Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Bitwa o klienta Rozdział 1

- Co się tutaj dzieje!?

Wściekły Sheldon pociągnął swoje puszyste blond loki, jakby chciał je wyrwać. Pisnął, ale nie z bólu. Był tak zdenerwowany, że stracił panowanie nad sobą. Z rozpalonymi oczami wpatrywał się w puste stoliki w swojej restauracji. Od dawna nikt nic u niego nie zamówił.

- Dlaczego wrzeszczysz? - spytała jego żona. – Coś się stało, kochanie?

- Zobacz! Zobacz! Widzisz to, kobieto?!

Karen rozejrzała się po pustym lokalu i pokiwała głową.

- Ostatnio to u nas nic dziwnego – łagodnie się uśmiechnęła. – Nie denerwuj się. Powinieneś unikać stresu. Masz nerwicę.

- Co mam?!

- Kochanie...

Karen wiedziała, że nie powinna była tego mówić. Rozwścieczony Sheldon wziął do ręki szklankę i z całej siły rzucił ją na ziemię. Ciężko dysząc, przyglądał się małym odłamkom szkła na podłodze.

- Lepiej ci? – ostrożnie spytała Karen.

- Nic nie mów! – warknął mężczyzna. – Daj mi się uspokoić!

- Dzień dobry.

Do restauracji wszedł wysoki, przystojny brunet w garniturze. Już otworzył usta, by coś dodać, gdy usłyszał ryk Sheldona;

- Wynocha!

Przypominało to odgłos wydawany przez lwa. Klient aż się cofnął.

- Niech się pan nie przejmuje – Karen natychmiast do niego podbiegła. – Wszystko dobrze. Mąż jest... Odrobinę nerwowy. Witam pana bardzo serdecznie!

- Dzień dobry, piękna pani – mężczyzna pocałował ją w dłoń z szarmanckim uśmiechem na twarzy. – Miło mi panią poznać. Czy mógłbym coś u was zjeść?

- Ależ naturalnie. Proszę sobie usiąść, zaraz podejdzie kelner.

- Dziękuję.

Karen pociągnęła Sheldona za rękę. Puściła go dopiero w kuchni.

- Danny! Idź do klienta, proszę – zawołała.

Kelner poprawił elegancką muchę na szyi i wyszedł, uśmiechając się do Sheldona. Wściekły mężczyzna kopnął stół.

- Cholera jasna!

- Skarbie, spokojnie...

- Nie odzywaj się, kobieto!

- Mamy klienta!

Właściciel pustej od dłuższego czasu restauracji znieruchomiał, jakby ta informacja dopiero teraz do niego dotarła, a potem lekko się uśmiechnął.

- Naprawdę? Nie wierzę! Poważnie mamy klienta?

- Tak, kochanie – Karen pogłaskała męża po ramieniu. – Przestraszyłeś go.

- Nieważne! Ważne, że w końcu coś zarobimy!

Do kuchni wszedł kelner z karteczką w dłoni.

- Pan Robert chce zupę z dyni, pierogi z kapustą i grzybami, naleśnika z serem i herbatę.

- No proszę. Już się znają – sarkastycznie powiedział Sheldon.

- O co chodzi? – spytał zdziwiony Danny.

- Znasz jego imię. On pewnie zna twoje. Zaraz będziecie na ty. Potem umówicie się na randkę.

- Sheldon!

- Co?

Kelner poczerwieniał na twarzy i szybko wyszedł. Karen pokręciło głową i zerknęła na męża.

- Jesteś sadystą? Czemu tak go denerwujesz?

- Bo mnie to odpręża – Sheldon wzruszył ramionami. – Poza tym, każdy wie, że jest gejem i umawia się z klientami.

- Ale to nie powód, żeby mu to wypominać – zauważył kucharz.

- No i nie zapominaj, ze swego czasu też spotykałeś się z mężczyznami – łagodnie wtrąciła Karen.

- Robiłem to dla własnych korzyści. Nie dla przyjemności – burknął Sheldon. – Ja przynajmniej nie ślinię się na widok każdego klienta płci męskiej.

- A jakież to korzyści miałeś z randkowania z facetami? – ironicznie zapytał kucharz, posypując naleśnika cukrem pudrem.

- Jak to jakie? Głównie to dostawałem od nich pieniądze.

- Bo byłeś małym, słodkim aniołkiem i starsi panowie zasypywali cię drogimi prezentami.

- Nie jestem małym aniołkiem! I na pewno nie jestem słodki!

- Ale jesteś mały.

- Mam aż 160 centymetrów wzrostu!

- Cisza! – zawołała Karen. – Odstraszycie klienta!

- Danny! Zamówienie gotowe!

Kelner szybko wpadł do kuchni i wziął tacę z jedzeniem, po czym natychmiast wypadł na zewnątrz. Unikał przy tym sarkastycznego spojrzenia Sheldona.

- Ciekawe... – zastanowił się kucharz. – Dlaczego nie mamy ostatnio klientów?

- To proste, bałwanie – Sheldon popukał się w czoło. – Po prostu pójdę do tego pacana i go o to zapytam. Wygląda na miejscowego, na pewno coś wie. Główka pracuje!

Mężczyzna wyszedł. Kucharz oparł się o blat stołu i wpakował sobie do ust pestki dyni.

- Co mu się stało? – spytał Karen.

- Zdenerwował się brakiem klientów – wyjaśniła kobieta.

- Lubię go, choć jest wredny, złośliwy i nerwowy. W sumie to nie dziwię się, że nie mamy klientów.

- Powiedz, Scott. Wiesz coś? Czyżby ktoś otworzył tu nową restaurację?

- Szczerze – nie mam pojęcia. Bardzo możliwe. Dzisiaj się rozeznam w temacie. Ale na razie nic nie mów Sheldonowi, bo dostanie kurwicy.

 

Właściciel restauracji właśnie przyciskał przerażonego klienta, próbując wyciągnąć od niego informacje.

- Gadaj, do cholery!

- O co panu chodzi? Ja nic nie wiem!

Sheldon wybuchnął śmiechem.

- Mieszkasz tu od dawna, prawda?

- Tak, od urodzenia...

- Ha!

Wystraszony mężczyzna podskoczył. Odsunął się od stołu, ale piorunujące spojrzenie Sheldona skutecznie go zatrzymało.

- Co pan chce wiedzieć? Powiem wszystko!

- Dlaczego nikt do mnie nie przychodzi? Zbudowali nową restaurację? Gadaj!

- Tak, jest nowy lokal... Niejaki pan Eugeniusz zaczął sprzedawać hamburgery i inne takie...

- Ach tak... No cóż, dziękuję za informację. Życzę smacznego! – uśmiechnął się Sheldon. – A spróbuj mi tylko zostawić to i wyjść bez płacenia! Stracisz głowę i wszystkie kończyny! Jasne?!

- Jak słońce!

- No. Bardzo ciekawe...

Przerażony klient natychmiast zabrał się za jedzenie, a zadowolony z siebie właściciel restauracji wszedł do kuchni.

- No i nastraszyłeś tego biednego mężczyznę? – zagadnęła Karen. – Po minie widzę, że tak...

- Spokojnie. Zagroziłem mu, że zostanie kaleką. Zje wszystko. Ale mam bardzo interesującą wiadomość...

- Jaką?

Sheldon podrapał się po brodzie, jak miał w zwyczaju podczas intensywnego myślenia.

- Jakiś laluś sprzedaje hamburgery. I zabiera mi klientów! Namierzę go i załatwię sprawę.

Zaniepokojona Karen spojrzała na Scotta. Ewidentnie także się nieco wystraszył.

- Co ty chcesz zrobić? – spytał kucharz. Wiedział, do czego zdolny jest Sheldon. Zwłaszcza w gniewie.

- Pójdę na przeszpiegi – przebiegłe uśmiechnął się Sheldon. – Zobaczę, co się dzieje w jego restauracji i opracuję strategię. Potrzebna mi gazeta lub telewizor.

Po obejrzeniu wiadomości i przeczytaniu kilkunastu gazet namierzył nowy lokal gastronomiczny w mieście. Był w szoku. Fast food Eugeniusza Harolda stał tylko pół kilometra od jego restauracji. Jak mógł tego nie zauważyć?

Dopiero Karen uświadomiła go, że od kilku tygodni praktycznie nie wychodzi z domu i nie interesuje się bieżącymi zdarzeniami.

- Zamknij się, kobieto! Nie pomagasz! Idę tam!

Sheldon przed wyjściem odpowiednio się przygotował. Nie wyobrażał sobie pójść na miasto nieogolony, nieuczesany i źle ubrany. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, aby wyjście do ludzi stało się możliwe. Wydawało się, że to kompletnie do siebie nie pasuje. Znerwicowany i pozbawiony umiejętności panowania nad własnymi emocjami mężczyzna, który nie umie wyjść z domu ze świadomością, że ma na brodzie choćby kilka włosków. Takie szczegóły wyłapywał bez najmniejszego problemu. Wystarczyło, że spojrzał w lustro.

- Jak wyglądam? – spytał, obracając się wokół własnej osi.

- Dobrze. Jesteś bardzo przystojny – sarkastycznie zaśmiał się Scott.

- Bardzo ładnie i męsko, nie licząc wyjątkowo niskiego wzrostu – powiedziała Karen.

- Nie przypominaj mi o tym! – warknął Sheldon. – Już dość się nasłuchałem opinii na swój temat! Chłopczyk, laleczka, krasnal ogrodowy...

- Spokojnie...

- Cicho, kobieto!

Wreszcie mężczyzna wyszedł z restauracji. Kilka metrów od niej spotkał swojego sąsiada, wracał właśnie z zakupów.

- Dzień dobry, Sheldon! Jak ci mija dzień?

- Fantastycznie. Co robisz?

- Właśnie zrobiłem sobie zakupy – Bob z uśmiechem wskazał na wypchaną, płócienną torbę. – A ty gdzie się wybierasz? Uuu! Kiedy ja cię ostatnio widziałem na zewnątrz? Dwa tygodnie temu?

- No tak... Eee... Nie miałem czasu... A słyszałeś o nowej restauracji?

Bob się rozpromienił.

- Tak, pewnie! Kto o niej nie słyszał?

- Byłeś tam?

- Jasne, wczoraj, w sobotę...

- Okej, okej! Rozumiem! To na razie!

- Cześć!

Sheldon szybko poszedł do nowego lokalu. Na miejscu aż do zatkało.

Fast food okazał się być dużym, schludnym budynkiem o kształcie zbliżonym do klatki dla owoców morza, na przykład krabów. Na górze wisiał kolorowy szyld z napisem ,, Tłusty Krab”.

- Co za ironia losu – powiedział sam do siebie Sheldon, ponuro patrząc na rząd samochodów pod lokalem. – Faktycznie tłuste i obleśne miejsce.

Mężczyzna wszedł do środka i aż się zatrząsł na widok tłumów klientów. Każdy zajadał się hamburgerami, frytkami i popijał colę. Dzieci biegały dookoła z małymi zabawkami, radośnie piszcząc.

- Dzień dobry panu.

Znajomy głos wyprowadził Sheldona z transu.

- Edward?

- Zgadza się. Niestety.

- Co ty tu robisz?

- Chciałem zarobić. Miałem zgłosić kandydaturę na kucharza, ale wylądowałem za kasą. I już tu zostałem. Zarobki wprawdzie dość marne, ale zawsze coś.

Sheldon z niedowierzaniem pokręcił głową.

- A co ze sztuką? Miałeś malować obrazy i je wystawiać, grać na klarnecie...

- Wiem, wiem. No cóż, okazało się, że spełnienie marzeń jest bardzo trudne. Bez pieniędzy się nie obejdzie... Co ci podać, mój drogi?

- Co? – roześmiał się Sheldon. – Nie żartuj! W życiu nie tknę tego świństwa! Nie lubię tłuszczu.

- Witaj w klubie.

Z kuchni rozległ się pisk. Sheldon aż podskoczył.

- Co tam się dzieje?!

- Nic, to tylko kucharz – Edward wymownie wskazał na drzwi do toalety. – Osobiście uważam, że ten idiota nadaje się tylko i wyłącznie do czyszczenia kibli. On jest nienormalny. Zatruwa mi życie. Wiesz, co jest najgorsze?

- Co?

- To mój sąsiad.

Sheldon aż się wzdrygnął.

- Całkowicie cię rozumiem. Powiedz, od kiedy ten obleśny lokal jest otwarty?

- Dokładnie od tygodnia.

- A szef?

Edward westchnął.

- Nie znam większego skąpiradła. Jest tak chciwy, że gdyby wszedł do państwowej mennicy, to wojsko by go nie wytaszczyło! Nie pożyczy ci grosza, choćby go torturowali. Oddałby życie za zawartość swojego portfela! I nie myśl sobie, że przesadzam. Nigdy w życiu nie spotkałem bardziej chciwego osobnika.

- Mówisz?

- Pewnie! Przyjechał z innego miasta. Krążą o nim różne opowieści. Słyszałem na przykład, że usypia swój portfel... Ponoć traktuje go jak człowieka. Stary, to kompletny świr!

Jak na zawołanie, z gabinetu obok kuchni wypadł Eugeniusz Harold we własnej osobie. Szeroko się uśmiechnął na widok Sheldona.

- Witam! Nowy klient? Bardzo się cieszę! - otoczył go ramieniem. – Jak się pan ma? Proszę, niech pan coś zamówi, w trosce o moje interesy! To znaczy mojego portfela! To znaczy życzę smacznego!

- Nie, dzięki. Nie jadam hamburgerów – Sheldon sarkastycznie uśmiechnął się do mężczyzny. – Ale pan to pewnie się nimi zajada... U! Ta koszula to się sama dopina czy musi pan prosić o pomoc innych?

Sheldon i Edward wybuchnęli śmiechem. Eugeniusz parsknął.

- Panie, co pan?! Zamawiaj coś albo wynocha.

- Jestem Sheldon J. Pearl. Właściciel restauracji ,,Lady London”. Miło poznać.

- O, dzień dobry! – Eugeniusz mocno uścisnął mu dłoń. – W czym mogę panu pomóc?

- Jak to w czym? Spójrz pan!

Sheldon obrócił jego głowę o 180 stopni i wskazał na tłumy ludzi. Harold wybuchnął śmiechem.

- Ach, rozumiem! Jesteśmy zazdrośni, co?

- Słucham? Wcale nie!

- Nie musi się pan wstydzić, to zupełnie normalne w dzisiejszych czasach. Po prostu są ludzie dobrzy i lepsi.

- Co!?

- Ale spokojnie. Zawsze może się pan poprawić. Wprawdzie zapewne nie dorośnie pan do mojego poziomu...

Eugeniusz wskazał na Sheldona i wybuchnął głośnym śmiechem.

- Błagam! Ludzie, trzymajcie mnie! Nie mogę! Ile ty masz wzrostu?! Ludzie?! Zasadźcie kwiatki, przywieźli krasnala ogrodowego!

Sheldon poczerwieniał na twarzy.

- Wypraszam sobie! Mierze 160 centymetrów! To dużo...

- Hahaha! Ludzie, patrzcie! Północny elf!

Klienci zainteresowali się sytuacją. Kilku zaczęło się śmiać z Sheldona. Był on rzeczywiście bardzo niski, nie dało się tego nie zauważyć.

- Grubas – burknął mężczyzna. – Przestań jeść tyle tłustych kotletów, bo w końcu nie zapniesz sam spodni!

- Ty chłystku, nie dorastasz mi do piersi!

- To łgarstwo!

- Świnia!

- Krętacz!

- Panowie!

Edward rozdzielił wściekłych mężczyzn i wymownie wskazał na klientów.

- Uspokójcie się, bo ktoś zaraz zadzwoni na policję.

- W dupie to mam! – zawołał Sheldon. – Niech zadzwonią po wojsko, on się nie zmieści do osobówki!

- Niech przywiozą klatkę dla ptaka, ten mikrus tylko stamtąd nie ucieknie!

- O ty cholero!

- Osioł!

- Wredna żmija! Zabójczy krasnal!

- Nawalony dziad!

Po kilku minutach jeden z klientów naprawdę zadzwonił na policję. Gdy funkcjonariusze przyjechali na miejsce, ich oczom ukazał się szokujący widok. Eugeniusz i Sheldon zaciekle walczyli na podłodze. Edward na początku próbował ich uspokoić, ale potem sam został wciągnięty do walki. Klienci nie zmierzali stracić okazji, co drugi gość lokalu nagrywał całą sytuację.

Wreszcie mężczyzn udało się rozdzielić. Wszyscy odnieśli pewne obrażenia, ale najboleśniejszych doznał Edward. Zresztą jak zwykle.

 

- Czy ty oszalałeś? Kompletnie ci odbiło!

Karen krzątała się wokół obitego męża, opatrując jego rany.

- Zamknij się, kobieto! – warknął Sheldon. – Ja tam stoczyłem bitwę!

- Urządziliście zawody? Kto jest głupszy? – spytała rozbawiona Karen. – Już to sobie wyobrażam...

- Cicho bądź!

- Ej, szybko, chodźcie! – zawołał Scott, trzymając w ręce kiełbasę. – Sheldon, jesteś w telewizji!

Pearl z trudem doczołgał się do kuchni. Z niedowierzaniem spojrzał na telewizor. W wiadomościach puszczali nagranie z bitwy w restauracji ,, Tłusty Krab”. Pokazano też interwencję policji.

- Szlag by to trafił! – wściekł się Sheldon. – Co za hieny... Jak mogli to pokazać w telewizji!?

- No widzisz? – Karen pogłaskała go po plecach.

- Nie dotykaj mnie, kobieto! Daj mi ochłonąć!

- I co teraz zrobisz? – spytał Scott.

- Dopadnę tego tłustego gnoja – burknął Sheldon. – Przysięgam! Mokra plama z niego nie zostanie! Dobra, pora wziąć się do roboty. Wiecie, czy jest operacja, zabieg albo leki, które sprawią, że urosnę?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania