Poprzednie częściBodygard

Bodygard kontynuacja 2

Powoli pod wpływem makabrycznego widoku docierała do mnie zgroza, albo niebezpieczeństwo w jakim się znalazłem z czystego przypadku. Niczemu nie byłem winny, tylko z początku mi się tak wydawało. Gdybym nie miał obiekcji bycia kapusiem z pewnością natychmiast po ujrzeniu podejrzanej konstrukcji powiadomiłbym przynajmniej policję. Jednak wychowanie w środowisku, które wszelkie dobrowolne kontakty z służbami porządkowymi i wymiarem sprawiedliwości zwalcza, przez moją głupotę słuchania dupków zaowocowało i przyniosło zgubę panu Olkowi, a nad moją głową zawisł miecz zagłady. Nagle zdałem sobie sprawę, że do życia w realu przez rodziców nie zostałem przyszykowany. Wszelkie wyręczanie w podejmowaniu decyzji spowodowało jedynie moje ubezwłasnowolnienie. Stale czekam, żeby ktoś brał za moje czyny i postępowanie odpowiedzialność. Natomiast ja będę zachowywał się jak mały chłopczyk, jakiego jedynym obowiązkiem jest nauka. Prawdę powiedziawszy nawet i to bez Internetu i ściąg mi nie wychodzi. Gdyby było inaczej przynajmniej wiedziałbym z jakim ładunkiem potencjalne ofiary będą miały do czynienia.

Moje czarne myśli przerwał okrzyk z korytarza w sąsiedztwie wynajmowanego mieszkania.

- Pizzę przywiozłem!

- Nareszcie - pomyślałem sobie, zwlekałem z zamówieniem, do czasu aż mnie z głodu skręcało.

- Już idę – krzyknąłem i jak by się nic nie stało, wyszedłem z mieszkania pana Olka i przeskakując po dwa stopnie, szybko dotarłem na swoje piętro.

- Jestem – powiedziałem do pleców dostawcy.

Przedstawiciel pizzerii, odwrócił się i spojrzał na mnie. Miał ciemną karnację, podobną do trzech gości jakich spotkałem w obiekcie, jaki miałem pilnować za pana Olka. Chociaż nie był podobny do tamtych i w niczym ich nie przypominał, pod napływem nieznanego mi impulsu mało nie zesrałem się ze strachu. Lęk ścisnął mi gardło i nie mogłem powiedzieć nawet słowa więcej. Nawet nogi miałem jak z waty i nie byłem w stanie zrobić choćby jednego kroku do mieszkania po pieniądze.

- Ile się należy – usłyszałem z tyłu głos.

- Czterdzieści złotych dla pizzerii – odpowiedział dostawca.

Kapitan Sowa minął mnie i podszedł po jedzenie, trzymając w dłoni dwie dwudziestki.

- Proszę – powiedział odbierając karton z zawartością.

Koleś nawet nie podziękował za pieniądze, tylko ostentacyjnie uniósł w ręce dwa banknoty i oglądał pod światło. Zwyczajowo, ja i moi znajomi za dowiezienie dawali ekstra piątaka za fatygę. Dlatego nie dziwiłem się, jego postępowaniu, ponieważ skoro się zamawia z dostawą to trzeba przy odbiorze płacić przyzwoicie. Staruchy w większości myślą, że już wszystko zapłacili. Może tylko udają, albo faktycznie nie wiedzą, jakie jest wynagrodzenie dostawcy. Pizzeria już kolejny raz złapała chętnego, którego jego jedynym zarobkiem są napiwki. Przełamując własna niemoc dotarłem do przedpokoju i z kieszeni kurtki wziąłem monetę. Drobne dałem dostawcy, a ten odpowiedział.

- Dzięki.

Podrzucając bilon przed oczami kapitana Sowy wyszedł, zarzucając w tym czasie torbę transportową na plecy, chcąc wcale nie przypadkiem, przylać nią kapitanowi.

- Trzymaj – powiedział do mnie Sowa, w roli hojnego sponsora pizzy.

Kartonik z jeszcze ciepłą zawartością, zabrałem do mieszkania. Teoretycznie wchodząc powinienem czuć się znacznie pewniej, skoro nie obawiam się w najbliższym czasie przyjścia kogoś po zaległy czynsz.

Pudełko z pizzą walnąłem jak zwykle na środku stołu pośród brudnych naczyń i podniosłem górny kartonowy element służący za przykrywkę oraz chroniący w czasie transportu przed utratą ciepła. Zazwyczaj rzucałem się z wilczym apetytem na pizzę nie zważając na towarzystwo i byłem w stanie ją całą wchłonąć nie czekając na innych. Tym razem jednak było coś inaczej, nagle i niespodziewanie straciłem apetyt. Wystarczyło mi patrzenie na drożdżowy placek by poczuć się sytym. Dlatego zamknąłem z powrotem pudełko. Kapitan jakby tylko na to czekał i podszedł do stołu. Zamiast jednak otworzyć i jeść tak jak się spodziewałem, powiedział do mnie.

- Jedz.

- Nie dziękuję – odpowiedziałem.

- Żadne dziękuję jesteś w stresie i powinieneś uzupełnić spalone kalorie inaczej padniesz mi tu, a na to nie mogę pozwolić.

W jakim stresie, pomyślałem sobie i chcąc gościowi udowodnić, że się myli, wyjąłem jeden kawałek. Jednak ciasto musiało być za cienkie i jak podniosłem zachowało się niczym sprężyna. Połowa wystartowała do góry i po przeleceniu sporego dystansu wylądowała na podłodze. Pozostała część rozpadła się miedzy palcami i znalazła się na stole. Nadzorca jak to zobaczył powiedział.

- Jest gorzej niż myślałem, czekaj tutaj, ja zaraz wrócę.

Palnął gadkę i zniknął jakby się paliło, ja w tym czasie zastanawiałem się, co właściwie się stało, albo kto zawinił przy wyrabianiu ciasta. Nawet długo nie trwało jak wrócił, mówiąc jeszcze w drzwiach.

- Zaopiekuje się tobą policjantka, którą prawie razem poznaliśmy, do czasu przyjazdu zespołu ochrony.

- Ta starsza pani, jaką zobaczyłem na korytarzu z panią Matyldą, zanim pan ich nie pogonił? – zapytałem chcąc mieć pewność, co do osoby z jaką będę przez pewien czas przebywał.

Kiedy to mówiłem poznana wcześniej policjantka pojawiła się w drzwiach wejściowych do kuchni. Minę jaką miała nie była radosna, lecz gdy usłyszała to, co mówiłem, prawie się zagotowała na twarzy. Nawet zastanawiałem się jak to możliwe, że jej makijaż pod wpływem dotarcia krwi do lica, nie spłynął niczym Niagara. Widocznie stosuje jakieś super kosmetyki odporne na warunki termalne. Kapitan Sowa niczego nie dostrzegł tylko, beztrosko powiedział do nas.

- Pani aspirant popilnuje teraz twojego bezpieczeństwa – i tyle go obydwoje widzieliśmy.

Widocznie są sprawy ważne i ważniejsze, a moja skóra do żadnej z tych kategorii nie należy. Zostaliśmy sami i widok wkurzonej kobiety nie był dla mnie komfortowy. Postanowiłem to zmienić i nic nie mówiąc pobiegłem do najbliższej kwiaciarni. Wpadłem tam niczym burza z kartą płatniczą w dłoni i w locie porywając przyszykowany bukiet, zapytałem kwiaciarki.

- Ile?

- Trzydzieści złotych – odpowiedziała kobieta, wyciągając w moją stronę terminal.

Płatności w moich czasach są wyjątkowo łatwe i wystarczyła chwila przytrzymania nad czytnikiem by usłyszeć.

- Gotowe, wydrukować panu potwierdzenie?

- Nie – odpowiedziałem i pognałem jak w reklamie z powrotem do mieszkania.

Po chwili byłem i wręczając policjantce bukiet powiedziałem.

- Proszę.

Zamiast słów podziękowania usłyszałem.

- Wczoraj miałam trzydzieste urodziny i od wrzodu na dupie usłyszałam – starsza pani. Teraz przyniósł mi chryzantemy. Chuju, ja ciebie uduszę własnymi rękami.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Pasja 07.07.2018
    Witam
    Dalsze perypetie lokatora nieżyjącego pana Olka. Też mam zdanie na temat napiwków i jestem przeciwna takim zwyczajom. Ponieważ jest to przyjmowanie korzyści. Czy prawnie?
    Nietakt ze straszą panią policjantką został naprawiony, jednak pani była niezadowolona. Zakończenie jest bardzo dosłowne i te chryzantemy?
    Pozdrawiam serdecznie
  • No nie poszło mu z tym bukietem... :))

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania