Pokaż listęUkryj listę

Opoowi *** Biel powtórzeń

Pomysł na tekst nie jest mojego autorstwa.

 

<>

Jego ciało i ubranie, nieustannie zmniejszało swoją wielkość. Nie bardzo wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Jakby się zapadał w samego siebie. Wszystko wokół zniknęło. Na miejsce tego co było, powstały półprzezroczyste ściany. Oddalały od niego swoją obecność. Od czasu do czasu, zauważał jakieś białe wirujące fragmenty. Nie zdawał sobie sprawy, jaki mogą mieć rozmiar i co to w ogóle jest. Ściany nadal odpływały, ale trochę wolniej, jakby chciały go zatrzymać, zapraszając do siebie. Dopiero teraz zaczął odczuwać, że coś go uwiera w plecy. Nadal leżał, gdyż bał się wstać, by zobaczyć dokładnie świat, w którym się znalazł. Jego myśli krążyły na podobieństwo tych białych, niekształtnych okruchów. Wszędzie było ich pełno. Do jego umysłu wkradła się wątpliwość, czy to dzieje się naprawdę. A może rzeczywiście przebywa w tej dziwnej krainie? Jeszcze jedno odczucie go przytłaczało: coś w rodzaju klaustrofobii, mimo, że ów świat był ogromny. Widział nad sobą, coś w rodzaju nieba, zakrzywionego po ogromnym łuku w dół. Ale na tyle małym, żeby dokładnie dostrzec to zjawisko. Nie widział żadnych chmur na prześwitującym tle. Było z lekka zamglone, błyszczące i gładkie. Natomiast dało się zauważyć, jakby przez ściany nieba coś przenikało. Jakieś zamazane obrazy, którym towarzyszyły refleksy świetlne. Co jakiś czas, promienie tuliły swoim blaskiem, te kryształowe malutkie strzępki. Migotały raz po raz, to tu, to tam, szczególnie te większe i bardziej białe. Nagle poczuł, że świat się poruszył, by po chwili powrócić do całkowitej stagnacji. Może z wyjątkiem tych migotliwych cząstek, które nie ustawały w swoim spowolnionym tańcu. Jego posłanie straciło stabilność. Kleiste i wilgotne, roztapiało się od ciepłoty ciała.

 <>

Postanowił wstać. Gdy to uczynił, świat wokół niego, wydał się jeszcze dziwniejszym. Gdziekolwiek spojrzał, widział swoje koliste odbicia. Były pokaźnych rozmiarów. Wisiały nad jego głową, jak ogromne wydłużone łuki. Rozpoznawał w nich swoje kształty, lecz nie zbyt dokładnie. Wszystko zlewało się w jedno. Jakby stał wewnątrz kuli wyłożonej lustrami. Zadziwiające było to, że ściany nie były lustrzane, ale dawały podobny efekt. Poza tym nie cała kraina się w nich odbijała. Najbardziej postać, która znajdowała się w środku. Na dodatek, poprzez ściany, przenikał widok zewnętrznego świata. Tak go umownie nazwał. Chociaż nie bardzo wiedział, gdzie jest i po co. Zapomniał nawet swoje człowieczeństwo. Jakby część jego świadomości, wyleciała na zewnątrz, by wirować we wspólnym tańcu, z otaczającą go białością. Niektóre fragmenty, przyklejone do ścian, trwały w bezruchu. Tylko od czasu do czasu, jakaś cząstka spływała po ścianie, pozostawiając znacznych rozmiarów, mokrą smugę. Świat za nią nie był widoczny.

<> 

Zaczął podążać przed siebie. Te białe cosia, nazwał w myślach: śniegiem. Jakieś fragmenty jego umysłu, działały jak trzeba, w sensie dawnych skojarzeń. Ów świat, nie wchłonął ich jeszcze całkowicie. Pozostały wewnątrz niego, schowane w bezpiecznej enklawie jego jaźni. Buty grały na podłożu skrzypiącą muzykę. Po jakimś czasie miał wrażenie, że wchodzi na płaską górę. Czuł się bezpiecznie przylepiony do podłoża. Szedł nadal. Wciąż w tym samym kierunku. W pewnym momencie spojrzał w górę. Poprzez wirujący śnieg, ujrzał wysoko nad sobą ślad, jaki pozostawiło jego ciało. Znajdował się dokładnie nad tym miejscem. Tam gdzie były buty, tam widział dół. Nie miał wrażenia, że idzie do góry nogami lub z czegoś zwisa. Zobaczył przed sobą pęknięcie. Przemieszczało się szybko i wysoko nad jego głowę. Miał nadzieję, że przez nie wyjdzie, gdy zajdzie taka potrzeba. Nadzieja prysła jak kryształ lodu. Zasklepiło się momentalnie. Nawet ślad nie pozostał.

<>

Nagle stanął jak oniemiały. Zobaczył małą chatkę. Nie dużą, ale ładną. Dlaczego jej nie widział, gdy leżał daleko w dole pod nią. Może akurat w tym miejscu, więcej śniegu wirowało. Z wielkim trudem otworzył drzwi. Były przymarznięte do podłoża. Wszedł do środka. Kolejny widok go zdziwił. A nawet bardzo. Stał w swoim mieszkaniu. A konkretnie w pokoju. Wszystko pokrywał lód i kompletna cisza. Jakby jakaś siła zamroziła nawet dźwięki. Poszedł do kuchni. Doznał prawdziwego szoku. Ujrzał samego siebie, siedzącego przy stole. Dotknął jego ręki. Odłamała się i z łoskotem spadła na podłogę. Dlaczego? Przecież postać była bardzo zamrożona. Nie zdziwił się zatem, gdy ujrzał ogień w kominku. Chciał ogrzać swoje ręce. Nic z tego. Płomień był zimny, jak zlodowaciałe zwłoki sobowtóra.

<>

Nagle poczuł drgania. Ściany skrzypiały, a na zamrożonych szybach pojawiły się pęknięcia. Musiał uciekać. Opuścić to miejsce. Wyszedł z chatki. Na zewnątrz wszystko wirowało. Wrócił dźwięk. Ściany śniegu gięły się i wyginały na wszystkie możliwe strony. Już go nic nie trzymało. Nie był przyklejony. Szybował razem z tym zamieszaniem. Oddalił się od chatki. Widział jak się o rozpada. Ujrzał tamto ciało. Leciało prosto na niego. W ostatniej chwili, zrobił unik. Zdążył zauważyć, jak obija się o ściany, z głośnym stukotem, spotęgowanym powtarzającym się echem. Nagle zniknęło. Jakby zostało wchłonięte. Różne myśli atakowały jego umysł. Czyżby kiedyś tu był? Wszystko się powtarza, tylko rodzaj śmierci jest inny? Cały świat wirował, a on razem z nim. Słyszał głośny szeleszczący szum. To gęsty śnieg, ocierał się o kołyszące ściany. Świat pod nim przesuwał się do tyłu, a nad nim, do przodu. Rozbłyski światła, wpadającego z zewnątrz, odbijały się od tej całej białości, w szyderczej harmonii z otoczeniem. Krążyły wszędzie. Migotanie sprawiało im radość, a jemu ból w oczach. Nie było góry ani dołu. Zresztą teraz to nie miało znaczenia. Nie spadał, nie leciał w żadną przepaść. Ale jego życie wisiało na cienkim – jak włos - soplu lodu.

<> 

Uderzył w mokrą ścianę. Odbił się i poleciał do tyłu. Za granicą swego świata, dostrzegł długie szare cienie. Z tego co zdążył zauważyć, było ich pięć. Cztery dłuższe i jedna grubsza krótsza. To one ruszały jego światem. Po chwili ujrzał: dwa wielkie zielonkawe koła z czarnym mniejszym w środku. Coś je ciągle odsłaniało i zasłaniało. Kolory nie były intensywne, przysłonięte ściekającą wodą i wirującą białością. Raczej się ich domyślał, z tego co zdołał dostrzec, w tej całej zamieci śnieżnej. To ten stwór na zewnątrz, go obserwował. Przez zamglone ściany widział dwa rzędy niby prostokątów. Były jedne nad drugim, w nieustannym pionowym ruchu. Domyślił się, że to zęby potwora. Pragnął zniszczyć ten świat i jego w nim. Nie miał gdzie uciec, by chociaż się ukryć. Musiał tańczyć, swój łabędzi śpiew. Nic innego nie mógł zrobić. Tylko czekać. Nagle białe iskrzące cząstki, zaczęły łączyć swoje szaleństwa. Dolepiały błyskawicznie jedną do drugiej. Uformowały białą bestię, która go zaatakowała. Tak przynajmniej to widział. Nie miał co walczyć, skazany z góry na przegraną. Wchłonęła go w swoje ciało. Zimne i pozbawione wszelkich uczuć. Był w środku. W lodowatej bieli, poprzez którą dostrzegał skrawki zewnętrznego świata. Wirował w dalszym ciągu. Można by rzec, że był tu bezpieczny. Niestety. To tylko pozory. Słyszał dziwne trzaski. Ściany stwora zaczęły go dusić. Był cały przemoczony, a one coraz bardziej zamrożone.

 

<><><><><><><><><><>

 

Jego ciało i ubranie, nieustannie zmniejszało swoją wielkość. Z lekka przezroczyste ściany, były coraz większe. Nie chciało mu się leżeć. Wstał. Znalazł się w dziwnym świecie. Jakby w ogromnej, półprzezroczystej kuli. Zobaczył na ścianie jakiś podłużny, nieokreślony kształt. Jakby coś od wewnątrz prześwitywało. Dostrzegł ich więcej, wokół siebie. Niektóre były bardzo małe, ze względu na odległość. Nie przenikało przez nie światło. Podszedł do jednego z nich. Był jego wielkości. Rozmazany i szary. Zaczął iść przed siebie. Białe cząstki wirowały wokół niego. Zwiększały swoją obecność. Czepiały się jego twarzy. Badały obiekt, by wiedzieć, jak pokierować czasem...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Szudracz 04.03.2018
    Świetnie, że jest ta zamrożona postać. :) Załamywanie się ,,perspektywy'' jest trudne w cholerę. :) Oglądałam kiedyś taki filmik z reniferem w środku, miał wszystko przywiązane linami wewnątrz swojej chaty. Ciągle odśnieżał śnieg przed domkiem, aż do momentu kiedy budził się potrząsany prze dziewczynkę. Szłam ostatnio w tak gęsto padającym śniegu, że czułam się jak w tej kuli, stąd ten pomysł. :)
    Dzięki, że mogłam być przez chwilę, w takim szklanym wnętrzu. : )
  • Dekaos Dondi 04.03.2018
    Szudracz. Chyba tylko Tobie się chociaż trochę spodobało. Cieszy mnie to. Nie napisałem na próżno.
  • Kim 04.03.2018
    Hej. Widze gatunek fantastyka to wpadam.
    "Wszystko wokół niego zniknęło" - usunęłabym zaimek osobowy bo jest już we wcześniejszym zdaniu a tutaj nie jest potrzebny i mi sie jakoś gryzie.... A poza tym 2 zdania później mamy: "Oddalały od niego swoją obecność." zatem niego będzie sie powtarzało.
    "Nie zdawał sobie sprawy, jaki mogą mieć rozmiar i co to w ogóle jest." - rozumiem, że 'i co to w ogóle jest.' dotyczy rozmiaru? Bo jeśli chodzi o wirujące fragmenty, to powinno być chyba 'czym one w ogóle są.'
    Hmmm, dobra. Jestem po drugim "<> " i chyba spasuję. Jest tu dużo prozy poetyckiej, za dużo jak dla mnie. Nie kupuję tego całego 'widzenia świata na kwasie'. Bardzo dużo zaimków osobowych również strasznie mnie razi i odbiera zdaniom czaru.
    Odnoszę wrażenie że pierwotnym zamierzeniem tekstu było 'porwanie' czytelnika jak nurt rzeki, by tak sobie nim przyjemnie płynąć. Ja co chwila natrafiam na jakiś głaz w tej rzece. Wysiadam. Sorry, ale nie chcę się zmuszać.
    Nie oceniam rzecz jasna, bo nie skończyłam tekstu.
    Pozdrawiam.
  • Dekaos Dondi 04.03.2018
    Kim. To był świat, przez niego postrzegany. Musiało być osobowo. Tym bardziej, że na końcu ten świat go zabija.
    Pozdrawiam.
  • Agnieszka Gu 04.03.2018
    Witam,
    Poczułam się trochę jak Alicja w krainie czarów ;) Zagłębiając się coraz bardziej w tekst - tworzyłeś coraz większą schizę.
    "Musiał tańczyć, swój łabędzi śpiew. Nic innego nie mógł zrobić. Tylko czekać. " - tu nie bardzo rozumiem, czemu miałby "Tylko czekać." z opisu, który przedstawiłeś to nie wynika.
    "Uformowały białą bestię, która go zaatakowała.Tak przynajmniej to " - brak spacji po kropce
    "Zobaczył na ścianie podłużny cień. Dostrzegł ich więcej, wokół siebie. Niektóre były bardzo małe, ze względu na odległość." - przyznam, że tego też nie rozumiem. Cień był mały ze względu na odległość... ? Hm, próbuje sobie to wyobrazić i jedyne co mi wpadło do głowy, to to, że chodzi ci o odległość tego czegoś co miałoby go rzucać od ściany. Jeśli tak, to wtedy ten zapis chyba powinien być inny. No chyba, ze celowy zabieg.
    "Badały obiekt, by wiedzieć, jak pokierować czasem.." - na końcu albo jedna albo trzy kropki...

    Utwór jest ciężki. Jak dla mnie za ciężki, co nie znaczy że zły. Za wysokie progi to dla mnie ;) Wybacz.
    Pozdrawiam :)
  • Dekaos Dondi 04.03.2018
    Agnieszko Gu. Dzięki za przeczytanie całości.
    On przeżywał w kółko to samo, tylko o tym nie wiedział. Myślałem, że każdy się domyśli, co oznaczają te cienie od wewnątrz ściany, wielkości człowieka. Jego ciała. Wchłonięte. Przy pierwszym wejściu, cieni jeszcze nie było, bo jeszcze nie zginął. Pozdrawiam
  • Bożena Joanna 04.03.2018
    Lektura tego surrealistycznego tekstu przypomniała mi zwiedzane we Francji jaskinie z wyrzeźbionymi przedmiotami i postaciami w lodzie. W twoim tekście odnajduję atmosferę z tych pomieszczeń i bajkowy klimat. Biała postać i lodowy potwór, który niszczy bohatera, drobinki lodu, które atakują, przezroczyste ściany wszystko to jest niepokojące. Do tego dołącza się jeszcze zagadkowy cień, który nie wie jak kierować czasem. Czy to cień bohatera? Dużo zagadkowych elementów, ale fantastyczna proza poetycka. Pozdrowienia!
  • Dekaos Dondi 04.03.2018
    Dzięki Bożeno Joanno. Cienie na ścianie, to były wchłonięte jego ciała. Przeżywał to samo, wciąż od nowa. Miło mi, że się podobało.
    Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania