nad Krwią.

Kamień stał i kiwał się delikatnie, pozwalając pamięci opływać go jak najlżejszy strumyczek. Czasy się zmieniły, myślał. Nigdzie nie widać dawniej wszędobylskich ludzi a w miejscu, gdzie prężnie rozwijała się ich cywilizacja, dziś niszczały ruiny. Wszystkie sady zostały zniszczone, powiedział mu Czarny Pies.

Z Krwi zostały jedynie martwe kikuty, rzekł, dlatego to jedno maluteńkie drzewko trzeba chronić za wszelką cenę.

Jak się udało Psu je tu zasadzić?, zastanawiał się nieśpiesznie. Przecież nie ma tu nic poza wodą, solą i smagającym całą okolicę wiatrem.

Czuł wibrowanie ziemi, w jego stronę wolno sunął kolejny Kamień. Wkrótce będzie ich tu dużo więcej. I Biel będzie miała problem.

 

Czarny Pies opróżniał schowaną w Korzeniach piwnicę, gdzie przez ostatnie dziesięciolecia składował wszystko, co udało mu się odnaleźć lub zachować po czasach dawno minionych. Dziesiątki glinianych tabliczek zapisanych dawno zapomnianym alfabetem, sztuki biżuterii, odzieży, zwoje z zapiskami… wszystko z czasów, gdy okolicę zamieszkiwali i patrolowali przedwieczni Strażnicy, których dziś została co najwyżej garstka. Czasy sprzed Bieli i Czerni, z początków ludzi i Krwi. Zamyślił się na dłuższą chwilę, trzymając w łapach zakurzone miedziane dłuto.

— Co to jest? — spytał D.B, Duży Borsuk, przybyły z delegacją Wilków ochotnik z Czerni.

— Nasza przeszłość — odparł w zamyśleniu gospodarz, podając czarno-białemu stworzeniu przedmiot.

Tamten zważył go, obejrzał, obwąchał i przełożył do skórzanej sakwy, którą miał przewieszoną przez futrzaną pierś.

— Czarny Psie…? — zaczął nieśmiało.

— No?

— Czego szukamy?

Za wcześnie, żebyś wiedział. Ale i za późno, żeby skrywać to w tajemnicy, pomyślał Czarny Pies.

— Jeśli chcemy mieć w ludziach sojuszników, musimy umieć się z nimi porozumieć… bez konieczności umierania.

Duży Borsuk poskrobał się pazurem po głowie.

— Chyba nie do końca rozumiem — rzekł.

— Opowiem ci wszystko w swoim czasie. — Kat sięgnął pod zakurzoną płachtę i wyszczerzył zęby. Amfory były na swoim miejscu. — Przysuń no bliżej te sanki, D.B., pojęcia nie masz, jak ciężkie jest to cholerstwo. Dobrze, że mamy pomoc i nie będziemy sami tego ciągnąć.

Na zewnątrz czekało na nich stado wilków, dowodzone przez największego Daniela, jakiego widziała ta okolica od co najmniej pięćdziesięciu lat.

Czerń powoli zbierała siły.

 

Tymczasem Biały Kot pilnował, by ważący cztery z hakiem tony, rzeźbiony przez najlepszych snycerzy ruchomy Teatr Królewski, nie został zniszczony podczas przenoszenia na miejsce przeznaczenia. Czterystu służących przepychało trzon złożonej, drewnianej konstrukcji nieco zbyt wąskim korytarzem, prowadzącym z wnętrza góry. Na placu już tłoczyli się artyści i inżynierowie, gotowi na skręcanie, montaż i wprowadzanie poprawek w liczne ubytki, powstałe przed laty i odkładane z naprawą na potem.

Kot uniósł brew, gdy nadworny szczurołap przyniósł mu worek ze stalowej siatki z szamoczącymi się w środku, złapanymi gryzoniami.

— Szpiedzy z samiuśkiej Czerni, wstrętni sabotażyści — rzekł przygarbiony w ukłonie mężczyzna. — Podgryzali kukłę Jaśnie Pana!

Kot pstryknął na gwardzistę, który przyświecił mu latarnią. Szczury były białe.

— Zamoczcie je w czarnej farbie i do klatki.

Gdy odchodził, kłębiące się, piszczące stworzenia usiłowały przegryźć stal worka. Wołały do niego, ale udawał, że ich nie słyszy.

“Jesteśmy niewinni!”

Winny, niewinny, kogo to obchodzi?, myślał.

Liczy się tylko Imponujący Jubileusz, okrągła rocznica założenia Bieli i kolejna edycja Laurów Zwycięstwa. Całą resztę może szlag trafić.

 

Prawdziwy koci skurczysyn z niego, pomyślała najstarsza Królewna Bieli, obserwująca zajście. Stała w przedsionku celi, gdzie za drzwiami przebywał jeden z licznych jej kochanków-mutantów. Wschodnie skrzydło pełne było podobnych pomieszczeń, w których królewska progenitura przetrzymywała tych, których wstyd było wprowadzić na salony. Ponaddwumetrowy mutant Uterus – człowiek z różnymi częściami konia – byłby kiedyś co najwyżej stajennym... gdyby urodził się pokolenie czy dwa wcześniej. Albo całe życie wyciągałby wagoniki z urobkiem z kopalni, nie znając słońca, świeżego powietrza, kobiety.

Cóż za marnotrawstwo świetnego potencjału!

Gdy jej prapradziadek zakładał w górach Białe państwo, pierwsze sprowadzone tu zwierzęta były podobno bardzo szczęśliwe, żyjąc na równych warunkach z nowymi i starymi mieszkańcami tej malowniczej okolicy. Ale potem część odeszła – opowiadała jej jej prababka, pierwsza córka władcy tego małego, górskiego świata. Jednak potem narosły konflikty wewnętrzne, słabszych wyłapywano, krzyżowano i trzebiono tak długo, aż zatracili własną tożsamość. Pozostałych przy życiu czystej krwi zwierząt zostało tylko kilka: większość wśród silnych, arystokratycznych rodzin. Wśród nich i z dziada pradziada majordom Kot, prawdziwy zwierzęcy skurczysyn.

Bez mrugnięcia okiem wydał na śmierć ten worek czystych, białych jak śnieg szczurów.

Matka będzie piszczeć z zachwytu, myślała Królewna, przekręcając klucz w zamku.

Uterus, jej sługa, nie był dziś gorący, milczący i sztywny tak, jak marzyła, że będzie.

Owszem, był sztywny i milczał. Z pewnością miał na to wpływ wbite w szeroką pierś ostrze coteau de brêche. Koniec drzewca oparto o górną futrynę.

Zmarszczyła brwi, syknęła z gniewu i uderzyła bladą pięścią w stalową ościeżnicę. Pewność, że nikt poza nią nie ma klucza do tego pomieszczenia, mogła spuścić w toalecie. Komu mogło zależeć na śmierci Uterusa?

Zerknęła w dół, przez okno.

Nie, pomyślała. Tylko nie to.

Choć była skryta w cieniu a Kot stał do niej bokiem, była pewna, że to na nią patrzył.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • 00.00 27.12.2018
    Przeczytałam. Zaznaczam, że byłam, książki też nie analizuje po każdej ze stron, więc czekam na c. d. :)
  • Okropny 27.12.2018
    Dzięki za info - chwilowo się przegrupowuję, potem wracam z pisaniem dalej

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania