Bitwa literacka 11 - Pruderyjna dziwka

One-Shot

Pruderyjna dziwka

 

Mgła unosiła się nad dachami niczym upiór zeszłej nocy. Przez gęste tabuny opadających obłoków widać było poranną walkę słońca ze skazanym na porażkę księżycem – oto bóg dnia wypychał boga nocy na drugą stronę globu, powoli przesuwając cień nad budzącym się w porannej wilgoci miastem.

I w końcu światło dotarło także do okna jedynego egzorcysty w okręgu dziewięćdziesięciu mil. Otworzył oczy i spojrzał z wyrzutem na rozmazany, blady promień słońca wpadający przez szczelinę w zasłonach. Był niewyspany, jak zawsze. W tym zawodzie nie da się wyspać – nie, jeśli zawód się praktykuje i jest to jedyny sposób na życie. Niewyspanie dostaje się w zestawie z koszmarami, okazjonalnymi przywidzeniami i wisielczym humorem.

- Ja pierdolę – jęknął i zatopił twarz w podusze, pragnąc po prostu zniknąć w miękkiej ciemności, wczołgać się pod kołdrę i już nigdy nie wychodzić.

A potem przypomniał sobie, że do końca tygodnia musi opłacić stancję. Grawitacja łóżka dalej przekraczała wszelkie dopuszczalne normy, lecz ostatecznie znalazł się na nogach, rozglądając się półprzytomnie po sypialni, bez większego celu. Rozkoszował się tą chwilą o poranku, kiedy jest się zwyczajnie zbyt zdezorientowanym, by cokolwiek docierało do wciąż śpiącego mózgu.

W końcu gdzieś na dnie umysłu wykluła się pierwsza myśl – kawa albo herbata. Pozwolił, by zapętliła się ona w głowie i wytyczyła kierunek: kuchnia.

Tylko w kuchni już ktoś na niego czekał.

- Co pan pije?

Siedziała na jego jedynym krzesełku, przy jego jedynym stoliku, chociaż po prawdzie to używał go bardziej jako biurka. Tego i korkowej tablicy - jej użył może dwa-trzy razy, kiedy jeszcze był ambitnym egzorcystą, bawiącym się w detektywa. W pierwszej chwili spróbował wychwycić jakieś szczegóły, które pozwolą mu wydedukować z kim mniej-więcej ma do czynienia – biżuteria, ubiór, makijaż, to jak siedzi, to jak patrzy, jak ułożyła dłonie, czy śmieje się jak głupia pizda, to wszystko miało znaczenie. Na przeszkodzie stał tylko mózg, który wywiesił tabliczkę z napisem „otwieramy za godzinę, o ile w ogóle”, więc gapił się na nieznajomą, nie mogąc wysnuć żadnego wniosku i zdał się na instynkt.

- Kawę albo herbatę – odpowiedział w końcu, mrugając, by dać znać, że jeszcze funkcjonuje, jedynie procesy poznawcze szwankują.

Kobieta zmarszczyła brwi, najwyraźniej spodziewając się konkretniejszej odpowiedzi. Zanotował, że nosi bluzkę z dekoltem i obcisłe jeansy. Nic mu to wprawdzie nie mówiło, ale było godne odnotowania. Zorientował się, że on ma na sobie jedynie bokserki i z jakiegoś powodu zrobiło mu się nagle chłodno.

- Od czego to zależy?

- Od alkoholu, na jaki mnie akurat stać – odparł i oparł się o framugę. Miał nadzieję, że na niej zaśnie, ale nieznajoma miała chyba inne plany co do harmonogramu dnia. Wstała z pytaniem w oczach. - W lodówce sprawdź – rzucił jedynie i natychmiast skorzystał z okazji, że krzesło się zwolniło.

- Jest whisky, bourbon i bianco. I trochę wódki.

- Kawa z bianco, proszę – mruknął, opierając ciężko głowę na dłoniach i wpatrując się tępo w blat stołu. W paru miejscach widniały na nim wydrapane słowa w języku, którego żaden normalny człowiek nie powinien znać. - Na dobry start – dodał już bardziej do siebie.

Szum wody, pstryknięcie elektrycznego czajnika, jęk półek, szelest przesypywanej kawy, krzątanie się po kuchni.

- Z cukrem, mlekiem?

- Tak. Oba. - Dźwięk wlewanego mleka.

- Nie mogę znaleźć cukru.

- Dolna szafka. Torebka. Bez cukierniczki.

- Wiesz, że jest dziewiąta rano?

- Naprawdę? - sarknął, zdobywając się na wysiłek podniesienia głowy, by rzucić jej litościwe spojrzenie. - A ja myślałem, że jestem wampirem. Całe życie w kłamstwie.

- Daruj sobie – warknęła, stawiając przed nim kubek z kawą. Najwyraźniej ciekawość była większa od focha, bo od razu zapytała. - Wampiry budzą się wieczorami?

- To nie ta okolica, panienko. Najbliższego wampira znajdziesz raczej w stolicy. I nie, nie żyją jedynie w nocy, po prostu w nocy jest im komfortowo. Ich oczy nie lubią dużej ilości światła. Wielu nosi za dnia soczewki refleksyjne. - Wziął łyka kawy i poczuł jak magiczny płyn działa niczym najwyższej jakości olej na potężny, choć zaniedbany silnik. Odetchnął z ulgą, czując jak senność powoli ustępuje. - Dorian Oxley, charyzmatyk do wynajęcia – przedstawił się, zaczynając powoli kojarzyć fakty. Przyjrzał się nieznajomej raz jeszcze: raczej średnia klasa, niezbyt bogata, ale też nie biedna, zadbana, bez męża, ale być może z chłopakiem. Przypominała nieco jedną z tych egzotycznych gwiazd porno, tylko była ładniejsza. Mogła być więc sekretarką albo księgową.

- Layla Vega. Miło poznać.

- Raczej nie, ale doceniam uprzejmość. - Dorian, odwzajemnił niemrawo uśmiech, posłał znaczące spojrzenie „o co chodzi?” i na wszelki wypadek wzmocnił przekaz słowami: - Domyślam się, że raczej nie wpadłaś tutaj, Layla, by zrobić mi kawę.

- Nie. Przyszłam jako klientka.

- Jak mnie pani znalazła? Strona internetowa, forum, ogłoszenie w gazecie?

Uniosła brwi, wyraźnie zaskoczona, jakby właśnie usłyszała coś, co mocno nie wpasowuje się w solidny, funkcjonujący światopogląd.

- Egzorcyści mają strony internetowe?

Oxley westchnął ciężko. Z dziesięciu klientów tylko jeden znalazł go przez stronę, za którą zabulił informatykowi ładne dwa kafle. Obecnie inwestycja nie zwróciła się w żadnym stopniu – ludzie z jakiegoś powodu na hasło „egzorcysta” cofają się mentalnie o dwieście lat i zaczynają szukać w gazetach, ogłoszeniach na słupach lub błądzą po mieście, wypatrując szyldu „Egzorcysta – sprawy paranormalne i duchowe. Dwadzieścia procent zniżki dla studentów”.

- Tak, mamy strony internetowe, korzystamy z Google, nawet oglądamy seriale na Netflixie. Tylko konto na Facebooku skasowałem, bo kretyni co chwilę robili sobie jaja.

- Wyobrażałam sobie raczej egzorcystę jako – zająknęła się, szukając słowa, które by go nie uraziło – kogoś bardziej retro?

- Jeżdżę rowerem, wystarczająco retro? Hipsterem też jestem, w końcu żaden egzorcysta nie jest mainstreamowy. Widzieć nieumarłych raczej niewielu potrafi. Zwalczać jeszcze mniej. Więc? O co chodzi? Z czym lub kim masz problem, Layla?

- Z dziwką – wypaliła kobieta, wyjmując papierosa. Najwyraźniej temat był ciężki. - Mogę? - zapytała, chociaż już odpaliła srebrne zippo, przykładając płomień do koniuszka.

- Jasne – wzruszył ramionami, łyknął kawy. - Nie do końca wiem jak mogę pomóc z dziwką. Wbrew pozorom, nie znam żadnej.

Layla skrzywiła się w imitacji uśmiechu.

- Boże, jak śmiesznie – westchnęła z dezaprobatą. - Nie, chodzi o martwą dziwkę. O moją przyjaciółkę, którą zatłukł mąż, kiedy się dowiedział, co robi. - Urwała na chwilę, zaciągnęła się. Przez cały czas wpatrywała się w ścianę, najwyraźniej obawiając się, że zdradzi zbyt wiele emocji, bądź co bądź, obcemu. - Jackie – imię z trudem przeszło przez jej gardło – przyszła do mnie jeszcze tej samej nocy. Martwa. Cała we krwi. Mówiła coś, ale...

- Ale jej nie rozumiałaś – dokończył Dorian, mieszając kawę na dnie kubka. - Czemu przyszła do ciebie? Czemu nie do męża?

- Bo to ja powiedziałam jej mężowi co robi. Po tym jak się z nim przespałam – odpowiedziała wprost, tym razem patrząc w oczy. W brązowych tęczówkach dostrzegł wyzwanie, niemalże prośbę o skarcenie, o sąd i ostracyzm. Patrzyła na niego, jak czasem patrzy się na zazdrosną starowinkę, która rugała młodych za to, że pocałowali się na pożegnanie na środku ulicy.

Nic takiego jednak się nie stało, więc zaciągnęła się i wypuściła powoli dym, skrywając rozczarowanie za nikotynowym obłokiem.

- Rozumiem, że Jackie jest wkurwiona.

- Dobrze rozumiesz.

- I czemu nazywasz ją “dziwką”?

- Słucham? - Layla zmrużyła oskarżycielsko oczy, jakby właśnie ją o coś posądzał. Dorian tylko upił kawy, nie odwracając spojrzenia.

- Dziwka to nie jest najmilsze określenie. Prostytutka. Kurtyzana. Krawężnica. Latarnica. Nie, czekaj, ostatnie też nie jest miłe. Ale dziwka?

- Jackie sama tak o sobie mówiła. Wiesz, chyba pomagało jej to jakoś przetrawić sytuację. Długi, brak pracy, a ona się puszcza z facetami za kasę i za plecami męża. Tym bardziej, że ona była – zawiesiła się na chwilę, przygryzając wargi, szukając jakiegoś określenia – raczej pruderyjna. Z mężem normalny seks, na misjonarza, niczym panienka z kościółka. A w pracy wszystko, anal, oral, gang...

- Starczy. - Dorian skupił się na tym, by nie wizualizować zbyt wielu szczegółów. W tej chwili jego życie seksualne było równie żywe, co kutas denata, a opowiadanie o przygodach martwej dziwki nagle wydało mu się zbyt dziwnie podniecające. - Jej mąż to dobry facet? Bił ją? Agresywny?

- Derryl? Coś ty, to był mięczak, nigdy nawet nie wdał się w bójkę. Ale wtedy, kiedy mu powiedziałam – Layla znów wlepiła twardo wzrok w ścianę – wtedy coś w nim pękło. Coś się obudziło. Widziałam to w jego oczach. Jakby zapadł się w nim człowiek, a obudził jakiś potwór.

Zakryła twarz dłonią, wypuściła dym, by ukryć drżenie podbródka, warg, wilgoć oczu. Nieskutecznie. Dorian przyjrzał się jej dokładnie i dopiero teraz dojrzał, co skrywał umiejętny i staranny makijaż. Jej twarz niemalże krzyczała stresem, bezsennością i desperacją. Przez nikotynowy odór przebijał się smród przerażenia i bezsilności.

Ta kobieta zjebała po całości i zdawała sobie z tego sprawę. Problem w tym, że ta wiedza przyszła do niej dopiero po fakcie wraz z nawiedzeniem przez martwą przyjaciółkę.

- Gdzie jest teraz mąż? - Oxley uznał, że dał jej wystarczająco dużo czasu na pozbieranie się do kupy.

- W pace. Czeka na wyrok. Przyznał się już do wszystkiego.

Egzorcystę coś tknęło.

- Moment. To kiedy to miało miejsce?

- Dwa miesiące temu – jęknęła Layla, sięgając drżącymi rękami po kolejnego papierosa. Wyraźnie traciła opanowanie.

- I przez dwa miesiące znosiłaś nawiedzenia ducha? - Egzorcysta nawet nie krył oburzenia. Nie tyle na to, że nie przyszła do niego wcześniej, lecz zwyczajnie na głupotę. Nawiedzenie to nie jest bolący ząb, by odkładać dentystę w nieskończoność.

- Ona nic nie robi. Tylko patrzy. I... - urwała. Coś trzasnęło na dole, zamek drzwi szczęknął znacząco.

Nie byli sami. Dorian poczuł gwałtowny chłód zbiegający wzdłuż kręgosłupa; oślizgły system alarmowy, wbudowany wbrew jego woli od urodzenia. Twarz Layli zmieniła się, na ułamek sekundy rozmyła jak akwarele potraktowane wodą.

Dotarła na swoje szczyty.

Teraz mogła już tylko spaść.

Wszystkie hamulce nagle zwolniły, jakby zniesione niewidzialnym impulsem. Layla wybuchnęła płaczem, zawyła rozdzierająco w sposób zdolny kruszyć mury.

- I co? - Oxley dalej siedział nieruchomo na krzesełku, chociaż żołądek już wykręcił się od złych przeczuć. Domyślał się, jaka będzie końcówka tego zdania. Zdążył tylko zwyzywać Laylę w myślach od najgorszych i odnotować, by w przyszłości unikać bliższych relacji z podobnymi kobietami. - Podąża za tobą – szepnął, a po plecach zbiegł pajęczym zygzakiem dreszcz.

Skrzypienie otwieranych drzwi bardziej wyczuł niż usłyszał. Mózg, który jeszcze chwilę temu wchłaniał kawę i alkohol, by doprowadzić się do stanu względnej używalności, teraz ogłosił alarm najwyższego stopnia i odpalił wszystkie tryby awaryjne.

Kroki na schodach. Powolne. Miarowe. Jakby ktoś wnosił coś ciężkiego. Śmierć nie należy do najlżejszych bagaży. Layla zaniosła się płaczem, kompletnie sparaliżowana. Najwyraźniej uznała, że teraz, kiedy już nie musi sama walczyć z własnymi demonami, może zrzucić ciężar działań na charyzmatyka.

Dorian zerwał się i wpadł do sypialni. Porwał na szybko koszulę, kurtkę, naciągnął spodnie, wepchnął w kieszenie talię kart, harmonijkę, portfel, chwycił kaburę z pistoletem w dłoń, wpadł z powrotem do kuchni i szarpnął Laylę z krzesła.

- Idziemy! - zaciągnął ją do sypialni i otworzył okno. Wypchnął ją na klatkę przeciwpożarową, samemu oglądając się tylko raz.

Nie mógł jej dokładnie wyczuć, chociaż później tłumaczył to sobie tym, że sam nie był w najlepszej formie. Stała przy stole w kuchni, nago. Lewą część głowy miała kompletnie zmiażdżoną i Dorian obstawiał, że to była bezpośrednia przyczyna zgonu.

Stała tam i patrzyła na niego oczami, które już nie należały do tego świata, oczami, które przywodziły na myśl dwa wyjątkowo czarne księżyce w pełni. Przekrzywiła głowę, patrząc na niego z niemalże dziecięcą ciekawością. Poza tym nie robiła nic.

Skupił się, usiłując znaleźć jakąkolwiek wskazówkę, wyczuć egzorcystycznym zmysłem istotę martwej Jackie, lecz miał wrażenie, że próbuje chwycić pajęcze nici pordzewiałymi szczypcami.

To nie był po prostu duch.

Jackie jakby wyczuła jego myśli, bo ruszyła nagle przed siebie. Wyciągnął przypadkową kartę z kieszeni, pokazał jej. Zatrzymała się.

- Wiesz, co to jest – wskazał na, jak się okazało, damę pik. - Wiesz, co potrafię. Czujesz to. Nie róbmy scen. Coś wymyślimy, ok?

Nawet on sobie nie wierzył.

Martwa wskazała palcem Laylę, kulącą się za plecami Doriana.

- Tak, wiem, że zjebała. Nie zwróci ci to życia. Czego chcesz?

Jackie przyłożyła dwa palce do skroni. Wyprostowała kciuk. Strzeliła sobie w głowę z wyimaginowanego pistoletu.

- Tego zrobić nie mogę.

Ruszyła do przodu. Zacisnął dłonie na damie pik, skupił się, lepiąc co się da z tego, co zdążył wyczuć w trakcie tej krótkiej rozmowy.

- Cappa! - Karta sparzyła mu palce, cisnął ją na podłogę, pod futrynę drzwi. Jackie zatrzymała się jak wryta, posyłając mu nienawistne spojrzenie. Oxley zrewanżował się. - Dobrze wiemy, że to tylko na jakiś czas. Do zobaczenia później.

Wyskoczył przez okno na klatkę. Layla już zbiegała po schodach, nie czekając na niego.

Nic milszego niż lojalny klient.

 

 

Chłodna, wilgotna kostka brukowa, wyścielająca całą długość ulicy, powitała go gwałtownym ślizgiem i zmianą horyzontu z poziomego na pionowy. I chociaż z tej perspektywy wyglądał znacznie atrakcyjniej niż w oryginalne, to jednak pozbierał się szybko z ziemi, złapał swoją nową klientkę za rękę i pociągnął za sobą.

Nie było czasu. Gwar ulicy wydawał się w tej sytuacji jak wyrwany z innego świata - jakby scenarzysta horroru postanowił zamieścić w swoim dziele kawałek komediowego klimatu prosto od Woody’ego Allena. I chociaż Dorianowi zdarzało się już znaleźć na środku zatłoczonej ulicy we krwi, szamocząc się z istotami, które czasami tylko on widział, to dalej nie mógł przyzwyczaić się do tego, jak zgodnymi puzzlami jest całe to popierdolone, nieumarłe towarzystwo i świat żywych - ten tutaj, ta kostka, ten sklep, Layla. I on, egzorcysta, stojący w rozkroku pomiędzy dwoma światami - katalizator pomiędzy dniem a nocą.

Nie było czasu. Dopadł do swojego samochodu, wiekowego, ale wciąż sprawnego Volkswagena, wpakował Laylę na tylne siedzenie w sposób zbyt mocno zbliżony do tego, w jaki policjanci pakują złapanych przestępców. Oślizgły dreszcz pojawił się ponownie.

Obejrzał się. Stała tam już, schowana w tłumie. Inni ludzie zdawali się ją opływać tak jak rzeka opływa samotny kamień pośrodku nurtu. Przyłożyła dwa palce do skroni, wyprostowała kciuk.

Wystrzeliła i ruszyła w ich kierunku.

Dorian zdawał sobie sprawę, że Jackie nie może ich zabić. Gdyby mogła, to Layla już byłaby martwa. Nie oznaczało to jednak, że duch, upiór, zjawa - czymkolwiek ona była, bo tego egzorcysta jeszcze nie wiedział - nie mógł wyrządzić szkód.

Czasem gorszych od śmierci.

Wsiadł do samochodu, czując na sobie nie tylko zimne spojrzenie martwej, lecz także ciekawskie oczy przechodniów. Zapłakana i rozdygotana Layla, on w pośpiechu pakujący się do auta, nieogolony, w wygniecionej koszuli i nieświeżych spodniach, z kaburą pistoletu wetkniętą niedbale w tylną kieszeń. To aż się prosi o to, by któraś ze wścibskich staruszek z okienka zadzwoniła na gorącą, niebieską, zieloną, jakąkolwiek linię. Dorian nie znał ich kolorów, lecz spodziewał się, że każdy z nich kończy się smutnymi panami u progu i gęstymi tłumaczeniami z podstawową edukacją na tematy duchowe, paranormalne i egzorcystyczne włącznie.

A nie każdy w to wierzy.

Ruszył z ostrym zgrzytem protestującego silnika.

Jackie zatrzymała się, odprowadzając ich upiornymi oczyma. Była martwa, ale nie głupia. Wiedziała, że nie doścignie samochodu.

Nie w ludzki sposób.

Więc zniknęła.

Zdążyli wyjechać na przedmieścia nim Layla ogarnęła się na tyle, by zacząć kontaktować ze światem i zrozumieć, co się wydarzyło.

- Tak to się kończy, jak dźwigasz to gówno na sobie dwa miesiące bez pomocy - warknął z wyrzutem Dorian, kiedy kątem oka ujrzał u niej oznaki świadomości. - Niech zgadnę, wygooglowałaś sobie domowe sposoby na powstrzymanie ducha? Sól? Woda święcona? Krzyże? Latarka UV? I co, podziałało?

Nie musiała odpowiadać. A on też nie miał zamiaru zgadywać, ile razy obudziła się w środku nocy, widząc nad sobą trupa Jackie. Ile razy zamiast ujrzeć przed sobą tarczę budzika ujrzała dwa czarne księżyce.

- Czy ona mnie zabije? - Pytanie niemalże wyfrunęło jej z ust, jakby czaiło się od dawna na końcu języka.

- Nie - odparł. - Gdyby mogła cię zabić, to już byś nie żyła. Nieumarła - w jej oczach pojawiło się pytanie, więc Dorian poprawił się - Jackie jest teraz czymś w rodzaju duszy. Gdyby cię zabiła, to musiałaby przyjąć część twojej duszy. Dla ducha to tak, jakby umarli po raz drugi. Jakby zniknęli w otchłani. Bez możliwości powrotu. - Zerknął ukradkiem na Laylę. Mimo wątpliwości, ujrzał u niej również ulgę. Musiała brać wszystko na wiarę, lecz na szczęście miała przy sobie najlepszego w okolicy speca od niedowiarków i spraw niedowiarkowych. - Nie oznacza to jednak, że nie jest niebezpieczna. Może cię zranić, może doprowadzić do twojej śmierci pośrednio. Sprawić, że zwiarujesz. Że przestaniesz odróżniać co jest żywe, a co martwe. - Ostatnie zdanie wymówił już sam dla siebie. Wbił wzrok twardo w ziemię, nie pozwalając, by ogarnęły go wspomnienia.

Potrzebował kolejnej kawy. Z wódką.

- Ona nic nie robiła - rzekła po chwili. - Nic. Po prostu stała. I patrzyła. Czasem kładła się na moim łóżku. Wiedziała. Musiała wiedzieć. - Chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz przez moment na twarzy pojawiło się coś innego. Zrozumienie. Zmieniła zdanie. - Czy ona cierpi?

Oxley uśmiechnął się, gorzko rozbawiony. A skąd jemu to wiedzieć? Był hyclem. Nie rozważał nad tym, czy kundle czują się źle, kiedy pakuje je do wozu i odwozi do schroniska. Zdawał sobie sprawę z ułomności tego porównania - on sam posyłał dusze w nigdzie, do piekła, w pizdu, gdziekolwiek to było. Nie miał jednak żadnego lepszego odnośnika w “normalnym, codziennym świecie”.

Wiedział, że Layla nie kupi takiego tłumaczenia. Dlatego powiedział tyle, co wiedział i co zwykle starczało:

- Jackie jest w tej chwili tym, co zostało na tym świecie z jej duszy. Zbitką ostatnich pragnień, myśli, emocji. Jest jak echo, odzwierciedla ostatnie momenty żyjącej Jackie… - urwał, zdając sobie sprawę, że zjebał. Nie przemyślał tego.

Minęło kilka minut. Nie ośmielił się spojrzeć na Laylę. Słuchał. To starczyło. Zadała pytanie dopiero, kiedy była gotowa usłyszeć odpowiedź od niego. Ona już ją znała, Dorian był w tej chwili jedynie księgowym stawiającym pieczątkę pod jej rachunkiem sumienia.

- Więc jej ostatnie myśli były o zabiciu mnie?

Oxley nagle sobie przypomniał, dlaczego wybrał profil pracy, który zbliża go do umarłych, a nie żywych. Z umarłymi sobie radził - to żywi go wkurwiali.

- Mniej więcej - wymamrotał.

- O kurwa. O kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, kurwa.

- Nic dodać, nic ująć - skwitował i zatrzymał samochód pod McDonald’s. Duch duchem, upiór upiorem i życie życiem, ale koniec końców, był głodny. I musiał do toalety.

Poza tym z jakiegoś powodu żadne nieumarłe gówno nigdy nie zbliżało się do McDonald’s. Nie istniało na to żadne racjonalne wyjaśnienie, to tkwiło w ulubionej szufladce Oxleya.

“Tak. Po prostu. Kurwa. Jest.”

Mózg Layli w tej chwili był huśtawką między całkowitym wyparciem a próbą zrozumienia sytuacji. Zawsze uważała powiedzenie “krew na rękach” za barwną metaforę, lecz teraz sama co parę minut zerkała na dłonie, by upewnić się, że nie zdobi ich nic więcej niż tandetny, hybrydowy lakier.

Zmyła z twarzy rozpłakany po policzkach makijaż. Chciała zrobić sobie brwi na nowo, zająć się czymś trywialnym, na chwilę wrócić do codzienności. Zostawiła jednak torebkę u Doriana. Razem z portfelem, kluczami do domu i iPhonem.

Egzorcysta był profesjonalistą. Sposób w jaki na nią patrzył, kiedy już się obudził - jakby widział w niej samej coś, czego ona nigdy nie była w stanie dostrzec. Może to było już skrzywienie zawodowe, a może coś, co wynikało raczej z jego naturalnego charakteru. Wyszła niechętnie z łazienki, czując, że opuszcza ostatni azyl przed całym gównem, które sama sobie w gruncie rzeczy zgotowała. Dorian pochłaniał właśnie Big Maca i popijał go kawą, do której dolał odrobinę “osobistych walorów smakowych” z piersiówki. Domyślała się, że piersiówkę miał przy sobie częściej niż portfel.

W tej chwili nie wyglądał szczególnie profesjonalnie.

- To jaki jest plan? - zapytała, przysiadając się i odruchowo podbierając mu frytki. Skarcił ją spojrzeniem, ale nie skomentował.

- Mmmnt - wymamrotał z pełną buzią. Przełknął, popił, otrzepał ręce. - Plan będzie, jak pogadamy o opłacie za świadczone usługi.

- Jeszcze nic nie zrobiłeś - rzuciła urażona, że charyzmatyk nie popisał się bardziej rycerską postawą. Była damą w opałach, tak, kurwa mać?

- Uratowałem ci tyłek w moim mieszkaniu. I zafundowałem śniadanie.

- Które zjadłeś…

-... bo panienka nie była głodna. Słuchaj, rozumiem, że tkwisz po uszy w gównie, a ja jestem twoją jedyną nadzieją, ale na galanterii i rumaku daleko nie zajadę. Potrzebuję kasy. Taka sytuacja.

Layla nawet nie miała zamiaru udawać, że się zastanawia. Bo i nad czym tu było się zastanawiać? Była, jak to barwnie ujął, po uszy w gównie, a on był jedynym dostępnym szambonurkiem, który miał po nią zanurkować.

- Nie jestem bogata - uprzedziła.

- Wiem - wzruszył ramionami. - Dlatego zrobię ci przysługę i sam siebie wycenię.

- Jakiś ty hojny.

- Prawda? - sarknął, po czym wziął serwetkę i wypisał coś na niej. Podsunął do niej.

 

“Usługodawca: Dorian Oxley. Usługobiorca: Layla Vega. Przedmiot usługi: usługi duchowe. Cena: 1800 GR, słownie: tysiąc osiemset grzechów, plus podatek VAT”.

 

- Chyba cię pojebało. Tysiąc osiemset?

Dorian zmrużył nieprzyjemnie oczy, dając jej do zrozumienia, że nikogo tutaj nie pojebało.

- Jak nie pasuje, to zatrudnij sobie księdza. Może zatłucze nieumarłą Biblią. Chociaż książka telefoniczna byłaby w tym skuteczniejsza, przyznaję. Porada gratis.

Zmieliła przekleństwo między zębami.

- Zostawiłam u ciebie torebkę - syknęła z mściwą satysfakcją. - Ups.

- Ale dane raczej pamiętasz, prawda? - Wyjął z kieszeni kurtki książeczkę czekową i rzucił jej pod nos wraz z długopisem. - Ty chyba nie myślisz, że jestem amatorem, co, Layla?

Dorian Oxley z całą pewnością był profesjonalistą.

I pierdolonym pragmatykiem z niezapłaconymi rachunkami.

 

Jak się okazało później, Oxley nie miał zamiaru uciekać przed Jackie. Kiedy wsiedli do Volkswagena pierwszym, co powiedział, było:

- Nie będziemy uciekać przed Jackie. - Layla poczuła jak krew odpływa jej z twarzy, kiedy zdała sobie sprawę, co zamierza zaproponować egzorcysta. - Pojedziemy do jej domu.

- Dopiero co jej uciekliśmy, a teraz zamierzamy pakować się do domu? - Spojrzała na niego, sama nie wiedziała, czy bardziej z niedowierzaniem, czy też przerażeniem. - Co z ciebie za egzorcysta?

- Taki, na jakiego cię stać - odwarknął, odpalając silnik. - Jak już mówiłem, możesz iść do księdza. Tylko ja reklamacji nie przyjmuję, więc czek zostanie ze mną.

- Skurwiel.

- Tak, mamusia też mi tak mówiła. - Oparł się o kierownicę, zerknął pytająco na Laylę. W tej chwili przypominała mu jeden z tych obrazków, które czasami widywał w Internecie. Przed i po, z makijażem i bez makijażu. Ona zdecydowanie była obrazkiem po, bez makijażu. - To gdzie mieszkała?

 

Layla zaczęła żałować. Zaczęła żałować, że nie wydała tysiąc osiemset grzechów na prochy, alkohol albo cokolwiek innego, co uśmierzyłoby walącą po pysku rzeczywistość. Mogła nawet rozważyć kupno rewolweru, jednej kuli i codziennego kręcenia bębenkiem do rytmu rosyjskiej ruletki.

Ale nie. Layla uważała siebie za porządną kobietę, która popełniła błąd.

I jak na porządną kobietę przystało, zamierzała problem rozwiązać. Przy pomocy faceta, który właśnie wiózł ją prosto w paszczę wygłodzonego lwa.

Kurwa. Mać.

- Jesteśmy na miejscu - rzekł Dorian, doskonale zdając sobie sprawę, że stwierdza oczywistość. Po prostu cisza ze strony klientki denerwowała go bardziej niż poprzednio jej pytania.

Spojrzała na jednopiętrowy domek rodzinny, podobny do tych, które pokazują w amerykańskich filmach jako wzór idealnego życia na przedmieściach. Z ogródkiem, psem (którego Jackie zawsze chciała mieć, ale nigdy się nie udało), małym, rozkładanym basenikiem z tyłu i szklaną werandą. I rzeczywiście, sielankowość dopadała już w momencie, kiedy spojrzało się na pomalowaną w motylki i serduszka skrzynkę pocztową i paskudnego krasnala ogrodowego, zachęcającego do wejścia. Problem jątrzył się dopiero, kiedy wzrok padł na żółto-czarne taśmy policyjne i, przynajmniej dla Doriana, kiedy wyczuło się w powietrzu charakterystyczną perfumę. Jeśli ostrze noża, strzał z pistoletu, głuchy odgłos uderzenia lub jęk ostatniego oddechu miały zapach i dałyby się zabutelkować w markowym flakoniku, to pachniałaby właśnie tak.

Jak sama śmierć.

- Trochę jakby ktoś dopuścił Stephena Kinga do pisania poprawek w scenariuszu Woody’ego, nie? - zapytał Dorian, patrząc niepewnie na ganek. Layla spojrzała na niego w kompletnym niezrozumieniu. - No chyba wiesz kim jest King i Woody?

Tylko wytrzeszczyła oczy. Najwyraźniej nie sądziła, by ani jeden, ani drugi mieli pomóc w rozwiązaniu problemu. Nie dziwił jej się - on sam zauważył u siebie już kawał czasu temu oznaki znieczulicy zawodowej.

- Nieważne - westchnął Oxley, wysiadając i podchodząc do furtki. Zimny dreszcz owinął się bluszczem wzdłuż kręgosłupa. Kątem oka ujrzał poruszenie w oknie, zasłona zafalowała złowieszczo, kiedy pojawiła się w niej zmasakrowana postać kobiety. Czekała na nich.

- Jest - jęknęła Layla, kiedy już dołączyła do niego i ujrzała Jackie. Zjawa przyłożyła sobie dwa palce do głowy, wyprostowała kciuk. Strzeliła. - Ta suka na nas czeka.

- Potwory i nieumarli są głupi tylko w kiepskich horrorach - rzucił zdawkowo Oxley. Wydawał się być skupiony, może nawet zdenerwowany, Layla nie miała jednak pewności. Nie wyobrażała sobie, by ktokolwiek mógłby przyzwyczaić się do mierzenia z całym tym gównem, nieważne ile doświadczenia zebrał i ile razy patrzył śmierci w oczy. To w pewnym momencie po prostu musiało przerastać.

- Ile ty właściwie masz lat? - zapytała nim zdążyła się powstrzymać. Dorian uniósł jedynie brwi, spod zarostu wychynęły w rozbawieniu nierówne zęby.

- Dwadzieścia osiem. Z uprzejmości nie odpowiem pytaniem.

Przyjrzała mu się na nowo, jakby ta informacja kompletnie zmieniła sposób, w jaki go postrzegała. Sama dałaby mu spokojnie trzydzieści parę, chociaż nie ukrywała, że ta linia pracy raczej nie służyła zdrowej i gładkiej cerze, a z pewnością nie hamowała starzenia. I chociaż z zewnątrz nie wyglądał najgorzej, to jego oczy skutecznie zabijały jakąkolwiek chęć flirtu - z głębi duszy patrzył na nią ktoś znacznie starszy, ktoś, kto widział zbyt wiele i raczej nie potrafi zapominać.

Ktoś, przed kim raczej nie ukryje się żadnej tajemnicy. Jak, na przykład, sypianie z facetem najlepszej przyjaciółki. Sumienie dźgnęło ją wprost w serce, więc skupiła się z powrotem na Jackie.

- Zakładam, że tym razem masz plan.

- A no, mam. Wchodzimy do środka i szukamy czegoś, co nosi na sobie - urwał na moment, dokończył niepewnie - esencji Jackie. Przy okazji, wiesz, że nie musisz tego robić ze mną? To ty mi płacisz.

- I co, mam iść kurwa kupić kieckę w Zarze? Albo na kawę? Myślisz, że tam do mnie nie przyjdzie? Raz naszła mnie, kiedy byłam w toalecie w Tesco. Srałeś kiedyś, kiedy gapiła się na ciebie twoja martwa przyjaciółka?

- Proszę, nie psuj mi wyobrażeń o kobietach. W tej kwestii mam akurat bardzo wrażliwą naturę.

- Typowe - prychnęła. - Jak zamierzamy znaleźć to coś? Tę esencję?

- Potrzebne mi coś, co pomoże zrozumieć mi naturę Jackie. Coś jej bliskiego, coś naładowanego emocją. Być może będzie to jakiś totem, przedmiot, do którego była przywiązana. Być może samo miejsce starczy. Plama krwi. Łóżko. Zobaczymy, nie wiem, dopóki tego nie zobaczę.

- A Jackie? - Layla poczuła dreszcz, kiedy zobaczyła poruszenie w oknach. Zjawa przemieszczała się pomiędzy nimi. Przekaz był jasny, to jest jej teren. - Raczej nie da nam się tam kręcić.

Dorian dobył z kieszeni harmonijki. Dmuchnął w nią, sprawdził, czy dalej wydaje dźwięki. Dupy nie urywało, ale musiało starczyć. Layla poczuła jak wkracza na nowy poziom absurdu, z którego istnienia nie zdawała sobie wcześniej sprawy. Egzorcysta będzie egzorcyzmował harmonijką.

Tak jakby ksiądz odprawiał mszę za pomocą muzyki disco i batuty dyrygenta.

Westchnęła. Nie miała już nawet sił komentować, to on był tutaj zawodowcem.

- Idziemy - rzekł i przekroczył furtkę.

Drzwi frontowe huknęły, taśma policyjna załopotała niczym upiorne serpentyny. Jackie stanęła w progu, witając ich w domu.

W powietrzu rozległ się powolny, smutny jazgot harmonijki.

Krasnal ogrodowy zapraszał serdecznie.

Oxley uważał na nuty. Nie znał natury Jackie, nie mógł ułożyć w głowie melodii, która ją wypędzi. Grał standardowe, uniwersalne melodyjki, które utrzymywały ją na dystans. Utworzył dookoła nich bańkę, której nie mogła przekroczyć. Stała tylko kilka metrów od nich i obserwowała czarnymi księżycami ich poczynania.

Nie robiła absolutnie nic. Tylko obserwowała.

Harmonijka była jedynym żywym dźwiękiem. Cała reszta pozostała głucha, jakby rzeczywistość zapadła się pod ciężarem śmierci i utworzyła akustyczną czarną dziurę. Dorian skupił się na tym, by zachować status quo. Harmonijka rozbrzmiała z nową siłą, rzępoląc w eter jeszcze mocniej.

Znalezienie kotwicy, która oddawała esencję Jackie była kluczowa, by egzorcyzmować ją “na charyzmatyka”. Wypędzić ją, bez strat, bez rwania duszy na strzępy, bez wykańczającej walki. Oczywiście, nie było to miłe, wygodne ani nawet przyjemne - ale Oxley nie miał zamiaru sięgać po “kata”. Nie, kiedy miał jeszcze szansę.

Jakby reagując na jego myśli, kabura pistoletu zaciążyła pod pachą.

Wskazał Layli sypialnię. “Zacznij tam”. W międzyczasie chłonął szczegóły otoczenia - zdjęcia, dyplomy, ozdoby, damskie buty do biegania, pamiątki z dzieciństwa i szkoły, wszystkie małe szczególiki, którymi Jackie wiła swoje gniazdko. W głowie zaczął mu się kształtować już obraz - pierwsze obce wspomnienia zaczęły nawiedzać jego umysł, macki zrozumienia sięgały czegoś ukrytego głęboko w ciemnościach, owijając się dookoła kształtu, którego nie sposób zdefiniować.

Powoli zaczynał odczuwać emocje ukryte w Jackie, mieszaninę nienawiści, zazdrości, żalu i wściekłej bezradności. Bezradności morderczej i agresywnej, skierowanej w stronę Layli.

Weszli do sypialni. Dorian dojrzał plamę krwi w miejscu, gdzie Jackie zginęła, wsiąknięta w dywan czarna plama, która ciągnęła się w stronę łóżka, skrapiała prześcieradło i pościel w kaczeńce. Layla zbladła, zadrżała spazmatycznie. Oparła się ciężko o framugę, zjechała w dół, padła pod ścianą. Spojrzała na niego i wiedział już, że to jej limit. Dalej już nie może, nie da rady. Patrzyła na niego tak przez całe parę sekund nim ostatecznie zamknęła się, oparła głowę o kolana i zamarła w bezruchu.

Pękła. Dorian nie mógł jej winić.

Mieli szczęście, że ekipa sprzątająca jeszcze nie wpadła wyczyścić miejsca zbrodni. Oxley nie spodziewał się, że znajdzie tutaj narzędzie zbrodni (choć zapewne rozwiązałoby sprawę z miejsca), ale plama krwi również się nada.

Nic tak nie stymuluje jak świeże miejsce zgonu.

Oxley klęknął przy zaschłej krwi, grając nieco głośniej i mocniej, nie spuszczając Jackie z oczu. Wydawało mu się, że w dwóch czarnych księżycach dostrzegł strach, choć równie dobrze mógł to być refleks zachodzącego za oknem słońca.

Wiedział, że moment, kiedy dotknie krwi będzie być albo nie być, żyć albo nie żyć (w przypadku Jackie było już wszystko jedno, to jemu robiło różnicę). W głowie prawie miał już obraz, jeszcze niewyraźny i rozmazany, ale coraz mniej brakujących elementów wyzierało spod skomplikowanej, duchowej płaszczyzny.

Odjął harmonijkę od ust. Jackie natychmiast rzuciła się w jego kierunku - tania sztuczka, która przestraszyłaby laików i amatorów. Nie mogła go dotknąć. Nie mogła go zabić. Nie była tym rodzajem ducha.

- Jesteś upiorem - rzekł. Zatrzymała się tuż przy nim, niewidzialna bariera zablokowała palce kilka milimetrów od jego twarzy. - Nie możesz mi nic zrobić.

Tym razem nie miał wąpliwości - w jej oczach widział strach. Mógł ją egzorcyzmować tutaj, teraz. Lecz coś mu się nie zgadzało. Upiory to duchy informacyjne, jeśli jakikolwiek duch nosi w sobie informację. Są znakiem, ostrzeżeniem, a czasem - jak w przypadku Layli - martwym dowodem na to, że ktoś popełnił zbrodnię.

“Żywym” sumieniem. Spojrzał na Laylę, która bujała się w kącie, zamknięta wewnątrz własnej głowy. Zabawne jak bardzo wydawała się teraz wyjęta z kadrów tego świata, nawet kiedy miał tuż przed sobą Jackie. Być może to było skrzywienie zawodowe, że w krajobraz codzienności bardziej wpasowali mu się nieumarli niż żywi.

- Nie martw się. Nie zamierzam cię wygnać. Przynajmniej nie teraz - powiedział, wstając powoli. Jackie przekrzywiła zakrwawioną, zmiażdżoną z jednej strony głowę. Uznał to za wyraz ciekawości. - Powiedziała mi, że twój mąż, jakkolwiek mu było na imię, zabił cię, kiedy dowiedział się, że byłaś… zawodową damą do towarzystwa - dokończył niezgrabnie. Nie wiedział, czy Jackie w tej chwili dba o coś takiego jak źle dobrane słowa, lecz ostrożności nigdy za wiele. Upiór uniósł brwi, zmiażdżona skroń naciągnęła się obrzydliwie.

Jackie była zaskoczona. Wskazała palcem na swoją eks-przyjaciółkę, ale nie mógł zrozumieć tego gestu, nie wiedział, czy to oskarżenie, czy też to Layla była tutaj prawdziwą dziwką. Zjawa wyczuła jego myśli, bo przeniosła palec na krew na podłodze.

Zachęcała go. Dowiedz się.

Zanurzył ręce krwawej plamie.

Znów znalazł się w sypialni. Pachniało świeżo upraną pościelą i odświeżaczem do powietrza. Na stoliku płonęła świeczka o jabłkowym aromacie. Obok niej leżał zwitek banknotów. Na łóżku dwoje mężczyzn brało właśnie blondynkę, uderzająco podobną do Layli.

- Ja pierdolę, Jackie, gdyby Layla wiedziała…

Kobieta nie wydawała z siebie żadnego dźwięku. To tylko praca.

Scena urwała się. Sypialnia zmieniła wystrój. Na dywanie leżały ciężarki.

Na łóżku siedziała blondynka i Layla. Obie trzymały kubki z kawą, nie plotkowały jednak. Na twarzy Layli odbijał się gniew. Na twarzy Jackie - wina.

Były do siebie zbyt podobne.

- Więc Derryl był tutaj. Z Thomasem. I dałaś im dupy. Ty. Moja rodzona, kurwa, siostra.

- Layla, potrzebowałam kasy…

- I stwierdziłaś, że dasz dupy mojemu pijanemu mężowi i jego kumplowi. - Głos Layli był niczym ostrze. Rozrywał atmosferę i tworzył dziury ozonowe.

- Może gdybyś ty była mniej pruderyjna, to ruchałby ciebie.

Dorian nawet stąd widział, że Jackie żałowała tych słów już w momencie, kiedy je wypowiadała.

Łupnęło, głuchy trzask pękającej czaszki sprawił, że na plecach egzorcysty rozkwitły dreszcze. Jackie padła na ziemię w szkarłatnej mżawce. Ciężarek zamigotał krwawo w kolejnym wymachu i zamarł.

Layla się zawahała. Na sekundę. Najwyraźniej dla niej mleko się już rozlało.

Uderzyła drugi raz. Trzeci. Czwarty.

Łup. Krew bryzga na twarz i dywan.

Łup. Czaszka ustępuje, twarz zapada się z boku.

Łup. Jackie jest już martwa.

Łup.

Łup.

Łup.

Łup…

Dorian widzi jak dusza Layli zostaje rozerwana. Jak łączy się z tym, co zostało z duszy Jackie.

Łup.

Odwraca wzrok, lecz nie może przestać słyszeć.

Łup.

Łup.

Łup.

Stara się zagłuszyć to jedną myślą.

Layla jest kotwicą.

Lecz to nie był koniec.

 

Scena urwała się. Dorian przemógł się, by znów spojrzeć na łóżko.

Inna sypialnia. Bez świeczek. Mężczyzna leżał związany na pościeli, minę miał rozanieloną. Egzorcysta domyślił się, że to Derryl. Layla siedziała na nim, kompletnie naga.

- Myślisz, że jestem grzeczną dziwką, skarbie? - zapytała. - Co, miśku? Lubisz na dwa baty?

Jeszcze nigdy mina mężczyzny nie wyrażała tak wiele.

Layla uniosła ostrze.

Tym razem nie potrzebowała słów, by ciąć. I odcinać.

Jackie obserwowała wszystko z kąta pokoju. Spojrzała na Doriana czarnymi księżycami. Przyłożyła dwa palce do skroni i wyprostowała kciuk.

Wystrzeliła.

 

Oxley ocknął się. W prawdziwym świecie minęło jedynie parę sekund.

Rozejrzał się, oszołomiony. Nie była to pierwszyzna, lecz nie sposób przyzwyczaić się do takich mentalnych wycieczek.

Layla dalej siedziała w kącie pokoju, kiwając się i mamrocząc coś, co brzmiało jak “przepraszam”. Przez głowę Doriana przemknęło kilka określeń, których nie sposób było powstrzymać - siostrobójczyni. Morderczyni. Kłamczyni. Głupia pizda.

I najważniejsze: kotwica. To jej dusza, czy raczej mieszanina jej duszy i Jackie, trzymała upiora przy życiu.

Więc oto stał przed wyborem - albo zabić Laylę i wypędzić nieumarłą albo stwierdzić, że te suki są siebie warte i wyjść. Poprawka: po prostu wyjść. Te suki definitywnie były siebie warte.

Jackie stała obok swojej siostry. Przystawiła dwa palce do jej skroni i wyprostowała kciuk. Wystrzeliła, patrząc przy tym na Doriana.

- Odpierdol się, okej? - warknął, próbując wstać. Kolana wciąż mu drżały, w każdej chwili spodziewał się wyrzygać.

Uroki życia egzorcysty - chujowa płaca, horrory w takim trójwymiarze, że seanse 3D postawiły dla niego kapliczkę i wybory, których w gruncie rzeczy nigdy nie chciał podejmować. A mógł zostać w domu i pić kawę z martini, kombinując, od którego znajomego pożyczyć kasę na spłatę rachunków. Mógł obejrzeć kolejny odcinek “House of Cards” i zasnąć spokojnie - na tyle spokojnie, na ile pozwalało mu doświadczenie egzorcysty.

Przysiągł sobie w duchu, że będzie wydawać mniej na alkohol i zacznie oszczędzać.

Tymczasem jednak musiał wydostać się z tego gówna.

Dobył pistoletu, zaciskając zęby.

Był hyclem. Nie rozważał nad tym, kiedy musiał zabić zarażonego wścieklizną kundla. Po prostu to robił.

A Layla zdecydowanie miała wściekliznę.

Podszedł do niej chwiejnym krokiem. Pistolet drżał mu w dłoni, kiedy wycelował w głowę.

Ostatecznie “charyzmatyk” by się tutaj nie sprawdził. Przeczuwał to, egzorcystyczne prawo Murphy’ego - kiedy ty chcesz spróbować dyplomacji, wróg wali cię po pysku. W tym przypadku Oxley dostał kłamstwem w ryj.

A więc “kat”.

Layla podniosła głowę, patrząc wprost w ciemne oko lufy. Nie płakała, nie była nawet zaskoczona.

- Ja już nie mogę - szepnęła. - Nie potrafię.

- Nie tylko ty masz dość - odparł.

Rzucił jej broń pod nogi i wyszedł.

Jackie stała obok drzwi.

Przyłożyła palce do skroni.

Strzał.

Zniknęła. Jednego trupa mniej. Jednego więcej. Bilans: zero.

 

 

Mgła unosiła się nad dachami niczym upiór minionego dnia. Przez gęste tabuny opadających obłoków widać było wieczorną walkę księżyca ze skazanym na porażkę słońcem – oto bóg nocy wypychał boga dnia na drugą stronę globu, powoli przesuwając cień nad zasypiającym do koncertu świerszczy miastem.

Blask księżyca dotarł także do okna jedynego egzorcysty w okręgu dziewięćdziesięciu mil. Otworzył oczy i spojrzał z wyrzutem na rozmazany, blady promień wpadający przez szczelinę w zasłonach. Był zmęczony, jak zawsze. W tym zawodzie nie da się być wypoczętym – nie, jeśli zawód się praktykuje i jest to jedyny sposób na życie.

Zmęczenie dostaje się w pakiecie z licznymi traumami i zestawem koszmarów, który starczyłby dla całego szpitala psychiatrycznego. Na szczęście są też z tego pieniądze. Całe tysiąc osiemset grzechów. Osiemset na spłatę rachunków. Tysiąc na życie.

Do następnej roboty.

Westchnął, sięgnął po kubek z kawą i wódką. Odpalił laptopa i spróbował skupić się na ostatnim odcinku “House of Cards”, lecz co jakiś czas spoglądał na swój pistolet. Wciąż czuł na nim strzępy duszy Layli.

Nie mógł wyrzucić z głowy jednej zagadki.

Która z nich była tą pruderyjną?

KONIEC.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Arysto 07.08.2016
    Ech, jedna poprawka już wjechała z mojej strony - w ostatnich akapitach zjadło mi "miastem". Poprawione.
  • KarolaKorman 08.08.2016
    Oto jest pytanie, chciałoby się rzec :)
    Przeczytałam z przyjemnością. Fajna intryga i ciekawie to opisałeś. Bardzo dobrze się czytało. Tekst jest przejrzysty i pozbawiony ciężkich, długich zdań. Są dwie lub trzy literówki, ale nie mnie je wypisywać. Tak jak u Minutki i u Ciebie nie skorzystaliście z tematu dodatkowego, ale to tak na marginesie. Każdy wie, że można go ominąć. Cieszę się, że wziąłeś udział w Bitwie :) Zostawiłam zasłużoną piąteczkę :)
  • Arysto 08.08.2016
    Na śmierć zapomniałem o dodatkowym! Na śmierć!
    Przepraszam, Karola ;( Miło, że mimo wszystko opowiadanie do gustu przypadło, żałuję, że Opowijczycy nie wykazali się większą działalności i olali, skupiając się na OneShotach i bardzo krótkich formach.

    No i jedyna Karola na 29 osób nie wpadła w syndrom tl;dr, jak widzę! :D

    dziękuję!
  • Lucinda 08.08.2016
    Tekst przeczytałam w sumie wczoraj, ale komentarz postanowiłam odłożyć ze względu na czas, jaki zajmuje mi pisanie go. Być może czekałabym nawet, aż sama Bitwa się skończy, ale podejrzewam, że wtedy stałoby się tak, jak z poprzednim Twoim bitewnym tekstem, który też przeczytałam, ale gdy zabrałam się za wylewanie tych swoich myśli na jego temat... cóż, gdzieś to jest na pewno zapisane i czeka na odnalezienie XD W każdym razie, aby teraz tego uniknąć, zabieram się za to z jednodniowym opóźnieniem.
    Sam pomysł już mnie zaciekawił, chyba nie spodziewałam się czegoś takiego, ale moja reakcja była jak najbardziej pozytywna. Dobrze udało Ci się utrzymać klimat historii, który naprawdę mocno mnie wciągnął i siedziałam tak, w całkowitej ciszy i ciemności (wyłączając światło od ekranu komputera), całkowicie zatopiona w wydarzenia, po czym z przykrością stwierdziłam, że dotarłam do końca... Bardzo podobała mi się postać Jackie. To znaczy, wszystkie postaci postrzegam pozytywnie pod względem wykonania, świetnie potrafisz je wykreować, sprawić, że nie będą tylko zbieraniną słów, ale prawdziwymi istotami, dajesz im charakter, dzięki któremu mogą zostać zapamiętane. Jackie natomiast zwróciła moją uwagę chyba dlatego, że była tym upiorem, oderwana od świata żywych nie mogła z nimi rozmawiać, a mimo to próbowała się porozumieć i efekt mi się spodobał. Czułam się trochę, jakbym widziała to wszystko przed oczami, może trochę, jakbym oglądała film. Słowa zastępowały gesty, zwłaszcza ten jeden - strzału, wielokrotnie powtarzający się. Dialogi naturalne, ładnie łączyły się z narracją. Początek i koniec również fajnie Ci wyszły, dokładnie jeden dzień, z opisu właściwie od świtu do zmierzchu, gdzie nawiązałeś do tych "bogów dnia i nocy". No i mogłabym tak pewnie chwalić poszczególne aspekty, bo treściowo tekst bardzo przypadł mi do gustu i poziom też jest wysoki. Jedynymi "ale" mogłyby być jedynie błędy techniczne, czy to w postaci literówek, czy interpunkcji itp., jednak ponieważ bitwa trwa, to nie będę ich tym razem wypisywać. Zostawiam 5 :)
  • Arysto 08.08.2016
    Dziękuje Lucinda <3 Takie komentarze to miód na moje serce - zarówno Twój jak i Karoli.

    Cieszę się, że kreacja bohaterów wyszła. Mankamenty zawsze się zdarzą, od tego już nie ucieknę, nie da rady, ale wprawne oczy wypatrzą i pomogą ;)

    Opowiadanie wprawdzie planowałem jeszcze dłuższe, ale w pewnym momencie spojrzałem na limit znaków i stwierdziłem, że trzeba to ograć inaczej. Nie mniej, jestem wcale zadowolony z efektu końcowego ;)

    Dziękuję za miły komentarz i do następnego!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania