Bielański deser.

Około dwóch minut temu postanowiłem napisać o czymś zabawnym i teraz to realizuję, posłuchajcie o tradycyjnym bielańskim deserze:

Dwadzieścia lat temu nieopodal mojego domu, w jednej z piwnic w bloku przy ulicy Żeromskiego mieścił się sklep z kasetami magnetofonowymi. W dzień handlowano tam taśmami z muzyką, nocą było to miejsce spotkań Eryka i Beaty. Chłopak był synem właściciela komisu, a Beata mieszkała dwa piętra wyżej. Poznali się, gdy pewnej zimy sopel wiszący pod jej balkonem, spadł na psa Eryka i odciął mu ogon. Nie miał czym okazywać swojej radości i zaczął się ślinić, gdy coś sprawiało mu radość. Beata też się często śliniła, ale nawet gdy była smutna. Nosiła aparat na zęby. Tamtego dnia, gdy pierwszy raz zobaczyła Eryka wyszła na balkon i szlochała. To nieistotne dlaczego, ale gdy oparła się o barierkę i schowała twarz w dłoniach - poręcz tak się wygięła, że lód zalegający pod spodem - natychmiast odpadł.

Potem tylko usłyszała pisk.

Ojcu Eryka przeszkadzały plamy śliny na opakowaniach kaset, każdą z obślinionych oddawał Beacie. Po pewnym czasie jednak całe jej mieszkanie wyglądało jak sklep muzyczny, a ten z którego pochodził asortyment - upadł.

Rodzina Eryka, wraz z nim, wyprowadziła się z Warszawy po ogłoszeniu bankructwa, a Beata została na Bielanach. W opisanej piwnicy otworzyła restaurację. Podają tam teraz deser lodowy w kształcie ogona psa. Pies był kundlem, o już zapomnianej maści, więc można wybierać różne smaki lodów.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania